Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. FEDERICA

Siadam zapłakana na małżeńskim łóżku i mam ochotę zapaść się pod ziemię. Czuję się beznadziejnie, że zachowałam się tak, jak się zachowałam. Aczkolwiek ostatnie wydarzenia, przyczyniły się do moich rozhuśtanych emocji.

Zastanawiam się, gdzie jest żona Blaise'a. Może pracuje w mieście?

Chryste... całowałam się z żonatym facetem. No z deszczu pod rynnę...

Z całych sił nienawidzę siebie za to, że tak łatwo daję ponieść się emocjom...

Zdejmuję z siebie ubrania i wskakuję do kabiny prysznicowej, żeby zmyć z siebie to poczucie wstydu, które wrednie znaczy moje ciało. Pięć minut później, odświeżona, wychodzę z zamiarem pójścia po zakupy, o których w nerwach zapomniałam.
Słyszę jak za oknem głośno świszczy wiatr, aż przechodzą mnie ciarki. Boję się tej całej zimowej aury i alertów, które wysyła komitet zarządzania kryzysowego.

W korytarzu słyszę cichą rozmowę, więc zatrzymuję się, by wrócić do swojego pokoju, ale jak to bywa, ciekawość wygrywa.

— Wiem, co chcesz powiedzieć, ale...

— Minęły cztery lata.

— To nie ma sensu. Może minąć nawet dziesięć lat...

— Lydia chciałaby, żebyś był szczęśliwy i Siguś również. I nie dziw się, że mały zadaje pytania, będzie zadawał ich coraz więcej. Myślałeś o tym, co będzie jak pójdzie do przedszkola? Wtedy się dopiero zacznie...

— Wiem, tylko że ja... Nie mam czasu na randki. Nie chcę go tracić z kimś, z kim i tak nie stworzę nic trwałego. Wolę spędzać go z Sigismundem.

— Pomyśl czasami o sobie, a przy okazji też o Sigim, on potrzebuje matki. Każde dziecko potrzebuje. On ciągle mnie pyta o Lydię, rysuje anioły i zastanawia się, dlaczego mamusia musi być w niebie, a nie przy nim. Ja nie umiem mu odpowiedzieć na te trudne pytania, Blaise. Musisz wreszcie zacząć z nim rozmawiać, to mądry chłopczyk.

— A co on teraz robi?

— Bawimy się w chowanego. Sigi się chowa, a ja mam tutaj czekać, aż mnie zawoła, że to już.

Chyba usłyszałam coś, czego nie powinnam, dlatego szybkim krokiem i z walącym sercem, wracam do pokoju. Łapię za bagaż i sprawdzam, czy laptop przeżył ten wypadek, ale sądząc po nienaruszonej walizce, ma się dobrze. Podłączam go i wklepuję w klawiaturę: "Rdzeniak złośliwy"

Ogryzając skórki przy paznokciach, ze łzami w oczach śledzę tekst na portalu medycznym:

"Pomimo zastosowania całościowego leczenia, prawie połowa pacjentów umiera we wczesnej fazie nawrotu nowotworu a dodatkowo większość wyleczonych cierpi z powodu powikłań neurologicznych jako następstwa zastosowanej terapii. Niestety, zastosowane leczenie powoduje katastrofalne skutki dla intelektu, ponadto z powodu niedoboru hormonu wzrostu, zaburzony zostaje również wzrost u dzieci. Obserwuje się również wcześniejsze dojrzewanie (zwłaszcza u dziewczynek) i problemy z rozwojem kręgosłupa. Standardowe leczenie medulloblastoma składa się z maksymalnej resekcji, następnie radioterapii miejscowej oraz czaszkowo-kręgosłupowej a także uzupełniającej chemioterapii. Z powodu długotrwałych neurologicznych skutków ubocznych, radioterapia nie jest stosowany u dzieci w wieku poniżej 3 lat..."

Dalej nie jestem w stanie już czytać, ponieważ łzy palą mnie w oczy. Wybucham niekontrolowanym płaczem i kładę się na łóżku, zupełnie rozwalona.

Zrywam się i wrzucam do kominka dwa spore kawałki drewna. Wyciągam z walizki legginsy do ćwiczeń i krótki top, ponieważ jedynym rozwiązaniem na przytłaczające mnie myśli, jest ruch. To moja terapia, która jak dotąd przynosi mi ukojenie i porcję endorfin. Przebieram się i zakładam słuchawki, włączając energiczną muzykę i biorę głęboki oddech, odganiając wszystkie gnębiące mnie myśli. Jestem w swoim żywiole, gdy rozpoczynam trening — ćwiczenia znam już na pamięć. Przed oczami cały czas mam małego chłopca, który tak dzielnie walczy z chorobą i jego ojca, który, jak zdążyłam zauważyć, stara się robić dla niego wszystko.

Nieco już wyczerpana, chcąc chwilę odpocząć, decyduję się na przysiady. Teraz mam chwilę, żeby uspokoić nierówny oddech. Spoglądam na zegarek — za moment kończę trening, godzina minęła szybciej niż myślałam.
Skupiona na poprawnym wykonywaniu ćwiczeń, wzdrygam się, słysząc przytłumiony głos w pokoju. Odwracam się i zdejmuję jedną słuchawkę, po czym pytam:

— Że co, słucham?

— Gościa masz, czeka w salonie.

— Gościa? — Upijam łyk wody i ocieram frotką zroszone potem czoło. — Jakiego znowu gościa? — zauważam jak Blaise skupia wzrok na moim brzuchu, po czym szybko omiata wzrokiem też mój biust i dodaje jakby trochę nieswojo:

— Boris, mówił, że jest twoim przyjacielem, czekał w warsztacie.

— Przyjacielem? Porąbało go? — Wściekle rzucam butelką na łóżko, bo nie przypominam sobie, żebym dzwoniła do "przyjaciela" o pomoc. — Powiedz mu, że mnie nie ma. Na pewno nie dla niego. — Najchętniej to poszłabym do tego salonu i przywaliła mu w pysk.

Jak on mógł mi się w ogóle podobać? Próżnia przy nim ma dno, a on... bezdenny idiota i kretyn! Szkoda słów...

— Co?

— Ja nie mam ochoty z nim rozmawiać, Blaise. — Zakładam z powrotem słuchawki i wracam do ćwiczeń.

Nie wiem, co ten kretyn wymyślił, ale nie mam ochoty na jego towarzystwo. Gdybym go tylko zobaczyła, chociaż kawałek tej parszywej mordy, to nie ręczę za siebie. Przez niego spotkało mnie to, co spotkało i nie mam zamiaru z nim rozmawiać. Nigdy.

Wyczerpana, kładę się na podłodze i uspokajam oddech, czując jak serce tłucze w mojej piersi, wystukując jakieś cholerne dupstepy. Biorę głęboki oddech i kieruję się do kuchni. Kupiłam sobie jogurt bez laktozy, na który przyszła mi ochota.

— Buuu! — Zza szafki wyskakuje Sigi i śmieje się diabolicznie, a ja niemalże dostaję zawału serca, błądząc wcześniej myślami gdzieś w innej galaktyce.

— Ale mnie wystraszyłeś, Sigi. — Łapię się za serce i wypuszczam powietrze. Serio się wystraszyłam.

— Taki miałem plan, pani. — Błyska zębami. — Wiesz pani, tatek mi obiecał zrobić marchewkowca.
— Marchewkowca?

— Ciasto z marchewką, które jest pychotka. — Klepie się po brzuszku, a ja mimowolnie się uśmiecham.

— To super, że tata umie piec.

— No właśnie... nie umie. — Robi maślane oczy, aż czuję jak coś łapie mnie za serce.

— Mogę wam pomóc, co ty na to? — Kucam do niego.

— Umiesz piec? — Ożywia się i uśmiecha tak szeroko, że spokojnie mogę policzyć jego ząbki.

— Myślę, że dam radę. Marchewkowca co prawda nigdy nie piekłam, ale poradzimy sobie. — Zbijamy ze sobą piątkę, a Sigi szepcze konspiracyjnym tonem:

— Będziesz czekać na korytarzu. Jak krzyknę "Upsik", to znak, że pieczemy ciacho, pani. Wtedy wychodzisz.

— Mów mi ciociu, jeśli chcesz, co Sigi? — Spoglądam na niego, a ten kiwa głową i posyła mi uroczy uśmiech, ukazując dziurki w policzkach. — Czyli mam rozumieć, że tatek ma o tym nie wiedzieć?

— Tatkowi byłoby smutno, wiesz ciociu, pewnie by się na mnie obraził, ale opiekacz z niego kiepski — Rozkłada teatralnie ręce.

— Piekarz jak już, albo cukiernik.

— Aha, może być też piernik, jak połączy się pie i rnik — Mały śmieje się tym swoim "huehuehue i rozgląda się po kuchni i pyta z zatroskaną minką: — Była tu gdzieś może Kicia? Uciekła mi, bo chyba nie ma ochoty na rozmowę...

— Niestety nie widziałam jej nigdzie.

— Trudno. Muszę iść się bawić, ciociu.

— Jak musisz — parskam śmiechem — to zmykaj, Siguś.

— A mogę przytulaska?

— Jasne, chodź. — Tulę do siebie to drobniutkie ciałko i przełykam łzy. Siguś szepcze jakby do siebie:

— Ciekawe czy mamusia też była taka mięciutka. — Sigi wtula się do mnie i obejmuje moją szyję swoimi zimnymi rączkami, a ja staram się uspokoić i przypadkiem się nie rozkleić.
Chłopczyk po chwili podskakując, wraca do swoich ulubionych zabaw i kieruje się schodami na górę, a ja wyciągam z lodówki jogurt i oparta plecami o kuchnię, w zamyśleniu zjadam swój deser.

Do południa dzwonię do taty, żeby dać mu znać, co u mnie. Gdy wspominam mu o wypadku, ten od razu chce po mnie przyjechać, ale stawiam na swoim. Nie wspominam mu nic o badaniach, ponieważ nie chcę go martwić.

Decyduję się przejrzeć oferty pracy, ponieważ nie wyobrażam sobie powrotu do korporacji. To już postanowione.

Po kilku dość konkretnych ofertach, na które odpowiedziałam, wysyłając swoje CV, zerkam na zegar i przypominam sobie o obietnicy złożonej Sigusiowi. Zakładam długi kremowy sweter i rozpuszczam włosy, który zdążyły już wyschnąć. Powoli kieruję się do kuchni i słyszę, rozmowę Blaise'a z synem:

— Pewnie tak...

— Może gdybyś znalazł przepis na ciasto z brukselek, nie musiałbyś się na mnie złościć, że ich nie ruszam z talerza, albo, że zakopuję je w ziemniakach. Brukselociacha zjadłbym całą blaszkę i po kłopocie.

Śmieję się do siebie, słysząc tę ich rozmowę. Mały jest po prostu niesamowity.

— Czyli to ty, gamoniu, zakopujesz te brukselki?

— Upsik! — Sigi chichocze i piszczy, a ja biorę głęboki oddech i poprawiam włosy.

— Dobra mądralo, teraz ładnie to wszystko wymieszaj drewnianą łyżką i będzie finał.

— A ciocia gdzie jest?

— Jaka ciocia? Grace dzisiaj nie przychodzi.

— Tutaj jestem. Musiałam wziąć prysznic. — Na moje słowa, Blaise odwraca się w stronę wejścia do kuchni i omiata mnie wzrokiem. Jest chyba zdziwiony i zerka na Sigusia, a on zakrywa usta rączkami i chichocze.

— Coś ty znowu wymyślił, Sigi? — Blaise pyta malca, a ten szczerzy swoje ząbki.

— Przepraszam, ale to chyba ja się wprosiłam. Gdy byłam w kuchni po jogurt, wspomniał mi, że macie piec ciasto. Zaoferowałam swoją pomoc, ale chyba już wszystko gotowe?

Blaise spogląda na synka z pytającą miną, a ten tylko wzrusza ramionami. Gdy Sigi już stoi na podłodze, podbiega do mnie i gwałtownie łapie za moją rękę, w której za plecami chowam dla niego prezent. Niestety upuszczam na podłogę figurkę Spidermana, kolorowanki i kredki, a Sigi piszczy z radości, aż wierci mi w uszach.

— Więc... to był dla ciebie prezent, Siguś. — Schylam się do niego, a mały wiesza mi się na szyi i daje całuska w policzek. Z trudem powstrzymuję łzy. — Chyba trafiłam, co? — pytam z szerokim uśmiechem, a chłopczyk kiwa głową i spogląda na swojego tatę z taką radością w oczach, że ten widok kroi moje serce na drobne kawałki.

— Wiesz, że mój tata też jest bohaterem i walczy ze złem, jak Spiderman? Tylko że tatek walczy ze śniegowym potworem? Teraz jest mistrzem świata w marchewkowym cieście, ale gdy zapada zmrok, przeobraża się w icemana i ratuje miasteczko — mówi to, śmiesznie zmieniając głos i wymachuje rękami. Staram się nie śmiać, ale niestety nie daję rady i parskam. Sigismund mierzy mnie oburzony i mówi: — Serio, zresztą sama go zapytaj.

— Tak? Blaise, czy to prawda? — pytam, spoglądając na niego, a ten tylko kiwa głową.

Wygląda uroczo ubabrany mąką, ma ją nawet na czole. Muszę przyznać, że jeszcze nie poznałam tak zaradnego faceta, no może oprócz mojego taty. On też wychowywał mnie sam...

— No i zna Spidermana, kiedyś ma mnie z nim poznać, ale jeszcze nie teraz, za mały jestem — kontynuuje Sigi.

Słucham uważnie, jak z wielkim zaangażowaniem opowiada mi o swoim tatusiu bohaterze i zerkam na Blaise'a, gdy mnie nie widzi. Obserwuję jego skupioną minę i dostrzegam na stoliku dwie grube książki — "Podstawy systemów operacyjnych" i "Informatyka ekonomiczna" oraz stos notatek.

Blaise kończy mieszać ciasto i zerka do piekarnika, a ja z Sigim koloruję prawdopodobnie Hulka i słucham o tym, jak od kilku dni bezskutecznie próbuje nauczyć Kicię mówić.

Boże, jaki on jest uroczy...

— No kolego, proszę teraz twoja misja, wylewasz ciasto na blaszkę. — Blaise woła go, a Siguś nieco chwiejnym krokiem podbiega do niego, radośnie podskakując. W ręce trzyma prezent, który dostał ode mnie i udaje, że figurka potrafi latać i strzelać.

— Dodamy bakalie? — pyta, spoglądając na mnie, a później na swojego tatę i znowu na mnie.

— Jak chcesz, Chochlisiu?

Czy tylko ja wymiękam w tym momencie, gdy słyszę takie czułe rozmowy ojca z synem?

— A ty ciociu, lubisz bakalie, bo ja uwielbiam — pyta mnie walcząc z woreczkiem foliowym, w którym znajdują się wspomniane już bakalie.

— Lubię. — Swój wzrok kieruję na Blaise'a i posyłam mu uśmiech, po czym opieram się tyłem o blat kuchenny.

Obserwuję ojca i syna, jak walczą z opakowaniem i wreszcie wsypują bakalie do ciasta.

— To tatek wsypuj bakalie, ale z życiem, życiem. — Śmieje się ten mały słodziak, a ja cały czas się uśmiecham. Za moment chyba rozerwie mi się buzia.

Czuję, jakbym znała ich nieco dłużej niż te kilka godzin, a do Blaise'a mam jakąś niewytłumaczalną słabość.

— Napijesz się kawy? — Głos gospodarza wyrywa mnie z zamyślenia, gdy ciasto ląduje już w piekarniku. Odnoszę wrażenie, że Sigismund jest w innym świecie. Bawi się swoją nową zabawką i co chwila przychodzi się przytulić do swojego tatusia.

— Chętnie, tylko bez mleka i cukru — mówię i siadam obok Sigi. Bawię się z nim i sama również próbuję zmieniać głos, ale wychodzi mi to średnio.
— Ciociu, a ty masz dzieci?

— Nie, nie mam.

— Czyli męża też nie masz?

— Nie, nie mam.

— Tatek? Tatek! Chyba znalazłem ci to zakochanie — woła Blaise'a, a ten patrzy na nas ze zmarszczonym czołem i wycierając ręce do spodni, siada na oparciu sofy, tuż obok mnie.

Chyba nie słyszał Sigusia.

— Co mówiłeś, Pimpuś?

— Tylko nie Pimpuś, Bączalu! — przekomarzają się. — Już wiem, kto może urodzić mi braciszka! — Patrzymy na małego, a później na siebie. Sigi wywraca oczami i ciężko wzdycha i dodaje naburmuszony: - No co?!

— Sigi, proszę cię, skończ. Ostrzegam. — Blaise spogląda na syna i daje mu do zrozumienia, że ma nic nie mówić, ale Siguś robi swoje i dodaje:

— Skoro ty nie możesz mi go urodzić, to ciocia może. Tatek tylko ty się musisz zakochać, bo mówiłeś, że coś trzeba tam poczuć, więc wy się zakochujcie, a ja tu poczekam, okej? Ile potrzebujecie czasu? Puść mi "Kosmopieski" za ten czas jak będziecie się kochać, oki?

Widzę zmieszaną minę Blaise'a i to jak pali ze wstydu cegłę. Pociera rękami po twarzy i zwinnym ruchem bierze go na ręce.

— Chodź, bandyto, musimy chyba porozmawiać, bo za moment spalę się ze wstydu. — Cmoka go w łysą główkę i dodaje zmieszany: — Idziemy się wykąpać, bo to już jego pora. Przypilnujesz ciasta, mogę cię o to prosić? — pyta, unikając patrzenia w moje oczy, zresztą ja również czuję się dziwnie zakłopotana, chociaż nie mam pojęcia dlaczego.

— T-tak, ja-jasne... — jąkam i poprawiam sweter, ponieważ nagle zrobiło mi się strasznie gorąco.

Zabrakło mi słów. Młody mnie po prostu zaskoczył i nie byłam w stanie mu nic odpowiedzieć. Pierwszy raz w życiu nie mogę znaleźć języka w gębie...

Blaise tłumaczy synowi, wchodząc schodami na górę, opleciony rączkami  i dodaje szeptem:

— To było niestosowne, Sigi.

— Nietsonowene? — przekręca, śmiejąc się w głos.

— Nieodpowiednie, niegrzeczne — tłumaczy Blaise. — Jest mi wstyd za ciebie, Sigismund...

— No ale sam mówiłeś, że musisz się zakochać, tatek...

— Wiem, co mówiłem, mądralo. Porozmawiamy sobie na górze.

Kręcę głową i wstaję z sofy. Poczułam nagłą potrzebę przewietrzenia się, ponieważ chyba za moment zapłonę żywym ogniem...

__________
Mały lodołamacz w akcji, wedle życzenia aankazxczxc! ♥️
Chcieliście Sigusia, to proszę, oto on i jego teksty. 😂

Dajcie znać, co sądzicie o tym rozdziale.

Medulloblastoma – rdzeniak zarodkowy https://www.zwrotnikraka.pl/medulloblastoma-rdzeniak-zarodkowy- zlosliwy-guz-mozgu-wieku-dzieciecego/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro