Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

65. FEDERICA

I choć tyle miesięcy czekałam, żeby wreszcie odnaleźć Blaise'a i stanąć z nim oko w oko, to teraz, gdy jest tuż obok, czuję, jakbym była sparaliżowana.

Nie mogę nic powiedzieć, nawet się poruszyć. Mam wrażenie, że czas nagle stanął w miejscu i tkwię w samym środku piekła. W tym wszystkim najgorsze jest to, że czuję się zupełnie pozbawiona godności.

Jestem zdeptana jak robak.

Cała obolała i posiniaczona, wyglądam jakbym stoczyła bój z samym diabłem, tylko nie mam pewności, czy za moment nie będę musiała walczyć z bestią. Pewnie gdybym nie miała obok tego maleńkiego aniołka, skończyłabym ze sobą.

Lauren jest dla mnie wszystkim.

Tylko dla niej przyjmuję każdy bolesny cios od życia. Chociaż czuję, że więcej  już chyba nie zniosę...

Zanim pod posiadłość Sergiusza podjechał Blaise, o czym nie miałam pojęcia i raczej spodziewałam się kolejnego zwyrodnialca, Sergiusz brutalnie wziął mnie siłą. Chciał dać mi nauczkę, za to, co mu zrobiłam. Byłam taka naiwna, ale po prostu próbowałam  uciec, ratować się bez względu na wszystko.

Gdy stawiałam opór, wyżył się na mnie - podduszał i bił, nie szczędząc przy tym obrzydliwych słów. Oczywiście naszprycował mnie narkotykami, żeby, jak on to mówi, trochę mnie "zmiękczyć". Dzięki Bogu straciłam przytomność, więc nie mam pojęcia, co ze mną później wyprawiał.

Obudziłam się zakrwawiona w kabinie prysznicowej. Ból był okropny i nigdy nie uwierzyłabym, że osoba, która twierdzi, że cię kocha, zdolna jest do tak bestialskich zachowań.

Pamiętam, że Sergiusz całe zdarzenie, łącznie z gwałtem, nagrał swoim telefonem i chociaż błagałam go o litość, to niestety kolejny raz musiałam dosięgnąć piekła.

Powiedział, że już po mnie, gdy nagranie trafi na pierwsze strony portali, a zrobi wszystko, żeby tam trafiło i jeszcze na tym zarobi. To skończony bydlak, który czerpie radość i siłę z czyjegoś nieszczęścia i przerażenia.

Z relacji chłopaków z ochrony, wiem, że zadzwonił jeden z jego nowych ochraniarzy i krzyczał, że magazyn poszedł z dymem. Sergiusz kazał mnie wywieźć gdzieś za miasto, a sam udał się w nieznanym mi kierunku.

Jak mogłam pozwolić zadomowić mu się w moim życiu?

Spoglądam w lustro i z trudem patrzę na swoją twarz. W niczym nie przypominam siebie. Kiedyś wydawało mi się, że jestem twardą kobietą i że u stóp mam cały świat, a teraz jestem krucha jak nigdy przedtem i u piekła bram.

Tak bardzo chciałabym cofnąć czas i znów przejmować się jakimiś głupimi tabelkami w Excelu, brakiem miejsca parkingowego pod marketem czy nieudaną stylizacją paznokci.

Byłam taka naiwna...

Trzymam na rękach mój najcenniejszy skarb i kompletnie nie wiem, kim teraz jestem. Chociaż bardzo się staram, to z trudem powstrzymuję łzy. To zwierzę zabiło jakąś część mnie i chyba już nigdy jej nie odzyskam.

Spokoju również.

Poprawiam torbę z rzeczami dla małej i
tulę ją do serca. Tak bardzo się o nią martwię. Boję się, że następnym razem Sergiusz... Szybko odsuwam tę myśl i staram się skupić na tym, co zrobić? Jak mam nas wyciągnąć z tego bagna?

- Kotku, jesteś głodna? - Pytam, sadzając małą na umywalkę i myjąc jej buzię.

Lauren wygląda na bardzo zmęczoną, nigdy wcześniej nie widziałam u niej podkrążonych oczu. Tak jestem na siebie zła, że pozwoliłam, żeby przeżywała tak okropne rzeczy.

Nie wiem czy te podłe świnie czegoś jej nie zrobiły, a to byłoby już dla mnie za wiele. Sprawdzam czy nie ma śladów pobicia, jakichś sińców, zaczerwienień. Robię oględziny całego jej ciała i na szczęście niczego niepokojącego nie zauważam. Obmywam ją i wyrzucam do śmietnika brudne ubrania.

Lauren zaczyna chlapać rączką w wodzie i dopiero po chwili się odzywa:

- Chcę do domku, do dziadziusia, do kuleczki... - wykrzywia buzię w grymasie niezadowolenia, więc szybko biorę ją na ręce i staram się uspokoić, zanim zacznie płakać.

Bujam ją na rękach, cały czas mocno tuląc do siebie. Każda minuta spędzona tutaj stresuje mnie do tego stopnia, że nagle stawiam małą na podłodze i szybko podbiegam do toalety.

Wymiotuję.

Na drżących nogach podchodzę do umywalki i obmywam twarz, po czym płuczę usta zimnym strumieniem wody. Lauren patrzy na mnie z lekkim przerażeniem, a po chwili już czuję jak jej maleńkie rączki tulą się do mojej nogi.

Tak bardzo ją kocham.

- Musimy szybko wracać do auta. Jesteście tam? Federica?

Nagle słyszę przytłumiony głos Blaise'a, aczkolwiek obawiam się, czy naprawdę mogę mu ufać. Jestem przerażona wizją, że on również zrobi nam krzywdę. Że jest jednym z nich.

To przeraża mnie do szpiku kości.

Upinam włosy i biorę z powrotem Lauren na ręce. Czuję, że nie mam innego wyjścia, dlatego muszę wyjść i spróbować zawalczyć. Proszę w myślach, żeby Blaise nie okazał się jednym z tych parszywych zbirów.

- Musimy szybko stąd wiać - mówi, nerwowo zaciskając szczękę i chwyta się pod bok.

Mierzę go dość podejrzliwie, co chyba zauważył, bo tylko spuścił głowę. Zauważam jak dziwnie stawia kroki, gdy osłania nas, prowadząc przez parking. Wsiadamy do samochodu i Blaise z trudem naciąga się, żeby zapiąć pas. Z jego ust ulatuje długie syknięcie. Słyszę jak klnie przez zaciśnięte zęby.

- Wszystko w porządku? - Pytam, spoglądając na jego zmarnowaną twarz.

Jest poobijany, więc przypuszczać mogę, że swoje przeszedł. Blaise nie odpowiada, tylko posyła mi blady uśmiech i czym prędzej rusza z miejsca.

Dopiero teraz dostrzegam jak bardzo się zmienił. Jest dużo bardziej zbudowany, a dłuższe włosy i zarost dodają mu lat.  Nadal ma też w sobie to coś, co wtedy kompletnie zmiotło mnie z planszy.

I niby go znam, chociaż to może za duże słowo, bo przecież ktoś od razu zarzuci mi, że spędziłam z nim może i najpiękniejsze, ale tylko chwile życia.

Chwile, nie lata.

Mimo wszystko to właśnie przy nim czułam, że wreszcie żyję. Mimo dość burzliwej relacji, pokochałam go za dobre serce, oddanie i tę cholerną waleczność. Przecież on dla Sigusia był w stanie zrobić wszystko. Poruszył niebo i ziemię, odkładał każdy grosz, myślał tylko o swoim synku. Za to ogromnie go cenię, ale z drugiej strony też znam jego kryminalną przeszłość, co działa na jego niekorzyść.

A jeśli wrócił na tę właśnie ścieżkę, która sprowadziła go na manowce?

Teraz trudno mi uwierzyć, że siedzę tuż obok mężczyzny, dla którego poświęciłam prawie trzy lata swojego życia.

Każdy dzień zaczynał się tak samo, każdego ranka budziłam się z myślą: "Czy kiedykolwiek dowiem się dlaczego z dnia na dzień zapadł się pod ziemię?" Przed snem modliłam się o to, żeby jeszcze kiedyś go zobaczyć. Całego i zdrowego. Odchodziłam od zmysłów i to nie jeden raz. Obwiniałam się, cały czas szukając winy w sobie. W stresie i niepewności udało mi się donosić zagrożoną ciążę. Z bólem brzucha wyczekiwałam wyników badań czy Lauren jest zdrowa.

Przecież ten moment spotkania śnił mi się po nocach i był pełen namiętności, euforycznych uniesień i łez szczęścia. Wszystko kończyło się dobrze, jak w tych  komediach romantycznych: "I żyli długo i szczęśliwie".  Niestety nasza rzeczywistość i teraźniejszość nie jest żadną bajką, to prawdziwy koszmar.

Być może tęsknota za czymś nieuchwytnym sprawiła, że pragnęłam wyobrażeń o nim, niż jego samego? Może wyobrażenia i Blaise urosły do rangi świętości i teraz zderzenie z rzeczywistością sprawiło, że sparaliżowała mnie niepewność?

Czy ja naprawdę znam tego człowieka? Przecież mnie opuścił.
Odrzucił...

Bardzo długo milczymy, co prawda Blaise co chwilę zerka w lusterko wsteczne, ale poza krótkim kontaktem wzrokowym nie odzywa się ani słowem. Chyba nie tylko ja nie mam pojęcia, o czym moglibyśmy rozmawiać.

Przecież tyle razy wyobrażałam sobie ten moment. Pragnęłam tego z całego serca, a teraz?

W tej ciszy słychać jedynie ciche oddychanie przez zatkany nosek Lauren. To mimo wszystko bardzo mnie uspokaja. Mam ją całą i to jest teraz dla mnie najważniejsze.

I chociaż chciałabym rozpocząć rozmowę, to kompletnie nie mogę znaleźć odpowiednich słów.

Bo niby jak miałabym zacząć?
"Co u ciebie słychać?" Kompletnie bez sensu w tej jakże beznadziejnej sytuacji.

- Jesteś głodna? - pyta, kolejny raz spoglądając we wsteczne lusterko. - Ja bardzo, przez ostatnie dni jadłem ze dwa razy i to reszki dla świń. Mogłabyś mi podać bułkę, jest w worku.

Kręcę przecząco głową i podaję mu kupioną kanapkę. Zauważam w reklamówce wódkę i proszki od bólu, co utrzymuje mnie w przekonaniu, żeby nie dać się zwieść.

Po co mu alkohol i te proszki?

Bułkę zjada praktycznie dwoma ugryznieniami. Ja tylko wtulam się w kocyk małej i próbuję zebrać wszystkie myśli, kotłujące się w mojej głowie, zastanawiając się, co robił, gdzie mieszkał i z kim? Czuję jak połowie słabnę, robiąc się senna i pozwalam sobie na moment zamknąć oczy.

Czuję zimny powiew, więc od razu otwieram oczy i zasłaniam się w obawie przed ciosem. Blaise uspokaja mnie, pocierając moje ramię i szepce, żeby nie obudzić Lauren:

- Jesteśmy na miejscu, nic ci nie zrobię, obiecuję, Federica...

Zauważam, że drzwi auta są otwarte, a ja tylko próbuję uspokoić nerwowy oddech. Na szczęście Blaise dobrze widzi w jakim jestem stanie i w żaden sposób nie komentuje mojej reakcji.

- Tutaj przenocujemy - rzuca, bacznie obserwując okolicę. Widzę, że w kieszeni marynarki ma broń, co z jednej strony mnie uspokaja, a z drugiej podsuwa przeróżne scenariusze.

- Źle wyglądasz, Blaise, coś ci dolega? - pytam, widząc jak bardzo jest blady i jak wypuszcza powietrze, wykrzywiając twarz w grymasie.

Ten tylko bierze głęboki wdech i przygryzając wewnętrzną stronę policzka, mówi:

- Pójdę po klucz i pomogę ci z rzeczami, które dla nas kupiłem. Pod żadnym pozorem nie wychodź z auta. Zaraz wracam. Obiecuję. - Odruchowo całuje mnie w czoło, a ja tylko delikatnie przymykam oczy. Ten zwyczajny gest w tej skomplikowanej sytuacji działa kojąco, czego się nie spodziewałam.

Mija kilka minut, a Blaise'a jak nie było, tak nie ma. Z nerwów prawie do krwi obgryzłam już paznokcie, oddech staje się coraz głębszy, aż zaczynają parować szyby. Przymykam oczy i zaczynam płakać, bo jeśli coś mu się stało, to aż boję się pomyśleć, co z nami będzie.

Kiedy wreszcie widzę Blaise'a, czuję olbrzymią ulgę, powoli znowu mogę spokojniej oddychać.

Blaise wchodzi do samochodu i bacznie mi się przygląda. Widzę, że po jego skroni spływa pot. Dobrze wiem, że coś jest nie tak. Być może potrzebuje pomocy. Jeżeli ktoś go pobił, może mieć jakieś obrażenia wewnętrzne.

Wjeżdżamy samochodem na parking znajdujący się w dziedzińcu. Dziękuję Bogu, że ma zamykaną bramę wjazdową.

Zabieramy z auta tylko najpotrzebniejsze rzeczy i szybko kierujemy się w stronę budynku z wydzielonymi osobnymi wejściami do części hotelowej. Lauren na całe szczęście śpi na moich rękach, których już praktycznie nie czuję.

Hotel na pierwszy rzut oka sprawia dobre wrażenie, to nie tani hostel czy noclegownia pracownicza. W recepcji zasiada ochroniarz, ale nawet na nas nie patrzy. Blaise instruuje mnie, że pokój znajduje się na drugim piętrze, więc musimy przejść przez długi korytarz, na końcu którego trzeba użyć karty, żeby wejść na korytarz prowadzący do naszego pokoju. Zauważam, że Blaise coraz wolniej idzie, a każdy schodek pokonuje z coraz to większym trudem.

Na górze, tuż przy wejściu, opiera się plecami o ścianę i odchylając głowę ku górze, grzebie rękami pod marynarką. Kątem oka dostrzegam, jak poprawia pas od spodni. Dziwi mnie jedynie jego umiejscowienie.

Rzucam mu pytające spojrzenie, na które posyła mi tylko wykrzywiony grymas.

- Powiesz mi, co ci dolega? - rzucam poddenerwowana, bo wyczuwam solidne kłopoty.

- Za chwilę, teraz wejdźmy już wreszcie do środka, dobrze?

Gdy już wreszcie jesteśmy w naszym pokoju, Blaise zamyka drzwi na klucz i zastawia je, przesuwając komodę. Kładę Lauren do łóżka, gdy on szybkim ruchem zasłania żaluzje i zaciąga zasłony.

- Weź prysznic, ja będę pilnować twojej córki.

- Blaise, chcę żebyś wiedział, że...

Chciałabym, żeby wiedział, że Lauren jest owocem naszego miłosnego uniesienia, to również jego córeczka, ale w ostatnim momencie gryzę się w język. Biorąc pod uwagę w jak beznadziejnym momencie przyszłoby mu się o tym dowiedzieć, wolę nie mówić nic.

- Tak? - w jego głosie słuchać nadzieję, a oczy intensywnie wpatrują się we mnie.

- Dziękuję.

Chowam się za drzwiami i opieram plecy o zimne kafle. Zjeżdżam na podłogę.  Momentalnie zalewam się łzami, bo nigdy w życiu, nawet w najgorszych snach nie sądziłam, że mogłabym znaleźć się w takim bagnie.

______________
Maksymalnie wykorzystałam weekend, żeby poprawić kilka rozdziałów. Pozdrawiam Was serdecznie! 🥰

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro