41. FEDERICA
Gdyby tydzień temu, ktoś zapytał mnie, czym jest strach, pewnie wyznałabym, że czymś, co nie pozwala nam ruszyć dalej z miejsca, i pewnie miałabym rację. Dzisiaj dodatkowo wiem, że strach, to zawieszenie pomiędzy dwoma światami - tym w którym byliśmy przed momentem i tym, w którym teraz tkwimy. To jakby istniały jakieś dwie równoległe rzeczywistości - świat, w którym obawiamy się strachu i świat, w którym każda komórka naszego ciała go doświadcza. To bezradność, której nie sposób jest zaradzić, w każdym wymiarze.
Dopiero w momencie świadomości straty, jesteśmy w stanie określić swoje uczucia lub też ogrom zniszczeń wewnętrznych po przejściu emocjonalnego tajfunu. Wtedy mamy pewność i potrafimy nazwać emocje i uczucia po imieniu, nie używając wyrażeń bliskoznacznych, waląc prosto z mostu.
Tak, teraz wiem, że jestem przerażona do szpiku kości i zakochana oraz niepewna tego, co będzie dalej.Czy będzie nam dane jakieś potem...
Lekarze kazali mi czekać na telefon, a ja odchodzę już od zmysłów. Jestem kłębkiem nerwów, ale muszę czekać, nic więcej nie jestem w stanie zrobić.
Debora właśnie poszła z maleńką Kiarą się zdrzemnąć, a Dancan i Whiliam pracują w garażu - tną jakieś belki na opał. Przed momentem pomogli też odśnieżyć wjazd na posesję pani Aileen, żeby Vincent mógł zabrać ją na potańcówkę, którą organizuje dla Sigusia. Sąsiadka Blaise'a jest nieugięta i chce doprowadzić do końca swój plan. Bilety się wyprzedały, a i zapas fantów rozszedł się tak szybko, jak wieść o tym, co przydarzyło się Blaiseowi.
Gdy zerkam na podwórze, dostrzegam pod domem, już któryś raz, jak bardzo powoli przejeżdża radiowóz policyjny, aczkolwiek w środku nie dostrzegłam komendanta Bobbiego.
Być może wysłał kogoś na patrol.
Próbuję nie zwariować z natłoku myśli, które nie napawają mnie optymizmem, ale po prostu nie mogę przestać myśleć o Blaisie i tym wszystkim, co na niego spadło. Na dodatek Siguś bardzo źle znosi jego nieobecność, a ja już nie umiem kłamać, gdy ciągle wypytuje o swojego tatę.
Te jego wielkie, pełne nadziei oczy...
Stres potęguje dziwne zachowanie u Sigusia, co zupełnie mnie przeraża, ponieważ nie mam pojęcia, czy dam radę mu pomóc, gdy zajdzie taka potrzeba. Mimo że Grace ostrzegała mnie, że ataki małego są coraz silniejsze i zupełnie nieprzewidywalne, staram się cały czas być obok niego i przede wszystkim nie panikować.
Dopiero teraz, gdy Siguś przeraźliwie płacze i wije się z bólu, mogę przypuszczać, co za każdym razem czuje Blaise.
- Boli mnie! Ciociu, tak strasznie mnie boli... - Siguś płacze, zdzierając sobie głos, a ja tulę go i obiecuję, że będę przy nim, choć sama z ledwością trzymam się w kupie.
Pękło mi serce na widok tak olbrzymiego cierpienia i nie wiem czy dam radę.
Muszę wziąć głęboki oddech, żeby odgonić łzy i wreszcie się odzywam:
- Co ci jest, Sigi? Musisz powiedzieć, co cię boli, inaczej ciocia nie wie, jak może ci pomóc. - Jest poddenerwowana, ale udaję, że panuję nad sytuacją.
- Wszystko! Gdzie jest ten brzydal? Ohydek jeden! Nienawidzę was! Ciebie też wujek! Idźcie stąd! Wynocha! - Głos Sigusia brzmi żałośnie. Mały krzyczy, aż do pokoju wbiega Will i patrzy na mnie z przerażeniem, gdy Siguś zaczyna okładać mnie piąstkami.
- Ma atak? - pyta, po czym od razu szuka czegoś w telefonach. - Trzeba zadzwonić po Grace, tę pielęgniarkę.
- Gdzie jest mój tatek? No gdzie?! Gadaj! Niech mi ktoś pomoże! Tak mnie to boli! - Płacz Sigusia rozrywa mi serce. Automatycznie zaczęłam się trząść z nerwów i tylko mocniej tulę go do siebie, żeby mnie nie bił. Nie mam pojęcia co robić. Panikuję.
Na całe szczęście Debb znalazła numer do Grace i ta przed momentem przyjechała i podała małemu zastrzyk. Odetchnęłam z ulgą, gdy Siguś zasnął mi na rękach, zanosząc się płaczem.
Chucherko kochane...
Dzisiaj podobno i tak jest w miarę spokojnie, ale noc dopiero przed nami, co wywołuje u mnie gęsią skórkę przerażenia.
***
Nigdy nie sądziłam, że w tak krótkim czasie będę w stanie kogoś pokochać, bo szczerze mogę przyznać, że kocham Sigusia. Do Blaise'a oczywiście też coś czuję, tylko trudniej jest mi sprecyzować co, ponieważ między nami sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, ale już teraz wiem, że jest dla mnie kimś bardzo ważnym. Kimś na kim mi zależy, kimś za kim tęsknię i o kogo się martwię.
Muszę przyznać, że każda minuta tej cholernej niepewności, kreśli na mojej twarzy ogromne zmartwienie, dodatkowo w grę wchodzi obawa o Sigismunda. To mnie paraliżuje.
Tak jak przypuszczałam noc była bardzo stresująca. Siguś cały czas się wiercił i pytał o Blaise'a. Na całe szczęście Grace została z nami i dzisiaj z rana ruszamy z Sigim do szpitala na kolejne badania na które umówiony był Blaise. Mały jest zmęczony i niestety w kiepskim humorze.
- A gdzie jest ten mój tatek, co? Gadaj! - Ni stąd wypala, wyrywając mnie z zamyślenia. Spogląda na mnie, później na Whiliama i Duncana, którzy dopiero co usiedli do śniadania. W mig rzednie mu mina, gdy żadne z nas nie odpowiada. Biorę małego na ręce i z całych sił staram się nie rozkleić, gdy spogląda mi w oczy.
- Wiesz Siguś... - Szukam słów, żeby brzmieć naturalnie. Moim zdaniem nie powinno się kłamać, dziecko przecież wyczuje, że coś jest nie tak, a tym bardziej taki bystrzak jak on. - Twój tatuś... On musiał jechać do lekarza, wiesz.
- Dlaczemu? - Zmarszczył czoło i przygląda się mojej twarzy, skanując wnikliwie moje oczy. - Bolał go brzuszek? - Daje mi pstryczek w nos, gdy nic nie mówię i wlepia we mnie swoje przenikliwe spojrzenie. - Zadzwońmy do niego, co? Muszę mu powiedzieć coś bardzo ważnego.
- Sigi, on teraz nie może rozmawiać, musi odpocząć, wiesz. Miał dużo pracy i troszeczkę źle się czuje... ale możemy nagrać dla niego wiadomość, jeśli chcesz, okej? - Mały mierzy mnie podejrzliwie i pyta:
- Przeze mnie jest chory? - Przeciąga pytanie.
- Nie, no coś ty, po prostu dużo ostatnio pracował i musi odpocząć, wziąć witaminki, pospać, rozumiesz? Ja się tobą teraz zaopiekuję, a tatek zregeneruje siły i naładuje baterie, żeby mógł z tobą tutaj fikać koziołki, okej?
- Oki doki, ciocia. - Stawiam go na podłogę i gdy wyciągam telefon, mały robi najsłodszą minkę świata, po czym macha rączkami na powitanie. Zaciskam zęby, żeby powstrzymać łzy i nagrywam wiadomość do Blaise'a.
- Tatek, bardzo cię kocham, wiesz? Ale tak bardzo! - Pokazuje rączkami, rozchylając je najszerzej jak tylko może. - Wracaj od tego lekarza, bo Pimpuś tęskni za moim Bączalem, ciocia też tęskni. Wiesz, że tutaj jest? - Siguś nagle ścisza głos i dodaje: - Kup mi po drodze coś dobrego, co? Może chrupeczki orzechowe? - Błyska zębami i klaszcze w ręce, a jego buzia, mimo że jest uśmiechnięta, zdradza ciężką, nieprzespaną noc. - Tak jak mówiłeś, ciocia jest i tylko troszeczkę płakałem dzisiaj, to znaczy jutro? - Drapie się po łysej główce i szybko poprawia, szukając potwierdzenia w moich oczach: - Wczoraj?
- Tak, Siguś. A dokładniej to wczoraj wieczorem i troszeczkę dzisiaj rano - poprawiam go.
- Chodź, Sigi - wtrąca się Will i bierze go na barana. - Wujek chce zobaczyć te twoje wszystkie klocki. Masz tam może wóz strażacki?
- Mam. Tylko niczego nie macaj, zrozumiano? - Siguś grozi mu palcem.
- Tak jest, kapitanie. - Na te słowa mały śmieje się w głos, a Whiliam nachyla się do mnie i mówi: - Zajmij się sobą, a ja teraz się z nim pobawię i przebiorę go.
***
Nigdy, przenigdy nie byłam aż tak przerażona. Nie mam pojęcia, która jest już godzina, ale jak za moment się nie zdrzemnę, to ciśnienie rozsadzi mi mózg.
Przed oczami cały czas mam zdjęcia Blaise'a, które przesłał mi Whiliam. Teraz żałuję, że naciskałam na niego. Na widok opuchniętej twarzy, fioletowych sińców i zeschniętej krwi, wybuchłam niekontrolowanym płaczem, zwracając uwagę ludzi czekających w korytarzu szpitala.
Siguś jest bardzo dzielny i cierpliwie pozwala lekarzom na konieczne badania. Grace, dzięki znajomościom, załatwiła wcześniejsze wyniki, dlatego przed trzecią jesteśmy z powrotem w domu. Siguś zasnął na tylnym siedzeniu, więc muszę przenieść go do pokoju.
- Daj, pomogę ci. - Will bierze go na ręce, a ja opadam na krzesło i chowam twarz w dłoniach.
Jestem wyczerpana.
- Czy już coś wiadomo? - Spoglądam z nadzieją na Whiliama, a ten tylko kiwa głową i posyła mi delikatny uśmiech.
- Zaraz przyjdę, to pogadamy, okej?
Prawie godzinę temu wróciliśmy do domu Blaise'a, a mam wrażenie jakbym spędziła ich tutaj kilkanaście i to w zupełnym otępieniu. Siguś śpi, a ja nadal czekam na telefon siedząc na sofie i zadręczając się myślami.
Debb pod moją nieobecność ugotowała coś lekkostrawnego i nawet próbowała przekonać mnie żebym coś zjadła, ale nie jestem w stanie nic przełknąć. Wszystko staje mi w gardle.
***
Przerażenie sięga zenitu, gdy Will odbiera telefon ze szpitala. Zrywa się z miejsca i zagarnia kluczyk od samochodu, i tylko przytakuje do słuchawki. Głową wskazuje na drzwi, więc szybko zakładam sweter i futerko, żeby z nim wyjść.
- I co? - pytam, gdy tylko kończy rozmowę, wściekle ogryzając skórki przy paznokciach.
- Obudził się, ale jest w szoku. - Na te słowa niemalże krztuszę się szlochem. Will tuli mnie do siebie i prosi, żebym wzięła się w garść, bo nie mamy czasu na mazanie.
***
Starszy lekarz skinieniem głowy zaprasza nas do gabinetu i chwytając za zdjęcie RTG przygląda się wynikom i odchrząkuje.
- Blaise miał dużo szczęścia. Gdyby żebro przebiło płuco, to niestety chłopak tego by po prostu nie przeżył. - Słysząc te słowa, robi mi się słabo i na moment przed oczami widzę czarne plamy.
- Mogę go odwiedzić? - pytam, wycierając łzy.
- Za chwilę... mam jeszcze jedno pytanie, pani jest żoną pana Shwanka?
- Nie... czy to w jakiś sposób decyduje o tym, czy mogę go zobaczyć? - Marszczę brwi, wyczekując wyjaśnień.
- Nie, po prostu pan Shwank pytał o swoją żonę, mówił, że jest w ciąży, stąd moje pytanie.
- Blaise stracił żonę w wypadku... - wtrąca Will, a ja czuję się dziwnie niespokojnie.
Kilka minut później siedzę już obok łóżka szpitalnego i trzymam za rękę Blaise'a. Dostał zastrzyk na uspokojenie, ponieważ w szoku chciał opuścić szpital i był dość agresywny. Łzy cisną mi się do oczu, gdy przyglądam się jego twarzy - jest opuchnięta i samo patrzenie mnie po prostu boli.
- Co z Lydią? - Z zamyślenia wyrywa mnie charczący głos.
- Blaise, skarbie. - Unoszę jego dłoń i przykładam ją do ust. - Kochanie, to ja, Federica, poznajesz mnie? - Blaise marszczy czoło i syka z bólu. Przez moment milczy i wpatruje się we mnie dziwnie nieobecnym wzrokiem.
Wygląda strasznie...
- Co z Sigim? - pyta zmartwiony i lekko unosi się na łokciach. - Czy wszystko z nim w porządku? - Blaise jest roztrzęsiony i nerwowo oddycha.
- Jest w domu z Debb i Dancanem. Jest bezpieczny. - Spoglądam w jego opuchnięte oczy i chce mi się wyć. Nachylam się do niego i błagalnym tonem, pytam: - Powiesz mi, kto cię tak urządził? Umierałam ze strachu... -Pomagam poprawić mu poduszkę pod głową.
- Jest z tobą Will albo Duncan? Możesz ich zawołać ? - Ta prośba dziwnie mnie ubodła. Blaise cały czas jakby mnie ignoruje, unika kontaktu wzrokowego, co nie jest miłe. Tłumaczę sobie to jego dość szorstkie zachowanie zmęczeniem i bólem, co niewątpliwie mu doskwiera.
- Blaise... - Niestety nie jest mi dane dokończyć.
- Poproś mojego brata, okej? - Chłód, z jakim wypowiada te słowa, niemalże stawia dęba wszystkie włosy na całym moim ciele.
- Zaraz go zawołam - rzucam, wstając z krzesła i niemalże wybiegam z sali.
- Co jest, stało się coś? Co z nim?- Podbiega do mnie Whiliam, a ja nieomal wpadam na niego.
Nie wiem, co sobie wyobrażałam, przecież to ja wyjechałam i zostawiłam go, nie pozwalając mu nawet jakoś się wytłumaczyć.
- Masz do niego iść, ja nie jestem mu potrzebna. - Pociągam nosem i wycieram zapłakane oczy. - Ze mną chyba nie chce gadać... w sumie nie ma się co dziwić. - Uśmiecham się gorzko i zakładam włosy za ucho. - Wyjechałam, zostawiłam go, a później on prawie stracił życie. - Przymykam oczy i przełykam gulę. - Jestem chodzącym nieszczęściem...
- Hej, co ty mówisz? - Will chwyta mnie za ramiona i wymusza, żebym spojrzała na niego. Gdy wreszcie podnoszę głowę, ten mówi do mnie spokojnym tonem, jak do małego dziecka: - Blaise dużo przeszedł, ostatnio zdecydowanie nie miał sprzyjających wiatrów, ale wiedz, że jesteś dla niego ważna. Rozmawiałem z nim zanim...
- Po prostu lepiej będzie, jak wrócę do siebie i nie będę już bardziej mieszała w jego życiu.
- Blaise pewnie jest w szoku. Zaczekaj tutaj, pójdę do niego, porozmawiam z nim, zapytam, o co chodzi, okej?
Grzecznie wykonuje polecenie Willa i siadam na niewygodnym krześle. Sięgam do torebki po drobne, żeby zamówić dla siebie i Whiliama kawę i natrafiam na wibrujący telefon - musiałam wyciszyć głos. Zerkam na wyświetlacz i mam ogromną chęć wcisnąć "ignoruj", ale odchrząkuję i odbieram.
- Boże drogi! Dziewczyno, czy ty jesteś normalna? - Głos mojej przyjaciółki ocieka pretensjami i poniekąd też troską.
- A ty? - Szybko odbijam piłeczkę, bo mogłabym zapytać o to samo.
- Postawiłam pół miasta na nogi! Byłam pewna, że ten chłopak z klubu coś ci zrobił, że cię porwał, przetrzymuje w stęchłym magazynie, gwałci...
- Niepotrzebnie...
- Gdzie ty zniknęłaś? Dlaczego dopiero teraz odbierasz!? Dobijam się od wczoraj.
- Mogłabym zapytać o to samo!
- Jesteś zła, tak?
- Wiesz, nie mam czasu, i w sumie ochoty również, na tę rozmowę.
- Czekaj! Stało się coś?
- A co cię to obchodzi? Zostawiłaś mnie samą w klubie, z obcym kolesiem i teraz jeszcze masz czelność pytać czy coś się stało?! Słyszysz się? Nie wiem czy istnieje jakaś cholerna granica przyzwoitości w tym twoim życiu? - Nie panuję już nad sobą i wybucham, krzycząc do słuchawki: - I wiesz, jeżeli jakoś ma cię to zadowolić, to tak, stało się! Blaise w ciężkim stanie, skatowany trafił do szpitala! To się stało! Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
- Chryste... Ricka, przepraszam... Nie miałam pojęcia... - W słuchawce zapada dość niezręczna cisza, więc się odzywam:
- To ja przepraszam, już po prostu nie daję z tym wszystkim rady... - Rozklejam się, bo przecież nie jestem taka twarda, za jaką się uważałam. - To moja wina. Rozumiesz? Moja...
- Przyjechać? Powiedz gdzie, a zaraz wsiadam do auta i jestem.
- To trzy godziny drogi... - marudzę, ponieważ dobrze wiem, że to dość daleko.
- I co z tego, nie możesz być teraz sama.
- Nie jestem...
- Wyślij mi adres, a ja tylko szybko się spakuję.
Poczułam lekką ulgę po tej krótkiej, acz treściwej rozmowie. Muszę złapać kilka głębszych wdechów, żeby się uspokoić, inaczej wybuchnę.
__________________
Dzieńdoberek! ♥️
Tęskniliście?
Jestem ciekawa czy jeszcze tutaj zaglądacie, po dłuższej przerwie od obszerniejszych rozdziałów. Mile widziane gwiazdki, komentarze, opinie.
Miłość! 💞
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro