40. BLAISE
Tkwię, gdzieś pomiędzy słowami, zawieszony w lukach między wierszami życia - jakbym nie istniał i istniał jednocześnie.
To chore.
Kurewsko popierdolone...
Nic - zachwyca i paraliżuje.
Zniewala i wyzwala.
Chroni i wodzi na pokuszenie.
To jakiś obłęd.
A co, jeśli tutaj zostanę na wieki?
Czy jest jakieś potem?
Trudno mi to wytłumaczyć, ale to uczucie, które tak bardzo ciężko jest mi określić, zawładnęło mną.
Osaczyło mnie.
Wypełnia teraz każdy fragment mojej teraźniejszości, której przecież już nie ma.
Zupełnie się poddałem temu i nie istnieję, chociaż gdzieś przecież jestem, ale za cholerę nie mam pojęcia gdzie...
Nic, kieruje moimi myślami, którym brak jest jakiejkolwiek spójności i chronologii.
Ono dominuje nad moim ciałem i umysłem także. Nic, tak nagle stało się dla mnie wszystkim...
Tylko dlaczego nie mogę spokojnie złapać oddechu?
***
Przez cały czas czuję na sobie wzrok Archibalda - z tym, to mam na pieńku, odkąd tylko dowiedział się, że ja i jego siostra, spotykamy się ze sobą. Już nie wspomnę jego reakcji na to, że Lydia jest ze mną w ciąży. Pewnie gdyby nie fakt, że załatwiam dla niego dobrą kasę z tych chorych akcji, to dawno obciąłby mi jaja.
Moja mama natomiast pokochała Lydię jak swoją, a na wieść o tym, że, co tu kryć, wpadliśmy, zapytała mnie, czy kocham tę dziewczynę - ja nie miałem żadnych wątpliwości. Kocham ją i postanowiłem, definitywnie skończyć z tymi brudnymi interesami.
Zrobię to dla nas. Dla naszej rodziny.
Dostrzegam, że zarówno mama jak i jej wieloletnia przyjaciółka, Pani Aileen, z ledwością powstrzymują łzy, więc posyłam im swój uśmiech numer jeden, bo nie ma o co płakać.
Lydia skupiona patrzy w moje oczy, a ja wymiękam. Widzę jej piękną twarz, kiedy zalotnie spogląda na mnie spod wachlarza rzęs i tylko szerzej się uśmiecham.
Zupełnie straciłem dla niej głowę.
- I ślubuję ci miłość... - Każde słowo wypowiada ze słyszalnym wręcz uśmiechem, a ja maksymalnie staram się skupić na ceremonii, aczkolwiek moja piękna, już wkrótce żona, wcale mi tego nie ułatwia.
Wygląda tak cudownie.
Echo wypowiadanych przez nią słów, krąży w mojej głowie, jak zapętlone, przybierając na sile. Przysięga dotyka niemalże mojego serca, ściskając je z impetem.
I ślubuję ci miłość... - powtarzam w myślach.
- Wierność.
Nagle czuję rozrywający mnie ból lewej strony ciała, co jest nie do wytrzymania.
Wierność...
- I że nie opuszczę cię, Blaise, aż do śmierci...
Aż do śmie...
Coś nagle wyrywa mnie, jakby spod tafli oceanu. Zaczynam się krztusić i pragliwie łapię oddech, dusząc się zasysanym powietrzem. Kaszel powoduje silny ból w klatce piersiowej, aż mocniej zaciskam zęby.
Zupełnie nie pamiętam, co się stało?
- Mamy go z powrotem! - Słyszę jakiś żeński głos, który ciężko mi sklasyfikować - nie mam pojęcia do kogo należy.
Światło szturmem, wrednie wdziera się pod moje powieki i muszę pomóc sobie ręką, żeby zasłonić twarz. Z trudem ją unoszę i szerzej otwieram oczy, gdy dostrzegam wbitą w rękę kroplówkę i siebie na szpitalnym łóżku. Wszystko przed oczami cały czas wiruje, aż rozbolała mnie głowa.
Gdzie jestem i dlaczego wszystko tak bardzo mnie boli?
- Zawołaj lekarza prowadzącego! - Słyszę kobiecy głos i staram się wypełnić myślami tę olbrzymią czarną dziurę.
Nic nie pamiętam...
Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to co z moją żoną, dlatego pytam roztrzęsiony, przeczuwając, że stało się coś bardzo złego:
- Gdzie jest Lydia? - Zrywam się z łóżka i czuję niesamowity ból w klatce piersiowej. - Ona jest w ciąży! Gdzie ona jest? Moja żona!? - krzyczę przerażony, gdy nikt nie odpowiada na moje pytania. Pielęgniarki tylko wymieniają się spojrzeniami, a ja czuję jak moje ciało oblewa zimny pot.
- Niech się pan uspokoi! - prosi mnie jedna z pielęgniarek, a ja próbuję wstać i wyrywam z ręki wenflon. Do sali wbiega dwóch pielęgniarzy, zaalarmowanych przez personel i podbiega do mnie, uspokajając mnie.
- Proszę się uspokoić, panie Shwank. - Chwyta moje ręce jeden z nich, próbując mnie obezwładnić.
- Hydroksyzyna, dożylnie poproszę! - krzyczy do pielęgniarki chyba jakiś lekarz, a ja walczę z nim, chociaż nie mam pojęcia dlaczego.
Po chwili czuję ukłucie i wiotko opadam na łóżko. Odpływam, czując jak ktoś chwyta moją dłoń i gładzi ją rytmicznie - to miłe. Niestety nie mam siły, żeby podnieść powieki.
Lydia czy to ty?
- Co z nim, doktorze? - Kobiecy głos brzmi znajomo, aczkolwiek w tym momencie nie potrafię przypasować go do konkretniej osoby.
- Pacjent jest skołowany, to dość typowa reakcja, proszę się nie martwić, a teraz proszę opuścić salę i poczekać na zewnątrz. Później do pani przyjdę porozmawiać.
Po tej stronie rzęs wszystko wydaje się nie mieć znaczenia...
________________
Miał być dopiero jutro, ale skoro jest taki króciutki, to jest dzisiaj.
Miło mi, że czekacie na dalsze losy Blaise'a i piszecie do mnie w tej sprawie. ♥️ Niestety ostatnio z powodu nadgodzin w pracy - co chwila ktoś ląduje na L4 - nie miałam czasu i sił, nawet na poprawki.
Kolejny rozdział dopiero w weekend, oczywiście, jeżeli się wyrobię czasowo.
Trzymajcie się! 😘💞
Widzisz błąd? Popraw mnie. Dzięki! 😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro