Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. FEDERICA

Blaise dostarcza mi takich przyjemności, że lada chwila, a po prostu zostanie ze mnie galareta. Nie mam pojęcia, co to wszystko znaczy, ale jestem pewna, że pragnę zachować to uczucie i trwać w nim w nieskończoność.

Gdyby to było możliwe...

Nie chodzi oczywiście tylko o fizyczne doznania, ale również o to, że dzięki niemu wreszcie czuję się zauważona jako kobieta, ale przede wszystkim w jego ramionach jestem tak cholernie bezgranicznie szczęśliwa i bezpieczna.

- Jesteś wspaniała, wiesz? - Blaise nie szczędzi mi czułości w postaci wilgotnych i dość agresywnych pocałunków, którymi znaczy moje ciało i tym samym doprowadza mnie do obłędu.

- Wiem. - Śmieję się i gładzę jego umięśnione plecy.

Pod opuszkami palców, już wcześniej, wyczułam kilka blizn i mam ogromną ochotę je wszystkie scałować.

- Jestem szczęśliwa, wiesz? - Mówiąc to, chwytam za jego naprężonego członka i chowam go w swoich drobnych dłoniach.

Blaise patrzy w moje oczy swoimi pociemniałymi od pożądania tęczówkami, co działa na mnie jak najczulsze pieszczoty. Gdy zachłannie wpija się w moje usta, czuję pod swoją dłonią, opartą o jego pierś, jak serce wyrywa mu się z klatki.

Chwilo, trwaj!

- Jesteś moja? - pyta, dysząc podniecony, a ja z szerokim uśmiechem na ustach, odpowiadam:

- Tak, Blaise, jestem twoja.

Po dość intensywnym poznawaniu siebie nawzajem, z ciężkim sercem oddelegowuję mojego faceta do Sigusia. Wiem, że malec potrzebuje ojca i również zdaję sobie sprawę z tego, że Blaise miałby wyrzuty sumienia, czego nie chcę.

Kładę się do łóżka, zupełnie upojona szczęściem. Nasze zbliżenie naładowało mnie pozytywną energią, która zasiliłaby niejedną elektrownię.

Nie mogę uwierzyć, że ten wyjazd integracyjny, na który wręcz byłam wściekła, przerodził się w daleką podróż marzeń.

Wiem, że jeszcze jest za wcześnie na jakieś deklaracje, ale gdy tylko ogarnę wszystkie swoje życiowe sprawy, chciałabym zapytać Blaise'a czy mogłabym ich odwiedzać przynajmniej w weekendy.

Na obecną chwilę nie wyobrażam sobie rozłąki.

Rano, dosyć wcześnie, wstaję o dziwo wypoczęta i na dodatek z wielkim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Wkładam na siebie koszulkę Blaise'a i udaję się do kuchni.

Zastaję go tam samego. Stoi oparty rękami o blat kuchenny i wpatruje się w jakiś punkt za oknem. Jestem spragniona jego dotyku, czułości, bliskości, pieszczot, więc skradam się na paluszkach i zachodzę go od tyłu i po prostu tulę do siebie. Blaise gładzi moje dłonie i przykłada je do swoich ust, po czym odwraca się do mnie i pyta z krzywym uśmieszkiem:

- Wstałaś tak wcześnie czy nie mogłaś już się doczekać, żeby mnie zobaczyć?

Widok jego twarzy i tych pięknych oczu, sprawia, że mam ochotę na zapomnienie. Nigdy wcześniej, żaden facet aż tak bardzo mnie nie pociągał.

Łączę nasze usta w namiętnym pocałunku. Blaise w mig odpowiada na moje pieszczoty i czule tuli moje ciało, zatapiając swoje usta w moich piersiach, aż przechodzą mnie przyjemne dreszcze.

Mocnym uchwytem łapie za moją prawą pierś i zwinnym językiem drażni mój sutek, po czym ssie go zawzięcie, aż brak mi tchu.

Łapiąc mnie za tyłek, sadza na blacie i mierzy mnie pożądliwie. Jestem otumaniona tymi naszymi czułościami, a gdy rozchyla moje uda, tylko głośniej przełykam ślinę.

Czuję, jakbym stała na krawędzi i coś ściągało mnie w przepaść. Blaise jest otchłanią, która powoli zawładnęła już moim ciałem, ale i duszą również.

Takie poranki, to spełnienie moich najskrytszych marzeń. Każdy ma jakieś pragnienia, o których wstyd mówić na głos.

Moim pragnieniem jest poranny seks na kuchennym blacie.

Z Rodriguezem zazwyczaj poranki rozpoczynały się od aspiryny i wyrzutów, które sumiennie mi serwował. Był niemożliwie zazdrosny, a sam przyprawiał mi rogi.

Byłam bardzo ślepa i naiwna.

Chociaż kilka godzin temu kochaliśmy się do utraty sił, to muszę przyznać, że nadal jestem spragniona jego bliskości.

Uzależnił mnie...

Blaise zatapia rękę w moich włosach i szarpnięciem odchyla głowę do tyłu. Serwuje mi namiętne pocałunki na szyi i dekolcie, raz po raz, zasysając skórę. Moją szyję zdobią różowe znamiona naszego miłosnego transu.

Dyszę maksymalnie podniecona i wręcz domagam się jego pieszczot. Mój facet chyba czyta mi w myślach i gdy przygryzam jego dolną wargę, ten sprawnie odsuwa koronkę moich fikuśnych majtek i jedną ręką pieści nabrzmiałą łechtaczkę.

Gdy wkłada we mnie swoje smukłe palce, cichy jęk ulatuje z moich ust, a ciało zalewa obezwładniająca przyjemność, przez którą tracę ostrość widzenia.

Blaise szybko zatyka usta swoimi i szepce:

- Cichutko, skarbie... - Przejeżdża językiem po mojej dolnej wardze i przykłada do niej sugestywnie swój palec, który biorę do ust i ssam. - Nie chcę obudzić Sigusia.

Energicznie pobudza mnie ruchliwymi palcami i pieści językiem moje jędrne piersi, a ja otulam go rękami i wyginam się od rozkoszy, która jest jak najlepszy narkotyk.

Nie mam pojęcia, jak dam radę bez niego...

Dochodzę z uśmiechem na ustach, gdy Blaise pieści mnie językiem i zasysa moją wilgotną od soków skórę.

Nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś podobnego.

Czuję jak szczęście zdobi moje ciało, pod postacią maleńkich kropli potu i gęsiej skórki.

Po wszystkim Blaise całuje mnie tak zachłannie, że mogłabym przysiąc, że prawie kolejny raz szczytuję, dlatego tylko ściskam ciaśniej uda i opadam głową na jego silny bark. Wreszcie wypuszczam przeciągle powietrze, upojona endorfinami.

- Kawy? - pyta z łobuzerskim uśmiechem, przelotnie całując mnie w usta, a ja nie mam ochoty na nic innego, jak na szybki, ostry seks.

Chcę go mieć w sobie! Teraz. Natychmiast.

Ten facet wyzwolił we mnie drzemiące żądze i sama nie mogę w to uwierzyć, ale gdybym tylko mogła, to nie wychodziłabym z łóżka. Po prostu korzystała z naszego sam na sam, ile wlezie, pełnymi garściami.

- A może... - oblizuję usta i spoglądam w jego oczy, prowokując go odsłoniętym biustem i pocierając dłonią jego odznaczającą się w dresowych spodniach erekcję.

Blaise przełyka ślinę i wzdycha, gdy pieszczę swojej piersi, kusząc go moim ciałem.

Długo nie muszę czekać.

Blaise opuszcza swoje spodnie i wchodzi we mnie z cichym warknięciem, które próbuje tłumić, w moją szyję.

Jest tak samo wygłodniały, co i ja.
Na szczęście.

- Nie wiem, co ty ze mną wyprawiasz, ale ciągle mi mało, kochanie. - Liże językiem przegrodę moich piersi, zahaczając o sterczący pączek i szybko chowa go w ustach.

Jestem rozpalona i zachłannie pragnę, żeby mnie porządnie zerżnął. Blaise to chodzący seksiak, jego ciało i zapach podnieca mnie do granic możliwości. Każdy jego dotyk czy pocałunek, przyprawia mnie o dreszcze.

Jego naprężony fiut, gdy posuwa mnie w szalonym tempie, że aż wbijam mu swoje paznokcie w ramiona i plecy, dostarcza mi cudownych doznań. Jestem w stanie tylko cichutko stękać z podniecenia.

Blaise jest w jakimś transie i spragniony pochłania moje sutki i drażni je językiem, dostarczając mi cudownego orgazmu, chociaż wiem, że to dopiero preludium.

Na samą myśl zaciskam uda, potęgując te wspaniałe doznania.

- Kurwa! - Cichy pomruk przyprawia mnie o mrowienie całej skóry. - Jesteś cudowna! - Przyspiesza, a ja odlatuję.

Wiem, że nie mogę krzyczeć, dlatego wbijam się zębami w jego szyję i tłumię jęki rozkoszy. To jest jakaś pieprzona magia. Nie mam innych słów.

- Federica! - Mruczy i napina całe swoje ciało, a ja czuję jak wypełnia mnie niepohamowane szczęście i spełnienie.

- Tak, skarbie! Tak! - Powstrzymuję krzyk rozkoszy, gdy czuję jak każda moja komórka pragnie już tylko tego mężczyzny. Nikogo innego. Tylko jego.

Po wszystkim Blaise tuli mnie mocno do siebie, obsypując wilgotnymi pocałunkami i zapewnia mnie o swoim uczuciu i o tym, że jest pewien, że chce ze mną być.

Całujemy się namiętnie, a ja czuję jak chmara motyli odstawia swój wiosenny taniec godowy w moim brzuchu. Blaise poprawia moją, a w sumie to swoją, koszulkę, jeszcze raz nachyla się do moich piersi i ściska je w swoich dłoniach.

- I jak ja mam teraz iść do roboty i skupić się na pracy, wiedząc, że mam u siebie takiego kociaka, co? - Wpija się w moje usta i gładzi moje plecy. - Chryste... - Jęczy, gdy chwytam go za tyłek.

- A jednak tatek, kochasz ciocię! - Te słowa wyrywają nas z miłosnego transu.

Powoli odwracam się w stronę słyszanego śpiewnego głosiku Sigusia i szybko poprawiam materiał koszulki, który jest już wymięty.

Maluch podskakuje niezgrabnie i klaszcze w swoje ręce, a mnie oblewa rumieniec.

Szybko podbiega do nas i wskakuje pomiędzy, łapiąc Blaise'a za nogę. Blaise bierze go na ręce, a Sigi daje mu całuska i później kolejnego serwuje na moim policzku. Małymi rączkami przyciąga nas ku sobie bliżej i robi z nami noski-noski.

Boże drogi, mam nadzieję, że nie widział nas wcześniej...

Mimo że sama jeszcze tak na poważnie nie myślałam o dzieciach, nawet będąc w związku z moim byłym narzeczonym, muszę przyznać, że Siguś jest najwspanialszym dzieciakiem na tej planecie. Chociaż wiem, że z Blaisem daleka droga przed nami, jestem gotowa na bycie kimś ważnym dla tego słodziaka.

Jestem szczęśliwa.

- No widzisz, bandyto, wykrakałeś. - Blaise cmoka Sigusia w czoło, a wolną ręką zagarnia mnie do siebie, mocno tuląc i całując we włosy.

Widząc ten szeroki uśmiech Sigismunda, sama się szczerzę i tulę do nich, po czym wpijam się w usta Blaise'a, pragnąc być jeszcze bliżej. Sigi zasłania oczy i chichocze, a ja mam nadzieję, że nie widział nas w akcji. Mały z rozkosznym grymasem częstuje swojego tatka pstryczkiem w nos, a ja parskam śmiechem.

- Nie schrzań tego, bandyto!

- Sigi! Tak się nie mówi! - Mały posyła nam zdziwioną minkę i zasłania usta:

- Upsik! Wujek Duncan tak mówił. - Sigi naburmusza się i mówi grubym głosem: - "Nie schrzań tego William, bo będzie lipa!" - My z trudem powstrzymujemy parsknięcie śmiechem. - Mówił jeszcze tak: „Panie Boże spuść dwa noże!" - Sigi zanosi się śmiechem, a my wymieniamy się spojrzeniami.

- Oj, muszę z tym wujkiem pogadać, Pimpuś.

Obserwuję ich i tylko kręcę głową, skąd to wszystko się bierze u Sigi. Jest uroczy.

- Wujek Duncan i wujek William to przyrodniczy bracia mojego tatka, wiesz ciocia?

- Przyrodni, Siguś, a nie przyrodniczy. - Teraz to Blaise daje mu pstryczek w nos, a Sigi rechocze ze śmiechu i tarmosi zarost swojego tatka.

- Aha. Oni są ekstra, prawda tatek? Mają stadninę koni i malusie alpaki. Pojedziemy do nich? Może i Kicię zabierzemy? Niech sobie pozwiedza.

Po wspólnych przytulaskach, Siguś porywa mnie do salonu. Mimowolnie stawia mi się przed oczami nasz wczorajszy gorący wieczór.

- Tatek, mogę "Domek Gabi"? - Łypie w stronę kuchni i wygodnie mości się na sofie, poklepując miejsce obok.

- Oj nie wiem, tak wcześnie?

- Proszę, tylko jeden odcineczek, co? Chcę puścić cioci o tej czkawce.

- Młody, najpierw śniadanko, później bajeczki.

- Przepraszam cię ciociu, ale tatek jest upierdliwy i żeby nie było, że nie ostrzegałem. - Wzrusza ramionami i włócząc nogami, kieruje się do kuchni.

Blaise bierze małego na ręce i sadza go na blacie. Sigi podkrada z miseczki koktajlowego pomidora i chichocze, kiedy Blaise próbuje nimi żonglować.

- Ale ty jesteś śmieszny, Bączalu.

- A umiesz tak? - Podrzuca pomidora i łapie go prosto do ust. Sigi śmieje się całą buzią i macha nóżkami, a ja podchodzę do nich i oparta o stolik, podziwiam dwóch mężczyzn, którzy skradli moje serce.

Po wspólnym, dość wczesnym śniadaniu, Blaise zabiera Sigusia do pokoju na sesję tlenoterapii, a ja wracam do swojego pokoju i wreszcie włączam telefon.

Wyświetlacz szaleje od powiadomień, a ja wywracam oczami, widząc, kto z uporem maniaka, próbuje się ze mną skontaktować.

Biorę głęboki oddech i sprawdzam listę nieodebranych połączeń. "Malinowego Króla" odrzucam i sprawdzam dalej. W tym samym momencie rozdzwania się mój telefon. To Austin, mój starszy brat, więc odbieram.

- No święty czas. Rozumiem, że integracja, integracją, ale ojciec się martwi, dzwonił do ciebie chyba milion razy.

- Cześć braciszku, mnie również bardzo cieszy twój głos.

- Więc jak tam?

- Szczerze?

- Tylko i wyłącznie.

- Chyba nie mam już pracy...

- Aha... - W słuchawce zapada cisza po czym, Austin relacjonuje swojej żonie, że chyba wylali mnie z roboty. Do rozmowy wtrąca się moja bratowa Monica i mówi:

- Dawaj mi ją tylko. - Słyszę jak wpycha się do słuchawki i beszta mojego brata, żeby dał mi spokój a zajął się zmywaniem naczyń.

- Hej, widzę, że przynajmniej ty masz na niego jakiś wpływ.

- A weź, rozleniwił się na tym chorobowym jak diabli, ale mniejsza o to, gadaj lepiej co u boskiego „Richardo"?

Moja bratowa, tak nazwała Borisa. Takie nasze szyfry. Przecież mój brat nie musi wiedzieć wszystkiego, chociaż znając długi język Monicy, to pewnie on już i tak wszystko wie.

- Jakby to powiedzieć... nieaktualne.

- Że jak? Ricka, przecież ten wyjazd, on to specjalnie uplanował.

- Nie mam zamiaru być tą drugą opcją...

- Ech, a już myślałam, że wreszcie ci się poszczęściło, kochaniutka.

- Bo poszczęściło, Monica... - wypalam z uśmiechem, tak szerokim, że aż mnie boli gęba.

- No to teraz mnie po prostu zamurowało.

- Moje szczęście odnalazło mnie samo... - przygryzam dolną wargę na wspomnienie naszych słodkich chwil.

- Gadaj!

- Ma na imię Blaise i chyba się zakochałam. Nigdy nie czułam się tak szczęśliwa.

- Jak? Gdzie? Kiedy? - Mogę sobie tylko wyobrazić jej minę.

- Po prostu... Jest cudowny i nie mam ochoty wychodzić z łóżka. Chryste, aż teraz mam ciarki.

- Aż ci zazdroszczę, Austin ciągle pracuje, mimo że teoretycznie jest na zwolnieniu lekarskim.

- No tak, jest szefem...

- Lekarz był wściekły, że się nie oszczędza, ja zresztą też, wiesz, staramy się o drugie dziecko i ciągle cisza. Jestem kłębkiem nerwów.

- Może weekend w górach wam pomoże? Jak coś, to znam naprawdę cudowne miejsce...

__________

Pomyślałam, że skoro jeszcze trwają święta, to niech sobie gołąbeczki pofolgują, a co mi tam zależy, odbiję sobie w kolejnych rozdziałach. 😈😈😈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro