28. FEDERICA / BLAISE
Gdybym nie zamknęła gęby, to na bank wypadłoby mi teraz nią serce, co tak wściekle łomocze w piersi.
Blaise również jest poddenerwowany i widzę jego złość w oczach, gdy ten facet patrzy na mnie, rozbierając mnie wzrokiem. Jego pięść ciasno się zaciska, aż bieleją mu knykcie, a oddech staje się coraz szybszy.
- Z dziwkami, to do hostelu, Shwank. - Rechocze wrednie policjant, którego chyba kojarzę ze szpitala. Pewności nie mam, bo dokładnie się nie przyjrzałam, opuszczając ze wstydu głowę.
Za moment wyjdę z ciała i stanę obok. Przysięgam!
Mam ochotę rzucić się na gnoja i paznokciami wydłubać mu oczy, ale zaciskam zęby i nie odzywam się, gotując w środku.
Naiwnie czekam na to, że jednak Blaise coś zrobi, chociaż się odezwie, stanie w mojej obronie, ale ten tylko wbija nieobecny wzrok w kierownicę i szczerka zębami, zaciskając ciasno szczękę.
- Blaise, nic nie powiesz? - pytam szeptem, zupełnie rozzłoszczona i morduję go wzrokiem, gdy ten tylko nerwowo ściska kierownicę i zerka na mnie z ukosa.
Nie wierzę! Po prostu nie mogę w to uwierzyć!
- Mandacik dla pana. Ciekawe, co by na to wszystko powiedziała moja, świętej pamięci, siostra. - Wyciąga bloczek papieru i skrobie coś, z paskudnym grymasem, gdy mi się przygląda. Kątem oka dostrzegam to jego spojrzenie i aż przechodzą mnie ciarki. - Seks w miejscu publicznym... to będzie dość fajna kwota, Blaise. - Kręci zdegustowany głową i wystawia świstek zapisanego bloczka. - Następnym razem, zaproś lepiej koleżankę do hotelu, albo w bardziej ustronne miejsce, niż główny przejazd. Starczyło wjechać głębiej w las... w sumie, to w jeden przynajmniej wjechałeś. - Salutuje z wrednym uśmiechem przyklejonym do tej parszywej mordy, aż mam ochotę mu walnąć, ale ostatkiem sił staram się trzymać. - Aha, pozdrów Sigusia, oczywiście będę na potańcówce, więc osobiście zapytam czy przekazałeś moje uściski. - Odchodzi, podle się śmiejąc, a ja aż się trzęsę ze złości.
Blaise wypuszcza powietrze i kilka razy wali pięścią w kierownicę, trafiając w klakson. Podskakuję przerażona, nie będąc gotowa na taki atak furii.
Blaise wyrzuca wściekle z ust przekleństwa i dyszy maksymalnie wkurzony. Po wiązance epitetów, przymyka oczy i odpala silnik, przecierając ręką przednią szybę. Wszystkie jego ruchy są nerwowe.
- Zapnij pasy, proszę - spogląda na mnie z gradową miną i wyjeżdża na drogę, dociskając gaz do dechy.
Patrzę na niego z miną, z której bez problemu można wyczytać chęć mordu i rzucam wściekle:
- Zapnij pasy?! Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Naprawdę, tylko tyle? - Przyznaję, że brzmię jakbym wpadła w szał.
Okej, po prostu w niego wpadłam i szybko nie wypadnę.
I tak oto słodka atmosfera, została zasmrodzona odorem tchórzostwa faceta, który myślałam, że jest moją ostoją i stała się zupełnie nie do wytrzymania - czar prysł i wszystko wskazuje na to, że bezpowrotnie.
- Nie teraz, dobrze? - syczy wkurzony i podgłaśnia radio. Robi tak za każdym razem, gdy na horyzoncie pojawiają się kłopoty, więc pewnie i tym razem chce zagłuszyć wyrzuty sumienia.
- A kiedy? - Przekręcam potencjometr i ściszam gitarową muzykę. - Wiesz jak się poczułam? - Nerwowo poprawiając ubranie, cały czas ciasno zaciskam ręce na udach i dyszę wkurzona, wyczekując jakiegokolwiek wytłumaczenia.
Chociaż i tak jest już za późno...
Blaise wpatrzony jest w drogę, jakby zobaczył tam samego Boga, a ja mrożę go arktycznym spojrzeniem. Ten tylko łypie na mnie i milczy, wyprowadzając mnie jeszcze bardziej z równowagi.
- Super! Po prostu s u p e r! - bąkam rozwścieczona i chowam twarz w dłoniach.
Czuję jak pulsujący ból głowy, niemalże rozrywa mi czaszkę. Chce mi się płakać i rzygać z nerwów. Gdybym mogła, to wyskoczyłabym z tego cholernego auta i uciekła jak najdalej stąd, bo obecność Blaise'a dodatkowo mnie denerwuje.
Kiedy jesteśmy na miejscu, wychodzę i kieruję się prosto do domu. Nie obchodzi mnie zupełnie nic, a już na pewno nie właściciel gospody.
Chcę spakować swoje rzeczy i stąd wyjechać. Grzebię więc w kieszeni, szukając telefonu i wybieram jedyny numer, którego użytkownik jest w pobliżu.
- Federica, ochłoń, proszę... - Blaise patrzy na mnie błagalnie, gdy trzymam przy uchu smartphone'a, ale nie zamierzam go słuchać.
Nie tym razem.
Wtedy, kiedy miał się odezwać, milczał. Mam swoją odpowiedź.
- Hej Christian, jesteś jeszcze na tym wykładzie czy skończyłeś już szkolenie? - pytam, bo wiem, że zaraz po, miał jechać do swojej mamy, która dopiero co wróciła ze szpitala.
- Witaj, córko marnotrawna. Stało się coś? To pytanie retoryczne, of course.
- Możesz po mnie przyjechać? Później ci wszystko wytłumaczę. - Mój głos brzmi błagalnie.
- Właściwie, to jestem już w połowie drogi... gdzie jesteś? A co z twoim autem, nadal zwłoki?
- Miałam stłuczkę, Boris pewnie mówił. Auto jest niestety pogruchotane, a ja muszę wracać, tylko nie mam czym...
- Ale jesteś cała, tak? Boris był wściekły. Dogadaliście się?
- Tak, jestem cała. Boris załatwił wypłacenie siedemdziesięciu procent wartości samochodu, wziął winę na siebie, wiesz jakie on ma ubezpieczenie... Nie zgodziłam się.
- Czyli już wiem, dlaczego był taki wredny. Będę najszybciej jak tylko potrafię. Wyślij mi adres.
- Dziękuję... - ocieram zapłakane oczy i spoglądam na Blaise'a z wyrzutem i kontynuuję rozmowę: - Uważaj na siebie.
- Myślę, że pół godziny i jestem. Buźka!
Zauważam jak Blaise nerwowo chodzi w tę i z powrotem, wściekle tupiąc i zaciskając pięści, a ja rozłączam się i szybkim krokiem udaję się do jego domu.
- Wiem, że zachowałem się jak ciota. Federica, uwierz, że chciałem mu zajebać, ale...
Na te słowa, zawracam i rzucam zachrypniętym głosem, rytmicznie wbijając w jego klatkę swój wskazujący palec:
- Wypchaj się! Miałeś swój czas, żeby otworzyć gębę! - Unoszę się dumą, ale przecież mam swoją godność. - Teraz już za późno! Zakoduj to! Nikt, już nigdy więcej, nie zrobi ze mnie dziwki! Rozumiesz?!
- Wow... - Opiera ręce po bokach i odchyla głowę ku górze, a ja mam nieopisaną ochotę walnąć mu w gębę. Tak jak bardzo się w im zadurzyłam, tak bardzo go nie cierpię. - Czyli co? To koniec, tak? - pyta łamiącym się głosem i patrzy na mnie szklistymi oczami.
- Ty jednak głupi jesteś i to cholernie! - wypowiadam te słowa z wielką nienawiścią w głosie, że nie stanął w mojej obronie. - On nazwał mnie dziwką, a ty nic nie zrobiłeś! Nic! Kompletnie nic! - syczę już nie panując nad emocjami. Jedną ręką ocieram łzy i przedrzeźniam go: - Chciałem mu zajebać, ale nie zajebałem, bo, kurwa mać, w sumie to nie wiem dlaczego!
- A co niby miałem zrobić, huh?! Przywalić mu, tak? - Teraz to Blaise wybucha. - Rzucić się na funkcjonariusza policji, tak? Pójść siedzieć? Bo ja bym gnoja rozszarpał, nic by mnie nie powstrzymało! - zrównuje ze mną kroku, gdy wpadam do jego domu.
- Ale nie rozszarpałeś! Phi, nawet nie zaprzeczyłeś, chyba że sam masz mnie za taką, co? - Patrzę na niego z bólem wymalowanym na twarzy. - W sumie obciągnęłam ci i pieprzyliśmy się w aucie, więc może i miał rację, co? Jestem dziwką? No tak ty hojrak, ja dziwka! - rzucam wściekle, aż czuję jak zalewa mnie krew, a on tylko kręci głową i błaga mnie wzrokiem, żebym już lepiej nic więcej nie mówiła. Za późno dostrzegam, że Sigi z panią Aileen są w kuchni.
Dawno nie czułam się tak wkurwiona i zażenowana.
- Tatek...
- Nie teraz, Sigi! - Podnosi głos i bierze małego na ręce. Podaje go pani Aileen, a ta, tylko mierzy nas wzrokiem i zabiera Sigusia do salonu. - Nie, oczywiście, że nie! - Kontynuuje i łapie mnie za rękę, próbując do siebie przyciągnąć, ale wyrywam się, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. - Nie traktuję naszego zapomnienia, jako czegoś małoistotnego. To było piękne. Wyjątkowe. Federica jesteś dla mnie kimś ważnym - mówi niemalże szeptem.
- Ważnym? Ty chyba nie masz pojęcia o czym mówisz, człowieku! Twoje milczenie świadczyło zupełnie o czymś innym! I wiesz co? Wszystko spieprzyłeś! Wszystko! Nie mam ci już nic więcej do powiedzenia, Blaise. I tak, to koniec, bo o to przedtem pytałeś! - Odchodzę, nerwowo skopując z obolałych stóp buty, które są tak cholernie niewygodne.
- Federica, proszę cię... - Jego głos drży, ale nie dam się już owinąć wokół palca i zmanipulować tymi ckliwymi historiami.
Z nerwów solidnie podniosło mi się ciśnienie i zrobiło bardzo ciepło. Zatrzymuję się i biorę głęboki oddech, żeby się nie udusić i mówię rozżalona:
- Miałeś rację, Blaise, to jest zbyt skomplikowane i żałuję, że cię wcześniej nie posłuchałam, że trzeba było to już wcześniej skończyć. Ja wysiadam! - Unoszę ręce w geście poddania. - Przykro mi, że okazałeś się tchórzem! - Otwieram drzwi do pokoju i staję w progu, ostatni raz patrząc w jego oczy.
Zawiódł mnie...
Czuję, że serce za chwilę wyskoczy mi z piersi, co tak mocno tłucze, a nogi mi drżą.
- Wysłuchaj mnie, ale na spokojnie, dobrze?
- Daj mi, kurwa, spokój! Czego nie rozumiesz?! - krzyczę i zatrzaskuję mu przed nosem drzwi.
Nie pozwolę drugi raz zrobić z siebie dziwki, już raz to przerabiałam i już nigdy więcej.
Pospiesznie wrzucam swoje rzeczy do walizki i wybucham płaczem, czując, że ten romans kosztuje mnie zbyt wiele. I choć było nam tak dobrze, a w jego ramionach wszystko wydawało się takie proste, to nie potrafię zrozumieć, dlaczego nie stanął w mojej obronie.
Boris też tego nie zrobił...
Potrzebuję oddechu. Potrzebuję stąd wyjechać. Najlepiej od razu.
Sięgam po telefon i dzwonię do Christiana upewnić się czy będzie. Biorę prysznic, zupełnie rozsypując się na kawałki. Łzy mieszają się z wodą z deszczownicy, ale oczy na bank pozostaną zaczerwienione.
Ubieram dopasowaną czerwoną bluzkę z koronkowym wykończeniem dekoltu, czarne obcisłe spodnie i biorę się za makijaż.
Starannie zakrywam ślady rozczarowania i zawodu sercowego w postaci zaczerwienionych i podkrążonych oczu. Niestety bez mocnego makijażu się nie obejdzie. Kilka razy muszę wachlować się ręką, żeby odgonić łzy, gdy przypominam sobie nasze chwile zapomnienia z Blaisem.
Szybko suszę włosy i zawijam na szczotkę. Wyglądam już znośnie i sprawiam pozory dawnej Federicy, tej sprzed spotkaniem Blaise'a - na pewną siebie kobietę, chociaż w środku jestem zupełnie roztrzaskaną, kruchą istotą.
Nie mam szczęścia do facetów...
Ze wszystkich mężczyzn na tym globie, jedynie mi żal Sigismunda. Wiem, że go zawiodę, ale to nieuniknione.
BLAISE
I tak kolejny raz sterczę jak miękka pała pod drzwiami gościnnej części domu. Gdybym mógł, to sam strzeliłbym sobie w łeb i nakopał w dupsko. Nie mogę uwierzyć, że wszystko tak bardzo się spieprzyło, a właściwie, to ja spieprzyłem.
Gdyby tylko wiedziała, kim był ten policjant...
- Tatek, a co to znaczy obciągać i dziwką? - Sigi pyta z łobuzerskim uśmiechem, a pani Aileen gromi mnie wzrokiem.
No, to się nazywa przyspieszona edukacja seksualna...
- Siguś, ale z ciebie brzydal, tak się nie mówi! - upomina go moja sąsiadka, a mój synek patrzy na mnie z nieodgadnioną minką i wypala:
- To ciocia jest brzydalem, to ona tak powiedziała: obciągać i dziwką.
- Skończ, do ciężkiej cholery, Sigi! - podnoszę głos, wytrącony z równowagi, co w mig uruchamia w moim synku tryb - "głośno płacz, jakby ktoś obdzierał cię ze skóry".
Niestety od razu czuję palące wyrzuty sumienia, że nakrzyczałem na niego, więc gdy chcę go przytulić, mały ucieka pod stół i głośno wyje, aż piszczy mi w uszach.
To jest emocjonalny terrorysta.
- Nienawidzę cię, brzydalu! Jesteś ohydnym gamoniem! Łobuziakiem! Fujarą ubabraną błotkiem! Karaluchem! Okropnym obrzydliwcem z dziurawymi zębami i wszami na pępku!
Muszę wziąć głęboki oddech, bo inaczej rozsadzi mi mózg. Sigi wymyśla na mnie różne wyzwiska, ale puszczam je mimouszu. Pani Aileen patrzy na mnie z dziwną miną zdradzającą chyba politowanie i dodaje:
- Na mnie chyba już czas, porozmawiajcie sobie na spokojnie z Sigismundem... i nie tylko z nim. - Przechodzi obok i pociera moje ramię. - Pamiętaj, Blaise, że tajemnice tylko komplikują życie, a ucieczka nie rozwiąże problemów. Nigdy.
Bezsilny opadam plecami o ścianę i chwilę pocieram skronie, czując jak przeraźliwy płacz Sigusia, wierci mi w mózgu dziury.
- Wstań. - Podchodzę do stolika i kucam, wyciągając do niego rękę. Sigi jest skulony cały zapłakany.
- Nie, brzydalu!
- Proszę ostatni raz, później po prostu wyciągnę cię siłą. Wychodzisz, Sigi, raz, raz! - Staram się już opanować, bo krzyk tylko pogorszy sprawę.
- Ugryzę cię! Nie zbliżaj się tatek! Drapsnę cię! Mam pazury! Kicia, bierz go! Bierz tego pleśniaka! - krzyczy i macha rękami, a ja powoli tracę już resztki cierpliwości.
Wywracam oczami i schylam się pod ten cholerny stolik i wyciągam go, biorąc na ręce. Sigismund oczywiście szarpie się i próbuję mi się wymknąć, nawet chce mnie ugryźć, zdziczały bandyta jeden.
- Spróbuj tylko! - karcę go, a Sigi w mig się uspokaja. - Dziękuję.
W milczeniu wchodzę z nim na piętro i kieruję się do jego pokoju. Wyciągam kuferek z klockami LEGO, a Sigi patrzy na mnie zdziwiony i pyta:
- Będziesz się bawić moimi klockami?
- Nie, ty się będziesz bawić, a ja muszę porozmawiać z Federicą, okej? - Zabieram z komody puste szklanki i opakowanie po zastrzykach.
- O tym obcią... - Zakrywa rączkami usta, gdy posyłam mu groźne spojrzenie. - O tym brzydalstwie, tak?
- Chodź tu tylko do tatusia. - Odkładam z powrotem naczynia i rozchylam ramiona, a Sigi wolnym, dość ostrożnym krokiem podchodzi do mnie i wreszcie wskakuje mi na szyję.
- Czego, brzydalu?
- Tatuś nie chciał krzyczeć...
- Ale krzyczał - przerywa mi, mądraliński, a ja cmokam go w policzek.
- Przepraszam, ale pokłóciłem się z Federicą i po prostu jak jakiś nieudolny saper na robicie, wywaliło mnie w powietrze.
- Z twoją dziewczyną się pokłóciłeś, tak?
- Sigi - wzdycham żałośnie, szukając słów - dorośli czasami podejmują pochopne decyzje.
- Skaczące?
- Co?
- No pochopne? Hop! Hop! - udaje podskoki na moich rękach, a ja tylko wywracam oczami i mimowolnie parskam śmiechem, po czym kontynuuję:
- Nie, pochopne, to takie nieprzemyślane, pod wpływem emocji, chwili, rozumiesz?
- Aha i co to ma znaczyć, Bączalu?
- To, że ciocia Federica i ja...
- No, co? - ponagla mnie.
- Po prostu potrzebujemy czasu.
- Żeby się bardziej zakochać, tak?
- Prawie, Sigi. To jest dużo bardziej skomplikowane, a ty jesteś jeszcze za malutki, żeby to wszystko zrozumieć.
- Aha. To idź do niej, a ja muszę tylko coś pilnie zbudować. Widziałeś może gdzieś taki klocek? - Bierze do ręki niebieski prostokąt i drapie się w główkę, po czym siada na dywanie i szuka swojej zguby.
- Ten? - Podaję mu przypadkowy klocek, a Siguś ze zmarszczonym czołem spogląda na mnie i wzdycha.
- Jesteś beznadziejnym klockowym, tatek, nie to co pani Aileen.
W razie czego, włączam nianię i szybko schodzę na parter domu. Przeglądam się w lustrze na holu i pocieram twarz, czując jak stres zjada mnie już od środka.
Stoję pod jej drzwiami i wreszcie zwijam dłoń w pięść i pukam do drzwi. Federica oczywiście milczy, więc kolejny raz w nie tłuczę i mówię dość głośno:
- Przepraszam.
Drzwi otwierają się z impetem, a moim oczom ukazuje się Federica. Jest dość mocno umalowana i przebrana. Wygląda tak jak pierwszego dnia, kiedy ją poznałem. Chcąc nie chcąc, przypominam sobie ten poniedziałkowy poranek i przepiękną kobietę, która już wtedy zalazła mi pod skórę.
Patrzę na nią i odchrząkuję, starając się wydobyć z siebie jakiś dźwięk, oprócz głośnego przełknięcia śliny.
- Tutaj proszę jest czek za wynajem pokoju i usługę podwózki do miasta i do warsztatu. - Podaje mi świstek papieru, a ja tylko szerzej otwieram oczy.
- Co to ma znaczyć?
- Nie wiem o co ci chodzi? Umówiliśmy się przecież.
- Nie chcę twoich pieniędzy...
- Nie mam czasu, zrób z tym, co chcesz, na mnie już czas. - Szarpie za walizkę i przepycha się obok mnie.
- Czyli wyjeżdżasz?
- Nie wiem, po co pytasz... - kręci głową i zapina futerko, po czym nachyla się do mnie i całuje mnie w policzek i mówi: - Trzymaj się.
Stoję jak kupa mięsa pozbawiona zdolności przemieszczania i wpatruję się w oddalającą się sylwetkę kobiety, która na moment sprawiła, że mój świat nabrał kolorów.
- Tatek! - Wołanie syna szybko wartościuje moje życie, więc tylko mocno zagryzając zęby zamykam drzwi i wbiegam po schodach na górę.
- Co jest?
- Widziałeś gdzieś może takiego chłopka? - Pokazuje mi figurkę LEGO, a ja siadam na podłodze i wypuszczam powietrze, czując jak ulatuje ze mnie życie.
_____________
Oj... 🙊
Troszeczkę sprawa się rypła. 🤦🤷😈
Oczywiście jestem ciekawa, co o tym wszystkim sądzicie.
Miłego weekendu!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro