Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

67. FEDERICA

Wczesny poranek stawia mnie na baczność. Mówiąc, że miałam okropny sen, to jakby nie powiedzieć nic. Z ledwością próbuję powstrzymać wrzask, po czym głęboko wdycham powietrze i gwałtownie siadam na łóżku.

- Spokojnie, to tylko ja... - słyszę cichy głos Blaise'a.

Czuję jak po moim ciele rozpływa się palące ciepło przerażenia. Już myślałam, że to Sergiusz i że sen nie był tylko zwykłym koszmarem. Blaise podaje mi szklankę wody i patrzy na mnie z przejęciem na twarzy. Przez dłuższą chwilę po prostu milczymy.

- Chyba coś ci się śniło, ale już dobrze... Jestem tutaj. - Blasie delitaknie gładzi moje plecy, a ja aż cała się napinam. - Przy tobie, przy was - uspokaja mnie, bo dobrze widzi, że jestem przerażona.

Chwilę patrzymy na siebie i wtedy dostrzegam ile w jego oczach jest bólu. Przystojną twarz szpeci grymas, to pewnie dlatego, że próbuje powstrzymać się od jęku, ma też blizny i niezagojone rozcięcia na twarzy. Aż nie chcę myśleć, co musiał przeżyć, przez jakie piekło musiał przejść...

- Gdzie Lauren? - rozglądam się dość nerwowo po hotelowym pokoju, gdy nigdzie nie ma jej w zasięgu wzroku. Mimo obecności Blaise'a, cały czas czuję wszechogarniającą mnie niepewność i dziwne uczucie strachu.

- Tam - wskazuje głową na fotel - puściłem jej bajkę. Chciałem, żebyś się chociaż na chwilę zdrzemnęła, a mała robiła wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę. Straszna z niej gaduła - mówi z wyczuwalną tęsknotą i czułością w głosie.

- To prawda... - spoglądam na mojego urwisa i w środku aż cała drżę o jej los.

- Chcę, żebyś wiedziała, że nie pozwolę was skrzywić. Już nigdy... - Widzę jak zaciska szczękę i nagle jego oczy błyszczą. Muszę przyznać, że czuję niewytłumaczalne napięcie między nami.

- Tak cholernie się boję... jestem tak rozczarowana moim życiem, że chce mi się wyć. Dałabym wszystko, żeby cofnąć czas... Wszystko.

- Przepraszam... - Blaise opuszcza głowę i nerwowo zagryza wargi. Widzę jak głęboko oddycha, jakby przygniótł go olbrzymi głaz.

- Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało... - Kładę dłoń na jego dłoni i delitanie ją ściskam.

- Też chciałbym cofnąć czas, uwierz Federica. - Spogląda głęboko w moje oczy, aż czuję przeszywający mnie na wskroś zimny dreszcz. W tym spojrzeniu widzę dawnego Blaise'a.

- Blaise...

- Chciałbym naprawić kilka spraw z przeszłości i nigdy tak cholernie nie spierdolić ci, a w sumie to wam, życia. Uwierz, że naprawdę nie mogłem inaczej i dobrze wiem, że tego, co już się wydarzyło nie zmienię, i że nigdy nie zdołasz mi tego wszystkiego wybaczyć, ale będę się starał...

- Mogłeś mi przecież o wszystkim powiedzieć, wytłumaczyć... - Ocieram łzę i próbuję się opanować. - Odtrąciłeś mnie, skąd wtedy miałam wiedzieć, że masz aż tak ogromne problemy?

Dobrze wiem, że wtedy wszystko odbierałam bardzo emocjonalnie i rozmowy ze mną nie należały do łatwych, ale przecież tak bardzo mi zależało na nim i na Sigusiu .

- Frederica, powiedz mi jak miałem ci wytłumaczyć fakt, że zostałem wciągnięty w świat, którym zawsze się brzydziłem? Pojawiłem się w złym miejscu, rozumiesz? Tylko przypadek sprawił, że moje życie potoczyło się własnym, pierdolonym torem i to kompletnie wykolejonym! Że należałem do środowiska o bardzo złej reputacji, robiłem rzeczy, których sie wstydzę,a do których zostałem zmuszony pod groźbą podpalenia domu i śmierci! Robiłem to, chociaż tego nie chciałem. Że przez cały czas próbowałem się z tego wymigać, ale to tylko coraz mocniej zaciskało pętlę na mojej szyi? Że kilkukrotnie grożono mi śmiercią? Pobito do nieprzytomności? Przykładano mi broń do skroni, żeby mnie złamać? Że przez moje błedy, zginęła moja żona, a to przecież ja miałem wtedy prowadzić auto? Że mój szwagier wydał na mnie wyrok śmierci, bo wiem o dużo za dużo? Że zawiodłem mojego syna... - Blaise chowa twarz w dłoniach i tylko głośno oddycha. Wiem, że to, co przeżył musiało na zawsze coś w nim zmienić i życie z tak wielkim poczuciem winy, nie należy do łatwych.

Kompletnie odjęło mi mowę i czuję napływające do oczu słone łzy. Na szczęście Lauren zajęta jest oglądaniem "Tupcia Chrupcia", więc możemy wreszcie porozmawiać.

- Że pozwoliłem odejść kobiecie, która sprawiła że na nowo poczułem się nie tylko ojcem, ale znowu mężczyzną. Przy której poczułem, że coś jeszcze znaczę... Dla której totalnie straciłem głowę i to od pierwszego wejrzenia, chociaż próbowałemz tym włączyć, ukryć to, co czuję. Kobiecie, która wydała na świat nowe życie, a mnie przy niej nie było... Kobiecie, która teraz siedzi naprzeciwko mnie, ze zranionym sercem i potarganą duszą... Przeze mnie. - Po tych słowach, ostrożnie zbliża się do mnie i dwoma palcami unosi moją głowę, bo po tym, co usłyszałam, kompletnie nie mam odwagi na niego spojrzeć.

Teraz znowu patrzymy na siebie,a w oczach Blaise'a dostrzegam niepewność i nadzieję. Zarówno moje, jak i jego oczy są zaczerwienione i błyszczą od łez.

Nie jestem w stanie wydusić ani słowa, a gdy jego usta niebezpiecznie zbliżają się do moich, mimo strachu i głowy pełnej obaw, czekam na rozwój zdarzeń, niezdolna do wykonania chociażby najmniejszego ruchu.

- Nigdy nie przestałem cię ko... - to wyznanie, wyszeptane prosto w moje usta, momentalnie sprowadza mnie na ziemię, dlatego nie pozwalam mu nawet dokończyć.

Biorę głęboki wdech i zwyczajnie uciekam, wstając z łóżka i udając się do łazienki. Za sobą słyszę tylko ciche westchnienie rozczarowania, ale wiem, że muszę być ostrożna i nie wolno mi już nigdy poddać się chwili, chociaż byłam mi o krok.

Czuję jak serce dudni mi w gardle i z trudem łapię oddech. Obmywam twarz zimną wodą i spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Doskonale wiem, że nie jestem gotowa na kolejny sztorm w moim życiu, chcę odzyskać utracony grunt pod nogami.

Mimo nadal tlącego się we mnie uczucia, czuję się bardzo zraniona, a uleczenie tej ogromnej wyrwy, nie załatają puste obietnice i piękne słowa.

I chociaż chciałabym wykrzyczeć mu, jak bardzo mnie zranił i jak bardzo pragnęłam tego by przy mnie był, w każdym momencie mojego życia! Jak traciłam zmysły, gdy po prostu rozpłynął się w powietrzu! Jak osiemnaście godzin rodziłam Lauren, która pierwsze tygodnie musiała przeleżeć w izolacji, w inkubatorze! Jak oczekiwałam na wyniki badań czy wszystko jest w porządku i czy jest zdrowa! Jak z uporem szukałam najmniejszego śladu jego istnienia! Jak bardzo się bałam, gdy musiałam stawić czoła śmierć i stanąć w kostnicy, na okazaniu zwłok, które dzięki Bogu nie należały do niego. Jak z przerażeniem śledziłam wszystkie informacje o odnalezionych denatach z listy "NN" i z modlitwą na ustach wertowałam strony internetowe. Jak pragnęłam, żeby to on mówił, jak bardzo mnie pragnie i kocha... tylko że go nie było. Nie było go, gdy Sergiusz brał mnie siłą, bił i poniżał. Nie było go, gdy umierałam z przerażenia, gdy odebrano mi moją ukochaną córeczkę... Potrzebuję czasu, żeby odzyskać utracone zaufanie, ale przede wszystkim godność.

Gdy po kilku minutach wychodzę z łazienki, niby wszystko jest w porządku, albo przynajmniej nauczyliśmy się żyć w złudzeniu, w równoległej rzeczywistości.

- Musimy się zbierać i to w miarę szybko - mówi, wbijając wzrok na ulicę. - Muszę sprawdzić czy teren jest czysty i zaraz wrócę.

Lauren, gdy tylko wyłączam telewizor jest niewyobrażalnie nieznośna i chociaż z całych sił staram się ją zrozumieć i niedokładać jej zmartwień, to serdecznie mam już dosyć.

Kompletnie nie wiem, co ją ugryzło...

- Jeżeli nie przestaniesz wrzeszczeć, to przysięgam, że jeszcze chwila, a pójdzie mi dym z uszu! - rzucam niby to w żartach, chociaż dokładnie właśnie tak czuję.

Próbuję ją poczesać, ale ta drze się w niebo głosy, jakbym obdzierał ją ze skóry, a o przebraniu w czyste ubranie nawet nie ma mowy, bo zaczyna tupać nogami i piszczeć, po czym kładzie się na podłodze i nie chce wstać.

Muszę wziąć głęboki oddech, żeby nie wybuchnąć, co łatwe nie jest. Jestem wyczerpana, głodna, kompletnie rozbita, ale muszę być najlepszą mamą, niż kiedykolwiek byłam wcześniej.

Nerwowo zerkam przez żaluzję i próbuję zeskanować okolicę, szukając czegoś podejrzanego. Świt powoli wypełnia miasteczko, leniwie przebijając się przez chmury, więc musimy jak najszybciej ruszać w drogę, żeby nie dać się złapać.

Tak marzę o spokoju, o odzyskaniu wewnętrznego ładu i poczucia bezpieczeństwa, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że daleka podróż przede mną. Przed nami.

Blaise kilkanaście minut temu wyszedł sprawdzić teren i szczerze mówiąc, to już z ledwością powstrzymuję się, żeby nie sprawdzić, czy z nim wszystko jest w porządku. To trwa zbyt długo...

Gdy słyszę pukanie do drzwi, zamieram, wertując w głowie najgorsze ze scenariuszy. Zatykam buzię Lauren, która wyjątkowo jest niegrzeczna.

A co jeśli to Sergiusz i jego banda?

- Federica, to ja, spokojnie. Otwórz.

Głos Blaise'a momentalnie mnie uspokaja i z dudniącym sercem biorę głęboki oddech, czując ulgę. Przesuwam komodę i otwieram szybko drzwi, łapiąc Lauren, która nie wiedzieć czemu, rzuciła się w stronę Blaise'a.

- Teren wydaje się być czysty, aczkolwiek pewności nie mam. - Blaise czochra główkę małej i odruchowo całuje ją w czoło, gdy biorę ją na ręce. Widok ten rozczula mnie jak nigdy, a serce dudni mi w piersiach jak oszalałe.

Zauważam zmęczenie wypisane na jego twarzy i mam tylko nadzieję, że jakoś damy radę.

- Jak się czujesz? - pytam, tak dla świętego spokoju, bo przecież wiem, że prawdy nie powie.

- W nocy było kiepsko, teraz wziąłem kilka przeciwbólowych i jakoś ogarniam. Musimy się pospieszyć. Udało mi się kupić dla nas coś na śniadanie na drogę, a młody z recepcji dał mi namiary na taksówkę. Nie pojedziemy już tym autem, zbyt bardzo rzuca się w oczy.

Blaise pakuje rzeczy i stara się ukryć przed małą, że sprawdza broń i zapas amunicji. Mam nadzieję, że pistolet nie będzie nam już potrzebny, chociaż z drugiej strony, nadzieja matką głupich.

- Za pięć minut ruszamy. Dokładnie sprawdziłem wyjście i najlepiej, żebyśmy kierowali się na tył, tam od razu jest przejście na parking. Pojedziemy na najbliższej stację benzynową, tam wsiądziemy do taksówki i udamy się prostu do kogoś zaufanego.

- Tak bardzo się boję... - Krzyżujemy ze sobą spojrzenia i w jego oczach również dostrzegam strach.

Wolnym krokiem podchodzi do mnie i bardzo ostrożnie dotyka mojego policzka. Oczywiście robię unik, ale gdy czuję jego ciepło i delikatność, wtulam się, przymykając oczy.

Nagle nasze czoła stykają się ze sobą i jesteśmy naprawdę bardzo blisko siebie. Chwilę stoimy tak w zupełnym bezruchu.

- Musimy być silni, ja dla Was, a ty dla swojej córeczki - szepcze Blaise, a jego słowa trafiają prosto do mojego serca.

Przez chwilę nie wiem co mam powiedzieć, bo przecież Lauren jest jego córką i powinien o tym wiedzieć.

- Blaise...

- Tak? - Blaise patrzy na mnie z troską w oczach, jakby moje kolejne zdanie było dla niego czymś na co czekał od dawna.

- Wiem, że powinnam była zrobić to wcześniej, ale naprawdę nie miałam pojęcia jak zacząć, poza tym myślałam, że być może wiesz... - To wyznanie kosztuje mnie wiele wysiłku i emocji, bo przecież nie tak to sobie wyobrażałam. - Chcę, żebyś wiedział, że Lauren jest twoją córką - mówię, nie mogąc dłużej ukrywać tego przed nim. - Wiem, że powinnam zrobić to wcześniej, ale... bałam się twojej reakcji, poza tym... zresztą sam wiesz.

Blaise zamarza w zupełnym bezruchu, a spojrzenie jego staje się jeszcze bardziej intensywne. Po chwili jednak łapie oddech i uśmiecha się lekko, spoglądając na naszą córeczkę.

- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo pragnąłem to usłyszeć - mówi, a w jego głosie słychać ulgę i radość.

- Gdyby coś mi się stało... to zaopiekuj się nią, proszę... - mówię, ledwo powstrzymując łzy.

- Cichutko... - Przyciąga mnie do siebie i mocno tuli, rytmicznie gładząc moje plecy. Czuję od razu małe, ciepłe rączki, obłapiające mnie za nogę.

- Kocham cię, mami. - Słodziutki głosik Lauren pięknie wieńczy naszą krótką, ale jakże treściwą rozmowę.

Nie ma czasu na dłuższe rozważania, więc biorę Lauren na ręce, a Blaise wskazuje nam drogę na tył budynku. Biegniemy przez ciemne korytarze hotelu, a serce wali mi jak oszalałe. Gdy wreszcie docieramy na parking i wsiadamy do auta, czuję lekką ulgę.

Ruszamy ulicami nieznanego nam miasta. Wokół nas panuje chaos - dźwięk syren, krzyki i uliczne zamieszanie. Nie jest łatwo znaleźć drogę, a nieznajomość terenu znacznie utrudnia nam bezpieczną ucieczkę. Jednak Blaise nie traci zimnej krwi, przez całą drogę trzyma wzrok na drodze i pilnuje, abyśmy nie wpakowali się w kłopoty. Lauren całą drogę płacze, co nie ułatwia nam skupienia.

Nagle zauważamy, że jedziemy wprost na blokadę zastawioną prawdopodobnie przez ludzi Sergiusza. Blaise nie ma czasu na zastanowienie, tym bardziej, gdy we wstecznym lusterku zauważa pędzące za nami auto, więc tylko szybko ocenia sytuację i podejmuje błyskawiczną decyzję.

- Trzymajcie się mocno! - krzyczy do nas, a następnie przejeżdżając przez pas zieleni, wjeżdża pod prąd, omijając blokadę.

Ludzie pracujący dla Sergiusza zaczynają gonić nas samochodami, ale Blaiesowi udaje się wymknąć spod ich nosa. Po omacku przejeżdżamy przez wąskie uliczki, nieświadomi, gdzie nas zaprowadzą.

Nagle zauważamy nad nami helikopter, to na pewno Sergiusz, więc tylko kulę się w sobie, mocno przytulając płaczącą Luren. Gdy głośny świst śmigła niemalże nas ogłusza, Blaise decyduje się na ryzykowną akcję - skręca w jedną z wąskich uliczek, między wysokimi budynkami, żeby nie mogli nas śledzic i zatrzymuje się przy betonowej ścianie budynku.

- Musimy uciekać! - krzyczy do nas, otwierając drzwi. - Jeśli teraz zawrócę, mają nas jak na widelcu!

Nerwowo odpinam pasy i wyskakuję z samochod, caly czas trzymając małą na rękach. Blaise bierze kilka głębokich wdechów i widzę jak krzywi się z bólu.

- Blaise, boję się, że tym razem nie wyjdziemy z tego cało...

- Uwierz, że kolejny raz nie pozwolę, żeby ktoś odebrał mi moją rodzinę! - rzuca nerwowo i przeładowuje broń.

Rozglądam się po opuszczonych budynakach, a Blaise wskazuje głową na piwniczne metalowe drzwi, które są uchylone i pomaga nam wejść. Lauren cały czas płacze, więc muszę ją uciszać, bo inaczej od razu nas znajdą i wtedy nawet nie chcę myśleć, co nam zrobią. Blaise rygluje za nami drzwi i obserwuje okolicę przez szparę zabitego deskami okna.

- Zatrzymali się przy naszym samochodzie - relacjonuje szeptem.

- Boże miej nas w swojej opiece... - Z ledwością powstrzymuję łzy, gdy pomyślę o tym, co nas czeka, jeśli nikt nam nie pomoże.

- Pobiegli na drugą stronę, do tych magazynów - relacjonuje i łapie mnie za rękę.

- Musimy się ukryć, znaleźć bezpieczne miejsce, skarbie. Absolutnie nie wolno krzyczeć, ani płakać. Mamusia jest z tobą i jesteś bezpieczna - mówię do Lauren, która trzęsie się ze strachu.

Blaise ostrożnie prowadzi nas po ciemnej piwnicy. Przechodzimy przez kilka korytarzy, mijając opuszczoną pralnię i schowki na rowery. Budynek wydaje się być opuszczony, ale mogą tutaj pomieszkiwać bezdomni, więc musimy być ostrożni.

Gdy wychodzimy z piwnicy na klatkę schodową, pokonujemy korytarze i kierujemy się schodami na pierwsze piętro. Nagle zauważamy otwarte drzwi jednego z mieszkań. Pierwszy wchodzi Blaise i z bronią w ręku sprawdza teren. Po kilkunastu sekundach wraca i każe nam wejść do środka.

Wchodzimy do opuszczonego mieszkania i starannie zamykamy za sobą drzwi, ryglując stary zamek.

Wnętrze jest prawie puste, poza starą komodą, dużą szafą i łóżkiem oraz grubymi zasłonami w oknach, nie znajduje się tutaj nic, co mogłoby nam się przydać.

W tym momencie to nie jest ważne, ważne, że to mieszkanie daje nam odrobinę schronienia i namiastkę bezpieczeństwa.

Siadam na podłodze i przytulam Lauren do siebie, uspokajając ją i cichutko nucąc kołysankę. Choć w sercu mam nadzieję, że uda nam się znaleźć pomoc, to wiem, że kolejny raz będziemy musieli przejść przez piekło.

___________________
Kochane Czytelniczki! ❤️
Powoli zbliżamy się do końca, dlatego już teraz serdecznie zapraszam Was na "Wiśniowe Poddasze".
S.

"W otoczeniu spokojnych uliczek i ukrytych skrzydeł starych budynków, istnieje jedno miejsce, które wydaje się być wyrwane prosto z baśni.
"Wiśniowe Poddasze" - kawiarnia, która kusi swoimi aromatycznymi zapachami i magicznym wystrojem. To miejsce jest jak ucieczka od codzienności, jak przystań dla marzycieli i romantyków. Dla jednych stało się miejscem, w którym narodziły i spełniły się najpiękniejsze marzenia, dla drugich zaś, najgłębsze tęsknoty..."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro