29. BLAISE
Resztę beznadziejnego dnia poświęcam synkowi — bawię się z nim, czytam mu setny raz tę jego ulubioną książkę o dinozaurach i oglądam "Domek Gabi" - podobno Amber uwielbia ten serial, dlatego Sigi też go ogląda.
Już nie mogę słyszeć tej czołówki: "Mia mia, mia mia, miaaau..." - Mam wrażenie, że twórcy tego serialu, to psychopaci, których kręci znęcanie się nad rodzicami tych wszystkich dzieci, które to oglądają.
Jestem pewien.
Kicia wtulona do Sigusia, cały dzień nie opuszcza go na krok, tak więc chyba konflikt między nimi został zażegnany, co bardzo mnie cieszy. Sigismund zrozumiał już chyba, że nasza kotka, to nie zabawka.
Młody jest dziwnie nakręcony i trzymając oburącz pokrywkę od największego garnka, udaje, że jest Zig Zakiem McQueenem. Z piskiem opon, który wychodzi mu bardzo głośno, wchodzi w zakręty. Udaje, że gazuje swoją niewidzialną wyścigówkę i redukuje bieg, po czym wskakuje na sofę i przeobraża się w Supermana.
Mam dzisiaj istny przegląd wszystkich superbohaterów.
- Sigi, usiądź na moment i nie skacz już jak szalony, bo za chwilę złapiesz zająca! - Chwytam go za maleńką rączkę i sprawdzam czy się nie zgrzał. Sadzam urwiska na dużym fotelu, ale ten fika z niego i skacze, udając teraz chyba wściekłą pchłę.
Przynajmniej tak to wygląda.
- Zająca? Przecież tu nie ma żadnego zająca, tatek. - Mierzy mnie z politowaniem i kręci głową.
- Siadaj, bandyto, bo zaraz wywiniesz orła, pasuje?
- Ty to jesteś głupolek jednak. - Chichocze i wskakuje niezdarnie na fotel i to z tak szerokim uśmiechem, że zaraz rozerwie sobie ten kochany pyszczek.
- Ziemia do Sigismunda! Halo? Odbiór. - Macham mu ręką przed oczami, a ten śmieje się w głos i znowu macha nóżkami. Już jestem tak przewrażliwiony, cały czas obawiając się ataku.
- Siguś jest szczęśliwy! Raduje się buzia! Raduje serduszko! Sigismund jest Pimpusiem! - Śpiewa sobie pod nosem, a ja patrzę na niego ze zmarszczonym czołem, zastanawiając się, co tym razem strzeliło mu do tej małej kochanej główki.
- Jesteś szczęśliwy, bo? - Gilgam go, gdy czochra mój zarost.
- Obiecałeś mi ciocię i seansik! Jutro mówiłeś, że to wczoraj, czyli dzisiaj. - Dość pokrętna logika, ale okej, on ma dopiero cztery lata. - Będzie marchewkowiec! - Klaszcze w dłonie i wierci się, siedząc w fotelu. - Będzie epicko! - Unoszę zdziwiony brew, skąd on znowu złapał to słowo. - No wujek Will tak mówi przecież: "Epicka lalunia, mówię ci sztos malina" - dodaje udawanym, grubszym głosem, a ja na te słowa, robię tylko znak krzyża.
Swoją drogą, zupełnie zapomniałem o tej obietnicy z wczoraj, dlatego kucam naprzeciwko niego i nie wiem jak zacząć. Wiem, że Siguś wszystkie obietnice traktuje bardzo serio.
Mały cały czas buja nogami i wierci się niemiłosiernie, co zaczyna mnie stresować.
Może ma owsiki?
- A nie starczy ci tylko tatek, epicki bandyto?
- Mowy nie ma, ciocia Federica obiecała, a obietnica to obietnica. - Częstuje mnie pstryczkiem w nos i pokazuje język. - A właśnie, gdzie ona jest, ta sztos malina?
- Ale brzydki jęzor. - Grożę mu palcem, a ten zakrywa szybko usta, gdy mówię z poważną miną: - Zaraz go posolę i się skończy to pokazywanie jęzora.
- Upsik. Nie będę już, tylko mów brzydalu, gdzie ciocia?
- Siguś, jesteś niegrzeczny, nie podoba mi się to... a Federica musiała wyjechać. Sprawy dorosłych... - jąkam nieskładnie jak pięciolatek.
- Ale dzisiaj wróci, prawda? - Widzę, jak oczy młodego wnikliwie skanują moją twarz, a mina zdradza wielkie zamyślenie.
- Szczerze? To nie jestem tego pewien. - Staram się na szybko coś wymyślić i brzmieć dość wiarygodnie, żeby młody to kupił: - Dostała pilny telefon, rozumiesz? Dorośli mają swoje sprawy, czasami tak bardzo ważne, że muszą dłużej zostać tam, gdzie pojechali.
Enigmatyczne wytłumaczenie...
- Aha. Wiesz, ale ja to jestem pewien, że ona wróci szybko, tatek. - Spogląda na mnie z dziwnym uśmiechem i zza pleców wyciąga pluszowego niedźwiadka. - Nie zabrała Pysia, na bank wróci. Kto by zostawiał swojego misia, no kto? - tłumaczy mi zawzięcie, a ja tylko przymykam delikatnie oczy.
Ja nie jestem tego pewien...
***
Siguś drzemie po dość późnym obiedzie, a ja staram się nie myśleć o Federice. Niestety moje starania wychodzą mi bardzo średnio, ponieważ nie ma minuty, w której nie pomyślałbym o niej.
Mimo wszystko chcę dać jej czas i sobie również. Z drugiej strony, obawiam się, że to wszystko i tak prędzej czy później szlag by trafił i nasz związek nie miałby prawa istnieć, dlatego chyba dobrze, że wyszło, jak wyszło.
Ogarnąłem dom i teraz siedzę z nosem w książkach, żeby jutro nie dać ciała, aczkolwiek nie liczę na cuda. Siedzę i czytam notatki, tracąc już nadzieję, czy w ogóle powinienem pojechać na ten cholerny egzamin. Niby coś wiem, coś umiem, ale z drugiej strony, to chyba nie wystarczy, żeby zdać i móc wreszcie przystąpić do obrony.
Z krainy IT wyrywa mnie dzwonek do drzwi. Gdzieś podświadomie myślę, że być może to jednak ona, ale gdy otwieram, wszelkie moje nadzieje, szlag trafia.
- William? Duncan? - jestem zupełnie zaskoczony, z tego, co mi wiadomo, mieli przyjechać dopiero w niedzielę na potańcówkę. - Debora? - pytam, zauważając ją w samochodzie.
- Wyglądasz, jakbyś spodziewał się kogoś innego — rzuca mój najstarszy "brat" William i chowa mnie w niedźwiedzim uścisku, po czym wchodzi do środka i zdejmuje swoje ciężkie buciory. Duncan przybija ze mną piątkę i podaje duży karton owinięty w kolorowy papier, po czym zawraca do samochodu, żeby pomóc swojej narzeczonej zabrać śpiące maleństwo.
Kiara ma pięć miesięcy i jest oczkiem w głowie mojego przyrodniego brata Duncana, a William, to William, błękitny ptak, który raczej nie marzy o tym, żeby dać się usidlić.
- Cześć, Debora. - Cmokam ją w policzek na przywitanie i gładzę główkę małej Kiary. Oczywiście z mojej twarzy zeszło już to pierwsze zaskoczenie, a raczej szok.
- Cześć, gdzie nasz wojownik, mamy dla niego coś ekstra? - Wchodzi do środka i rozgląda się po mieszkaniu.
- Siguś ma teraz drzemkę. Wchodźcie do środka, bo niepotrzebnie tylko wietrzymy. - Zamykam drzwi i biorę głęboki oddech.
Debb zabiera maleńką Kiarę na ręce, gdy ta siedząc w nosidełku, zaczyna swoją operę i dodaje z obolałą miną:
- Znowu jest głodna... - Duncan całuje ją we włosy, gdy jego narzeczona posyła mu zmęczone spojrzenie.
- Niezaspokojona jak jej stary — żartuje Duncan, a my parskamy śmiechem.
- Co racja, to prawda. - Z nonszalanckim uśmiechem dodaje Will, za co dostaje kuksańca od swojego brata. I bratowej także.
Dzieciaki.
Duncan klepie Deborę w tyłek, gdy schyla się po małą i łobuzersko porusza brwiami. Debora tylko karci go od razu wzrokiem i rzuca, udając oburzenie:
- Stary, a głupi!
- Kocham cię, żabeczko ty moja! - Duncana posyła jej całuska, gdy ta znika już prawie w salonie, żeby nakarmić córeczkę.
Spoglądam na chłopaków i uśmiecham się szeroko, bo co jak co, ale ich widok, mimo niezapowiedzianej wizyty, bardzo mnie cieszy.
- Chciałem zadzwonić, ale Will mi zabronił. Twierdził, że będziesz zestresowany dwa dni latał na szmacie i przygotowywał dom na nasz przyjazd. - Duncan zerka na mnie przez ramię i wyciąga z wielkiej siatki piwa ze swojego przydomowego browaru, swojskie kiełbasy, mleko, masło, sernik - specjał Debory i nalewki.
- W sumie coś w tym jest... - dodaję i układam rzeczy na blacie. - Nic nie mam w lodówce, chyba, że lubicie jogurty bez laktozy i jakieś wegańskie żarcie. Jutro chciałem wstąpić na większe zakupy, jak będę wracał z egzaminu...
- Zostaniemy już do niedzieli u ciebie, okej? - rzuca William i otwiera piwa. - Z tym egzaminem to lipton trochę, bo się nawet z nami nie napijesz. A wegańskie żarcie, to żart, tak? - Parska śmiechem.
- Ja dziękuję, muszę być monter, poza tym, Sigi... - Niestety nie pozwalają mi dokończyć.
- Stary, w razie "wu" jest moja Deborcia przecież.
- Potwierdzam, Blaise! - Dołącza się do rozmowy i wchodzi do kuchni z uśmiechniętą i najedzoną już Kiarą.
- Wyluzuj, inaczej zwariujesz, Blaise. Każdy potrzebuje wyzerować, a już szczególnie ty. - Will podaje mi piwo i stuka butelką o butelkę. - Za Sigusia!
- Za Sigusia! - odpowiadamy chóralnie.
Debora siedzi teraz z Sigim i ogląda z nim jego ulubioną bajkę "Marta mówi", a mały co rusz wybucha śmiechem. Kiara śpi wtulona w swoją mamusię, wykończona wrażeniami - Siguś był bardzo zainteresowany maleńką dziewczynką, ale bajka jak widać wygrała.
William z Duncanem składają jeździk, który jest prezentem dla Sigismunda i chyba mają z niego większą frajdę niż młody.
Po wypiciu jednego piwa z moimi "braćmi", przepraszam ich i wychodzę przygotować pokój gościnny w dobudówce.
Gdy wchodzę do środka, czuję w nim jeszcze ten przyjemny waniliowy zapach Federicy i gdybym tylko mógł, to cofnął bym czas.
Łzy stają mi w oczach na wspomnienie tego cholernego nieporozumienia, przez które tak po prostu wyjechała, zostawiając mnie w życiowym rozkroku.
Chwilę siadam na łóżku i chowam twarz w dłoniach, zupełnie zdołowany tym wszystkim, o czym ona pozwoliła mi zapomnieć — o cholernych wynikach syna, o śmierci Miguela, poniedziałkowej wizycie w szpitalu, egzaminach, środowym pogrzebie, kredycie...
- Przestań się mazać, cholerny złamasie! - mówię do siebie i wstaję, od razu zabierając się do roboty.
Wietrzę pokój i przecieram podłogę, ogarniam łazienkę i przebieram łóżka w świeżą pościel, aczkolwiek wątpię, żeby William chciał spać z Duncanem i Deborą w jednym pokoju, biorąc pod uwagę małą Kiarę, która dość głośno upomina się o atencję. W kominku składam ogień i uzupełniam w koszyku drewno.
Gdy wytrzepuję koc, na podłogę spada złoty łańcuszek z maleńkim serduszkiem. Biorę go do ręki i bliżej przyglądam się biżuterii. Z tyłu serduszka zauważam grawer: "F.G.".
Słysząc tuż nad uchem damski głos, wzdrygam się i nagle upuszczam go na podłogę.
- Nie chciałam cię przestraszyć, Blaise, przepraszam.
Odwracam się i posyłam jej sztuczny uśmiech, po czym schylam się po błyskotkę i dodaję nieco ochrypniętym głosem:
- Nic się nie stało, Debora. - Biorę głęboki oddech i opieram plecy o ścianę.
- Może zadzwoń do niej, co? - Staje naprzeciwko mnie i spogląda w moje oczy. - Sigusiowa buźka się nie zamyka. Cały czas gada o cioci Federice, która tak nagle wyjechała, że zapomniała o swoim Pysiu. A teraz "chłopcy" - robi króliczki w powietrzu — wypytują go o nią, a ten sypie jak z rękawa.
No tak, na co ja głupi liczyłem...
- Sprawa się skomplikowała... - Nie mam zamiaru tego ukrywać, w sumie, to miałem taki zamiar, ale teraz to już za późno.
- Zerwaliście, bo? Przepraszam, za moją wścibskość, ale znasz mnie nie od dziś, Blaise.
Święte słowa.
Z Deborą znamy się, odkąd zacząłem spotykać się z Lydią. To była najlepsza przyjaciółka mojej żony, zresztą moja również.
- To wszystko chyba za szybko się zadziało... - siadam na łóżku i przygryzam policzek. - Wiesz, brakowało mi bliskości, a ona okazała się taka cudowna... a Sigi, ten to oszalał na jej punkcie. - Chowam twarz w dłoniach i pocieram skronie, czując przeszywający ból głowy.
- Czasami wystarczy porozmawiać. Blaise, pamiętasz mój burzliwy początek z Duncanem? Początki są najtrudniejsze...
- Pamiętam, ale to nie jest to samo. Duncan bał się odrzucenia, dzieliło was pond dwieście kilometrów, do tego siedem lat różnicy - cały czas o tym trąbił i jeszcze twoi rodzice, jako bonus.
- I widzisz, gdybyśmy nie zawalczyli o tę miłość, to nie miałabym tak wspaniałego faceta i córeczki i to w wieku dwudziestu trzech lat.
- Wiesz, ja przy niej naprawdę poczułem, co to jest szczęście. Znowu poczułem się facetem z jajami, ale teraz tkwię tutaj sam jak rozmemłana buła. W sumie, to nawet lepiej, że stało się tak, jak się stało. Moje życie przytłoczyłoby ją prędzej czy później. Poza tym jestem bankrutem... nie mam jej nic do zaoferowania. - Mocniej ściskam w dłoni łańcuszek i chowam go do kieszeni.
Streszczam Deborze moją miłosną przygodę z Federicą, oczywiście szczędząc szczegółów, bo co jak co, ale nie mam takiej potrzeby, żeby wszystko jej wyrzygać z pikantnymi szczegółami.
Debb po usłyszeniu moich gorzkich życiowych żali, nerwowo poprawia swoje blond włosy i wypuszcza powietrze, po czym wreszcie się odzywa:
- Ale z niego szmaciarz! Mało mu!? Zawsze wiedziałam, że to gnida, ale przebił samego siebie. - Pociera moje ramię i kontynuuje: - Gdyby miał jakieś sumienie, to zszedłby ci z drogi... - W jej oczach stają łzy, zresztą w moich również.
Między nami zapada dość długa cisza — pomimo upływu lat, rany są nadal bolesne.
Nie tylko dla mnie.
Debora straciła przyjaciółkę, a ja kobietę, z którą nie miałem szansy przeżyć nawet miesiąca miodowego. Została mi tak nagle zabrana. Nie miałem możliwości się z nią nawet pożegnać.
- Komendant — rzuca wściekle — Raczej menda!
Moja przyjaciółka jest wściekła, więc zagarniam ją ramieniem i mówię spokojnym tonem:
- Nie denerwuj się, to już nic nie zmieni...
- Wiem, ale na jego miejscu, to zmieniłabym galaktykę. Taki gnojek.
- Wiesz, mnie po prostu zamurowało, nie mogłem nic powiedzieć... - Biorę głęboki oddech. - Zjebałem. Dobrze o tym wiem. Mogłem mu zwrócić uwagę, odezwać się. Cokolwiek.
- I jeszcze to granie na emocjach: "Mojej świętej pamięci siostra..." - kutas. Ale wytłumaczyłeś jej?
- Nie, nie dała mi szansy. Spakowała się i ktoś po nią przyjechał. Jakiś facet.
- A tu jesteście. Gadaj, Shwank, co to za cukiereczek, ta Federica? - Do pokoju wchodzi Duncan i patrzy na mnie z krzywym uśmieszkiem, przyklejonym do swojej przystojnej gęby. - Sigi cię sprzedał, że buzi-buzi też było. Gdzie ją przed nami ukrywasz, co? - Zerka do łazienki i spogląda na mnie wyczekująco.
Wywracam oczami i parskam śmiechem, żeby nie dać po sobie poznać wewnętrznej rozsypki.
- Przeczułem, że planujecie mnie odwiedzić, więc oddelegowałem ją na urlop.
Moi przyrodni bracia męczą mnie o Federicę, ale Sigismund chyba już wszystko im wypaplał w swoim królewskim stylu.
- Gadaj, co to za kobitka, tak cię urządziła, co? - pyta mnie William, gdy Duncan i Debora poszli do części gościnnej.
Sigi na szczęście zasnął na bajce, więc nie wypytuje mnie już o swoją ukochaną ciocię.
- Było, minęło. - Z całych sił staram się brzmieć jak facet, któremu aż tak cholernie nie zależy.
- Pierdolić farmazony to możesz Deborce, widzę przecież, że cię wzięło. Piwko?
- A w sumie, to daj. - Upijam kilka łapczywych łyków i wierzchem dłoni wycieram gębę. - Zakochałem się, stary, ty-tylko że chuja z tego wyszło.
- Coś znowu spierdolił? - Klepie mnie w plecy i siada na krześle obok.
- Już od razu zakładasz, że ja.
- Bo za dobrze cię znam, mordo. Coś znowu odwalił?
Opowiadam mu o Federice i tym razem, skubaniec, wyciąga ze mnie dużo więcej, niż sam chciałbym mu powiedzieć. Ba! On wyciąga wszystko.
- Ruchaliście się w aucie? - Szczęka opada mu prawie na kafelki. - Ja pierdolę...
Już żałuję, że mu o tym powiedziałem i wypuszczając przeciągle powietrze, tylko kręcę głową i się odzywam:
- Stary, ta kobieta to spełnienie marzeń niejednego faceta.
- Tak po prostu się zgodziła na szybki numerek w lesie?
- Wiedziałem, że nie mam ci tego mówić... Kurwa mać.
- Wzięło cię jak cholera. Masz gdzieś jej zdjęcie? Ładna jest?
- Wygoogluj se. - Wypijam duszkiem resztę piwa i mam ochotę po prostu zniknąć.
- Federica, a jak dalej? - William wystukuje coś w swoim smartfonie, a ja czuję jak moje ciało oblewa fala gorąca.
- Grovrewers. - Odchrząkuję i spoglądam na wyświetlacz.
Razem przeglądamy jej zdjęcie, a William, co rusz posyła mi tylko dziwne uśmiechy i gwizdy przez zęby.
- Ja pierdolę — wypala, gdy przeglądamy jej Facebook'a. Akurat trafił na jakieś zdjęcie, gdzie Federica pozuje w dość krótkiej sukience. Spoglądamy na siebie i obaj przełykamy głośno ślinę.
- Co?
- Wiesz, że gdybyś nie był moim bratem, to podbijałbym do niej? Zajebista laska.
- Za stary jesteś, dzbanie!
- Ale za to z jakim doświadczeniem. - Śmieje się i daje mi kuksańca. - Serio, stary odkręć to cholerne zamieszanie, bo mi teraz ciebie żal. Taka sztos malina.
- Czasami zastanawiam się, kogo podmienili w szpitalu, ciebie czy Duncana...
- Na pewno nie ciebie — odgryza się w żartach. - Żartuję przecież. Ja to nie szukam kobiety na stałe, za dużo generują kosztów i problemów, to nie dla mnie.
- William masz trzydzieści trzy lata, a nadal zachowujesz się jak nastolatek.
- Zobacz Dancan, kiedyś macho, wyrywacz najlepszych dup, a teraz przykładny ojciec i narzeczony. Nuda! Kobiety ewidentnie obcinają nam jaja, stary. Pod pozorem tego, co nas tak cholernie kręci, pozbawiają nas męskości. Wiesz, zakochują się w łobuzie, takim samcu alfa jak ja chociażby, a później robią z nas ciepłe kluski. Nie ma mowy!
- Pożyjemy, zobaczymy.
- Dobra, nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz, braciszku! - Klepie mnie w policzek i przeciągając się, dodaje: - Kładź się spać, mordo i powodzenia!
Powodzenie z całą pewnością mi się przyda...
________________
Dzisiaj trochę spokojniej.
Dziękuję, za Waszą obecność! ♥️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro