23. BLAISE
Siadam na parapecie i uspokajam pędzące serce. Przed oczami cały czas mam jej piękną twarz, kiedy zachłannie ją pieściłem i to doskonałe ciało.
Federica jest naprawdę bardzo atrakcyjną, niezależną kobietą i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam jej nic do zaoferowania. Jestem nikim. Zlepkiem niedoskonałości z olbrzymim bagażem doświadczeń.
Wiem, że moje sygnały są sprzeczne, ale boję się, że ją skrzywdzę, a chyba już to zrobiłem. Pewnie poczuła się wykorzystana, a nie to było moim zamiarem.
Chryste, byliśmy o krok od pójścia na całość...
Bardzo ją pragnę, ale z drugiej strony, czuję jakbym zdradzał moją żonę...
Jestem popieprzony... przecież Lydia od czterech lat nie żyje.
Wszystkie osoby, na których mi zależy i które kocham, odchodzą ode mnie i to mnie właśnie przeraża do granic szaleństwa.
Może jestem obciążony jakimś cholernym fatum i przyciągam śmierć?
I choć dobrze wiem, że to nie jest kobieta dla mnie, a już na pewno, to nie jest dobry czas na tworzenie jakiejkolwiek relacji męsko-damskich, to jakaś siła pcha mnie do części gościnnej.
I tak oto sterczę jak miękka faja pod drzwiami pokoju kobiety, z którą kilkanaście minut wcześniej miałem szansę na najlepszy seks w ostatnich latach, gdy teraz to ona dała mi kosza.
W sumie to ja dałem jej kosza chyba pierwszy, ale mogła mnie chociaż wysłuchać. Chciałem jej wszystko wyjaśnić. No, dobra może nie wszystko, ale przynajmniej coś...
- Federica, porozmawiaj ze mną, proszę. - Brzmię jak wykastrowany ogier. Serio muszę przyznać, że myślenie kutasem się nijak opłaca.
- Wynoś się!
Tyle razy sam siebie ostrzegałem, ale oczywiście musiałem przekonać się na własnej skórze, że romanse średnio wychodzą mi w życiu.
Spoglądam na telefon, ponieważ aplikacja, którą opracowałem, daje mi sygnał, że Sigi się obudził. To mój autorski projekt dyplomowy, aczkolwiek biorąc pod uwagę okoliczności, raczej nie przystąpię do egzaminów. Nie mam na to siły.
- Przepraszam cię i chcę żebyś o tym wiedziała, że to dla mnie bardzo wiele znaczyło... Jesteś piękną kobietą i zasługujesz na coś, czego ja nie potrafię ci dać, choćbym starał się z całych sił... - Muszę wziąć głęboki oddech, bo słowa grzęzną mi w gardle. - Pojawiłaś się w moim życiu jak piorun w słoneczny dzień i ja od początku to czułem... Cholera, chociaż cię nie znam, jakaś pieprzona siła przyciąga mnie do ciebie. Podświadomie też wiem, że nie wolno mi pozwolić, żebyś usiadła za sterami mojego serca, bo ja jestem niczego wartym kolesiem, z głęboko szarpanymi ranami. Mnie już chyba nie da się poskładać na nowo... - Wierzchem dłoni ocieram oczy, bo czuję się beznadziejnie.
Z nikim nie byłem tak szczery...
Po tych słowach, po prostu szybkim krokiem przemierzam korytarz i po dwa schody wbiegam do pokoju syna.
Sigi płacze, chyba jeszcze przez sen, więc wdrapuję się po drabince na łóżko i biorę go w ramiona.
- Śniło mi się, że spadam... - Z ledwością wypowiada te słowa, krztusząc się łzami. - Tatek, nie pozwól mi tam wpaść, dobra? - Głośno zawodzi i płacze. Jest cały rozdygotany, aż trudno jest mi go uspokoić. - Miguel tam był, na dole i mnie wołał i płakał. Tatek, on tak strasznie płakał - mówi przerażony, a ja tulę go do siebie, próbując powstrzymać szloch.
- Nie pozwolę, synuś. To był tylko zły sen. - Gładzę jego główkę i cmokam w czoło. - Chcesz się czegoś napić? - pytam, cały czas gładząc go po głowie.
- Zrobisz mi kakałko? - Ociera zapłakane oczy i bierze głęboki oddech. - Zawsze mówisz, że kakałko jest dobre na wszystko.
- Z miodem?
- Z miodem. - Uśmiecha się lekko, ukazując swoje dołeczki, a ja jestem chyba bardziej przerażony niż on.
- Zapalę małą lampkę i zaraz do ciebie wracam, dobrze? A zjesz coś, może kanapkę z serem i pomidorem? - Ten tylko kiwa głową i siada na łóżko.
Widzę, że spod kołdry wyciąga swojego misia i tuli się do niego.
- Tatek...
- Co skarbie?
- Weź mnie ze sobą lepiej, co? Boję się, że Miguel po mnie przyjdzie i wciągnie w przepaść.
Biorę Sigusia w ramiona, czując zimny dreszcz, który przeszywa mnie na wskroś i schodzę z nim na dół. Sadzam go na blacie i daję mu biszkopcik i kompot. Pewnie jest już bardzo głodny, a ja w nerwach wykonuję wszystko jakby w zwolnionym tempie.
- Tatek, a czy ty czasem płaczesz? - Spogląda na mnie tymi bystrymi oczkami i wyczekuje mojej odpowiedzi.
Chłopie kochany, codziennie...
- Czasami. - Kroję chleb, który upiekła dla nas pani Aileen. Istne niebo.
- Amber mówiła, że chłopaki nie płaczą, więc ja już sam nie wiem jak to jest... - Mina Sigismunda zdradza wielkie zamyślenie, więc się odzywam, żeby się biedak nie męczył:
- Wiesz, chłopaki może i nie, ale prawdziwi mężczyźni, tak. Każdy może mieć gorszy dzień, synuś, nawet facet. Kobiety mają prościej, przyzwyczajone są do pewnych wahań, my z emocjami radzimy sobie gorzej...
- Czyli jestem mężczyzną, tak? Ta Amber mnie denerwuje... ja to czasami jej nie rozumiem, tatek.
- Tak, Siguś, jesteś najdzielniejszym facetem jakiego znam. - Całuję go w oba policzki, na co Sigi śmieje się w głos. - Kocham cię najbardziej na świecie i uwierz, że kobiet nie da się czasami zrozumieć.
- Ja też cię kocham, Bączalu. - Daje mi pstryczek w nos i marszczy czoło.
- Co jest Pimpuś? Boli cię coś?
- Głowa, ale tylko trochę. - Nagle wychyla ją i woła: - Zobacz ciociu, to jest Misio-Pysio, zdobyłem go specjalnie dla ciebie. Byłem bardzo dzielny i tatek obiecał mi ciebie, wiesz?
- Mnie? - Słyszę jej głos i cichy chichot.
Przymykam oczy, bo nie jestem gotowy na spotkanie z nią. Za plecami czuję jej obecność, ale nie mam odwagi na nią spojrzeć. Nie po tym, co jej zrobiłem.
- Tatek obiecał, że jak dam sobie pobrać krew, to spędzisz z nami bajkowy wieczór. Prawda, tatek?
No tak, czego też mogłem się spodziewać po moim małym gadule.
- Tak mówił? - Podchodzi do nas i bierze Sigusia na ręce, a ten oplata ją nóżkami i tuli mocno.
- Tak i obiecał, że upieczemy marchewkowca, a nawet kapuciacho.
- Mogę się przywitać z Pysiem? - Federica wolnym krokiem przechodzi z Sigismundem do salonu, a ja wypuszczam powietrze. Muszę uspokoić oddech, bo jej obecność bardzo mnie rozstraja.
- Oczywiście, on jest twój, ciociu. - Siguś jest zachwycony swoją ciocią na niby, a ja obserwuję ich i najchętniej to zakopałbym się pod ziemię.
- Dzień dobry, Pysio, jestem Federica. - Sigismund z szerokim uśmiechem przysłuchuje się rozmowie Federicy z pluszakiem, bo ta dodatkowo udaje głos Pysia. - Jestem ciocią tego bohatera. To super facet. Najdzielniejszy z najdzielniejszych. - Widzę jak na te słowa Sigi aż pęka z dumy.
To niesamowity widok. Sigi jest szczęśliwy jak nigdy...
Przygotowuję kakao i kładę kanapki na talerzyk. Sigismund siedzi na sofie wtulony w Federicę i zawzięcie o czymś z nią dyskutuje, a ja zajmuję się kanapkami. Chcąc nie chcąc myślę o wynikach syna i przerażony do szpiku kości, co pięć minut sprawdzam pocztę na telefonie - pusto. Żadnych wiadomości.
Przywdziewam sztuczny uśmiech i wchodzę do salonu. Sigi wygląda licho, oczy ma nadal podkrążone, więc odruchowo sprawdzam czy nie ma temperatury i przykładam mu rękę do czoła. Wiem, że Federica mnie obserwuje, co po prostu jakoś mnie peszy.
- Proszę, to twoje kanapeczki i kakao. - Podaję mu talerz i kubek, na co Siguś klaszcze w ręce i proponuje:
- To może obejrzymy "Domek Gabi", co? Wiesz, ciocia, że ona w jednym odcinku walczyła z czkawką. To było śmieszne.
- Nie kochanie, jest już późno. - Moje słowa hamują entuzjazm młodego.
- A jutro? - Mały gałgan robi te swoje wielkie maślane oczy, ale nie ulegam.
- O jutrze porozmawiamy jutro, bandyto, a teraz ładnie zjedz i zmykamy spać, bo dochodzi już jedenasta. - Siadam na oparciu sofy i wbijam wzrok w podłogę, ponieważ zwyczajnie boję się spojrzeć na Federicę.
- Poczytasz mi przed snem, ciocia?
Serio? Czy on mi to robi specjalnie?
Spoglądam na nią i odchrząkuję, starając się brzmieć naturalnie:
- Nie Sigi, ciocia jest zmę...
- Tak, poczytam - wchodzi mi w słowo, a Sigi wygodnie rozsiada się na sofie i zajada się kanapkami.
I ten jego uśmieszek triumfu...
Wychowałem potwora.
- Kocham cię ciociu. - Cmoka ją szybko w policzek i chichocze, zatykając usta.
Federica daje mu pstryczek w nos i dodaje z uśmiechem:
- Ja ciebie też kocham, Pimpuś. - Cmoka go w czoło, a mnie łzy stają w oczach.
Tak, jestem miękka buła.
- Tylko nie Pimpuś, Kotełku - przekomarzają się, jak dwaj druhowie, po czym Sigi zrzuca na mnie bombę atomową. Zdrajca: - A ty, tatek, kochasz ciocię? - Spogląda na mnie, mlaskając uroczo tym swoim pysiem, a ja tylko przymykam oczy i pocieram tył szyi, czując się maksymalnie zażenowany. - Pytałem o coś, Bączalu? - ponagla mnie i spogląda na Federicę.
Wymieniamy ze sobą przydługie spojrzenia, a ja powoli czuję i słyszę jak w uszach dudni moje serce. Nie kocham jej, przecież nie powiem, że ją kocham, skoro jej nie kocham...
Boże, w co on mnie znowu wpakował...
- Nie, Sigi... - Ciężko wzdycham i oblizuję usta. - Nie kocham cioci. - Wypuszczam powietrze i zaciskam mocniej zęby.
Ale czuję, że coś między nami jest, jakieś napięcie. Niewytłumaczalna chęć bycia obok. Przynajmniej ja tak mam...
- Może wczoraj ją pokochasz jeszcze... - Drapie się w głowę i pociera jej ramię. - Ciocia, nie martw się, ja i Pysio musimy ci na razie wystarczyć, a ty tatek, to nigdy żony nie znajdziesz.
No pięknie, to dziecko kiedyś mnie przyprawi o zawał.
Federica odgarnia włosy i spogląda w moje oczy, tak intensywnie, że muszę opuścić wzrok. Głupek ze mnie, ale po prostu nie mam jaj. Tyle.
- Siguś, mogę na moment porwać twojego tatka? - Sigi kiwa głową i unosząc palec, mówi:
- Pod jednym warunkiem.
- Sigi, daj już spokój, okej... - Karcę go wzrokiem, bo wolę uniknąć kolejnej żenującej akcji.
- No co, chciałem tylko całuska... - Opuszcza głowę, a Federica i tak cmoka go w policzek i gładzi po głowie.
Szczęściarz...
Udaje się do kuchni i czeka na mnie, a ja chociaż nie chcę, włączam Sigusiowi bajkę i idę do niej i to z gniecącym bólem brzucha.
Federica siedzi na blacie, a do mnie wracają obrazy naszego sam na sam. Muszę mentalnie zdzielić się w tą moją głupią mordę, bo czy chcę czy nie, widzę ją w nieco innym wydaniu - sauté.
Nerwowo wciągam policzek i drapię tył szyi. Pewnie gdybym miał włosy, to byłyby już całe zmierzwione.
- Więc, o czym chciałaś porozmawiać? - Moje pytanie jest bardzo nie na miejscu, mam tego świadomość. Muszę odchrząknąć i napić się wody, więc łapię za szklankę i nalewam sobie zimnej kranówki i wypijam ją duszkiem.
- Suszy? - pyta z wyczuwalnym podtekstem, ale nie odpowiadam na zaczepkę, więc ta kontynuuje: - Dlaczego decydujesz za mnie, co? - W jej głosie wyczuwam dość pretensjonalny ton i poniekąd to się nie dziwię.
- Chyba nie rozumiem...
Oczywiście, że rozumiem, ale to taka zgrywka z mojej strony.
- Czy ze mną jest coś nie tak? - Patrzy na mnie z dziwnym napięciem na twarzy, a jej oczy błyszczą. - No popatrz na mnie! - Dopomina się, kiedy unikam z nią kontaktu wzrokowego.
- Zrozum proszę, że to we mnie tkwi problem... - siadam na krześle i na chwilę chowam twarz w dłoniach.
Nie mam siły na tę rozmowę. Nie chcę zadać jej bólu, a do tego właśnie zmierzam.
Zostańmy przyjaciółmi...
Ta, jasne.
Z salonu dobiega nas śmiech Sigusia, więc chociaż mam pewność, że jest zajęty czymś innym, niż podsłuchiwaniem.
Nagle czuję jej ciepłe dłonie, jak oplatają moje - są takie delikatne. Odrywa moje z twarzy, po czym siada okrakiem na moich kolanach, czule obejmując moją szyję.
I w tym momencie moje postanowienie przeszło do historii. Oklaski. Kurtyna.
- Dlaczego mam walczyć ze swoim uczuciami, tylko dlatego, że jesteś tchórzem, Blaise? - Smyra palcami mój kark, aż przechodzą mnie dreszcze. Muszę użyć wszystkich sił, żeby jej nie przytulić i zatopić się w tych różanych usteczkach. Trudniej jest mi oddychać, gdy jest tak blisko mnie.
Dzięki Bogu, że Sigi jest w salonie.
Głośno przełykam ślinę widząc jej ponętny dekolt. Cholera, przecież dobrze wiem, że to nie skończy się całusem na dobranoc, jeżeli teraz nic nie zrobię.
Federica skanuje moją twarz. Czuję jak powoli oblewa mnie fala gorąca. Po wymianie spojrzeń, nachyla się do mojego ucha i mówi szeptem:
- Strach niczego nie załatwi, Blaise, on tylko sprawi, że będziesz tkwić w miejscu, niezdolny do podjęcia jakiegokolwiek ryzyka. Tracisz smak życia... na własne życzenie.
Po tych słowach nagle wstaje z moich kolan i wraca do Sigismunda, a ja czuję nieprzyjemny ucisk w bokserkach. Jej bliskość wyzwala we mnie samcze zamiary, co teraz boleśnie czuję na sobie. Jeśli chciała się odegrać, to trafiony, zatopiony.
Ja cię pierniczę, co za kobieta...
Siedzę chwilę w kuchni, wlepiając się w okno i zastanawiam nad jej słowami. Gdy już zeszło ze mnie to całe ciśnienie to i tak mam totalny mętlik w głowie.
Nagle w kieszeni wibruje mój telefon, aż się wzdrygam i sięgam po niego z paniczną obawą.
To tylko alerty.
Opieram się o wejście do salonu i patrzę na szczęśliwego syna, który już prawie zasypia w objęciach Federicy, przy czytanej przez nią bajce.
- A ty jesteś szczęśliwa, ciociu? Bo oni zawsze żyją długo i szczęśliwie. - Siguś brzmi na bardzo sennego.
- Czy ja wiem.... - milknie, jakby serio zastanawiała się nad swoim życiem.
- Mój tatek chyba nie jest szczególnie szczęśliwy. Tęskni za moją mamusią, wiesz... - Ziewa i wtula się w Federicę, a ta buja go na rękach i cmoka w czoło.
- Daj mi go, zaniosę go do łóżka. - Nachylam się do niej i biorę synka na ręce.
W pokoiku kładę go na piętrowym łóżku i otulam kołderką. Sigismund odwraca się na bok i spokojnie zasypia. Oby noc była dla mnie łaskawa.
Niepewnie wracam na dół i biorąc głęboki oddech, wchodzę do salonu.
- Pozwoliłam sobie włączyć film - informuje mnie i okrywa się kocem, a ja opuszczam głowę i przechodzę do kuchni.
- Przynieść ci coś? Sok? - pytam, zerkając przez ramię.
Chyba jestem gotowy na rozmowę.
- Poproszę.
Nalewam do szklanek sok i wracam z nimi do salonu. Czuję się, jakbym za chwilę miał przystąpić do jakiegoś cholernego egzaminu, od którego zależy moje być albo nie być. Siadam na fotelu i otwieram laptopa. Z całych sił muszę udawać, że jej obecność jest mi zupełnie obojętna, ale tak przecież nie jest.
Kogo ja chcę oszukać?
Muszę najpierw jeszcze sprawdzić czy w końcu dotarły do mnie te wyniki Sigusia, bo telefon chyba szwankuje.
- Cholera... - wypalam, gdy nic nowego nie znajduję i zamykam laptopa.
Oczy Federicy skanują moją twarz, a gdy chowam ją w dłoniach, ta wstaje z miejsca i niepewnie podchodzi do mnie.
- Blaise... - Dotyka mojego ramienia i pyta: - Stało się coś?
Chryste, czemu ona wszystko komplikuje?
- Nie... po prostu, czekam na bardzo ważną wiadomość.
Federica siada na oparciu fotela i bawi się palcami, po czym dodaje:
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Obawiam się, że nie. - Ciężko wzdycham i spoglądam w jej oczy. - Sigi ma złe wyniki, a ja już nie daję rady. Przepraszam, nie powinienem...
- Jest bardzo źle? - pyta szeptem.
- Bardzo... jeszcze ta wczorajsza wiadomość. - Odchylam głowę i przeciągle wypuszczam powietrze.
- Blaise, wyrzuć to z siebie, przecież widzę, że się męczysz. - Okrąża fotel i mości się na moich kolanach, otulając rękami moją szyję. Mimowolnie opieram czoło o jej i wzdycham żałośnie.
Czując jej przyjemny zapach i ciepło bijące z jej ciała, mam po prostu ochotę ją pocałować i przytulić, żeby chociaż na chwilę poczuć tę błogość.
- Chłopiec, który też chorował na rdzeniaka, Miguel, właśnie wczoraj zmarł. To był najlepszy kolega Sigi. Przyjaźnię się z jego rodzicami. Zawsze się wspieraliśmy... - Czuję jak po moich policzkach spływają łzy i nie jestem już w stanie nic więcej powiedzieć, a Federica ociera je swoimi kciukami.
- Tak mi przykro...
Jej miękkie usta lądują na moich. Nie protestuję, tylko przymykam oczy, czując wreszcie spokój.
Chociaż na chwilę...
- Przepraszam cię... - mówię w jej usta i gładzę jej plecy. Federica mocno tuli mnie do siebie, a ja jestem jej wdzięczny za to, że jeszcze nie uciekła.
____________
Dajcie oczywiście znać, że tutaj zaglądacie, zostawiając komentarz i gwiazdkę. Dziękuję! ♥️🤗♥️
Miłego życia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro