Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. FEDERICA

W bardzo wielkim skrócie, pomijając kilka szczegółów, w czasie drogi powrotnej, streściłam Christianowi swoje beznadziejne zauroczenie mężczyzną, który mnie tak cholernie zawiódł. Oczywiście jego zdaniem zareagowałam zbyt emocjonalnie, za co zgromiłam go tylko wzrokiem. Stwierdził, że Blaise faktycznie dał ciała, ale dla świętego spokoju mogłam go chociaż wysłuchać.

Moim zdaniem, nie ma co tłumaczyć — jeżeli komuś na tobie zależy, staje w twojej obronie, nawet jeżeli zna cię tylko kilka dni. Proste. Chociaż z drugiej strony... Już sama nie wiem.

Wykończona użalaniem się nad swoim marnym losem, zwyczajnie zasnęłam. Ta dość długa drzemka wcale nie sprawiła, że czuję się lepiej, wręcz przeciwnie, boli mnie teraz głowa i chce mi się płakać. Nie wiem dlaczego, ale miałam jakąś chorą nadzieję, że on nie pozwoli mi wyjechać, ale teraz już wiem, że takie rzeczy możliwe są tylko w bajkach.

Naiwna ja...

— Jesteśmy na miejscu. — Głos Christiana i lekkie bujanie moim ciałem, wyrywa mnie z zamyślenia.

Tak, myślałam o nim...
O Sigusiu również.

— Dziękuję, Christian. — Przeciągam ciało, które dość długo siedziało w niewygodnej pozycji i poprawiam wpadające mi do oczu włosy. — Zaprosiłabym cię do środka, ale muszę pobyć sama. Mam nadzieję, że rozumiesz...

Christian posyła mi pokrzepiający uśmiech i pomaga wyciągnąć walizkę z bagażnika oraz kilka kartonów, które zabrałam po drodze, gdy wracaliśmy.

Jak na złość przypominam sobie podobną sytuację z Blaisem i czuję jak jakaś cholerna, trudna do przełknięcia, gula staje mi w gardle.

Te jego oczy, usta, silne ramiona... Przy każdym jego dotyku, roztapiałam się.

Szybko odsuwam od siebie te myśli, bo jeszcze chwila, a się poryczę.

— Gdybyś czegoś potrzebowała, to wiesz... — Zauważam jak chwilę mi się przygląda, więc posyłam mu sztuczny uśmiech, udając, że wszystko jest przecież w porządku. — Nie chcę się wtrącać, ale jeżeli on jest taki, jak mówisz, to może jednak powinnaś była go wysłuchać, co? Może jak ochłoniesz, to sama do tego dojdziesz? To oczywiście tylko moje zdanie, zrobisz jak będziesz uważała.

— Wiem... — Przymykam oczy, żeby się nie rozkleić. Muszę przyznać, że targają mną przeróżne emocje. Z jednej strony jestem na niego tak bardzo wściekła, a z drugiej, chciałabym się do niego po prostu przytulić i poczuć to, co mogłam przez ostatnie dni spędzone w jego gospodzie. — Wszystko do mnie wróciło... kolejny raz zostałam upokorzona. Wiesz, poczułam się jakbym naprawdę była tą dziwką, a najgorsze jest to, że znowu się zawiodłam. Ja po prostu nie mam szczęścia do facetów...

— Nosek do góry, mała i daj sobie czas, a tego Braina...

— Blaise'a — poprawiam go szybko.

— A tego Blaise'a tak od razu nie skreślaj... sam chyba nie wiem, jakbym się zachował. To nie jest Boris, pamiętaj o tym. Boris to łajdacka świnia, a Blaise chyba nie, przynajmniej z tego, co mówiłaś. Ochłoń i wtedy zrób jak uważasz. — Christian na moment zawiesza wzrok na jakimś punkcie, otrząsa się i kontynuuje: — Wiem, co mówię... w emocjach, człowiek robi rzeczy, których później żałuje.

Nie komentuję tego i po prostu wyciągam kilka kartonów z bagażnika, chociaż muszę przyznać, że Christian troszeczkę mnie zaintrygował. Gdy już wyciągnęliśmy wszystkie pudła, spogląda na mnie podejrzliwie i pyta, zerkając do jednego z nich:

— Zrobiłaś skok na pchli targ? Po co ci to właściwie jest?

— Coś w tym stylu. — Uśmiecham się delikatnie. — Muszę się przebranżowić, skoro kazałam Borysowi, żeby chapsnął mnie w tyłek.

— Otwierasz jakiś biznes "hand made", tak?

— Może... w sumie, to całkiem dobry pomysł.

— Gdybyś potrzebowała product managera, to wiesz, gdzie mnie szukać. Coś czuję, że długo tam nie porobię. — Posyła mi gorzki uśmiech.

No tak, podobno wstawił się za mną...

— Dziękuję, będę pamiętać. — Znikam za drzwiami windy apartamentowca i zerkam na pudła, po czym spoglądam na swoje odbicie w lustrze i czując jak łzy szturmują moje oczy, delikatnie je przymykam.

— Ogarnij się! — mówię do siebie i gdy tylko drzwi windy się otwierają, wychodzę z niej, szarpiąc za sobą walizkę i wyciągam kartony na przestronny, sterylny korytarz.

Kiedy już wreszcie rozpakowałam bagaż i wrzuciłam rzeczy do pralki, napuszczam wodę do wanny z hydromasażem i próbuję złapać dystans. Gorąca kąpiel przynosi mi ogromne ukojenie, a cicha muzyka, która sączy się z głośników, powoli niweluje napięcie wywołane tym cholernym dniem.

Gdybym mogła cofnąć czas...

Odziana w swój ulubiony jedwabny szlafrok, wygodnie moszczę się na sofie i nalewam do kryształowego kieliszka czerwonego wina.

Moją głowę zalewa tsunami myśli i obrazów, które sprawiają, że czuję się beznadziejnie. Staram się o nim nie myśleć, aczkolwiek to bardzo trudne, skoro wszystkie myśli i tak krążą wokół niego. Zastanawiam się co siedzi w jego głowie? Czy nasze zbliżenia miały dla niego jakieś znaczenie czy to był tylko zwyczajny seks?

Dwie lampki później, chwytam za telefon i wykręcam numer — jedyny, który znam na pamięć nawet po winku czy w środku nocy.

— Ri, czy ty masz wszystkich w domu? — mówi zaspanym głosem moja przyjaciółka Helen.

— Nie, nie mam, zresztą to przecież wiesz.

— Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne — sarka pod nosem i klnie jak szewc.

— Ty śpisz, Lena? Jest przecież piąteczek i dopiero — szybko rzucam okiem na zegar — dziewiąta?

— Chodzę do pracy, siedzę tam po dziesięć godzin i padam już na pysk? — Głos mojej przyjaciółki ocieka irytacją, co nie ukrywam, że w tej sytuacji bardzo mnie to bawi. — Z czego rżysz, głupia pindo?

Helena odkąd sięgam pamięcią w piątkowe wieczory imprezowała, dlatego nie umiem ukryć swojego zdziwienia, że śpi i to o dziewiątej.

— A co, czekasz na wyrazy współczucia czy może gratulacje? Wreszcie wzięłaś się do pracy — parskam śmiechem, a później wybucham płaczem i łkając, mówię: — Mnie możesz złożyć kondolencje, Helen.

No tak, jestem rozchwiana emocjonalnie. 

— Umarł ktoś? — brzmi na przerażoną, a ja tylko przymykam oczy i miarowo wypuszczam powietrze.

— Tak... ja. — Wiem, jestem żałosna.

— Gdzie jesteś, wariatko? Wiesz, że przez moment serio pomyślałam, że stało się coś złego!? — W słuchawce słyszę ciche przekleństwa i skrzypnięcie łóżka. — Brzmisz jak ostatnia scena Titanica, Ri.

— Nie pamiętam jej... cholera! — Serio jej nie pamiętam. W ogóle, to o czym ona chrzani.

— Dramatycznie i niby okej, okej, ale pieprzysz jak stara schizofreniczka. To gdzie jesteś?

— W apartamencie... przyjedziesz, co? — Ogryzam skórki przy paznokciach i w duchu liczę, że mnie nie zawiedzie.

Jako jedyna jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.
N i g d y.

— Ubiorę się tylko i zaraz jestem. Nie rób żadnych głupot, dobra?

Moja przyjaciółka jest nieco przewrażliwiona...

— Dziękuję. Nic głupszego już zrobić nie mogę... — mówię bardziej do siebie, niż do niej i dodaję błagalnym tonem: — Kup coś dobrego po drodze, plis.

— Dalej wpieprzasz tę cholerną trawę czy poszłaś po rozum do głowy?

— Kup mi mięso! Dużo mięsa — dodaję z dziwnym entuzjazmem. — Pierdolę tę całą dietę, chcę wreszcie się najeść.

— I to, to ja rozumiem.

Pół godziny później, w akompaniamencie hinduskiego żarcia na wynos, lodów, bezowych torcików, wypłakuję się w ramię mojej przyjaciółce.

Opowiadam jej o wszystkim, tym razem nie szczędząc pikantnych szczegółów — nie mamy przed sobą żadnych tajemnic i hamulców również.

— Ale, że ty i seks w samochodzie? Ri, ja cię nie poznaję. Co z moją cnotliwą przyjaciółką? Żeby z gołą dupą w publicznym miejscu... Proszę państwa, świat właśnie wywinął koziołka. — Uśmiecha się szeroko, pinda jedna i zajada się kurczakiem w sosie curry, po czym mówi z pełną buzią, oblizując palce: — Że ja, to by mnie to jakoś nie zdziwiło, ale że ty...

— Czy z tego wszystkiego, co ci opowiedziałam, tylko to zapamiętałaś? Seks! — Oburzona, sięgam po lampkę wina i upijam porządny łyk. — Jesteś paskudną nimfomanką, wiesz. Żal mi tych wszystkich facetów...

— Tsa, i mówi to świętoszka, którą — podkreśla sylabizując — trzy— kro— tnie posuwał jakiś mechanik ze wsi i to raz w aucie, na poboczu drogi głównej, raz na kuchennym blacie, pod prysznicem i na sofie!

— Żałuję, że ci to powiedziałam, wiesz...

Moja przyjaciółka mało co sobie z tego robi i jakby w ogóle mnie nie słuchała, kontynuuje:

— W sumie, trochę, technicznie rzecz biorąc, to słabo, wiesz? — Na te słowa spoglądam na nią z marsowym czołem i czekam na jakieś sensowne wytłumaczenie.

— O co ci chodzi, kobieto? — oburzam się i morduję ją wzrokiem, gdy ta, jak gdyby nigdy nic, pałaszuje swojego kurczaka.

Swoją drogą, kurczak jest wybitny. Po prostu przepychotka.

— No wiesz. — Wzrusza ramionami i wpatruje się we mnie jak nienormalna.

— Nie, cholera, nie wiem. Możesz jaśniej?

— Rodriguez — piłkarz, Boris — szef wszystkich szefów i Blaise — mechanik, samotny ojciec z przykrym życiem... Chyba trochę nie ta liga, co?

— On przy nich to ekstraklasa, wiesz! — wybucham zupełnie wkurzona, więc łapię za butelkę wina i nalewam go sobie po brzegi. Gdy wypijam niemalże duszkiem całą lampkę, czuję jak przyjemne ciepło rozpływa się po moim ciele. Kręcę zdegustowana głową, po czym się odzywam: — Jesteś strasznie zepsuta, Helen. Blaise może i jest zwykłym mechanikiem, ale to cudowny człowiek.

— Skoro to taki cud, to dlaczego jesteś tutaj ze mną i zapijasz smutki? — Rozgląda się po mieszkaniu i dodaje: — Bo cuda nie istnieją, sorry.

— Ach, wal się, wiesz...

— Tobie już starczy, kochanieńka! — karci mnie i wyrywa kieliszek, ale na szczęście przechwyciłam go i gromię ją teraz wzrokiem. — Po prostu stwierdzam fakt i przypominam tylko, że jesteś tak samo zepsuta jak ja.

— Daj mi, do cholery, w spokoju, poużalać się nad sobą! — Wypijam duszkiem resztę wina i opadam plecami o sofę. — Dlaczego mam takiego pecha?

— Zakochałaś się — stwierdza i wgryza się w kurczaka — w mechaniku... A zakochanie komplikuje życie. Dobrze o tym wiesz. Ludzie nie myślą wtedy racjonalnie, bo to wpierdala mózg. Zakochanie to przereklamowana papka dla ubogich, więc nie rozumiem, dlaczego na to pozwalasz...

— Jesteś oziębłą suką, wiesz.

— Wiem — posyła mi łobuzerski uśmieszek — i przynajmniej zawsze mam dobry seks, a nie tylko udawane ochy achy i później nie muszę zapierdalać jako kucharka, sprzątaczka i służąca. Dziękuję! — Unosi ręce w geście poddania. — Ja nie jestem typem kury domowej, ja poluję.

— Jesteś potworem, wiesz. Hedonistyczną małpą, skupioną tylko na zaspokajaniu własnych potrzeb. A gdzie w tym wszystkim romantyczne uniesienie? Motylki w brzuchu? Chęć dzielenia wszystkich trosk, maleńkich radości?

— Nie jestem potworem, jestem świadomą kobietą, znającą własne potrzeby. A z seksem, moja droga przyjaciółko, jest jak z gotowaniem — jedni lubią to robić inni potrafią. Proste.

— Więc gdzie w tym wszystkim twoje miejsce, skoro ty lubisz jeść, a raczej wpierdalać? — Parskam śmiechem, na co Lena rzuca we mnie poduszką i bąka pod nosem:

— Świnia!

— No, ta twoja pokrętna logika zasługuje na medal, serio... — Wpycham w siebie kurczaka z sosem curry i uśmiecham się jak wariatka, czując to cudo w gębie. — A to jest jakaś różnica, że on jest mechanikiem, a nie biznesmenem czy piłkarzem? Każdy z nich okazał się kutasem... — Wracam do tego co przed momentem mówiła Lena.

— Jest i to dość znacząca?

— No, mów, chętnie cię posłucham, pani profesor. — Opieram ręce o stolik i wpatruję się w ładną twarz przyjaciółki. 

Twarz anioła, umysł Jobs'a, a dusza Lucyfera...

— Nie pasuje do ciebie — rzuca, mlaskając, a ja tylko posyłam jej mordercze spojrzenie.

— Nawet go nie znasz!

— Nie muszę, ty też go nie znasz i nie obrażaj się, bo gdybym ci tydzień temu powiedziała, że spotykam się, dajmy na to, z rolnikiem, to padłabyś ze śmiechu, pindo.

W sumie to i ma rację...

— Tydzień temu byłam głupia...

— A teraz to niby jesteś mądra, tak? — rzuca zaczepnie. 

— Dlaczego tak łatwo szufladkujemy ludzi, co?

— Bo tacy już jesteśmy? My ludzie pierwszego świata. Tego wymagają od nas, odkąd pamiętam, moja droga. Nawet nie próbuj się oszukiwać, bo to będzie czysta hipokryzja z twojej strony — parska cynicznym śmiechem, a ja zaczynam żałować, że nie wysłuchałam Blaise'a, chociaż  z drugiej strony mam do niego żal, że swoim zachowaniem dał mi wyraźnie do zrozumienia, że jestem mu obojętna... 

Idiotka. Przecież nie każdy facet to Rodriguez albo Boris. 

A nie każda kobieta, to Lena...


______________

Dzisiaj nieco krócej, ponieważ nie chcę Was za bardzo rozpieszczać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro