60. FEDERICA
Od kilku dni, zaraz po pracy, jadę prosto pod adres mieszkania Diany i czekam, albo raczej czatuję na dziedzińcu, bo tak właśnie wygląda każde moje popołudnie, a niekiedy nawet i wieczór. Niestety, ale z marnym skutkiem.
Dzisiaj też urwałam się nieco wcześniej i tak już kolejną godzinę siedzę w aucie, tuż przed jej blokiem, ale Diany jak nie było, tak nie ma. Zagaduję kilku sąsiadów o moją koleżankę, ale nikt nic nie wie, albo nawet wcale jej nie kojarzy. Czego się spodziewać, po tym anonimowym świecie?
Czuję, że jej nagłe zniknięcie, wiąże się z czymś poważniejszym, niż tym, że się znudziła pracą w fundacji, chciała zmiany, albo szaleńczo się zakochała. Raczej jestem przekonana, że wpadła w jakieś poważne kłopoty, bo przecież Diana nie należy do osób, które bez słowa rzucają pracę, a tym bardziej, gdy dobrze znam jej historię – od najmłodszych lat pomaga finansowo swojej mamie, która opiekuje się niepełnosprawnym bratem.
***
Dzisiaj znowu pod pretekstem zmyślonej wizyty, tym razem w salonie kosmetycznym, wcześniej niż zwykle, wsiadam do samochodu. Tym razem kieruję się na obrzeża miasta, tam, gdzie mieszkają mama i młodszy brat mojej sekretarki. GPS w telefonie wskazuje mi podany adres i szacuje godzinę przyjazdu. Droga zajmuje mi prawie dwie godziny, czyli dwadzieścia minut dłużej, niż zakładałam. Na całe szczęście nie muszę się stresować tym, że spóźnię się do domu - Sergiusz ma odebrać Lauren z przedszkola, ale dopiero po podwieczorku. Zatem mam czas do trzeciej, żeby wrócić, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Tak więc nastawiam w telefonie budzik, żeby kolejny raz nie dać się przyłapać na kombinowaniu i bacznie obserwuję okolicę.
Dom nie należy do tych zadbanych z równo przystrzyżonym trawnikiem i bujnymi rabatkami, które jeszcze przed momentem mijałam i bardzo wybija się na tle tutejszego krajobrazu. Reszta zabudowań cieszy oko, a zaniedbana parterówka, którą jeszcze jakimś cudem, komuś udaje się podtrzymywać przy życiu, zwyczajnie szpeci okolicę.
Wychodzę z samochodu i żwirową ścieżką, kieruję się do frontowych drzwi, podstarzałego domu. Fasada jest w bardzo kiepskim stanie, miejscami widać nawet odpadnięty tynk. Budynek z bliska wygląda jeszcze gorzej niż sądziłam, więc dla pewności ponownie sprawdzam, czy to aby na pewno dobry adres i czy przypadkiem czegoś nie pomyliłam, ale wszystko się zgadza. To rodzinny dom Diany.
Zdecydowana, pukam w odrapane drzwi, ale nikt nie otwiera, co nie daje mi spokoju, ponieważ zza drzwi słychać prawdopodobnie włączony telewizor. Pukam raz jeszcze, tylko że mocniej. Dopiero za trzecim razem telewizor milknie. Po chwili słyszę, że ktoś szura czymś za drzwiami, więc się odzywam:
– Dzień dobry! Jestem koleżanką pani córki i od kilku dni szukam z nią kontaktu. Nazywam się Federica, pracujemy razem.
– Proszę dać nam święty spokój! – Słyszę podniesiony kobiecy głos i coś jakby zasuwę od drzwi. Po chwili ktoś lekko odchyla jedno skrzydło – to mama Diany. Cały czas mając zabezpieczone drzwi łańcuszkiem, rzuca z pogardą: – Wynoś się stąd, kobieto! Wynoś, bo wezwę policję! – krzyczy na mnie, grożąc mi, a ja po prostu jestem zaskoczona jej reakcją – przecież nic jej nie zrobiłam.
– Pani Waldorf, bardzo martwię się o Dianę, proszę mnie wysłuchać...
Ta przerywa płaczliwym głosem i cała roztrzęsiona wrzeszczy:
– Teraz się martwisz? Hipokryzja właśnie sięgnęła zenitu! Wynoś się i nigdy tutaj nie wracaj! Mało Wam? Mało?! Dajcie nam spokojnie żyć! Teraz ty nas będziesz nachodzić, tak? Nie macie za grosz wstydu, ty i ten twój narzeczony! Wynoś się! – Wzburzona, zatrzaskuje mi przed nosem drzwi, a ja stoję jak kołek, zupełnie zagubiona po słowach, które usłyszałam i których do końca nie potrafię zrozumieć.
"Nie macie za grosz wstydu, ty i ten twój narzeczony!" – Od tych słów aż huczy mi w głowie.
Wytrącona z równowagi, wracam do samochodu i odjeżdżam kawałek od domu, tak, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń, a jednocześnie widzieć czy przypadkiem ktoś nie opuszcza domu, albo do niego wchodzi.
Siedzę już prawie godzinę i czekam na jakiś cud, ponieważ nikt nie wychodzi z, ani nie wchodzi do obskurnej parterówki. Oczywiście odbieram też telefon od Sergiusza, który aktualnie jest na wizycie kontrolnej u ortopedy. Jak się dowiaduję, później wybiera się do fizjoterapeuty, żeby wzmocnić mięśnie nóg, po złamaniu i prawie dwóch miesiącach chodzenia o kulach.
Staram się jak najszybciej zakończyć rozmowę, dlatego udaję, że mam drugie, bardzo ważne połączenie na linii. Szybko rozłączam się i po chwili namysłu, znowu wychodzę z auta.
Od razu kieruję się na tył domu i skradam się jak jakiś cholerny złodziej. Mijam kosze na śmieci, walające się kartony, worki ze starymi ubraniami i zaniedbane meble ogrodowe. Wszystko wygląda tutaj po prostu brzydko i tak szaro, chociaż w okolicy reszta domów błyszczy z daleka przepychem.
Wspinając się na palcach, zerkam do okna parterówki. W pokoju zauważam jedynie leżącego na łóżku młodego chłopaka i migający w tle telewizor. Szybko przykucam, gdy ktoś pojawia się w pokoju. To jakiś mężczyzna. Być może to partner matki Diany?
Gdy ponownie zerkam do okna, mężczyzna siedzi już rozłożony na kanapie z pilotem w ręku i jak wściekły przełącza kanały. Odwrócony jest do mnie plecami, ale wygląda raczej mało przyjemnie, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że wyglądem przypomina raczej typka spod ciemnej gwiazdy, zadymiarza, choć dobrze pamiętam, że wygląd zewnętrzny to czasami złudny przekaźnik tego, co ma się w sercu i głowie.
Chciałabym się mylić...
Gdy do pokoju wchodzi matka Diany, ten wskazuje pilotem na leżącego na łóżku syna i rozpoczyna zaciekłą dyskusję. Przyglądam się ich wymianie zdań, ale muszę uważać, żeby po prostu nie wpaść.
Po namyśle, wracam do auta i jeszcze jakąś chwilę obserwuję dom, ale gdy w telefonie włącza się budzik, odpalam silnik i jadę prosto do miasta, ponieważ nie mam zamiaru kolejny raz wpuścić się na minę.
W domu jestem przed trzecią, ale ku mojemu zdziwieniu, nikogo w nim nie zastaję. Nie ukrywam lekkiego poddenerwowania, ponieważ o tej porze Sergiusz już dawno powinien być z Lauren w domu. Odkładam kluczyki na komodę i zerkam do ogrodu – tam również pusto, tylko Kuleczka smacznie sobie śpi na tarasie. Gdy mnie zauważa, otwiera oczy i stuka ogonkiem o drewnianą podłogę. Schylam się i tarmoszę ten słodki pyszczek, po czym wracam do środka i od razu sięgam po telefon. Sergiusz nie odbiera ani za pierwszym, ani za drugim, a nawet za trzecim razem. Momentalnie czuję jak zalewa mnie dziwny strumień ciepła, a po chwili serce wali już jak młotem.
Otwieram lodówkę i staram się zająć czymś, co odgoni ode mnie te wszystkie złe myśli. Nie mam pojęcia dlaczego zaczynam zwyczajnie panikować.
Zabieramy się do pracy. Muszę przygotować jakiś obiad dla narzeczonego i córeczki, aczkolwiek z tych rzeczy, które mam, cudów świata nie będzie, jedynie coś szybkiego na ząb.
Gdy dochodzi już prawie czwarta, a Sergiusza i Lauren nadal nie ma, zaczynam się bardzo stresować. Choć dobrze wiem, że nerwy to zły doradca, trudno jest mi być spokojną, gdy nie mam pojęcia, gdzie jest moja córka i dlaczego Sergiusz nie odbiera.
Kolejny raz dzwonię do narzeczonego, ale jego telefon jest poza zasięgiem. Mój żołądek skręca się na wszystkie strony, a ręce drżą, że z trudem wykręcam numer do ojca, ten również nie odbiera. Zaczynam snuć najgorsze ze scenariuszy, a na samą myśl, że mogło wydarzyć się coś złego, żołądek podchodzi mi do gardła.
Zaparzam sobie melisę, czując wręcz bolesne napięcie. Zaczynam nerwowo chodzić po salonie – od okna do okna, popijając gorący wywar z ziół.
Tylko spokojnie. Tylko spokojnie... – powtarzam sobie w myślach, ale to nie pomaga.
Chcę już obdzwonić najbliższe szpitale, przeczuwając, że mogło wydarzyć się coś złego, gdy szczęk zamka sprawia, że zrywam się z miejsca na równe nogi i biegnę do drzwi. Biorę maleńką Lauren na ręce i ze łzami w oczach, całuję ją po tej słodkiej buźce. Sergiusz tylko patrzy na mnie jak na wariatkę, ale w żaden sposób tego nie komentuje. Być może zabrakło mu słów?
– Dlaczego nie odbierałeś, dzwoniłam! – pytam poddenerwowana, podnosząc nieco głos, cały czas tuląc do siebie Lauren. Mała odwzajemnia moje czułości i wtula się we mnie mocno.
– To jakaś zbrodnia, że wyładował mi się telefon, skarbie? – rzuca, zdejmując przez głowę koszulkę, a ja stawiam córkę na podłodze.
Dzięki Bogu nic jej nie jest – myślę i od razu karcę się za przewrażliwienie i nadopiekuńczość.
– Tatuś zabrał mnie do kina i było ekstraśnie, potem byliśmy na lodach i takiej olbrzymiej karuzeli – mówi zadowolona, liżąc lizaka, a ja muszę przyznać, że dopiero teraz tak naprawdę odetchnęłam z ulgą.
– Tatuś? – Z lekkim szokiem patrzę na Lauren, a później na Sergiusza. Ten uśmiecha się szeroko i dodaje konspiracyjnym tonem:
– Lepiej nie pytaj drugi raz, bo bańka pęknie. – Podchodzi do mnie i całuje w policzek, po czym schodzi niżej, drażniąc moją szyję czubkiem nosa. – Od rana nie jestem już "wujcio", tylko "tatuś" i to brzmi dumnie – szepce, ustami skubiąc moją szyję.
***
Lauren z tych wszystkich wrażeń i emocji, które dostarczył jej dzień, zasnęła wcześniej niż zwykle, dlatego kieruję się do gabinetu narzeczonego, żeby z nim porozmawiać o tym, co od kilku dni tak bardzo mnie trapi.
Myślę, że to najwyższy czas, żeby zdobyć się na tę poważną rozmowę, inaczej chyba oszaleję. Uważam, że prawdziwy związek musi opierać się przede wszystkim na szczerości i zaufaniu, a ostatnio mam wrażenie, że mijamy się w tym wszystkim. Zaczyna mnie to zwyczajnie męczyć i jednocześnie martwić. Skoro mamy być małżeństwem, musimy dbać o nasze relacje, które przez te kilka dni głównie opierają się na dzieleniu ze sobą łóżka i mijaniu się w holu, i to jeszcze z telefonem przy uchu.
Zwalniam kroku, gdy już od połowy holu słyszę jak Sergiusz z kimś rozmawia, a raczej kłóci się przez telefon. Przystaję na moment, ponieważ nie wiem czy powinnam mu przerywać, a podsłuchiwać też nie chcę.
– To zrób wszystko co, kurwa, w twojej mocy, żeby przestała sypać! Masz wolną rękę w tej sprawie i nie dzwoń do mnie! Jeżeli piśnie choćby słowo, to przysięgam, że nie będę miły, dla ciebie również! Rozumiesz?
Ton rozmowy bardzo mi się nie podoba, a już na pewno słowa, których używa Sergiusz. To zupełnie do niego niepodobne.
Wolnym krokiem wycofuję się z holu i szybko zbiegam na parter. Te słowa zmroziły we mnie krew, aż robi mi się ciemno przed oczami. To, co usłyszałam zasiało w mojej głowie niepokój, kolejne chore domysły i niedomówienia. Zamykam się w toalecie, żeby ochłonąć i decyduję się wziąć prysznic, żeby uspokoić napięte jak struna ciało. Gdy wychodzę, wpadam prosto na Sergiusza i omal nie dostaję zawału.
– Chryste! – ulatuje z moich ust, gdy ten lekko mnie podtrzymuje, żebym nie upadła. – Ale mnie wystraszyłeś. – Ten spogląda na mnie dość wymownie, jakby szukał w mojej twarzy odpowiedzi.
– Stało się coś? – pyta, przelotnie cmokając mnie w usta, aż kulę się w sobie, choć nie mam pojęcia dlaczego. Zastygam w bezruchu i przecieram oczy, mówiąc:
– Nie czuję się dzisiaj za dobrze. – Staram się brzmieć normalnie, aczkolwiek to graniczy prawie z cudem. – Wiesz przeprowadzka, później te wszystkie humorki Lauren, odejście Diany, przymiarki, makijaże, goście, ślub...to wszystko mnie stresuje... – mówię szybko i posyłam mu jedynie sztuczny uśmiech na co obejmuje mnie ramieniem i prowadzi do naszej sypialni, szepcąc mi do ucha:
– Połóż się, zrobię ci herbaty, chcesz? – Kiwam głową i kładę się, tuląc do poduszki.
W mojej głowie cały czas słyszę słowa, które usłyszałam przez przypadek i wracają do mnie ze zdwojoną siłą:
"Jeżeli piśnie choćby słowo, to przysięgam, że nie będę miły..."
Chciałabym się mylić, ale intuicja podpowiada mi, że Sergiusz coś przede mną ukrywa. W dodatku słowa pani Waldorf, również zasiały we mnie ziarno podejrzeń, tak więc już kompletnie czuję się rozbita i zdezorientowana.
Mocniej przymykam oczy, gdy czuję jak materac łóżka ugina się pod ciężarem, a następnie czuję jak Sergiusz kładzie się obok mnie. Obejmuje mnie od tyłu ręką i całuje we włosy. Powoli przesuwa dłoń niżej, sunie po moim biodrze, następnie po piersi i nachylając się, mówi niskim głosem:
– Zaraz ci pomogę się zrelaksować, skarbie. – Całuje mnie za uchem i delikatnie masuje napiętą szyję. Milczę, niezdolna powiedzieć cokolwiek, czuję jakbym zupełnie straciła panowanie nad własnym ciałem.
Kilka minut później, odzywa się Sergiusz, wyrywając mnie z jakiejś czarnej otchłani:
– Nie chcę cię martwić swoimi sprawami, wiesz skarbie... – Całuje mnie w czoło i delikatnie gładzi materiał mojej satynowej koszulki nocnej.
Mam nadzieję, że teraz o wszystkim wreszcie mi powie, wyjaśni ze szczegółami, co właściwie się dzieje i odepchnie tym na bok wszelkie wątpliwości, które dziwnie zaczynają nabierać na sile i niszczyć mój na nowo poukładany świat.
Odwracam się i teraz patrzymy sobie głęboko w oczy. Gładzę jego twarz, a Sergiusz tylko miarowo wypuszcza powietrze i milczy, więc odzywam się, chcąc dać mu do zrozumienia, że liczę na szczerość:
– Możesz mówić mi o wszystkim, Sergiusz, przecież na tym polega związek dwojga dorosłych ludzi. Chcę, żeby to było jasne i naturalne, że mówimy sobie o wszystkim...
– Wiem, kotku, wiem, ale to dla twojego dobra. Wiedz, że wszystko co robię, robię dla ciebie. Dla nas. – Całuje mnie w policzek, po czym dodaje: – Jutro z rana muszę pojechać załatwić kilka ważnych spraw, które zaniedbałem przez wypadek i chorobowe. Mogę być bardzo późno, dlatego nie zdążę odebrać Lauren z przedszkola.
– Co dokładnie? – Kreślę palcem ślady po jego gołej klatce piersiowej i patrzę wyczekująco w jego krystalicznie niebieskie oczy.
– Ach, stare dzieje – dodaje po czym przywiera do mnie i zaczyna błądzić językiem po moim dekolcie. – Lepiej zajmijmy się tym, co jest tu i teraz... – Unosi się na łokciach i siada na mnie okrakiem. Chwyta za mojej nadgarstki i przerzuca ręce nad głowę. Po chwili wpatrywania się we mnie, oblizuje usta i uśmiecha się szeroko, gdy widzi mnie zupełnie bezbronną.
– Sergiusz... – wypowiadam jego imię trochę zestresowana. Gdy łapię za jego rękę, która zahacza już o moje koronkowe majtki, ten przerywa swoje pieszczoty i pyta:
– Słucham, kotku? – Zadziera głowę, spoglądając prosto w moje oczy.
– Nie dzisiaj, dobrze? – Głośniej przełykam ślinę, czując narastający strach, chociaż nie wiem dlaczego właśnie tak reaguję w tym momencie.
To jakiś obłęd.
– Rozumiem, skarbie. – Skrada mi całusa i mocno tuli mnie do siebie. Po chwili podaje mi kubek z herbatę i szepcząc do ucha:
- Dobranoc, śpij dobrze.
***
Rano budzi mnie soczysty całus w czoło i przeszywający ból głowy – to pewnie przez ten stres.
– Jezu, nie chciałem cię obudzić, przepraszam. – Sergiusza siada na krawędzi łóżka i gładzi mój policzek, bacznie przyglądając się mojej twarzy. – Mówiłem ci już, jak bardzo jestem szczęśliwy, że wkrótce będzie moją żoną?
Przez moment się nie odzywam, aż wreszcie biorę głęboki oddech i pytam:
– Sergiusz, jesteś ze mną szczery? – Odważam się, chociaż powinno być to zupełnie naturalne, że sobie ufamy i mówimy prawdę.
Siadam na łóżku i podwijam nogi, a gdy zauważam w jego dłoni mój telefon, tylko szczelniej owijam się kołdrą. Spogląda na mnie ze zmarszczonym czołem, po czym mocniej zaciska szczękę. Dobrze widzę jak nerwowo drga jego skroń, a wzrok gdzieś na moment ucieka.
– A ty? – Spogląda na mnie tak, że chociaż nie wiem dlaczego, to zaczyna paraliżować mnie strach. – A ty, Federica, jesteś ze mną szczera? – powtarza znacznie głośnie, aż krzywię się przerażona jego agresywnym zachowanie, gdy chwyta mnie za kostki i kładzie na łóżku, rozciągając moje ciało, zamieram. – Pytam, po jaką cholerę ci to było? Tak wszytko zniszczyłaś!
Napiera na mnie swoim ciężkim ciałem i jedną ręką zdziera ze mnie majtki. Zaczynam krzyczeć i wierzgać nogami, ale Sergiusz jedną ręką zatyka mi usta, a drugą gwałtownie rozchyla moje ciasno zaciśnięte uda, jednocześnie niżej opuszczając swoje spodnie.
Modlę się w myślach o cud i próbuję się wyswobodzić z silnego uścisku, ale na marne, nie mam aż tyle siły.
– I po co ci to było, co, cholerna kłamczucho? – Liże mnie po szyi i szepce do ucha: – Oczekując ode mnie szczerości, najpierw sama bądź szczera! – Wybucha szyderczym śmiechem i wchodzi we mnie, bez mojej zgody.
Jestem przerażona i chcę krzyczeć, ale nawet nie mam żadnych szans by kogokolwiek mnie usłyszał i mi pomógł.
Nie dociera do mnie to, co on właśnie robi. On. Mężczyzna, któremu byłam gotować oddać serce. Czując rozdzierający serce ból, jestem jedynie zdolna płakać. Duszę w sobie krzyk, mając na uwadze fakt, że pokój dalej śpi maleńka, bezbronna Lauren.
Sergiusz wcale nie jest delikatny, tylko wściekle porusza się we mnie, sprawiając sobie przyjemność, a mnie ból. Gdy zaczyna głośno sapać, jedną ręką chwyta za moją szyję i zaczyna mnie przyduszać. Momentalnie łzy napływają mi do oczu, a gdy wpycha mi w usta swój język, tylko mocniej zaciskam oczy, czując jak kończy we mnie.
Chce mi się rzygać...
Zmęczony, opada na mnie i dyszy zadowolony, a ja z całych sił próbuję go z siebie zepchnąć, pragnę jak najszybciej zakończyć tę chorą znajomość. To uruchamia w nim potwora. Z całej siły uderza mnie z otwartej dłoni w twarz, aż upadam na podłogę.
– Spróbuj coś odwalić, a nie będę już takim gentelmanem, rozumiesz, suko? – Mocnym chwytem, łapie mnie mnie pod brodę i unosi z kolan.
Czuję przeszywający całe ciało ból i niestety krzyżuję z nim spojrzenie, a ten kolejny raz wpycha w moje usta, swój obleśny jęzor i wysysa ze mnie resztki siły. Po wszystkim, wychodzi, a ja upadam na podłogę. Gdy zawraca, jestem przerażona. Sergiusz mierzy mnie wzrokiem i zabierając mój telefon, dodaje:
– Nie próbuj żadnych sztuczek, i tak do twojej wiadomości, wszystko wiem, łącznie z tym, że wczoraj byłaś w rodzinnym domu Diany, kłamliwa szmato! – Robię unik, gdy wściekły rzuca we mnie nocną lampką – rodzinną pamiątką po mamie. Ta roztrzaskuje się o podłogę, tak samo jak moje serce i resztki nadziei na normalność. W tym samym momencie słyszę płacz Lauren i zamieram. – Nigdzie się nie ruszasz, mała podrze ryja i przestanie! Nie zesra się przecież.
– Proszę...
– O, i świat od razu wydaje się piękniejszy. Powtórz! – Błyska zębami, po czym zbliża się do mnie i przejeżdża wzrokiem po moim nagim, zruganym ciele. – Idź się ogarnij, bo patrzeć na ciebie nie mogę. Pomaluj twarz. – Rzuca z obrzydzeniem w głosie, po czym dodaje: – Moi ludzie zostaną z tobą, żebyś się już nie nudziła, bo widzisz do czego doprowadza nuda i bezsensowne grzebanie w sprawach, o których lepiej jak wcześniej nie miało się pojęcia?
Huk zamykanych drzwi sprawia, że niemalże zabijam się o własne nogi, biegnąc do toalety. Zawieszona nad porcelaną, nie jestem w stanie nawet płakać, czując jak targają mną torsje.
Federica, obudź się! Proszę niech to będzie sen! Niech to tylko będzie zły sen... – powtarzam, dalej śniąc ten koszmar.
________________
I jak rozdział?
Zostawiam Wam miejsce na wylanie nienawiści, ulżyjcie sobie...
S.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro