Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

39. BLAISE

Oprócz jednej gnębiącej mnie myśli - co będzie z moim synkiem - nic mnie nie dotyka. Jakby wszystko, na raz, zatrzymało się w czasie i przestało istnieć.

Nic się nie liczy.

I to właśnie przeraża mnie do szpiku.

Gdzie jestem?
Czy tak właśnie wygląda czyściec?

***
- Obiecałeś, Blaise! - Lydia wściekle rzuca we mnie torbą wypełnioną pieniędzmi i ociera zapłakane oczy.

Z szybkością pędzącej strzały, jedną ręką zakrywam krocze, a drugą twarz.

Co jak co, ale swoje jaja szanuję...

Zapomniałem, że nie zamknąłem schowka w garażu, bo przecież po powrocie z kolejnej, miejmy nadzieję, że ostatniej, szemranej akcji, miałem kończyć ciąć drzewo na opał.

Idiota.

- Lydia, posłuchaj mnie proszę.

Banknoty wysypały się na podłogę, a ja czuję jak zalewa mnie krew. Ze stresu jest mi tak cholernie ciepło, że nerwowo zdejmuję przez głowę bluzę z kapturem i kładę ją niedbale na krzesło.

- Zamilcz! - Mierzy mnie lodowatym spojrzeniem. - Nic nie tłumacz! - Unosi ręce i zdegustowana kręci głową.

Podchodzę do niej i obejmuję tę piękną twarz, po czym spoglądam w cudowne lazurowe oczy. Dostrzegam, że szklą się one teraz od łez i dodaję błagalnym tonem:

- Uwierz mi, kiedyś ci wszystko wytłumaczę, ale teraz nie mogę. Za bardzo cię kocham, rozumiesz? - Kciukami pocieram jej miękkie policzki. - Za bardzo was kocham. - Szybko się poprawiam i spoglądam na wystający spod swetra brzuszek, w którym bije nasze maleńkie serduszko.

- Przerażasz mnie! Ile tu jest forsy? Sto? Dwieście tysięcy? Blaise, ja tak nie chcę żyć. Nie podoba mi się to!

- Nie wiem, po prostu tego nie ruszałem. - Muszę wziąć głęboki oddech, bo inaczej rozsadzi mi łeb. - Chryste, a co mam zrobić, żebyś mi po prostu zaufała?

- Wczoraj wróciłeś cały zakrwawiony, głupio tłumacząc mi, że poślizgnąłeś się na schodach. Masz mnie za głupią?

A co ci mam powiedzieć? Że pobił mnie twój brat, gdy odmówiłem dalszych "usług"? Dodał, że tylko dlatego nie strzelił mi w łeb, żeby bachor miał ojca...

- Nie, kochanie, przecież...

- Blaise, obiecałeś, że skończysz z tymi cholernymi tajemnicami. Wychodzisz, nagle znikasz na kilka godzin, i to o przeróżnych porach dnia i nocy, gdy odbierasz przy mnie telefon, mówisz szyframi, uciekasz na werandę, albo do garażu. Czy ty jeszcze potrafisz spojrzeć sobie w oczy? Co się dzieje?

- Lydia, błagam cię, zaufaj mi... O nic więcej cię nie proszę. To wreszcie się skończy, tylko mi zaufaj, dobrze? Wszystko jest na dobrej drodze, tylko mi po prostu zaufaj...

Powtarzam się zestresowany, bo dobrze wiem, co jej obiecałem, a co gorsza, co ona mi obiecała - jak nadal będę coś ukrywał, odejdzie.

Zostawi mnie...

Wczoraj wszystko zgłosiłem federalnym... jeśli pójdę na ugodę, odsiedzę pół roku.

Oni od roku próbują rozpracować naszą szajkę, ale cały czas byliśmy nieuchwytni. Przekazałem im wszystko - każdy usunięty SMS, mapki, trefne tablice, pieczątki, dokumenty, numery kont, nagrania z monitoringów, które usuwałem, ale dla własnego dobra, zapisywałem wszystko na dysku.

Obejmuję ją ciasno i zaciągam się zapachem mojej miłości i jak będę musiał, to będę błagał o przebaczenie.

- Kocham cię najbardziej na świecie, wiesz?

- Nie, Blaise. - Odpycha mnie ręką i siada na dużym małżeńskim łóżku. - Jeżeli kogoś się kocha, to się go nie okłamuje.

- Co, nie?

- To nie ma przyszłości, jeśli mamy mieć przed sobą coś do ukrycia, Blaise... Chyba pospieszyliśmy się z tym ślubem. - Jej wzrok mówi więcej niż jakiekolwiek słowo.

- A dziecko? Przecież mamy mieć syna! Kotek, ochłoń, proszę... - Chwytam ją za dłoń i przykładam do ust.

- Blaise...

- Tak, skarbie? - Czuję jak łzy cisną mi się do oczu.

- Wiesz, że bardzo cię kocham i to się nie zmieni, ale... - Wyciera łzę. - Potrzebuję czasu... dla siebie. Rozumiesz? To wszystko mnie stresuje. Za trzy miesiące rodzę...

- Lydia...

- Odwieź mnie do domu. Proszę.

Na te słowa łzy stają mi w oczach i pękam. Mówię jej o wszystkim, dobrze wiedząc, że to cholernie zła decyzja, ale za dużo już tych kłamstw.

Lydia słucha mnie z dziwnym napięciem na twarzy, jakby cały czas nie docierało do niej to, co usłyszała.

- Mój brat? Blaise czy ty się słyszysz? On jest gliną, komendantem! To porządny facet! Zaopiekował się mną i moją młodszą siostrą, gdy moi starzy poszli w tango. Jak śmiesz go w to wciągać? On załatwił im odwyk! Kupił dom! Dlaczego aż tak bardzo go nienawidzisz? Za co?

***
- Czym się stresujesz? - No tak, zapomniałem, że dla Whiliama nie istnieje coś takiego jak układ nerwowy.

- To jej urodziny, Archibald się wkurwi, jak mnie tam ujrzy.

- A co ty się przejmujesz jej bratem, co? To tak jakby Deb przejmowała się mną. - Śmieje się i upija piankę z piwa. - Stary, przecież podobasz jej się, to widać jak na ciebie patrzy.

Różnica polega na tym, że Debora nie przystawiła ci broni do skroni. Taki maleńki szczegół.

Archibald się wkurwił, że spotykam się z jego siostrą i przykładając mi pistolet do łba, wysyczał, że jeżeli ją skrzywdzę, to bez mrugnięcia, pociągnie za spust.

- To mówisz, żebym to zrobił?

- No wiesz, lepiej wiedzieć na czym się stoi. Kolegą to możesz być zawsze, do usranej, a facetem, niekoniecznie.

***
- Sigismund? - pytam bo liczę, że mnie wkręca.

- To piękne imię, Blaise. Oznacza "zwycięstwo i opieka".

- Daj spokój, to jak jakiś pieprzony talizman.

- Talizman? - Gładzi swój brzuch i spogląda na mnie z dziwnym uśmiechem niezrozumienia.

- Żeby odnieść zwycięstwo, najpierw trzeba walczyć, a ja nie chcę, żeby mój syn musiał walczyć. Kiedykolwiek.

- Oj, skarbie, jesteś słodki. - Tuli mnie mocno i daje mi pstryczek w nos. - Będzie Sigismund i koniec kropka.

- Zastanowię się, oki? - Rzucam okiem na nasz prowizoryczny aneks kuchenny i uśmiecham się do siebie.

- Niestety, nie. Nasz Pimpuś, od dzisiaj jest już Sigusiem. - Błyska zębami i zajada się marchewkowym ciastem.

Jej ulubione.

- Zjadłaś całą blaszkę? - Patrzę na nią podejrzliwie i podaję kubek z gorącym kakao.

- Zostawiłam ci kawałeczek. - Robi te swoje wielkie maślane oczy, a ja nachylam się i wpijam w jej słodkie usta.

- Kocham cię... was. Wiem, że to kiepski moment, ale... - Oblizuję usta i spoglądam w te piękne oczy, które skradły moje serce prawie rok temu. - Wyjdziesz za mnie? - Klękam przed nią i  grzebię w kieszeni.

Nie tak miały wyglądać zaręczyny, które planowałem, ale z drugiej strony to nie mam na co czekać, więc wyciągam ozdobne pudełko.

Kupiłem go dzisiaj, w sumie przed chwilą.

- Blaise...

- Zostaniesz moją żoną?

___________
Dziękuję za Waszą aktywność.
Kolejny rozdział dopiero w weekend.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro