59. FEDERICA
Dwa miesiące później...
- Jeszcze te dwa kartony i tę lampę, tylko bardzo proszę ostrożnie z tym, to pamiątka rodzinna. - Podaję kartony pracownikowi firmy przeprowadzkowej i rozglądam się po wnętrzu domu, który od teraz będzie naszym nowym startem.
Oby szczęśliwym startem, ponieważ od kilku dni nie mogę spokojnie spać.
Byłam pełna wątpliwości i dosyć długo zastanawiałam się, czy przyjąć oświadczyny Sergiusza. Ostatecznie w podjęciu decyzji bardzo pomógł mi mój ojciec, a właściwie to jedna z nim rozmowa. Po śmierci mojej mamy, został już sam, czego teraz bardzo żałuje, dlatego nie chcę skazywać się na samotność do końca życia, bo przecież jestem jeszcze młoda. Przede wszystkim, to pragnę stworzyć dla Lauren kochający dom, a Sergiusz stara się jak tylko może, żeby mała wreszcie go w pełni zaakceptowała.
- A to skarbie? - Na dźwięk głosu Sergiusza, robi mi się ciepło.
Ostatnio bardzo szczegółowo się poznajemy i można rzec, że intensywnie, a Sergiusz pomimo kontuzji, o dziwo jest bardzo sprawny. Gdy dostrzegam w jego ręce moją koronkową bieliznę, czerwienieję zawstydzona i przygryzam dolną wargę. W dwóch dużych krokach jestem już przy nim i próbuję wyrwać mu koronki z ręki. Stając na palcach, walczę z nim, ale na daremne, jest ode mnie dużo wyższy i zadowolony, przekomarza się ze mną, nie dając za wygraną.
- Ach, jesteś stuknięty, Sergiusz! - Kapituluję i klepię go w klatkę piersiową, a ten udaje, że się zatacza i chwytając za moje biodra, przywiera do moich ust.
- Uwielbiam cię! I już się tak nie bocz, skarbie. - Atakuje mnie wilgotnymi pocałunkami i mruczy w moje usta: - Już nie mogę się doczekać, kotku, naszego wspólnego życia. Kocham cię... - Całuje mnie po szyi, aż mimowolnie zaczynam chichotać.
- Ja też... - Spoglądamy sobie w oczy i na moment toczymy ze sobą niemą rozmowę. Sergiusz mierzy mnie pożądliwie i odsuwa się ode mnie. - Co ty robisz? - pytam, gdy szybko kuśtyka do naszej kuchni, podpierając się jeszcze jedną kulą.
- Musimy to uczcić! - Wyciąga z szafki dwa kieliszki, a z lodówki schłodzonego szampana. Z hukiem otwiera butelkę i nalewa nam złocistego płynu. - Jesteś spełnieniem moich marzeń, skarbie. - Podaje mi kieliszek i spoglądając mi w oczy, dodaje: - Jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli, to już za dwa miesiące będziesz moją panią Kienko.
Wypijamy szampana stojąc obok siebie. Oparci o kuchenne szafki omiatamy wzrokiem nasz nowy dom. Gdy Sergiusz uzupełnia kieliszki, pyta, zalecając się do mnie:
- Wybrałaś już suknię? - Powoli zsuwa ramiączko mojej letniej sukienki i całuje mnie w ramię. To sprawia, że w mig dęba stają mi wszystkie włoski.
- Jeszcze nie... - Z ledwością stoję, gdy jedną ręką zaczyna masować moje udo i podjeżdżać coraz wyżej i wyżej, unosząc skrawek kwiecistego materiału.
- To na co czekasz, królowo? - Palcem odchyla koronkę moich majtek i przejeżdża nim po wilgotnej skórze, aż przygryzam dolną wargę. Jego dłoń tak blisko mojej kobiecości, sprawia, że narasta we mnie to dziwne uczucie. - To lada dzień, a moja kobieta musi wyglądać obłędnie... - Zębami skubie płatek mojego ucha i całuje mój dekolt.
- Sergiusz, nie teraz, pracownicy... - Chwytam go za rękę, która znajduje się już niebezpiecznie blisko mojej łechtaczki, ale nim zdążę dokończyć zdanie, smukły palec jest już we mnie. Głośniej wypuszczam powietrze i opieram biodra o kuchenną szafkę. - Sergiusz... - syczę przez zaciśnięte zęby.
- Samochód przeprowadzkowy już odjechał, tak więc zostaliśmy sami - szepce niskim głosem i sadza mnie na blacie stolika. Delikatnie rozchyla moje uda, cały czas drażniąc nabrzmiałą od podniecenia łechtaczkę i również cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku.
Zaczyna coraz intensywniej mnie pobudzać, aż sama już domagam się pieszczot, rytmicznie poruszając biodrami. Sergiusz patrzy na mnie pociemniałymi tęczówkami i obserwuje jak wiję się z rozkoszy.
- Mógłbym tak patrzeć i patrzeć, a ciągle byłoby mi mało. - Zdecydowanym ruchem chwyta mnie za włosy, owijając je wokół swojego nadgarstka i napiera na moje usta. Jest wygłodniały i powiedziałabym, że wręcz agresywny.
- Prezerwatywa... - dyszę podniecona - Załóż prezerwatywę.
Sergiusz ani drgnie, zachowuje się tak, jakby celowo nie słuchał tego, o co go proszę, ale po chwili sięga do kieszeni spodni i wyciąga z portfela sztukę.
Po sprawnym jej założeniu, od razu chwyta mnie mocno za nadgarstki i wchodzi we mnie, miarowo wypuszczając powietrze. Czuję jak moje ciało ogarnia trudna do opisania lekkość, a gdy chcę się poprawić, ten odpycha mnie delikatnie, tak, że kładę się na blat. Zimny marmur potęguje dreszcze, które raz po raz przeszywają całe moje ciało. Po chwili Sergiusz zdziera ze mnie sukienkę i chowa w ustach nabrzmiałe od podniecenia piersi. Porusza się we mnie ze z taką intensywnością, że z ogarniającej mnie rozkoszy, zaczynam cicho sapać i pojękiwać. Czuję się rozpalona, a pot powoli spływa po moim czole i dekolcie. Sergiusz dyszy i serwuje mi wilgotne pocałunki, gdy ja odpływam w wszechogarniającej mnie ekstazie. Gdy zadowolony spija ze mnie soki i dodatkowo drażni mnie językiem, wiję się i cała spocona drżę, nie mogąc do siebie dojść.
- To było ekstremalnie piękne. - Całuje mnie namiętnie w usta, ściskając w dłoni moją prawą pierś, a ja mimo wszystko czuję się zawstydzona, chociaż to nie był nasz pierwszy raz...
***
Pod wieczór tata przywozi do naszego nowego domu Lauren, która dzisiaj po raz pierwszy będzie widziała swój nowy pokoik. Co prawda była tutaj już wcześniej, ale strasznie marudziła, więc z planów nocowania u Sergiusza nic nie wyszło.
Tata nie wchodzi do nas, ponieważ chce, żebyśmy mogli się wreszcie sobą nacieszyć, za co bardzo jestem mu wdzięczna. Potrzebujemy czasu tylko dla siebie.
Mała od wejścia radośnie podskakuje, a gdy widzi Sergiusza, o dziwo, szybko podbiega do niego i wyskakuje mu na szyję. Jej zachowanie jest dla mnie nowością, ponieważ jakoś niespecjalnie darzy Sergiusza sympatią, więc nie ukrywam swojego zadowolenia, zresztą Sergiusz także.
- Dlaczemu jesteś w szlafroku, wujcio? - pyta z zaciętą minką i zaczyna bawić się jego króciutkim zarostem.
- Ponieważ brałem prysznic, króliczku. - Sergiusz cmoka ją w czoło, a Lauren od razu spogląda w moim kierunku i z przymrużonymi oczami, mierzy mnie po czym wypala:
- Z moją mamusią?
No tak, przecież włosy owinięte mam ręcznikiem, a sama również ubrana jestem w szlafrok.
Obrażona zakłada ręce na piersiach i robi nadąsaną minkę, a Sergiusz nieco zakłopotany, odpowiada:
- Tak, Lauren, braliśmy razem z twoją mamusią, a moją narzeczoną, prysznic, bo bardzo się kochamy i już wkrótce twoja mamunia zostanie moją żoną, a ty moją córeczką.
- Nie zgadzam się! - Lauren wybucha i niespodziewanie uderza Sergiusza piąstką w oko. Ten szybko stawia ją na podłodze i chwytając się za twarz, klnie pod nosem.
- To było bardzo brzydkie, co zrobiłaś wujkowi, Lauren! - karcę ją, ponieważ jej zachowanie, z dnia na dzień, staje się coraz gorsze.
Ta momentalnie wybucha histerycznym płaczem i ucieka pod stolik kawowy w salonie
Zauważam jak Sergiuszowi drgają skronie, a ręce zaciśnięte ma w pięści. Wiem, że ta sytuacja jak i poprzednie nie są mu obojętne, ponieważ stara się jak tylko może, ale mała nie pierwszy raz odstawia przy nim takie szopki.
- Przyłóż sobie lód, a ja muszę z nią poważnie porozmawiać... - Gładzę jego ramię i cmokam w usta, po czym od razu kieruję się w stronę stolika, pod który weszła ta mała obrażalska i wyje jakby obdzierali ją ze skóry. Bez wdawania się w dyskusję, wyciągam ją siłą spod stolika, biorę pod pachę, bo jak normalny człowiek na ręce się nie da, i zabieram ją do jej nowego pokoju.
Kilkanaście minut później, przebrana w piżamkę leży już w swoim nowym łóżeczku, a ja czekam aż wreszcie się uspokoi, bo nadal płacze,tylko problem w tym, że łzy jej nie lecą.
Sergiusz przed momentem zajrzał do nas i tylko oznajmił mi, że idzie spać i czeka na mnie w łóżku, a ja nie daję za wygraną i próbuję wymóc na mojej córce skruchę.
- Wujcio jest bardzo smutny, że tak się zachowałaś, wiesz? - Zaczynam kolejny raz, ale Lauren w ogóle mnie nie słucha, tylko nuci sobie pod nosem i w rytm macha rączkami:
- Baby shark du du dududu...
- Idę spać, bo widzę, że nic tu po mnie...
Mała wzrusza ramionami, więc tylko opatulam ją kocykiem, zapalam światełko i wychodzę, bo przecież dziecko nie będzie rządziło całym domem.
Gdy przechodzę przez korytarz, zauważam, że Sergiusz wcale nie jest już w łóżku, tylko prowadzi rozmowę telefoniczną. Chodzi po tarasie tam i z powrotem i gestykuluje, nawet dość wściekle. Przez moment go obserwuję i zastanawiam się, co mogło go tak bardzo wkurzyć? W pewnym momencie zauważa mnie i posyła mi blady uśmiech, po czym odpala papierosa, a gdy się zbliżam, słyszę jak tylko rzuca:
- Oddzwonię jutro, ale macie to teraz załatwić, rozumiesz? To nie może czekać. Pa. - Sergiusz rozłącza się i chowa telefon do kieszeni szlafroka. Podchodzę do niego niepewnie, a ten od razu przyciąga mnie ku sobie, chowając w swoich silnych ramionach.
- Z kim tak zawzięcie dyskutowałeś, co? - pytam, gładząc jego zarost i całuję lekko zaczerwienione oko.
- Nieważne, męskie sprawy - zbywa mnie, całując w nos.
- Oko masz trochę czerwone. - Ciężko wzdycham, bo zwyczajnie mi wstyd za zachowanie córki. - Bardzo cię za nią przepraszam, ale... - Nawet nie kończę, a Sergiusz już trzyma mnie na rękach i niesie przez salon.
- A twoja noga? - pytam zmartwiona.
- Za chwilę będziesz mogła mnie trochę poprzepraszać, skarbie, a noga poboli i przestanie - mówi z szerokim uśmiechem.
Zwinnie pokonuje salon i korytarz, po czym rzuca mnie na zasłane łóżko. Grzebie w szufladzie, a ja czuję jak narasta we mnie to dziwne uczucie, które towarzyszy mi za każdym razem, gdy się kochamy - stres.
- Mała jeszcze nie śpi... - informuję go i podpierasię na łokciach i obserwuję, co robi.
- Cichutko. - Przykłada palec do moich ust. Podchodzi do drzwi, po czym przekręca klucz. Później kładzie się na mnie i wchodzi we mnie, a ja tylko wbijam paznokcie w jego umięśnione plecy i cichutko jęczę, czując powoli wypełniającą mnie rozkosz.
***
Rano pierwszy raz od tygodnia pojawiam się w fundacji. Tydzień wolnego na przeprowadzkę dobrze mi zrobił, bo pomimo obowiązków, wreszcie odpoczęłam. Po wejściu do budynku od razu kieruję się w stronę recepcji, żeby przywitać się z moją sekretarką, ale zamiast Diany, zastaję tam sekretarkę Sergiusza, Wierę. Nie kryję swojego zdziwienia, bo przecież Diana nie wspominała mi nic o wolnym.
- Dzień dobry, a gdzie Diana? - pytam, chwytając za teczki i stosy przygotowanych dla mnie dokumentów do podpisu.
- Dzień dobry pani prezes, z tego co mi wiadomo, Diana złożyła wypowiedzenie. - Na te słowa niemalże krztuszę się śliną i zastygam.
- Wypowiedzenie? Kiedy?
- Z tego, co mi wiadomo, to w zeszłym tygodniu.
Kieruję się do swojego gabinetu. Chwytam za telefon i od razu dzwonię do Sergiusza, który został w domu z Lauren, ponieważ jest jeszcze na zwolnieniu lekarskim. Długo nie odbiera, więc pewnie bawi się na podwórku z małą. Od razu szukam prywatnego numeru telefonu do Diany i czekam aż odbierze, ale po sygnale łączenia, słyszę jedynie komunikat:
"Nie ma takiego numeru. Nie ma takiego numeru..."
Rozłączam się i rzucam telefon na biurko. Nie mogę uwierzyć, że Diana tak z dnia na dzień rzuciła pracę. To nie w jej stylu. Nerwowo chodzę po biurze, ogryzając skórki przy paznokciach i zachodzę w głowę, dlaczego tak z dnia na dzień, moja najlepsza pracownica, odeszła i to bez żadnej rozmowy ze mną. To do niej niepodobne.
Gdy telefon na biurku zaczyna wibrować, podbiegam w dwóch susach i łapię za aparat. To Sergiusz.
- Kochanie, dzwoniłaś? - W tle słyszę śmiech Lauren i szczekanie psa. Przecież my nie mamy psa. - Nie bądź zła, po prostu Lauren wspominała ostatnio o piesku, tak więc dzisiaj rano przyjechał do nas hodowca. Jesteś tam?
- T-tak... - jestem zupełnie wybita z rytmu. - Dzwoniłam, żeby zapytać czy może wiesz, dlaczego Diana odeszła z fundacji? Czy ktoś cię już o tym informował?
- Co takiego? Kiedy?
- Podobno tydzień temu, jak byłam na urlopie, złożyła wypowiedzenie, a dzisiaj na recepcji jest już Wiera. Nie wydaje ci się to dziwne?
- Młoda jest, może się zakochała? Znudziła ją ta praca? Znalazła coś nowego? Dzwoniłaś do niej, skarbie? - Sergiusz zasypuje mnie pytaniami, a mnie trudno zaakceptować którąkolwiek z podanych przez niego możliwości.
- Tak, dzwoniłam, tylko problem w tym, że nie odbiera, w sensie jej prywatny numer jest nieaktywny... - Słyszę jak Lauren słodko woła Sergiusza i piszczy zadowolona, a pies ujada, więc każę mu się rozłączyć i wracam do pracy, na której bardzo ciężko jest mi się skupić.
Godziny mijają dość szybko i ani się nie obejrzę, a zegarek wskazuje już prawie drugą. O czwartej mamy podjechać z Sergiuszem do butiku na przymiarkę ślubnego garnituru, więc mam nadzieję, że uda mi się po drodze jeszcze coś sprawdzić.
Sięgam po telefon i jeszcze raz dzwonię do Diany, ale efekt jest taki sam - numer jest nieaktywny. Poddenerwowana wychodzę z gabinetu i udaję się do sekretariatu. Po szufladach szukam zapasowego klucza od pancernej szafy z teczkami pracowników i wszystkimi poufnymi dokumentami i sięgam po tę, która interesuje mnie najbardziej - Diana Waldorf.
Przejeżdżam oczami po kwestionariuszu osobowym i robię zdjęcie jej aktualnego adresu zamieszkania i domu rodzinnego, gdzie jeszcze dwa lata temu mieszkała razem z mamą i niepełnosprawnym bratem. Wszystkie teczki chowam starannie z powrotem i zamykam szafę, po czym chowam klucz do kieszonki w spódnicy.
Wracam do gabinetu, zabieram swoje rzeczy i zbiegam schodami na parter, ponieważ nie mam cierpliwości czekać na windę. Wsiadam do auta i kieruję się prosto na osiedle, gdzie teraz mieszka Diana. Trochę czasu tracę, stojąc w korkach, ale dwadzieścia minut później jestem już pod jej blokiem.
Nigdy wcześniej tutaj nie byłam i nie ukrywam, że kompletnie nie mam pojęcia do której klatki mam wejść, ponieważ bloki są świeżo odmalowane i nie posiadają żadnych numerów.
Błądzę dookoła, ale na szczęście w wejściu, mijam starszego pana, który informuje mnie, że muszę przejść przez podwórze i wejść od podwórka do otwartej klatki z widokiem na dziedziniec. Od razu tak robię i niemalże wbiegam po schodach na drugie piętro. Szybko odnajduję mieszkanie numer osiemdziesiąt jeden i dzwonię do drzwi, ale nikt nie otwiera. Z nadzieją sięgam po telefon, ale bez zmian, więc wyciągam notes i zostawiam wiadomość, wciskając kartkę w drzwi:
"Diana, bardzo się martwię! Jeżeli masz jakieś kłopoty, pamiętaj, możesz na mnie liczyć! Federica."
Zawiedziona wracam do samochodu i kieruję się drogą krajową prosto do domu. Trasa ciągnie się jak makaron i na miejscu zamiast przed czwartą, jestem o piątej. To wyraźnie nie podoba się Sergiuszowi, bo miałam być godzinę temu i wspólnie mieliśmy wybrać dla niego garnitur ślubny. Tłumaczę się przypadkowym spotkaniem z ojcem i korkami, co jakoś przechodzi, aczkolwiek Sergiusz jest dziwnie napuszony, a gdy chcę go pocałować, ten odsuwa się ode mnie i podpierając się jedną kulą, odchodzi.
- Mamiś, mamiś, wujcio kupił mi pieska! Zobacz, to Kuleczka! Kocham Kuleczkę i kocham wujcia! - Przez taras z piskiem zadowolenia wbiega Lauren, później mały kudłaty piesek, a za nią... mój ojciec.
Głośniej przełykam ślinę, gdy na własnym przykładzie, uświadamiam sobie, że kłamstwo ma krótkie nogi.
Automatycznie robi mi się ciepło i odpinam jeden guzik koszuli, a następnie drugi, gdy to wcale nie pomaga. Biorę Lauren na ręce i głaszczę jej lokowane włoski, po czym całuję ją w czółko, czując jak zalewa mnie nieprzyjemne ciepło. Witam się z pieskiem, a tata całuje mnie w policzek na przywitanie. On zna mnie jak nikt, więc od razu widzi, że coś jest nie tak.
- Dużo pracy po urlopie, co? - pyta, wkładając marynarkę.
- Wychodzisz już? - Zauważam, nalewając Lauren soku pomarańczowego.
- Jestem tutaj już dobrych kilka godzin, a co za dużo, to nie zdrowo.
- Już się stęskniłeś, co?
- Po prostu Sergiusz prosił, żebym wpadł popilnować „dzieci", bo miał pilny wyjazd. Jakieś sprawy chyba związane ze ślubem.
- Nic nie mówił. - Stwierdzam nieco zamyślona.
- Niestety nie zdążyłem - wtrąca Sergiusz, gdy przechodzi przez kuchnię.
Spoglądam na niego i zauważam jak tylko mierzy mnie wzrokiem, po czym siada przy stoliku i zaczyna jeść zimny makaron z serem.
- Nic, kochani, na mnie już czas. - Ojciec żegna się z nami i wychodzi.
Sergiusz nadal się nie odzywa, tylko nerwowo stuka widelcem o talerz, a mnie momentalnie robi się niedobrze. Czuję jak ciśnienie dudni mi w uszach, ale staram się nie dać po sobie poznać poddenerwowania.
- Gdzie byłaś? - pyta surowym tonem i w tym momencie do kuchni wbiega Lauren i woła Sergiusza, a ten odpowiada podnosząc głos: - Nie teraz! - Mała zatrzymuje się na raz i patrzy na mnie, robiąc wielkie oczy, a ja, chodź sama nie wiem dlaczego, to kłamię drugi raz:
- No to niestety niespodzianka się nie udała... - zaczynam niepewnie, a Sergiusz odwraca głowę w moją stronę i patrzy na mnie wyczekująco. Lauren już dawno biega za pieskiem, a ja próbuję jakoś wyjść z tego wszystkiego z twarzą.
- Niespodzianka? - pyta, a ja wolnym krokiem podchodzę do niego i siadam mu na kolanach, cały czas czując dziwny do opisania strach.
- Byłam obejrzeć te suknie i... - Sergiusz momentalnie topnieje i składa na moich ustach namiętny pocałunek. Wolną rękę zatapia w moich włosach i mierzwi je, zatracając się w moich ustach.
- A to za co? - Nie ukrywam zdziwienia, gdy na moment przestaje.
- Kocham cię, skarbie i najchętniej to już jutro wziąłbym ten cholerny ślub, żebyśmy już zawsze byli razem. Zawsze... - dodaje, kładąc swoją głowę na mojej piersi, a ja oddycham z ulgą, aczkolwiek nadal czuję to dziwne napięcie.
____________________
Nawet nie wiecie, jakie to miłe, że nadal tutaj zaglądacie i jesteście mimo tak długiej przerwy. Kocham Was! ❤️
Oczywiście dajecie znać, co myślicie, uwielbiam czytać Wasze komentarze.
S.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro