19. FEDERICA
Przebudziłam się z drzemki, której zupełnie nie planowałam i trochę skołowana, przez moment, nie wiem, gdzie jestem. Chyba musiałam zasnąć podczas bajki, ponieważ nie pamiętam końca, a na ekranie zatrzymane są napisy.
Przez cały seans, kiedy Blaise był tak blisko mnie, czułam jak przyjemne ciepło rozpływa się po całym moim ciele, kończąc swą podróż w moim podbrzuszu. Chyba nigdy przedtem nie spędziłam tak uroczego wieczoru i to z obcymi mi ludźmi. Pierwszy raz zatęskniłam za normalnością, bez udawania, sztucznych uśmiechów i rozmów o finansach czy egzotycznych podróżach. Tutaj były przytulaski z Sigim, gilgotki i wygłupy.
Cudowny wieczór.
Siadam na sofie i pocieram skronie, czując przeszywający nieprzyjemny ból głowy. Rozglądam się po salonie, szukając Blaise'a i na moment zawieszam wzrok na odwróconej tyłem ramce, która stoi na komodzie. Wcześniej nie zwróciłam na nią uwagi.
Gdy przez kilka sekund zastanawiam się, czy wypada mi ją odwrócić i zobaczyć, co to za zdjęcie, ciekawość jednak bierze górę. Oczywiście, że nie wypada, ale nic na to nie poradzę, że jestem bardzo ciekawska.
Skradam się w kierunku komody jak jakiś złodziej, intruz i przymykając oczy, biorę ramkę w swoje ręce. Czuję, jakbym czytała cudzy list, szperała w czyichś rzeczach, wchodziła na grząski, podmokły cierpieniem teren i w sumie tak przecież jest. Chwilowe wyrzuty sumienia mijają, a gdy odwracam ramkę, czuję się, jakbym dostała w twarz.
To ślubne zdjęcie Blaise'a...
Głośniej przełykam ślinę, a w sercu czuję dziwne ukłucie zazdrości. Pół roku temu też miałam nadzieję, że mężczyzna, którego wydawało mi się, że kocham, będzie tym jedynym...
Pamiętam, jak próbowałam ze sobą skończyć, ubrana właśnie w suknię ślubną, na całe szczęście w porę pojawił się mój brat, a później tata. Nie jestem z siebie dumna, ale to alkohol pomógł mi w tamtym momencie podjąć decyzję.
Alkohol i antydepresanty...
Dziewczyna ze zdjęcia jest piękna i już wiem po kim Sigismund ma tak krystalicznie niebieskie oczy. Blaise wygląda tutaj zupełnie inaczej. M1a elegancko przystrzyżone ciemne blond włosy i niesamowicie wesołą twarz. Wygląda na bardzo szczęśliwego, bez grama zmarszczek i trosk na twarzy, aż zwyczajnie czuję się zakłopotana, tym, że tak bezmyślnie wkroczyłam w jego prywatność. Blondynka uśmiecha się szeroko, a Blaise wymownie trzyma swoje dłonie na jej zaokrąglonym brzuszku.
Mądra Ricka po szkodzie...
W momencie moje oczy robią się wilgotne, a gula w gardle staje się nieznośna i trudna do przełknięcia. Gdy słyszę skrzypnięcie drewnianej podłogi, w stresie i zupełnie niedbale odstawiam ramkę na miejsce. Uciekam do pokoju, ponieważ konfrontacja z nim byłaby biletem w jedną stronę — poniekąd grzebałam w jego rzeczach. Poza tym nie jestem pewna, że nie zrobię czegoś głupiego, będąc z nim sam na sam, a wszystko na to wskazuje, dlatego wolę po prostu pójść do siebie.
Nie chcę kusić losu.
Z uciążliwym bólem głowy, trochę zestresowana, zamykam za sobą drzwi i kładę się spać. Niestety nie mogę zmrużyć oka — dręczą mnie koszmary, a twarz tego typa z marketu nie daje mi spokoju. Do tego wszystkiego doszły wyrzuty sumienia, bo moja ciekawość była zgubna. Oczywiście dręczą mnie też pytania, co rusz nasuwane przez umysł — co takiego strasznego musiało się wydarzyć? Co spotkało tę piękną blondynkę ze zdjęcia?
Po nieudanych próbach zaśnięcia, na paluszkach, skradam się w kierunku kuchni, żeby wziąć sobie z lodówki jakąś przekąskę, ponieważ cholernie burczy mi w brzuchu. Staję jak wmurowana, gdy zauważam siedzącego na blacie kuchennym Blaise'a. Głowę ma spuszczoną i raz po raz nerwowo ociera łzy. Cały się trzęsie i tylko zauważam jak zaciska zęby. Ten widok mrozi moje serce i nie ukrywam, że zaczęło ono wygrywać szybsze tempo.
Gdy mnie dostrzega, wierzchem dłoni ociera mokre oczy i odchrząkuje, chcąc pozbyć się kluski w gardle — sama tak robię. Obserwuję go uważnie, gdy bierze głęboki oddech, ale się nie odzywa. Dlatego zaczynam dość niepewnie, chcąc wytłumaczyć swoje nagłe wtargnięcie do kuchni, burczeniem w brzuchu:
— Przepraszam, po prostu... — Niestety słowa grzęzną mi w gardle, gdy widzę jego opuchnięte oczy. Wygląda na rozwalonego, a ja czuję, że podniosło mi się ciśnienie krwi.
Czy coś się stało Sigusiowi? — to moja pierwsza myśl.
Podchodzę do niego i staję między jego udami, ponieważ w ogóle się nie odzywa, nawet na mnie nie patrzy, a tym gestem chcę go po prostu do tego zmusić.
Jakaś siła każe mi dotknąć jego policzka, więc to robię i to z największą czułością, na jaką mnie stać.
Dość niepewnie gładzę jego zarost, obawiając się reakcji. Na szczęście Blaise nie ucieka przed bliskością i wtula się w moją dłoń. Wygląda na wyczerpanego. Przymyka delikatnie oczy i przeciągle wypuszcza powietrze, jakby uleciało z niego całe życie. W tym momencie jestem już maksymalnie zestresowana i przygryzam dolną wargę. Jego ciało drży, a ja czuję dziwne ukłucie w klatce, jakąś wewnętrzną obawę, że wydarzyło się coś bardzo złego.
Przejęta skanuję jego twarz, szukając w niej jakieś odpowiedzie i dostrzegam jedynie ból. Ten silny facet, właśnie otworzył przede mną najcenniejsze zakamarki swojego ja. Dłużej już się nie zastanawiając, zarzucam ręce na jego szyję i mocno tulę go do siebie, obawiając się najgorszego.
Dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że każdy w swoim życiu ma taki moment, że pragnie jedynie tego, żeby ktoś go po prostu przytulił, poklepał po plecach i powiedział, że wszystko będzie dobrze.
— Tak mi wstyd... — łka w zagłębienie mojej szyi i czuję jak z całych sił próbuje trzymać w ryzach swoje emocje. Oddycham z ulgą, gdy nie wspomina nic o swoim synku. Łzy spływają po mojej szyi i mnie łaskoczą. — Ale już nie mam siły...
— Cichutko, ciii... — Gładzę jego przyjemnie ciepłe i umięśnione ciało, po czym szepczę, z ledwością powstrzymując łzy: —
Jesteś najsilniejszym facetem, jakiego znam i najlepszym ojcem na tym cholernym globie. — Tulę jego szerokie plecy mocno do siebie. Czuję jak płytko oddycha i drży. I chociaż go nie znam, ponieważ spędziłam z nim tylko kilka godzin, wiem, że to dobry człowiek, który pod pancerzem zaradnego faceta, kryje przerażenie małego chłopca.
Tak bardzo jest mi go żal.
— On umrze... — Odchyla głowę i po chwili, po jego policzkach spływają łzy, jedna za drugą. Boleśnie smutne oczy wpatrują się w moją twarz, a ja jestem przerażona.
Tak bardzo mi przykro, że nie potrafię nic z siebie wykrztusić. Nawet nie mam pojęcia, przez co on musi przechodzić i co czuć. Ten jeden dzień spędzony z nimi, wystarczył, żeby zrozumieć, że moje problemy, są niczym w porównaniu do tego, z czym musi mierzyć się codziennie Blaise, a już nie wspomnę o małym, biednym Sigusiu.
— Blaise, nie mów tak... — Z ledwością powstrzymuję szloch, ale to kwestia kilku sekund i zaraz też wybuchnę.
— Wiem, że nie mogę na to pozwolić... Wiesz, myślałem, że dam radę, ale już nie daję. Już po prostu nie daję rady. Jestem bezsilny. Słaby. Ale tak bardzo go kocham, Federica. Nie wyobrażam sobie życia bez niego...
— Blaise, popatrz na mnie. On nie umrze, rozumiesz? — Po policzkach spływają mi słone, gorące łzy. Jest mi tak cholernie ciężko, bo zdaję sobie sprawę, że choroba z którą walczy ten mały wojownik, jest paskudna i niestety rokowania są, jakie są... i to mnie szczerze przeraża.
Twarz tego młodego mężczyzny jest przepełniona cierpieniem, jest tak cholernie pozbawiona blasku, życia, że serce pęka mi na drobne kawałki. Uderzają we mnie wyrzuty sumienia, że na początku byłam taka wredna i pozbawiona empatii. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się zachowałam. Dlaczego traktowałam go z góry...
— Mówisz dokładnie to, co chciałem usłyszeć... — Wpada w moje ramiona i po prostu się przytula. Czuję jak cały drży i tylko pociąga nosem.
Nie ma dla mnie w tym momencie nic ważniejszego niż to, żeby mógł chociaż przez chwilę poczuć, że nie jest z tym zupełnie sam, że ma wsparcie.
Nawet nie wiem kiedy, a nasze usta stykają się ze sobą. Jego smakują herbatą cytrynową i są miękkie. Jestem ostrożna, ale Blaise również się nie spieszy. Gładzę jego twarz, a on moje ciało i to z tak cholerną czułością, gdy już zachłannie się całujemy, że aż mi wstyd, że miałam o nim aż tak złe zdanie...
To taki cudowny, ciepły człowiek. Przy nim czuję się jak nastolatka. W dodatku chyba zakochana...
Powoli brakuje mi tchu, gdy wydaje mi się, że unoszę się kilka centymetrów nad ziemią, otumaniona naszą bliskością. Dziwne, że w objęciach cudzego faceta, czuję się jakbym była odłożona na właściwe miejsce. Mimo całej tej sytuacji jestem wewnętrznie spokojna. W podbrzuszu czuję znajome, przyjemne ciepło. Nigdy nie przypuszczałabym, że Blaise może tak na mnie działać...
— Dlaczego to robisz? — pyta, gdy przerywa na moment nasz gorący pocałunek, wywołując we mnie zawód.
Pragnę więcej.
— Co? — Marszczę zdumiona czoło i muskam wargami jego ust, ale ten odsuwa się ode mnie, co doprowadza mnie prawie do płaczu.
Miałam nieco inne wyobrażenie finału tego pocałunku — siedzimy sobie na sofie otuleni kocem i popijając gorącą herbatę, tulimy się do siebie i rozmawiamy o wszystkim, czując ogromną ulgę. Każdemu z nas rozmowa przynosi ukojenie, a bliskość dodaje sił. Całujemy się, tulimy i jest nam przyjemnie, lecz strach odrzucenia nie pozwala na kolejny krok, o którym każde z nas myśli...
Ale nie, tak się nie dzieje...
Zupełnie tego nie rozumiem. Przecież nie protestował. Zagarniał moje usta tak łapczywie, jakby nie przyjmował odmowy dostępu. Zresztą ja nie byłam lepsza. Jeszcze teraz czuję, jak pulsują moje usta...
— Dlaczego mi to mówisz, skoro sama w to nie wierzysz?
Patrzę na niego i sama nie wiem, co powiedzieć. Moja dolna warga zaczyna drżeć, a ciało dziwnie się trząść. Chłód, z jakim wypowiedział te słowa, niemalże mrozi moje serce. Przecież chciałam dobrze, nie miałam żadnych ukrytych intencji. Chciałam okazać mu wsparcie. Swoje zainteresowanie.
Blaise zeskakuje z blatu, aż się wzdrygam i odsuwam na bok. Ten pocierając tył szyi, z opuszczoną głową, wbiega po schodach na górę, a ja przez moment nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Mam mętlik w głowie, ale przynajmniej wiem, czego nie chcę...
Nie chcę niedomówień.
Jestem zawiedziona, rozdrażniona i zła. Jakoś nie mogę zasnąć i już sama nie wiem, czy to z głodu, czy z nadmiaru tych wszystkich popieprzonych emocji. Cały czas myślę o Blaisie i o tym, co go spotkało w tak młodym wieku... no i chcąc nie chcąc o naszym pocałunku, który wystrzelił mnie w inny wymiar. I to już drugim w tym dniu. Drugim, który skończył się tak nagle, pozostawiając ten cholerny niedosyt i... wstyd?
Dokładam do kominka drewna i ogrzewam ręce, zastanawiając się nad tym, czy mogłabym jakoś pomóc małemu Sigusiowi. Znam dużo wpływowych ludzi, mój tata i brat również, ponieważ kręcą się w świecie biznesu. Nagle słyszę ciche pukanie do drzwi, które wyrywa mnie z zamyślenia.
— Śpisz? — Głos Blaise'a dochodzi zza drzwi, więc ciaśniej opatulam się szlafrokiem i otwieram je, tylko lekko je uchylając. Dostrzegam Blaise'a stojącego z tacą w ręku.
— Nie, jakoś nie mogę zasnąć, to chyba przez ten wiatr za oknem — mówię, zakładając na piersiach ręce i delikatnie nimi pocieram.
Strasznie wieje, aż przechodzą mnie ciarki.
— Byłaś głodna, a ja... po prostu pomyślałem, że coś pewnie zjesz, skoro niczego nie zabrałaś z kuchni... — Podaje mi owalną, ozdobną tacę i już chce odejść, a ja, choć nie wiem dlaczego, odzywam się:
— Wejdziesz, może byśmy porozmawiali, co? — Mój głos brzmi spokojnie, bez niepotrzebnych podtekstów.
Mina Blaise'a zdradza szybką kalkulację. Ten jednak opuszcza wzrok i dodaje:
— Muszę wracać do Sigismunda, obiecałem mu kakao i kawałek ciasta marchewkowego, zanim pojadę wyciągnąć kilka aut z rowu. Tobie też ukroiłem. — Wskazuje głową na talerzyk, obok sałatki warzywnej, którą kupiłam.
— A no tak, jak obiecałeś, to już cię nie zatrzymuję, Sigi pewnie przebiera nóżkami. — Ten uśmiecha się sztucznie i dodaje:
— Do Sigusia przyszła pani Aileen, ta starsza kobieta, która była tutaj rano. Zostanie z nim na noc, bo ja nie wiem, o której skończę... Aha... Sigi w nocy może bardzo płakać... ma ataki. — Odchodzi ze spuszczoną głową i włóczy za sobą nogi.
Odnoszę dziwne wrażenie, że chyba się wstydzi tego, że otworzył się przede mną, albo żałuje naszego pocałunku. Może to i to. Zanim Blaise jednak znika za drzwiami, odważam się odezwać:
— Blaise... — mój głos brzmi nienaturalnie, aż sama go nie poznaję. Ten odwraca się i oblizuje swoje usta, a ja posyłając mu ciepłe spojrzenie, mówię: — Dziękuję.
Ten tylko macha ręką i odchodzi, a ja siadam na łóżko i częstuję się sałatką.
***
Rano budzi mnie zimny dreszcz, więc okrywam się po czubek głowy, ale to nie pomaga. Podnoszę się niechętnie na łokciach i zerkam na kominek — wygasło. Niestety w koszyku nie mam już drewna. Pamiętam, że widziałam na korytarzu ułożone w stosy drewno kominkowe, więc opatulam się kołdrą i niechętnie wychodzę na korytarz. Kafelki są obrzydliwie zimne, a ja mam bose stopy, więc idę na palcach. Biorę kilka sztuk pod pachę i już udaję się do siebie, ale zatrzymuje mnie rozmowa.
To Siguś i aż się do siebie automatycznie uśmiecham.
Ten mały chłopiec jest niesamowity i chociaż wprawia w zakłopotanie swoimi pytaniami jak nikt inny, to po prostu już przepadłam.
On jest cudowny!
— A cioci nie zawołasz na śniadanko, tatek? — mówi zaspanym głosikiem.
— Sigi, ciocia jest u nas gościem i nie będzie z nami codziennie. Ma swoje zajęcia. — Blaise brzmi dość poważnie jak jakiś belfer.
— Gości zaprasza się na śniadanie, cioci pewnie burczy w brzuszku i będzie jej przykro. Mnie by było przykro, gdybyś sam jadł naleśniczki.
— Ach synek, ciocia pewnie jeszcze śpi, jest dopiero szósta.
— A to dlaczemu my już nie śpimy?
— Bo mamy dużo spraw do załatwienia i nie mówimy dlaczemu, tylko dlaczego.
— Aha. To ją obudź. Chcę się do niej przytulić, zanim będziemy załatwiać.
Słyszę szurnięcie krzesła i skrzypnięcie drewnianej podłogi.
— Słuchaj, ciocia jest u nas tylko na chwilę, później już jej nie będzie, Siguś.
— Jak to? Czyli nas nie odwiedzi, bo nas nie lubi? — Głosik Sigusia brzmi bardzo smutno.
— Niestety gościem jest się na chwilę, rozumiesz? Na kilka dni. I trzeba przyjąć do wiadomości, to, że później taka osoba wraca do swojego domku, obowiązków i już do nas nie wraca, a jak już to bardzo, bardzo rzadko. — Blaise cierpliwie tłumaczy synkowi, a ja tylko przymykam oczy, czując dziwny zawód.
Przecież to głupie, ale myślałam... Zresztą nieważne.
— Głupie to, bo ciocia Grace odwiedza nas często i robi mi ała.
— Bo widzisz, ciocia Grace jest inną ciocią, to taka prawdziwa ciocia. Ona bardzo cię kocha, dlatego robi ci, jak to nazwałeś, "ała", bo zastrzyki pomagają i sprawiają, że lepiej się czujesz.
— A ciocia Federica jest jaką ciocią, bo nie wiem?
— Ciocia Federica jest taką ciocią... na niby. Na chwilę. Rozumiesz?
— Nadal to głupie, tatek.
— Po prostu nie przyzwyczajaj się do cioci, bo ona jest tutaj tylko na kilka dni i później jej nie będzie. — Blaise powoli chyba traci cierpliwość, ponieważ wyczuwam w jego głosie irytację.
— Ale jak ją poproszę, to przyjedzie, na moje urodzinki?
— Siguś, nie, nie przyjedzie! Ciocia ma swoją rodzinę i mieszka bardzo, bardzo daleko.
— Nie lubię tego! — Sigi zaczyna płakać, a mnie trudno ruszyć z miejsca, więc biorę głęboki oddech i wchodzę do kuchni, po drodze zrzucając kołdrę i kawałki drewna. Sigi głośno płacze i uderza Blaise'a rączkami po klatce piersiowej, gdy ten próbuje go przytulić. Gdy mnie dostrzega, rzuca wściekle ze łzami w oczach: — Idź sobie, skoro nie chcesz zostać z nami na zawsze!
Patrzę na niego, później na Blaise'a i rzucam mu pytające spojrzenie, udając, że nie mam pojęcia, o czym rozmawiają. Złość, z jaką na mnie patrzy Siguś, wprawia mnie w zakłopotanie.
— O co chodzi, Siguś? — pytam, klękając przed nim, żeby spojrzeć w jego niebieskie, smutne oczy.
— Tatek powiedział, że jesteś ciocią na niby i że odejdziesz i nigdy tutaj nie wrócisz! — Łka, aż sama muszę się pilnować, żeby się nie rozpłakać.
Tulę go do siebie i biorę na ręce, a ten o dziwo pozwala mi. Widzę, że Blaise nie jest zadowolony i mierzy mnie wzrokiem, nerwowo zaciskając szczękę.
Gładzę jego drobne plecy i uciszam, cichutko nucąc uspokajającą melodię. Mija kilka minut, zanim Sigi się uspokaja.
— Cichutko, skarbie. — Gładzę jego główkę i cmokam w zapłakany policzek. — Nie będę ciocią na niby, jeżeli mi pozwolisz być prawdziwą ciocią, co?
Sigi podnosi głowę z mojego ramienia i delikatnie się uśmiecha. Jedną rączką wyciera załzawione oczy i mówi, pociągając nosem:
— Pozwalam, tylko... tylko tatek będzie zły.
— Daj mi go. — Blaise zabiera ode mnie małego i sadza go do stolika, a później skanuje mnie wzrokiem. Widzę, że jest spięty, a nawet mogłabym powiedzieć, że niemiły.
Zalewa mnie rumieniec, gdy orientuję się, że jestem w samej koszuli nocnej i automatycznie opatulam się ramionami. Blaise widział mnie już wieczorem w tym wydaniu, ale teraz przez ton jego wypowiedzi i atmosferę, czuję się zażenowana.
— Zjesz z nami śniadanko, ciocia? — Siguś pyta mnie tym swoim słodkim głosem.
Chcę się odezwać, ale Blaise wchodzi mi w słowo:
— Nie, ciocia z nami nie zje. I pospiesz się, bo nie mamy czasu na pierdoły. — Przechodzi obok mnie i mówi tak cicho, żebym usłyszała go tylko ja: — Nie rób mu złudnych nadziei i nie obiecuj czegoś, czego oboje wiemy, że obiecać nie możesz. — Jego głos brzmi bardzo poważnie, a ja odpowiadam Sigusiowi, pocierając jego ramię:
— Ciocia zje później, teraz musi wziąć prysznic.
Sigi posyła mi całuska, a ja spoglądam na Blaise'a, który unika ze mną kontaktu wzrokowego.
Zupełnie go nie rozumiem.
— Blaise, pralka znowu się zacięła. — Dochodzi do nas kobiecy głos i ten rusza z miejsca. — To jest po prostu zmowa!
— Trzeba mocniej szarpnąć. Czujnik się zawiesza. — Wstaje z miejsca i kieruje w stronę łazienki, a ja oparta o futrynę drzwi, obserwuję jak nerwowo wychodzi. — Już idę.
Chwilę stoję jak kołek po czym wracam do swojego pokoju.
Po porannej toalecie decyduję się pójść do kuchni. Zerkam niepewnie do środka i zauważam w niej krzątającą się kobietę. To wspomniana przez Blaise'a pani Aileen.
Ubrana w długi, ciepły sweter i niebieskie jeansy wygląda dość młodo, jedynie siwe kosmyki na kruczoczarnych włosach zdradzają jej wiek. Będzie w wieku mojego taty, po sześćdziesiątce.
— O dzień dobry, słoneczko — wita mnie z szerokim uśmiechem, aż na moment zapominam o troskach. — Głodna pewnie, co?
— Dzień dobry. Troszeczkę. — Siadam przy stole i nerwowo bawię się chusteczkami, po czym pociągam rękawy swetra i chowam w nich dłonie.
— Blaise musiał jechać z Sigim na badania, wrócą bardzo późno. Prosił, żebym podała ci śniadanie. Obiad będzie dopiero o szóstej.
— Dziękuję.
— Nie jesz mięsa, tak? Blaise coś wspominał? — Kiwam głową. — A jajecznicę zjesz? Moja synowa też nie je mięsa.
— Chętnie. — Posyłam jej ciepły uśmiech i upijam łyk czarnej kawy.
Resztę śniadania spędzam na rozmowie z panią Aileen. W sumie to o wszystkim i o niczym, ale muszę przyznać, że to bardzo miła i życiowa kobieta.
— Te dwa domki należą do Blaise'a? — wskazuję głową na podwórze.
— Tak. Kiedyś Agnes, jego matka, wynajmowała je turystom. Ta gospoda tętniła życiem. Była tutaj zagroda z alpakami, dwa kucyki, kozy i kury. To były piękne czasy... — Rozmarzona upija porządny łyk kawy. — Domki urządzała jeszcze Lydia. Miała do tego niesamowite wyczucie...
— Lydia? — pytam, udając, że nie mam pojęcia, o kim mowa, a przecież wiem.
— Żona Blaise'a... Mieli w planach prowadzić tutaj zajazd. Górę zdążył wyremontować, zanim... — Jej głos się łamie, a ja czuję się dziwnie zakłopotana i... zazdrosna.
— Mogłabym zajrzeć do tych domków? Może ktoś mógłby pomóc Blaiseowi z tym zajazdem? Miałby więcej pieniędzy na leczenie Sigismunda...
— Tyle razy mu proponowałam pomoc, ale Blaise to dumny chłopak, nie chce obarczać nikogo swoimi problemami. Myślę, że gdybym nie znała go od dziecka, to nie poprosiłby mnie o pomoc przy Sigusiu. Wiesz, kocham ich jak swoich.
— Czyli Blaise mieszka tutaj od urodzenia, tak? — Próbuję wypytać się co nieco o gospodarza i to ze zwykłej, ludzkiej ciekawości.
— Nie, wcześniej mieszkał w mieście. Tutaj przeprowadził się wraz z matką i ojczymem, gdy miał, chyba trzynaście lat, ale ja z Agnes znałam się jeszcze z liceum. Kupili tę posiadłość z myślą o prowadzeniu działalności agroturystycznej.
— A gdzie teraz są? — pytam zaciekawiona.
— Oni... — Pani Ailenn bierze głęboki oddech — oni nie żyją... Napijesz się jeszcze kawy? — Zwinnie zmienia temat, a ja już o nic więcej nie pytam.
Z każdym pytaniem, odpowiedzi mnie za bardzo zaskakują i nie wiem czy jestem gotowa na kolejną ich porcję...
________________
Oto kolejny rozdział.
Dziękuję za to, że jesteście i czytacie!
Serce rośnie! ♥️♥️♥️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro