Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

53. FEDERICA

Po tym, co usłyszałam, rozwalona wybiegam z auta, ponieważ nie jestem gotowa na taki finał dzisiejszego dnia. Za dużo emocji, jak na jeden dzień — kompletnie nie potrafię przyjąć do wiadomości, tak na chłodno tego, co usłyszałam, a dobrze znam siebie, i to jak głupie decyzje podejmuję pod ich wpływem.

Szybko pokonuję schody i z dudniącym sercem, wracam do pokoju. Kładę się na łóżko i wtulam w kołdrę, chcąc jak najszybciej zasnąć. Myśli napływają do mnie z każdej strony i jak wezbrane fale, gwałtownie zalewają zatoki i z każdą chwilą coraz mocniej uderzają o brzeg.

Przez resztę nocy dręczą mnie wyrzuty sumienia, że on tam przeżywa miłosny zawód, pozostawiony sam sobie, a kiedy ja potrzebowałam jego wsparcia, to on zawsze przecież był. Nawet się waham, żeby po niego pójść, ale szybko studzę tę myśl.

Przyznaję, że przestraszyłam się tego, że tak jak wszyscy mówią, "życie idzie naprzód", a ja za wszelką cenę nie chcę dopuścić do siebie tych myśli. Czuję, że gdybym odpowiedziała cokolwiek, to tylko jeszcze bardziej skomplikowałabym naszą i tak niełatwą relację. Zdaję sobie sprawę z tego, co w tym momencie czuje Sergiusz, ale przyznanie, że sama coś do niego czuję, byłoby czymś, co pogrzebałoby mnie i Blaise'a, a przecież nie mogę do tego dopuścić.

Walczę o nas już trzeci rok...

I chociaż dużo dobrego spotkało mnie od Sergiusza — wiem, że mogę na nim polegać, a Lauren bardzo go lubi i wypytuje o niego, to przecież nie powiem mu, że czuję tak samo, kiedy jestem pełna wątpliwości.

Owszem podoba mi się jako mężczyzna, ponieważ jest przystojny, męski i we wszystkim, co robi, cholernie profesjonalny i pewny swego, poza tym jest szarmancki, lojalny i ma dobre serce, ale ja po prostu nie potrafię się zaangażować na tyle, jakby on tego chciał.

Przynajmniej nie w tym momencie...

***
Ranek przywitał mnie ulewnym deszczem, jakby pogoda trzymała sztamę z moim nastawieniem do świata. Pakuję do torby swoje rzeczy i zagarniam rzeczy Sergiusza, po które już nie wrócił — nie dziwię się. Schodzę na recepcję i szukam kogoś, kto odebrałby klucz od pokoju i nas wymeldował.

— Narzeczony czeka w jadalni, zagadał do kelnerki i udało się dla państwa zrobić wcześniej śniadanie. — Zagaja kobieta z obsługi hotelowej, a ja chcę się już wtrącić, lecz ktoś mnie wyprzedza:

— Nie jestem narzeczonym tej pani. Pracujemy ze sobą. Tylko to nas łączy. Praca. — Głos Sergiusza brzmi zupełnie wyprany z jakichkolwiek uczuć.
Nie patrzy na mnie, tylko zabiera ode mnie swoją marynarkę, którą zapomniał w pokoju.

Widzę, że chyba zarwał tę noc, bo oczy wskazują na ogrom trosk, które próbował przepracować przez te parę godzin w samotności.

Wolnym krokiem kieruję się w stronę niewielkiej jadalni. Siadamy naprzeciwko siebie, ale ani razu nie spotykamy się wzrokiem, nikt z nas też się nie odzywa, jakby prowadzenie rozmowy było zupełnie niepotrzebne..
W krępującej ciszy, jemy śniadanie i zerkamy, każdy na wyświetlacze swoich iPhonów. Nie ukrywam, że nie jest mi obojętne to, jak dziwnie porobiło się między nami, ale zwyczajnie w świecie nie mam pojęcia, co powinnam powiedzieć.

— Możesz podać mi cukier, proszę? — Zagajam, ale nie przynosi to pożądanego przeze mnie rezultatu, oczywiście poza podaniem tej chrzanionej cukiernicy, o którą przecież prosiłam. Jest to dość w sumie logiczne, ale myślałam, że chociaż odezwie się do mnie słowem, ale nie...

Obserwuję go kątem oka i dostrzegam, jak nieobecny przeżuwa bułkę, która powoli rośnie mu w ustach, jak owsianka u Lauren. Sama również z ledwością potrafię coś przełknąć, ale wiem, że jak się teraz nie zmuszę, to później będę głodna i rozdrażniona, a nie mamy czasu na dłuższy postój w drodze powrotnej.

Sergiusz już zjadł swoje śniadanie, a ja zamawiam jeszcze jedną kawę. Wzrok skupiony ma na wyświetlaczu swojego iPhona i odnoszę wrażenie, że lekceważy moją obecność. Po chwili wstaje i oznajmia, unikając ze mną kontaktu wzrokowego:

— Jak coś, to będę w aucie. — Zasuwa za sobą krzesło i odchodzi, zostawiając mnie z poczuciem winy.

***

Myślałam, że cisza zazwyczaj przynosi ulgę, pewnego rodzaju ukojenie, ale nic bardziej mylnego. Przynajmniej teraz. Cisza podstępnie wkrada się w umysł i sieje zamęt.

Gdy od ponad godziny Sergiusz nie odzywa się do mnie ani słowem, oprócz komunikatu: "zapnij pasy", to zwyczajnie nie wytrzymuję i wreszcie się odzywam:

— Wiem, że jesteś zły, ale musisz mnie zrozumieć... — Spoglądam na niego i zauważam, że zerka na mnie kątem oka, po czym skupia wzrok na drodze.

— Przepraszam, ale nie muszę... — odpowiada dość opryskliwie, co nie bardzo mi do niego pasuje.

— Sergiusz, posłuchaj mnie, dobrze?

— Nie teraz, Federica! — Unosi się i zaciska mocniej szczękę. — Jeśli chcesz, żebyśmy szczęśliwie dojechali do domu, to po prostu pozwól, że zostawimy tę rozmowę na później. Już i tak jestem kompletnie rozkojarzony...

— Przepraszam... — Kulę się w sobie i staram panować nad emocjami, co jest stanowczo za trudne, widząc to, jak bardzo się zmienił od wczoraj.

Zraniłam go...

***

Zaraz po powrocie dzwonię do fundacji z informacją, że dzisiaj nie ma mnie dla nikogo.W domu staram się zająć czymś myśli, dlatego najpierw biorę się za stertę naczyń i górę ubrań do prania. Mam chwilę, żeby ogarnąć mieszkanie i resztę dnia spędzić z moją ukochaną kruszynką.

Lauren właśnie przebudziła się po poobiedniej drzemce i wita mnie słodkim uśmiechem.

Boże jak ja ją kocham!

— Śnił mi się tatuś, wiesz? — Przeciąga się i ziewa.

Wolnym krokiem podchodzę do niej i kładę się do zagrzanego, małego łóżeczka w kształcie karocy. Cmokam ją w czoło i mocno tulę do siebie.

Jest taka cieplutka...

— Tatuś, mówisz? — pytam z zaciekawieniem, ponieważ Lauren często opowiada mi o tym, co robiła ze swoim wyimaginowanym tatusiem.

— Tak. Biegaliśmy po łące i tam był taki wielgachny jąk-pa, wiesz?!

— Jąk-pa? — Spoglądam na nią ze zmarszczonym czołem.

— Taki pająk! Ah, jak ty nic nie rozumiesz... — Wywraca oczkami, tak samo jak robił to Sigi. — Duży był i włochaty, wiesz, i mnie tatuś uratował, bo tatuś nie boi się niczego, nawet włochatego gamonia!

— Aha, to odważny ten tatuś, co?

— Tuś-ta jest najlepszy, wiesz? Wszystkie dzieci tak mówiły, jak byłam w przedszkolu.

— Tuś-ta?

— Mami, ty to nie jesteś tak zabawna jak dziadzio Ernst, on od razu wiedział, o co mi chodzi. Z dziadziem bawimy się w słowne zgadywanki i wiesz, że on jeszcze nigdy ze mną nie wygrał? — Mówi z ekscytacją w głosie, a ja tylko gładzę jej lokowaną główkę i cmokam we włosy.

— Kochasz tego dziadka, co?

— Najmocniej na cie-świe! — Bucha zaraźliwym śmiechem i robi ze mną noski-noski.

— Uwielbiam takie chwile jak ta, wiesz, Kocinko?

— Wiem, wiem, Mycholko! — Atakuje mnie milionem całusków, a ja na nową ksywę aż dławię się śliną i po chwili, pytam:

— Cholko-my, raczej?

— Jednak troszeczkę się znasz, ale tylko troszeczkę! — Chichocze, zakrywając te swoje wykrojone w serduszko, malinowe usteczka.

***
Kolejne dni spędzam, pracując na pełnych obrotach. Sergiusz od tamtej naszej dziwnej rozmowy ani razu nie pojawił się w fundacji, nie odbierał też żadnych z moich połączeń, nawet ze służbowego numeru.

Wszystkie jego sprawy, prowadzi ze mną jego sekretarka, tylko maile odczytuje sam. Już jutro ma odbyć się bankiet charytatywny z udziałem najważniejszych gości, a na mojej głowie zostały wszystkie sprawy, które dotąd prowadził Sergiusz. Tak na marginesie, to ta jego asystentka jest beznadziejna, tak więc mam pełne ręce roboty, ponieważ ona tylko ładnie wygląda, nic poza tym, i nie, nie jestem zazdrosna. 

Od rana odbieram setki telefonów i maili, powoli czuję, jak głowa zaczyna mi parować. Śpię po trzy godziny z hakiem i z ledwością uczestniczę w konferencji prasowej. Staram się mimo wszystko wypaść profesjonalnie, ale kolejny raz zostaję zbombardowana pytaniami, które nigdy nie powinny paść:

— Czy to prawda, że miała pani romans z własnym szefem? — Czuję się, jakbym dostała w twarz i tylko otwieram i zamykam usta, zupełnie jak ryba wyrzucona na brzeg oceanu.

— Czy pani córka jest owocem tego związku? Dotarliśmy do osób, które potwierdziły waszą zażyłość! — Kolejny cios.

Mam wrażenie, że ktoś się na mnie uparł. Dziennikarze, a głównie dziennikarki, przekrzykują się, a ja po prostu blednę, pozostając bez słowa.

— Dlaczego nieustannie, od trzech lat, szuka pani zaginionego mechanika Blaise'a Shwanka?

— Czy to biologiczny ojciec małej Lauren? Osoba z panie otoczenia zdradziła nam, że zaszła pani w ciążę, będąc gościem gospody rodziny Shwank, czy to prawda? — Z każdym kolejnym pytaniem, czuję jak zaczynam się gotować od środka.

— Chce go pani odnaleźć, żeby czerpać korzyści finansowe, tak zwane alimenty?

Robię coraz większe oczy, słysząc te wszystkie pytania i powoli brakuje mi tchu. Łzy napierają na powieki, ale staram się nie rozsypać na wizji.

To nie jest fair!

— Czy to prawda, że prowadziła pani samochód pod wpływem narkotyków i spowodowała pani wypadek?

Czuję, jak te wszystkie pytania coraz szczelniej zaciskają pętlę na mojej szyi i z ledwością oddycham. Muszę szybko napić się wody, żeby tutaj nie zemdleć. Wytrącona z równowagi, wywracam kubek z wodą i rozlewam ją na przygotowaną dokumentację. Odchrząkuję i po prostu brakuje mi słów. Już prawie odważam się zabrać głos i nawtykać im ile wlezie, gdy obok mnie  staje Sergiusz chwyta mnie za rękę, i to on ostatecznie zabiera głos:

— Czy zdajecie sobie państwo sprawę, że za oszczerstwa grozi pozbawienie wolności?

Spoglądam na niego niepewnie i jestem o krok od wybuchu płaczu, więc tylko szepcę: "dziękuję". Siadam na krześle i opuszczam wzrok, a Sergiusz kontynuuje:

— Jeżeli mają państwo jakieś pytania odnośnie do jutrzejszego balu czy też międzynarodowej działalności naszej fundacji, proszę śmiało pytać. Przypominam tylko, że wszelkie niestosowne pytania czy też oszczerstwa, wiążą się z anulowaniem akredytacji na jutrzejszy bankiet. — Dodaje nieco wyniośle, po czym kieruje słowa do tych hien: — A paniom to serdecznie dziękujemy. Ochrona! Proszę wyprowadzić te osoby i zadbać o to, żeby jutro nie miały wstępu na wydarzenie.

No tak, muszę przyznać, że zaimponował mi, bo gdyby nie on, to pewnie wylałabym cały swój żal w eter, co nie byłoby super rozsądne ani profesjonalne.

Sergiusz przejął pałeczkę i teraz on prowadzi całą konferencję, jak zwykle jest opanowany i doskonale przygotowany. Wykorzystuję więc ten moment i wymykam się z sali, udając długim korytarzem do swojego biura. Pierwsze, co robię, to wyłączam telefon i siadam na obrotowym krześle. Zmęczona opieram głowę o blat biurka. Jedynie o czym marzę, to o miękkim i ciepłym łóżku no i o odrobinie świętego spokoju...

Czuję jakby moje ciało uniosło się nagle w górę, więc skołowana otwieram oczy i zauważam, że niesiona na rękach, przemierzam ciemny korytarz biura,

— Spokojnie, zasnęłaś. — Głos Sergiusza brzmi zupełnie jak kiedyś, jest pełen troski.

— Która jest? — Pytam, ziewając i poprawiam uchwyt za szyję Sergiusza i wtulam się w jego tors.

Jest mi tak przyjemnie.

— Dochodzi dziesiąta. To był ciężki dzień, co? — Stawia mnie na nogi i szybko zdejmuje swoją marynarkę, widząc jak delikatnie szczerkam zębami.

— Ostatnie kilka dni były koszmarne... na twoim miejscu, zastanowiłabym się czy ta sekretarka jest ci do czegokolwiek potrzebna, wszystko musiałam jej tłumaczyć, kompletnie nic nie ogarniała! — Wkurzam się, bo wszystko musiałam doprowadzić do końca sama, bez żadnego wsparcia.

— Zwolniłem ją... Współpracownicy też się skarżyli. Przepraszam, ale miałem ważną sprawę, naprawdę... — Na moment zerka prosto w moje oczy, aż robi mi się ciepło.

— I dobrze. — Wsiadam szybko do samochodu i kolejny raz ziewam, po czym biorę głęboki oddech i spokojnym tonem dodaję; — Dziękuję za to na konferencji...

— Żałuję, że nie było mnie wcześniej, wiem jak to mogło wyglądać... — Spogląda w moje oczy i dostrzegam jak pociemniały mu źrenice.

— Dobrze, że jesteś... — Uśmiecham się i ściskam jego dłoń, co wywołuje szczery uśmiech na jego twarzy.

***
Drogę do mojego apartamentu pokonujemy bardzo szybko, tak więc proponuję mu, żeby wszedł na herbatę. Od samego wejścia wita nas, kicająca w stroju króliczka, Lauren.

— Jestem liczkiem-kró, liczkiem—kró! — Chichocze i wskakuje mi na szyję. Obsypuje całą moją twarz, tak zwanymi ślimakami — soczystymi całusami na powitanie.

— Tęskniłam za tobą, Kocinko ty moja!

— Ja za tobą też, Mycholko!

Naszym czułościom, z szerokim uśmiechem, przygląda się Sergiusz. Lauren dopiero po chwili orientuje się, że mamy gościa, więc zawstydzona tuli się do mnie, ciasno opatulając rączkami moją szyję, a nóżkami w pasie.

— Zaraz udusisz mamusię, psotniku!

W drzwiach od salonu stoi mój ojciec, a ja na widok pokolorowanych na różowo jego siwych włosów, parskam śmiechem.

— Nawet nie pytaj... cie! — Kręci głową i truchta do toalety: — Załatwiła mnie tak, jak na moment tylko przymknąłem oczy, dosłownie przed chwilą. Chochlik jeden!

Niestety nie mogę, a w sumie to nie możemy powstrzymać się od śmiechu.

— Tatku, takie są uroki bycia najlepszym dziadkiem pod słońcem. — Posyłam mu całusa, a ten macha ręką i uśmiecha się szeroko, dodając: — W kogo ona się wdała, to ja nie wiem, ale ty takim łobuzem nie byłaś, skarbie. — Znika za drzwiami łazienki, prawdopodobnie żeby zmyć tę czerwień.

— Czym pomalowałaś dziadziowi włosy, co? — Stawiam ją na ziemię, a Lauren odwraca głowę i naburmusza się, więc ponawiam pytanie i dodaję: — Oj dziadek będzie zły na Lauren... Czym pomazałaś włosy?

— Bibułką czerwoną... z dnia jabłuszka... — szybko mówi i w dużych podskokach ucieka do swojego pokoiku.

— Poradzicie sobie już? — Z mokrymi włosami z łazienki wychodzi mój tata i tylko kręci głową. — Diabliku przesłodki! — Nawołuje dość głośno, żeby mała go usłyszała i puszcza mi oczko i patrzy na nas. — Dziadzio zmyka do domciu, wiesz?

Po sekundzie Lauren kica do nas z pokoiku i z nadąsaną minką mówi:

— Chcę iść spać i on też ma sobie już pójść! Nie chcę go tu!— Tupie nogą i paluszkiem wskazuje na Sergiusza, co miłe na pewno nie jest.

— Nie ładnie, Lauren! — Grożę jej palcem i biorę na ręce, tłumacząc jej brzydkie zachowanie. Niestety mała nie chce przeprosić, więc na marne moje prośby.

Tata zdążył już wyjść, wcześniej wzruszył ramionami i posłał mi minę typu: "Mała obrażalska Królewna", a Sergiusz w sumie chyba sam nie wie, co ma zrobić.

— To na mnie chyba już pora... — Spogląda na mnie i posyła pytające spojrzenie, po czym łapie za klamkę.

— No skończ, ona po prostu się obraziła, za chwilę jej przejdzie. Rozgość się, zresztą wiesz gdzie kawa, herbata i kubeczki? — Spoglądam na niego, a ten kiwa głową i udaje się w kierunku kuchni.

Lauren chwilę jeszcze łobuzuje, teraz weszła za łóżko i nie chce wyjść i uparcie twierdzi, że tam będzie spała. Straszę ją włochatym pająkiem i to pomaga, żeby szybko wyszła i położyła się do łóżeczka. Może mało pedagogiczna metoda, ale przynajmniej skuteczna.

Po prawie dwudziestu minutach wracam do Sergiusza, który rozgościł się w salonie. Obserwuję go jak poprawia koc na sofie i nagle czuję dziwną tęsknotę za czymś, co ciężko mi nazwać...

Za normalną relacją?

Miło byłoby wracać do domu, w którym ktoś czeka i jest wsparciem. Łzy kręcą mi się w oczach, więc szybko wymuszam uśmiech.

— O! Jesteś już... — uśmiecha się i wstaje ze sofy. — Chciałbym cię przeprosić... za wtedy, bo dobrze wiemy, że się po prostu wygłupiłem. — Drapie się po głowie i posyła mi kwaśny uśmiech. — Po prostu najlepiej będzie, jak zapomnimy o tym i...

No i właśnie w tym momencie, jak głupia, chyba straciłam panowanie nad nadmiarem tych emocji, które wypełniły mnie szczelnie, aż po sam korek.

W dwóch długich krokach, zbliżam się do niego i przywieram do jego ust, zatapiając palce w półdługich włosach bruneta. Słyszę cichy jęk, gdy napieram na jego usta, które smakują malinową herbatą, którą pił przed chwilą.

Czuję jak buzuje we mnie krew, a budujące, przyjemne ciepło, na dobre rozgościło się w moim podbrzuszu. Ręce Sergiusza błądzą po moim ciele, a dotyk jest coraz śmielszy. Odczuwam go ze zdwojoną siłą. Nasze pieszczoty z minuty na minutę są coraz intensywniejsze. Podnieceni, dyszymy, całując się namiętnie i tuląc swoje roznegliżowane ciała.

Chyba oszalałam, ale w tym momencie, koncentruję się na przyjemności, która odcina mnie od reszty świata i której dawno nie doświadczałam. Sergiusz zwinnym ruchem odpina moją koszulę i zatapia się w koronkowym staniku. Czuję jak przechodzą mnie dreszcze, gdy namiętnie całuje i skubie zębami mój dekolt i szyję. Nagle unosi mnie, chwytając za pupę i sadza na stoliku. Rozchyla moje uda, patrząc prosto w moje oczy niemalże palącym wzrokiem.  Staje pomiędzy nimi, dociskając do mnie swoją erekcję. W mig czuję ogromną chęć zapomnienia. Jesteśmy całkowicie pochłonięci igraszkami, gdy nagle studzi nas nieco zaspany głosik:

— Dlaczego gryziesz moją mamusię? Jesteś wampirek? — Lauren przeciąga pytanie, a mnie w błyskawicznym tempie przechodzi ochota na cokolwiek, co przed momentem pochłonęło mnie w całości.

Cała atmosfera ulatuje, jak z balonika powietrze. Szybko chowam nabrzmiałe od podniecenia piersi w koronkę i drżącymi palcami zapinam koszulę, pomijając kilka guzików, które za cholerę nie chcą wejść w dziurkę...

O ironio.

Sergiusz przymyka oczy i z całych sił zaciska szczękę. Widzę jak na jego twarzy maluje się frustracja. Nerwowo poprawia ubranie i informuje mnie, że wychodzi, więc biorę na ręce maleńką Lauren i zamykam za nim drzwi, szepcząc bezgłośnie:

- Dobranoc.

To nie powinno się wydarzyć...
Ale wydarzyło się i było...
Dobra stop.
Nie powinno się wydarzyć!

________________
Czy wy też to widzicie?
Aaaaa! 😱😱😱
Piąte miejsce w rankingu popularności opowiadań pod #życie ❤️❤️❤️

To nasz wspólny sukces!
Dziękuję! 🥰🥂

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro