Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

43. FEDERICA

I tak oto moja mydlana bańka pękła. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, ale dobrze wiem, że to przecież jest niemożliwe...

Obecna tylko ciałem, wpadam na szpitalny korytarz, a nogi jak na zawołanie odmawiają mi posłuszeństwa. Pielęgniarka w porę chwyta mnie pod ramię i pomaga mi wyjść, bo sama nie panuję już nad ciałem.

- Federica!

Męski głos dudni mi w uszach, po czym od razu słyszę nieprzyjemny szum i wszystkie dźwięki dochodzą już do mnie jakby spod tafli wody. Przed oczami obraz zaczyna mi tańczyć i widzę już tylko wielką czarną plamę.

- Proszę odchylić okno. Niech pan poda mi wodę - instruuje pielęgniarka, co mój umysł jeszcze koduje.

Kilka minut później, wreszcie łapię ostrość widzenia i czuję jak moje ciało oblewa zimny pot. Automatycznie robi mi się zimno i ciaśniej opatulam się ramionami, skołowana tym, co przed momentem się wydarzyło.

- Wszystko w porządku? - pyta mnie Whiliam, a ja tylko potrząsam głową, niezdolna do powiedzenia czegokolwiek. - Co on ci powiedział?

Mężczyzna przygląda mi się uważnie, a gdy nic nie odpowiadam, wstaje z miejsca i zaczyna nerwowo chodzić po korytarzu. Pielęgniarka jeszcze raz pyta czy wszystko jest już w porządku, a ja jak robot kiwam głową.

- On nie chce mnie widzieć... - Wreszcie wysilam się, żeby to z siebie wyrzucić. - Kazał mi wyjść. Usunąć się z jego życia...

Will zatrzymuje się i opiera ręce po bokach. Zdziwiony tym, co usłyszał, marszczy brwi i otwiera buzię, ale nic nie mówi. Kilka razy powtarza tę czynność, jakby zabrakło mu właśnie słów.

Chyba zabrakło... mnie zresztą też.

- Coś jest nie tak, Federica. On chciał ci wszystko wytłumaczyć. - Kuca obok mnie i spogląda w moje zapłakane oczy. - Rozmawiałem z nim przed tym cholernym pobiciem. On postradał zmysły! Uderzył się w głowę i stracił pamięć, tylko to wchodzi w grę. Daj mu czas, żeby mógł sobie wszystko przypomnieć, bo to nie jest Blaise, którego znamy.

- Nie, Will, on doskonale wszystko pamięta...

- To co z nim, kurwa? Porąbało go zupełnie? Taka kobieta mu się trafiła i co on odpierdziela?

- Jego zapytaj... - Wstaję z krzesła i udaję się w kierunku wyjścia. Gdy naciskam na klamkę, czuję delikatne szarpnięcie za nadgarstek.

- Gdzie idziesz, nie wygłupiaj się?

- Jadę do domu. - Mówiąc te słowa, nawet na niego nie patrzę.

- Do Blaise'a? - pyta niepewnie.

- Nie, wracam do siebie, przyjedzie po mnie moja przyjaciółka.

- Poczekaj, podwiozę cię, porozmawiamy na spokojnie, okej?

Zgadzam się, ponieważ nie mam siły na jakąkolwiek dyskusję. Whiliam wręcza mi pęk kluczy i prosi, żebym zaczekała na niego w aucie i zagrzała silnik.

Opadam plecami o fotel pasażera i wsłuchuję się w szmer rozstrojonego radia, raz po raz pocierając o siebie dłońmi.

Nie mam pojęcia jak długo wlepiam spojrzenie w przednią szybę, ale mimowolnie napływają do mnie wspomnienia wspólnej przejażdżki z Blaisem. 

Początek naszej znajomości był dość specyficzny. Najpierw byłam bardzo uprzedzona co do jego osoby i muszę przyznać, że źle go oceniłam, później myślałam, że moje przypuszczenia się potwierdziły i również niesłusznie.

Nagle podskakuję, słysząc stukanie w boczną szybę i mrugam oczami, pozbywając się napływających do oczu łez. Wypuszczam miarowo powietrze i otwieram samochód, który z przyzwyczajenia zawsze zamykam.

Przezorność.

- Lekarz mnie już nie wpuścił do niego. Podobno był bardzo słaby, a czeka go jeszcze złożenie zeznań.  - Nic nie odpowiadam tylko zapinam pas i niecierpliwie czekam aż Will wreszcie wsiądzie do środka. - Jesteś na mnie zła? - pyta zaraz po tym jak zatrzaskuje drzwi i kieruje swój wzrok na mnie.

- Nie... nie mam powodu, żeby być na ciebie zła, bardziej jestem rozżalona - odpowiadam, posyłając mu delikatny uśmiech i poprawiam wpadające do oczu włosy.

- Przejdzie mu, daję ci słowo. - Will wrzuca jedynkę i rusza z miejsca, a ja nie komentuję tych słów, bo nie jestem tego taka pewna.

Układam się wygodnie w fotelu i staram nie zadręczać się myślami, które mimowolnie mnie atakują.

Całą trasę powrotną Will próbuję do mnie zagadać, ale nie jestem chętna do prowadzenia żadnych rozmów. Jestem zupełnie nieobecna.

Czuję się wykończona, a świadomość tego, że dla mężczyzny, w którym się szczerze zakochałam, nic nie znaczę, szarpie moje nerwy i łamie mi serce.

***

W domu Blaise'a niecierpliwie czeka na nas Siguś. Już na wjeździe zauważam go stojącego w oknie i to jak macha obiema rękami w naszym kierunku. Gdy razem z Willem wchodzimy do środka, Sigi podbiega do nas i klaszcze w ręce. Zauważam, że jest cały blady, aż przezroczysty.

- Gdzie jest mój tatek, ciociuniu? - Z rozbiegu wskakuje mi na ręce ten mały słodki chochlik i częstuje mnie soczystym całuskiem w policzek. 

- Musiał zostać w szpitalu.

- Nie chcę żeby był w szpitalu, mogę do niego pojechać? - Robi smutną minkę i układa usta w podkówkę.

- Tatuś niestety musi zostać tam kilka dni i odpocząć.

- A dlaczemu? Chory jest? A ty tutaj będziesz, prawda? - Zasypuje mnie pytaniami, na które nie znam odpowiedzi. Przynajmniej nie teraz.

- Hej... - Znajomy mi głos przerywa naszą rozmowę. Może i dobrze...

Helen wychyla się zza futryny kuchennych drzwi i podchodzi do nas. Gdy staje na przeciwko, chowa mnie w niedźwiedzim uścisku, a Siguś chichocze, gdy moja przyjaciółka nas obejmuje i pociera moje plecy.

- Chyba masz odrzutowca - dodaję z lekkim uśmiechem i poprawiam uczepionego mojego boku chłopca, na co ten automatycznie mocniej do mnie się wtula i szepce, że mnie nigdzie nie puści.

- Dwie godziny i trzydzieści siedem minut. - Zerka na wyświetlacz telefonu i cmoka mnie w czoło, na co Siguś zatyka usta i mówi nieco naburmuszony:

- Ciocia jest od mojego tatka i moja, wiesz? - rzuca gaduła jeden, a ja nic nie mówię, tylko obserwuję zdziwioną minę Helen.

- No co ty nie powiesz? Ja znam ciocię dłużej. - Ta oczywiście się z nim przekomarza, co nie podoba się Sigismundowi i pokazuje jej język.

Nagle za plecami słyszę odchrząknięcie i dopiero zaskakuję, że zapomniałam ich sobie przedstawić.

- Dzięki, dzięki nie musiałaś. Wcale nie czuję się jak kołek. - Swoje trzy grosze wtrąca Whiliam, a na twarzy Helen zauważam dziwny, błąkający się uśmiech.

On mówi więcej niż jakiekolwiek słowo - Will właśnie wpadł jej w oko. Wywracam oczami i posyłam jej sztuczny uśmiech, po czym przecząco kręcę głową.

Ta tylko mierzy mnie wzrokiem i podaje dłoń Willowi, trzepotając swoimi rzęsami.

- Poznajcie się, Helen - moja przyjaciółka, Whiliam - przyrodni brat Blaise'a. - Obserwuję tych dwoje i odnoszę dziwne wrażenie iskrzenia. Mentalnie kolejny raz wywracam oczami, bo mnie się życie sypie, a ta dwójka nie potrafi oderwać od siebie wzroku. Pięknie...

- Pójdę po swoje rzeczy. - Mój głos trzeźwi Helen, a Will natychmiast zabiera ode mnie Sigusia na ręce i mówi:

- Przemyślałaś to?

Opuszczam wzrok, nie wyobrażając sobie tego, co przeżywać będzie Siguś, wiedząc jak bardzo źle znosi nieobecność tatusia. Moje odejście przysporzy mu zmartwień.

- On mnie tutaj nie chce... - Bawię się palcami i rąk, co w jakiś sposób mnie odstresowuje.

- Mówiłem ci, że on nie jest sobą? Coś mu się porządnie porąbało w tej mózgownicy, poza tym jest już bardzo późno, cały czas sypie...

- Ciocia, a wiesz, że żółw zielony żył jeszcze przed dinozaurami? - W rozmowę wcina się Sigi i serwuje mi kilka całusków w policzki. - One wyginęły, tak mówiła Amber, a żółwie żyją nadal.

- Naprawdę?

- Serio, serio. Chodź ze mną na górę, to mi poczytasz, powiem ci co, oki? A wiesz, że umiem się już podpisać? Ciocia Debora mnie nauczyła. - Buźka małego, mam wrażenie, że się nie zamyka.

- Siguś... - Biorę głęboki wdech i staram się nie rozsypać. W głowie układam to, co chciałabym mu powiedzieć, ale przerywa mi Will:

- Idź z nim - mówi, jakby czytał mi w myślach, a ja chwytam za chudą rączkę Sigismunda i idę z nim do jego pokoju jak prosił.

Siguś jest zaabsorbowany szukaniem czystej kartki w przeróżnych miejscach, nawet pod kołdrą, żeby zademonstrować mi swój podpis.

- Siguniu... - Na te słowa odwraca się w moją stronę i marszcząc słodko nosek, spogląda w moje oczy.

- No? - Mały posyła mi ciepły uśmiech, jakby dobrze wiedział, że ten uśmiech potrafi przegonić najciemniejsze chmury.

- Jesteś super dzielnym chłopcem, wiesz? - zaczynam, a uśmiech rozszerza się na jego słodkiej buźce, a błysk w oku niemalże mnie oślepia.

- A ty... - podchodzi do mnie w kilku niezgrabnych podskokach. - Superaśną ciociunią! Kocham cię, wiesz? - Po tych słowach, rzuca mi się na szyję, a ja już wiem, że nie mogę go tak po prostu zostawić, to byłoby okrutne.

On niczemu nie jest winny...

***
Dwa tygodnie, które Blaise ma jeszcze pozostać w szpitalu, zamierzam spędzić z Sigusiem i Willem. Debora i Duncan musieli już wracać do swojego gospodarstwa, ponieważ wzywały ich obowiązki związane z prowadzeniem farmy. Za to zaś Whiliam, jako wolny strzelec, zaoferował swoją pomoc i tak jakoś wspólnie dajemy radę ogarnąć dom. Między nami dość często, bo niemal codziennie, dochodzi do spięć, zazwyczaj, gdy chodzi o Sigusia - Will na wszystko mu pozwala, choć dobrze wie, że Blaise nie byłby zadowolony.

Namówiliśmy małego, żeby nic nie mówił tacie, że nadal jestem w ich domu i jak na razie Sigi nie puścił pary z gęby, chociaż kilka razy był już naprawdę bardzo blisko wypaplania się.

Niestety wyniki ma nadal kiepskie i nie czuje się najlepiej, aczkolwiek zdarzają się dni, kiedy jest lekka poprawa i bawimy się wspólnie, albo pieczemy marchewkowe ciasto i oglądamy bajki.

***
- Musimy dzwonić po pogotowie! - Z króciutkiej drzemki wyrywa mnie histeryczny lament Willa.

Od kilku dni praktycznie chodzę jak zombie - mały ma naprawdę gorszy czas, a poza tym ostatnio jakoś nie za dobrze się czuję, dlatego chciałam się po prostu zdrzemnąć, ponieważ jestem już boleśnie zmęczona.

Serce na moment staje w miejscu, a cała krew ze mnie po prostu odpływa. Puls tętniącej krwi słyszę w uszach, a warkot pędzących myśli wręcz mnie ogłusza..

- Matko boska, co się dzieje? - Wstaję na równe nogi, gdy dodatkowo dobiega mnie przeraźliwy płacz Sigusia.

- Ma atak i w moment cały zsiniał. Nie mam już pojęcia, co robić? - Te słowa uruchamiają we mnie niewyobrażalne pokłady siły i w trzy sekundy jestem obok małego.

- Dzwoń! Natychmiast! - krzyczę roztrzęsiona.

Zdecydowanym ruchem układam go w pozycji bocznej bezpiecznej i zabezpieczam głowę. Uruchamiam aparaturę z tlenem i podpinam małemu maskę.

- Lepiej, skarbie? - Gładzę jego zapłakane policzki i cmokam w czoło. Jest cały rozpalony, co nie wróży nic dobrego, dlatego wołam Willa: - Whilliam, powiedz im, żeby się pospieszyli!

Po tych słowach wbiega do pokoju i patrzy na mnie przerażony, cały czas trzymając słuchawkę przy uchu. Dobrze wiem, że widok tego małego bezbronnego ciałka jest po prostu rozkładający na łopatki. Sama już nie wiem czy dam radę na to patrzeć, bo serce mi pęka na widok wykrzywionej z bólu buzi.

- Tak, słyszę, słyszę. Sigismund Shwank, ma cztery lata. Atak padaczki. Tak, tylko że on choruje na rdzeniaka, rozumie mnie pani? I to lekarz prowadzący powiedział, że mamy dzwonić po pogotowie przy tak silnym ataku! - Will nadal rozmawia z dyspozytorem, więc nerwowo wyrywam mu słuchawkę i rzucam wściekle:

- Czego nie rozumiesz, babo?! Macie przyjechać, a nie pogawędki urządzać, do cholery! On się dusi! Wysyłaj tę cholerną karetkę!

- Proszę się uspokoić i poczekać...

Rzucam telefon na stolik i uklękam obok Sigusia. Przełykam gulę i szepcę:

- Wszystko będzie dobrze, słyszysz? Wszystko będzie dobrze, kochanie. - Tulę jego wątłe ciało i powstrzymuję rozdzierający ból w klatce, odliczając sekundy.

___________
Wiecie, że małymi krokami zbliżamy się do końca? 🙄🙄🙄

Chętnie dowiem się, co do tej pory sądzicie o tym opowiadaniu. Bardzo mnie to ciekawi. 😘💞 Koniecznie dajcie mi znać czy tutaj zaglądacie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro