Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. FEDERICA

Kiedy przed autem przebiegło mi stado saren, spanikowana zahamowałam, wjeżdżając na ośnieżone pobocze i wyłączyłam silnik. Niestety ponowne uruchomienie auta okazało się niemożliwe. To na bank pilot, przecież auto ma kilka miesięcy.

Poniedziałek — nic mnie dzisiaj już nie zdziwi.

Oczywiście, kiedy tatuś mówił, żebym zawsze miała przy sobie zapasowe baterie do pilota od samochodu, to tylko wywracałam oczami i na odczepne mówiłam: "Wiem, wiem, jutro kupię." Oczywiście, że "jutro" nigdy nie kupiłam i tak oto sterczę o wpół do siódmej rano na jakimś kompletnym zadupiu, gdzie diabeł mówi: spierdalaj!

Rozglądam się, szukając jakiegoś kiosku, ale to na nic, ponieważ w zasięgu mojego wzroku jedynie widoczne są śnieżne zaspy i szczyty gór i, o kurde, znowu jakieś cholerne jelenie czy inne stwory. Telefon nie łapie zasięgu, więc tylko rzucam przekleństwami na lewo i prawo, rytmicznie uderzając w deskę rozdzielczą.

— Nosz kurwa! Zachciało się wyjazdu integracyjnego! Co wam ludzie nie pasuje w mieście, że wybieracie takie zapizdowia? — syczę maksymalnie wkurzona.

Wysiadam z auta i momentalnie czuję uderzenie zimna. Zdecydowanie nie ubrałam się odpowiednio, ale skąd to niby miałam.wiedzieć, że auto pokaże mi środkowy palec pośrodku niczego. Z ciepłych ubrań zabrałam ze sobą tylko futerko i botki na obcasie, bo i tak nie zamierzałam wychylać nosa poza ogrzewane pomieszczenia mojego domku, a tu masz babo placek!

Kieruję się do tylnej części auta i chociaż nie mam pojęcia, po co i dlaczego, ale otwieram klapę bagażnika, po czym od razu ją zamykam, gdy zauważam zajeżdżające mnie od tyłu auto. Kto wie, co za popaprańce tutaj mieszkają. Wolę być ostrożna.

Szybko okrążam moją "beemkę", starając się nie zabić na tak śliskim i zaśnieżonym poboczu, gdy obcy mi mężczyzna, wychyla głowę przez okno i woła, gasząc silnik furgonetki:

— Pomóc pani?

Wskakuję do środka, prawie łamiąc sobie obcas i łapię za torbę, w której oprócz kosmetyków mam też gaz pieprzowy, i wciskam guzik zamykania drzwi.

Ufff...

Może jestem przewrażliwiona, ale widok umięśnionego faceta w roboczym ubraniu, pośrodku tego pustkowia, raczej nie wzbudza we mnie pozytywnych emocji. Mężczyzna zwinnym ruchem wyskakuje z auta i zakłada czapkę na łysą głowę, po czym odpala papierosa. W moim mózgu od razu zapala się kontrolka "uciekaj", tak więc nawet nie spoglądam na niego, tylko w lusterko i dobrze widzę, jak mierzy mnie podejrzliwie ciekawskim spojrzeniem.

Może już planuje, co odetnie w pierwszej kolejności — głowę czy może ręce? Chryste, a może najpierw mnie... Nie! Stop! On po prostu przejeżdżał i pyta przez grzeczność.

Uchylam minimalnie okno i rzucam oschle:

— Nie, nie ma takiej potrzeby! Proszę jechać!

Spoglądam na niego, gdy opuszcza wzrok i szybko sprawdzam telefon — brak zasięgu.

No ja pierniczę, zawsze piach w oczy, a raczej śnieg!

Gdy ponownie zerkam w szybę, widzę jak mężczyzna oddala się i słyszę tylko, jak rzuca na odchodne:

— Chciałem pomóc, trudno, nic na siłę.

Gdy przez dłuższą chwilę nie odjeżdża, chwytam za pojemnik z gazem i odmawiam zdrowaśkę. Na całe szczęście, kiedy moim oczom ukazuje się starszy mężczyzna, z trudem pokonujący śnieżną zaspę, oddycham z ulgą.

Łysy odpala silnik i chwilę rozmawia z tym drugim mężczyzną, po czym rusza z miejsca. Nieco spokojniejsza sięgam po papierową torbę z rogalikami z marmoladą. Teraz jak tak sterczę, nawet nie mam pojęcia gdzie, i dygoczę z zimna, to chociaż one na moment dają mi chwilę na zebranie myśli. Łapię za telefon i wykręcam numer do taty, muszę spróbować, może jakimś cudem złapałam zasięg. Mój ojciec jest alfą i omegą, dlatego mam nadzieję, że odbierze i jakoś mi pomoże.

Gdy komunikat: "Twoje połączenie nie może zostać zrealizowane", dudni w moich uszach, na pocieszenie wgryzam się w środek croissanta i prawie ginę śmiercią męczeńską poprzez zakrztuszenie, gdy ktoś dość energicznie stuka w moją szybę.

Krztusząc się kawałkiem niebiańskiej rozkoszy, spoglądam na stojącego obok mojego auta, policjanta. Uchylam okno, cały czas kaszląc i wycieram oczy, do których zdążyły napłynąć piekące łzy.

— Przepraszam, nie chciałem pani wystraszyć, ale tutaj jest zakaz parkowania. Grozi stoczeniem się ze stromego zbocza. — Wskazuje głową na znak, a ja tylko przymykam oczy i czując się maksymalnie zażenowana. Wreszcie, gdy łapię oddech, odzywam się nieco ochrypniętym głosem:

— To miało trwać dwie minuty. Coś przeleciało mi przez drogę, więc zestresowałam się i zatrzymałam samochód, chciałam odpalić silnik i nic, ani drgnie.

— W takim razie proszę wezwać pomoc drogową. Najbliższy warsztat samochodowy znajduje się jakieś dwanaście mil stąd. Jeżeli zadzwoni pani teraz, to do dwóch godzin panią obsłużą. Mają urwanie kanistra przy takiej cudownej pogodzie — dodaje sarkastycznie.

— Myślę, że to nic wielkiego. Auto ma kilka miesięcy. — Uśmiecham się jak kretynka.

— Koza myślała i zdechła. — Starszy policjant śmieje się, dziwnie przy tym chrumkając, a ja staram się zachować w miarę kamienną twarz.

Co to za człowiek?

— To chyba bateria w kluczyku. Czy jest tutaj w pobliżu jakiś sklep? Stacja paliw? Cokolwiek?

— Najbliższy sklep jakieś piętnaście mil stąd, poza tym, otwierają dopiero o dziewiątej. Podwieźć gdzieś panią?

— Nie, dziękuję. Zadzwonię po tę pomoc drogową, ma pan może jakiś numer?

Policjant uśmiecha się szeroko i wręcza mi świstek papieru.

— Mandacik dla pani. — Robię wielkie oczy, a ten mruga do mnie. — Żartowałem, tutaj jest numer telefonu, otwierają o ósmej. Do widzenia. — Salutuje i odchodzi, chuchając w ręce.

— Oby nie — mówię chyba na tyle głośno, że mundurowy słyszy mnie, więc uśmiecham się i dodaję śpiewnie: — Miłego dnia! I dziękuję!

Niech, chociaż ktoś go ma, skoro mój jest o kant dupy potłuc. Co ja tu mam niby robić przez ponad godzinę? Zamarznę, na bank się pochoruję, odmrożę sobie stopy i dłonie!

Już widzę te oburzone miny zarządu i mojego szefa Borisa oraz komentowanie mojego spóźnienie na prezentację i szkolenie przez resztę, sztywnych jak kij od miotły, pracowników, których szczerze nienawidzę. Kurwa, jak ja ich nie cierpię!

Dopiero gdy skanuję wzrokiem numer tej pomocy drogowej, uświadamiam sobie pewną rzecz - jak mam zadzwonić, skoro tutaj nie ma zasięgu?

— Nosz ja pierniczę! Idiotka! — klnę ile wlezie, gdy zauważam, że terenowy radiowóz dawno zniknął z mojego pola widzenia. — Pięknie! Po prostu zajebiście!

______________

Drugi rozdział już jest, kolejne dopiero za tydzień.

Dajcie znać czy będziecie czytać i czy historia jak na razie was zainteresowała?

Buziaki!
♥️♥️♥️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro