Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

52. FEDERICA

Gdy już odzyskuję świadomość, zauważam, że siedzę na krześle przy otwartym oknie. Sergiusz gładzi moją dłoń i podaje mi kubek wody. Ma przygaszoną twarz, a oczami błądzi gdzieś indziej, byleby na mnie nie spojrzeć. Przynajmniej odnoszę takie wrażenie.

— Napij się... to powinno ci trochę pomóc. — Podaje mi kubek, a ja szybko wypijam całą zawartość, czując lekką ulgę.

— Wiadomo czy... — muszę zasłonić usta, żeby nie wybuchnąć szlochem.

W tym samym momencie, drzwi prowadzące do kostnicy, otwierają się z wielkim hukiem, aż się wzdrygam. Will wypada z nich jak wystrzelony z procy. Jest blady i kompletnie roztrzęsiony, na dodatek zauważam, że chyba płakał, bo ma zaczerwienione oczy.

Chryste, błagam cię o cud!

Wstaję dość energicznie, gdy do mnie podbiega i chowam go w ramionach. Whiliam płacze jak mały chłopczyk, a Duncan niepewnie do nas podchodzi. W tym momencie czuję, jak ulatuje ze mnie całe życie. Wszystkie nadzieję gasną, na raz.

— Will, błagam, powiedz coś! — Wybucham płaczem, gdy ten tylko szlocha, niezdolny do wykrzesania z siebie żadnego słowa.

— To nie Blaise! Rozumiecie?! To nie on! — Krzyczy i unosi mnie, okręcając wokół własnej osi, po czym czule całuje w czoło.

Czuję, jak olbrzymi głaz odrywa się od mojego serca i wypuszczam nagromadzone w płucach powietrze. Opadam na plastikowe krzesło, a z moich ust ulatuje niekontrolowany szloch. Mimo wszystko są to łzy szczęścia, bo to oznaczać, że płomień jeszcze nie zgasł...

To nie był on! — powtarzam w myślach i uśmiecham się do siebie.

Kątem oka zauważam, jak Sergiusz oddala się w stronę drzwi i po chwili znika z mojego pola widzenia. Wiem, że dla niego ta cała sytuacja również jest stresująca. Muszę zdobyć się na odwagę i poważnie z nim porozmawiać, aczkolwiek nie wiem od czego zacząć.

Żeby uspokoić od drżenia całe ciało, opieram się plecami o oparcie i przymykam delikatnie oczy. Odchylając głowę ku górze, nabieram w płuca powietrza. Obok mnie siadają "chłopcy" i chwilę milczymy. Później Whiliam relacjonuje nam to przykre wydarzenie, a ja wypisuję dokumenty, niezbędne, żeby nieznanego mężczyznę wpisać w bazę fundacji.

— Will, Duncan, dziękuję, że jesteście... — Odzywam się po krótkiej chwili, gdy wychodzimy ze szpitala na parking. Obejmuję ich ramionami, stojąc pośrodku i dodaję, spoglądając na jednego i drugiego: — Kocham was...

— My ciebie też! — Odpowiadają chóralnie, nie ukrywając wzruszenia.

***
Opuszczam szpital z lekką ulgą, ale również nadzieją, że Blaise żyje. Nigdy wcześniej nie czułam takiej mieszanki emocji i przyznam szczerze, że jestem wykończona.

Szybkim krokiem przemierzam parking i zauważam opartego o maskę samochodu Sergiusza. Pali papierosa, nerwowo zaciągając się dymem i prowadzi rozmowę przez telefon. Jest już dość późno, być może to coś pilnego.

Nie wiem, co powinnam zrobić, ponieważ on wszedł w moje życie i czy chcę, czy nie chcę, należą mu się pewne wyjaśnienia.

Szczerość to podstawa każdej przyjaźni.

— Tak, myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie wpisanie tej pozycji w rubrykę "darowizny", tylko że z tym znowu wiążą się opłaty podatkowe... — Sergiusz spogląda na mnie i butem gasi papierosa. — Sprawa jest aż tak pilna? Zaraz wsiadam w samochód i myślę, że do rano powinienem być już w mieście. Podjadę od razu do firmy, dobrze?

Chwilę stoję i obejmuję się ciasno ramionami, ponieważ dziwnie mi zimno. Emocje już trochę opadły, dlatego zaczynam odczuwać dyskomfort spodziewany dość zimnym wieczorem. Sergiusz na moment zakrywa słuchawkę i kieruje w moją stronę:

— Poczekaj na mnie w aucie, zagrzałem już silnik, będzie ci ciepłej — rzuca, po czym wraca do rozmowy i chodzi po parkingu tam i z powrotem.

Wsiadam do samochodu i pierwsze co robię, to zarzucam na siebie marynarkę Sergiusza, żeby trochę się ogrzać. Gdy już trochę się zagrzałam, łapię za telefon i dzwonię do taty.

— Cześć tatku, obudziłam cię, prawda? Wiesz, to nie był Blaise... — pociągam nosem. — Nikt nas nie uprzedził, że identyfikacja dotyczy zwłok...

— Jeszcze nie śpię, czekałem na telefon. Nie wiem, co ci kochanie powiedzieć... — Głos ojca drży, więc szybko zmieniam temat.

— Jak Lauren? Jest już lepiej? — pytam z nadzieją w głosie.

— Trochę płakała, ale teraz już śpi. Kaszel aż tak bardzo ją dzisiaj nie męczył, ale była zmierzła. O której będziesz? — Na to pytanie zerkam na zegarek i ciężko wzdycham. — Jechaliśmy tutaj ponad siedem godzin, więc jak dobrze pójdzie, to gdzieś o szóstej, może siódmej rano...

— A jak Sergiusz, da radę jechać kolejne siedem godzin? Od rana jesteście w trasie, nikt nie jest cyborgiem.

— Nie wiem, dam ci znać. Pa!

— Jeździec bezpiecznie, kochanie! — Rozłączam się, gdy do środka wchodzi Sergiusz. Widzę, że jest chyba tak samo wyczerpany, jak i ja. Zmęczenie wymalowane ma na twarzy.

Nachyla się nade mną i sięga do schowka po notes. Chwilę w skupieniu coś zapisuje i zamyślony patrzy w jeden punkt na kartce, jakby szybko liczył coś w pamięci.

— Dziękuję, że mnie tutaj przywiozłeś... — Chwytam za jego dłoń, ale ten szybko chowa notatnika, po czym odpala silnik i wycofując, mówi dość szorstkim głosem:

— Drobiazg.

Czuję się dziwnie zmieszana jego oschłym tonem, więc pytam:

— Jesteś na mnie zły?

— Nie, po prostu chciałbym już jechać. Jestem zmęczony, a przed nami kolejne siedem, jak nie więcej, godzin drogi i mam jeszcze coś do załatwienia w firmie.

— W fundacji? — pytam z zaciekawieniem.

— Nie, w mojej firmie. — Podkreśla dość wymownie.

— Bo wiesz... myślałam, że moglibyśmy tutaj przenocować i jutro z samego rana ruszyć w drogę. Widzę, że też jesteś wyczerpany. — Sergiusz na moją propozycję, tylko spogląda na mnie i bierze głęboki oddech.

— Szczerze? Ledwo widzę na oczy, ale obiecałem, że będę rano w firmie.

— To zadzwoń, że będziesz najpóźniej w południe, co? Chcę, żebyśmy bezpiecznie wrócili do domu.

— A jak Lauren?

— Jest z moim ojcem, trochę płakała, ale teraz już śpi. To jak?

— Zjedziemy na najbliższą stację, kupimy kawę, a ja zadzwonię do wspólnika i później poszukamy czy jest jeszcze wolny jakiś hotel, co?

— To może tak, pójdę po kawę i poszukam noclegu w tym czasie, gdy ty spokojnie pozałatwiasz swoje sprawy, dobrze?

— Tak jest, szefowo! — Salutuje i wreszcie pierwszy raz spoglądam w moje oczy z uśmiechem.

***
Niestety znalezienie sensownego noclegu, to nie lada wyzwanie, ale na szczęście udaje się nam trafić do hotelu, w którym panują dobre warunki, i co najważniejsze, są jeszcze wolne pokoje.

Wykończeni ciężkim dniem, który dostarczył nam gamę przeróżnych emocji, padamy na twarz. Recepcjonistka patrzy w komputer i chwilę milczy, po czym niepewnie się odzywa:

— Przepraszam, ale chyba coś źle zrozumiałem i mam mały problem...

— To znaczy?

— Państwo chcą dwa pokoje, jednoosobowe?

— Tak...

— Niestety musiałam coś źle zrozumieć, wybaczą państwo... — Młoda dziewczyna spogląda na mnie i na Sergiusza i momentalnie cała czerwienieje.

— Może pani jaśniej? — Nalegam.

— Mamy wolny jeden pokój, dwuosobowy z łożem małżeńskim. — Patrzy na nas z przerażoną miną, a ja tylko spoglądam na Sergiusza, który się odzywa:

— Mogę spać w aucie — mówi to, jednocześnie pocierając dłońmi po zmęczonej twarzy i unosi ręce, jakby w geście poddania.

— Daj spokój... — Patrzę na niego i odwracam się w stronę recepcjonistki,  dodając z lekkim uśmiechem: — Jakoś sobie poradzimy. Proszę o kartę.

Młoda dziewczyna z obsługi hotelowej wręcza nam klucz, co jak na dzisiejsze standardy, to raczej relikt. Wchodzimy na drugie piętro już ostatkiem sił i po wejściu do pokoju, oboje padamy na łóżko.

— Chyba się stąd nie ruszę... — Z odrobiną wyczuwalnego śmiechu, odzywa się Sergiusz, a ja odwracam głowę w jego stronę. Patrzymy sobie w oczy i dopiero teraz zauważam, że Sergiusz jedną tęczówkę ma jakby w połowie zieloną i w połowie błękitną. Wygląda to dość nietypowo.

Wymiana spojrzeń trwa kilka sekund, po czym Sergiusz przymyka oczy i szepce:

— Nie patrz tak na mnie, proszę... — Słysze jak ciężko wzdycha i szybko poprawiam się na łóżku.

— Jak? — pytam, zmieniając pozycję. Podpierając głowę o rękę, kładę się na boku i wyczekuje na odpowiedź, ale zamiast tego, Sergiusz szybko wstaje i kieruje się w stronę toalety,po czym dodaje:

— Muszę wziąć prysznic.

Zmieszana podwijam nogi i na moment przymykam oczy. Muszę przyznać, że jego zachowanie jest dość szorstkie, mimo że stara się być nadal miły, to coś jest nie tak.

***

Pod nieobecność Sergiusza, przedzieliłam zwiniętym w rulon kocem łóżko, tak żeby każde z nas miało swoje miejsce. Nie ukrywam, że spanie z nim w jednym łóżku jest dla mnie dość krępujące, ale z drugiej strony, przecież nie planowaliśmy tego. Będziemy spać, nic więcej.

Zmęczona kładę się na swoją połowę i włączam telewizor. Przeskakuję z kanału na kanał, ale nic sensownego nie znajduję, dlatego decyduję się, że obejrzę wiadomości. Słucham tego dość intensywnego monologu i czuję, jak oczy same się zamykają.

Lekkie bujanie i cichy szept, wybudza mnie z drzemki:

— Federica, łazienka wolna. — Po chwili czuję, jak łóżko lekko się ugina i dostrzegam, że nocna lampka gaśnie.

Powoli wstaję i kieruję się do łazienki. Pierwsze co, to zmywam resztki makijażu. Tusz już zdążył podkrążyć mi oczy, a podkład spłynął razem ze łzami, jednym słowem wyglądam koszmarnie. Kilka razy obmywam twarz zimnym strumieniem, co pozwala mi trochę orzeźwić i wrócić do żywych.

Gorący prysznic to coś, czego bezapelacyjnie potrzebowałam, żeby na moment się zrelaksować. Błądzę myślami gdzieś zupełnie w odległych zakamarkach wspomnień i wzdrygam się, słysząc pukanie do drzwi.

— Muszę na moment wyjść, podobno zastawiłem komuś wyjazd i jest niezły szum na recepcji. — Dochodzi do mnie przez zamknięte drzwi głos Sergiusza, więc szybko owijam się ręcznikiem i otwieram.

— Pójść z tobą? — pytam poddenerwowana, ponieważ nie lubię takich sytuacji, jakoś zawsze mnie stresują.

Sergiusz patrzy na mnie tym wzrokiem, który tak ciężko mi sklasyfikować, więc spuszczam głowę, czując się prześwietlona do szpiku kości.

— Daj spokój, poradzę sobie. — Wciąga przez głowę koszulkę i posyła mi delikatny uśmiech.

Gdy wychodzę z łazienki i kładę się do łóżka, zauważam, że Sergiusza nadal nie ma. Zerkam na zegarek i dostrzegam, że minęło już dobre pół godziny. Spoglądam przez okno i niestety nie dostrzegam z niego parkingu, tylko park. Czuję, jak przechodzi mnie zimny dreszcz, a moją głowę zalewają czarne myśli, że mogło wydarzyć się coś złego. Człowiek, który doświadczył traumy, nigdy nie bierze innego scenariusza pod uwagę, jak tego najgorszego z najgorszych i właśnie ja też tak mam w tym momencie.

Rozdygotana, szybko wciągam na siebie dżinsy i nerwowo zakładam koszulkę z krótkim rękawem. Nogi wciskam w buty, przystępując piętę i wychodzę z pokoju, udając się schodami na parter. Recepcja świeci pustkami, co wcale mnie nie uspokaja. Czuję, jak serce zaczyna wyrywać się z piersi i jak na złość chce mi się sikać. Wychodzę przez przeszklone drzwi i udaję się na parking. Mrugające światła latarni działają na moją wyobraźnię tak, że najchętniej, to uciekłabym z powrotem do pokoju.

Pokonuję parking na kompletnie miękkich kolanach i opatulam się ramionami, czując jak wszystkie włosy stoją mi już dęba. Z daleka zauważam samochód Sergiusza, który nadal stoi na tym samym miejscu co stał i zdziwiona marszczę czoło, gdy zauważam go w środku, rozłożonego na przednim siedzeniu.

Delikatnie pukam w szybę, co wyrywa go ze snu. Wskazuję ręką na drzwi, więc zaspany uchyla okno i pociera twarz.

— Co robisz? — pytam nieco rozdrażniona, bo gdy ja umierałam ze strachu, ten smacznie sobie spał.

— Śpię? — Odpowiada dość lakonicznie.

— No przecież widzę, tylko dlaczego w aucie? — Sergiusz opiera głowę o zagłówek i przymyka delikatnie oczy, a ja nadal marznę, stojąc w samej koszulce na tym wypandowie.

— Otwórz mi drzwi, bo jest w cholerę zimno! — Na słowo "w cholerę", parska śmiechem, bo żadko kiedy używam takich słów.

Okrążam auto i wchodzę do środka. Sergiusz nie patrzy na mnie, lecz wzrok skupiony ma na jakimś punkcie gdzieś w oddali. Atmosfera jest dość napięta, ale Sergiusz nadal milczy, co jakby działa jeszcze bardziej na jej zagęszczenie.

— Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? — Moje pytanie wyrywa go z zamyślenia i dość wolnym ruchem odwraca się w moją stronę. Nadal nic nie mówi, tylko patrzy w moje oczy. Zauważam jak porusza się jego skroń, a klatka piersiowa unosi się i opada w dość szybkim tempie.

— Ty naprawdę tego nie widzisz, Fedrica? — Bombarduje mnie pytaniem, a ja tylko marszczę czoło.

— Czego?

— Nie wygłupiaj się! Wiesz, dlaczego tutaj jestem? Dlaczego tutaj spałem? Dlaczego zwyczajnie uciekłem? — Podnosi nieco głos, co wcale mi się nie podoba.

— Możesz nie krzyczeć?

— Cholera, Federica! — Unosi się gniewem, a ja kurczę się w sobie. — Ja wolałem uciec tutaj, niż mieć cię tak blisko i nie mieć jednocześnie! — Na te słowa robię wielkie oczy i chyba nie jestem w stanie nic sensownego z siebie wykrztusić. — Od roku, z dnia na dzień bardziej przepadam. Teraz już jestem kompletnie poskładany...

— Sergiusz, ja...

— Nie, nie przerywaj mi! Nie teraz, gdy wreszcie mam odwagę to z siebie wyrzucić! — Gwałtownie odwraca się w moją stronę i drżącym głosem kontynuuje: — Przyszło mi konkurować z ideałem, z człowiekiem, którego nigdy nie poznałem, któremu nigdy nie dorównam, i który zawsze będzie ważniejszy ode mnie, dla którego będziesz gotowa rzucić wszytsko, zostawić w domu chore dziecko, byleby go odszukać. Czuję się, jakbym walczył z duchem o twoją uwagę, z cieniem przeszłości, który zabiera nam teraźniejszość. Konkuruję o twój uśmiech, o twój czas... Tylko szkoda, że ta walka i tak na starcie jest już przegrana... — Spogląda na mnie z błyszczącymi oczami, a mnie aż zaparło dech. Czuję się jakby ktoś odciął mi dostęp do powietrza. 

— Ja nie... — Niż zdążę dokończyć, gdy Sergiusz wreszcie wyrzuca z siebie, jak z karabinu maszynowego, celując prosto w moje serce:

— Kocham cię, kocham cię, kocham cię! Rozumiesz?! Kocham cię, Federica...

_____________________

I jak tam?

Wczorajszy rozdział nieźle podniósł ciśnienie? A dzisiejszy?

Buziaki! ❤️

S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro