Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. FEDERICA

Cd.

— Ale, że teraz? — Mina mi rzednie, gdy auto się zatrzymuje.

On nie żartował...

— Tak, teraz — syczy przez zęby, jakby moja obecność wyzwalała w nim mieszankę wybuchową niechcianych emocji.

— Jesteś stuknięty! Serio! — Otwieram drzwi i spoglądam na niego rozwścieczona. — Tam jest minus dwadzieścia! — Ale on nie zostaje mi dłużny i rzuca mi taki wywód, że najchętniej, to uciekłabym stąd jak najdalej:

— A ty niewdzięczna! Przez ciebie spóźniłem się już do pracy, a to tylko dzięki niej jeszcze mogę jakoś funkcjonować! Dzięki niej jeszcze nie zwariowałem! Ale, co ty możesz wiedzieć o życiu?! — Wybucha cynicznym śmiechem. — Kiedy ty zastanawiasz się nad takimi pierdołami jak szampon wegański czy inny badziew, ja myślę, co z Sigim! Moim synem! Czy przypadkiem mu się nie pogorszyło, a mnie nie ma obok niego, żeby go przytulić! Pocieszyć! Po prostu być! Rozumiesz?! Miastowa! Nadziana! Księżniczko!? — Niemalże wykrzykuje te słowa, a mnie zalewa krew. — Z tobą, tylko tracę czas, czekając godzinę pod szpitalem! W miejscu, które odbiera mi dech! I to za każdym razem mimo upływu lat... — Przymyka oczy, jakby chciał odgonić gnębiące go myśli i obrazy, po czym już nieco mniej wzburzony, dodaje: — To ty mi daj święty spokój! A teraz wyjdź, zanim powiem jeszcze coś, czego nie chcę powiedzieć! — Dyszy maksymalnie wkurzony, a jego oczy dziwnie skanują moją twarz i mogłabym przysiąc, że błyszczą od łez.

— Wiesz co? Faktycznie, jestem niewdzięczna. Wypchaj się z tą twoją udawaną uprzejmością! — Unoszę się dumą i wysiadam z auta, teatralnie trzaskając drzwiami. Po moich policzkach spływają łzy. Jedna za drugą.

Przecież wcale tego nie chciałam...

Co krok, łapię równowagę, żeby nie walnąć jak długa i rozjuszona jak byk, idę przed siebie. Zimno jest jak cholera, więc tylko rzucam przekleństwami na prawo i lewo, chuchając w zmarznięte dłonie.

— Pierdolcie się wszyscy! — Krzyczę, płosząc ptaki, ukryte w koronach drzew. Muszę się uspokoić, ale niestety nie daję rady.

Chryste, jaka ja jestem uparta!

Po przejściu kilkunastu metrów, w tych cholernych szpilkach, padam jak długa, zakopując się po pas w śniegu.

— Kurwa mać! — klnę siarczyście, kiedy śnieg wrednie liże mnie w tyłek i wpada pod futerko. Nienawidzę tego! Serdecznie po prostu nienawidzę!!!

Chodzący kataklizm, tak powinnam się nazywać...

Ale nie poddaję się i walczę, uparcie wygrzebując się z tej zasranej zaspy. Oczywiście zamglona nerwami, widząc już prawie na czerwono, nie zauważyłam rowu melioracji wodnych i teraz mimo wszystkich sił, nie potrafię się stąd wygramolić. Moje aktorstwo zasługuje na Oskara, ponieważ waleczność, z którą próbuję się wydostać z rowu, jest tak udawana, że chyba sama w nią już uwierzyłam.

Czuję jak moje ciało wykonuje jakieś bliżej nieokreślone ruchy, ale wrócenie do pozycji pionowej, jest dla mnie nieosiągalne — zbocze jest za strome, a ja nie mam się czego złapać.

— Jesteś cała? — Czuję jak Blaise chwyta mnie za ramiona i zmusza do tego, żebym na niego popatrzyła. Oj minę ma srogą. Czuję się jak mała dziewczynka, przyłapana na podkradaniu ciasteczek. No idiotka.

— Chyba tak?

— To, dlaczego płaczesz? — Na to pytanie dopiero orientuję się, że beczę jak dziecko. To chyba emocje, bo kompletnie nad tym nie panuję. Za dużo się wydarzyło i po prostu mnie to przerosło.

— Co cię to interesuje?

— Interesuje... bo uwierz, mam do kogo wracać, a twoje zaginięcie jednak trochę pokrzyżowałoby moje plany — mówi łagodnie, chcąc mnie chyba rozchmurzyć.

Już nic nie rozumiem. Przed momentem kazał mi po prostu wyjść, więc wyszłam. Mam swoją godność.

— Daj mi spokój! — Otrzepuję śnieg, który mrozi moje ciało.

Gdzie mnie też podkusiło, żeby pojechać w góry na jakieś cholerne szkolenie. Miałam wziąć L4 i wszystko jakoś by się ułożyło...

— Wiem, że wcale tak nie myślisz i już nie czujesz stóp, prawda? Tyłek ci zamarza, a śnieg, który szturmuje twoje ciało, po prostu cię, brzydko mówiąc, wkurwia — na jego słowa cicho prycham i tylko oblizuję swoje wargi.

To nie tak miało być...

Spoglądam na niego jak zahipnotyzowana, gdy posyła mi lekki uśmiech. Coś jest w tym jego spojrzeniu...

— Wstań, zanim przemokną ci spodnie, okej? Nie mam zamiaru tracić kolejnych kilku godzin, czekając na księżną miastową pod szpitalem — mówi to z grymasem, więc się nie wściekam.

Kilka sekund wpatruję się w jego oczy i nie wiem dlaczego, ale obejmuję jego przystojną, aczkolwiek dość smutną twarz, swoimi zmarzniętymi dłońmi. Przyjemne ciepło, zalewa moje ciało, mimo panującego mrozu. Blaise skupia swój wzrok na moich ustach i delikatnie marszczy brwi. W pewnym momencie chwyta mnie za ręce i podciąga mnie ku sobie... żebym wstała. Pomaga mi wyjść z tego cholernego rowu.

Opuszczam zażenowana głowę i wypuszczam powietrze. Czuję jak rumieniec wykwita na mojej twarzy, niczym pleśń na kromce chleba, która obrasta zielonym meszkiem, w czeluściach bezdennej torby, zupełnie zapomniana.

— Na sto procent Vini mnie wyrzuci na zbity pysk. — Trzeźwi mnie jego głos, bo myślami odleciałam gdzieś w inny wymiar.

Gdzieś gdzie smakowałam ust Blaise'a.

Karcę się w myślach i odchrząkuję.

Idąc kilka metrów za nim, wracam do auta, przywdziewając maskę obojętności, chociaż nadal mam rozdygotane serce, a w klatce czuję dziwny ucisk.

Opanuj hormon idiotko! — wymierzam sobie mentalny policzek, bo przebywając z tym facetem, dostaję małpiego rozumu, a on przecież nawet nie jest w moim typie.

Chyba...

Nie wiem, co mną kierowało, ale nadal czuję się jakoś dziwnie nieswojo w jego obecności. Teraz po prostu mi wstyd. Blaise nawet nie patrzy na mnie, tylko odpala silnik i rusza w kierunku warsztatu, a ja zupełnie skołowana wygodnie moszczę się w fotelu pasażera i milczę wlepiając nieobecne spojrzenie w swoje zmarznięte dłonie.

Twarz Blaise'a jest dziwnie napięta, kilka razy nawet zauważam jak na mnie zerka i tylko mocniej zaciska ręce na kierownicy.

Co ja odpierdoliłam? — zastanawiam się, a przed oczami cały czas widzę twarz Blaise'a.

Muszę przyznać, że jest przystojny, aczkolwiek to nie jest typ faceta, który wzbudziłby we mnie zainteresowanie, albo przynajmniej tak mi się wydawało. Gdybym spotkała go dajmy na to, w sklepie czy pubie prawdopodobnie nie zwróciłabym na niego nawet uwagi. Mimo wszystko ma w sobie coś, co bardzo mnie intryguje i za co najchętniej przywaliłabym sobie w gębę.

Gdy podjeżdżamy pod warsztat, z ledwością poznaję swoje auto. Chce mi się płakać i wrzeszczeć jednocześnie, bo tak szczerze, to chyba tylko opłaca się go zezłomować. Nie ma czego naprawiać.

Ja pierniczę...

— Weź z auta, co uważasz i wrzuć swoje rzeczy do bagażnika — informuje mnie dość chłodno, gdy zatrzymujemy się przy warsztacie. To od razu sprowadza mnie na ziemię.

Cham, gbur i buc. Tyle w temacie...

— Nie pomożesz mi? — pytam, otwierając drzwi.

— Nie. Skoro sama potrafiłaś wpakować walizkę do środka, to sama też ją potrafisz wyciągnąć. Logiczne. — Wyjmuje paczkę fajek i częstuje się jedną. — Czy mogłabyś już... — Wskazuje głową na mój samochód, a ja tylko szerzej otwieram buzię.

— Cholerny baran — bąkam pod nosem i siłując się, otwieram bagażnik auta. Rzucam okiem na moją "Bestię" i tylko wypuszczam powietrze opierając ręce o karoserię. — Trochę cię poturbowałam, wybacz. — Gładzę zarysowaną i wgniecioną tylną część samochodu i szarpię się z walizką. A ten kretyn oparty dupskiem o przód samochodu, pali papierosa i bacznie mi się przygląda, więc poniekąd specjalnie nachylam się do bagażnika, wypinając swój zgrabny tyłek.

— Może jednak mi pomożesz? — wołam i rzucam przez ramię błagalne spojrzenie w jego stronę. — Walizka się zaklinowała.

— Magiczne słowo? — Gasi fajkę i wolnym krokiem podchodzi do mnie.

Chyba mnie zaraz rozwali!

— Abra kadabra? — Mówię zaczepnie, odwracając się w jego stronę, a ten oblizuje usta i chowa ręce do kieszeni, mierząc mnie z góry do dołu. Po chwili walki na spojrzenia, z krzywym uśmieszkiem dodaje:

— Pudło, proszę pani.

Muszę przyznać, że w tym momencie jest uroczy. Ma niesamowicie pociągające spojrzenie. Wiecie, taki serialowy amant, czarny charakter, niegrzeczny chłopiec.

Okej. Wystarczy tych porównań, bo nie wiem dlaczego, ale czuję się jakbym była jakąś cholerną nastolatką.

— Czary mary? — Kontynuuję swoją zabawę słowem, sprawdzając, czy pan mechanik jest kompletnym bucem czy jednak zna się choć trochę na żartach i zapomni mi ten incydent w aucie.

— Nic z tego. — Kręci głową i uśmiecha się szeroko, gdy posyłam mu minę szczeniaczka.

Może jednak nie jest aż takim chamem? W sumie to w pewnym sensie ja go sprowokowałam. No dobra, nie w pewnym sensie...

— Hokus pokus? — Opieram się tyłem o samochód i teraz to ja mierzę go wzrokiem, skupiając całą swoją uwagę na jego przystojnych rysach twarzy. Automatycznie zasycha mi w ustach, gdy on również badawczo mi się przygląda. Robi kilka kroków w moją stronę i zakłada za ucho kosmyk moich niesfornych loków.

Federica, ochłoń. Policz do dziesięciu. Okej, do stu!

— Chyba musisz sobie poradzić z tym sama. — Błyska zębami, a mnie przechodzi dreszcz podniecenia.

Cholera jasna, nie podoba mi się to, jak moje ciało reaguje na niego. Muszę przyznać, że jeszcze żaden mężczyzna nie wyzwalał we mnie tyle skrajnych emocji.

— Proszę? — wspinam się na palce i całuję go w policzek. — Może być? — dodaję łobuzersko i oblizując swoje pełne usta, uśmiecham się do niego.

Blaise patrzy w moje oczy, po czym łapie mnie za brodę, lekko ją unosząc do góry i nawet nie mam pojęcia, kiedy przypiera mnie do auta, żeby złączyć swoje usta z moimi. Nie mogę uwierzyć, że ten, wydawać by się mogło, lodowaty głaz, całuje mnie z tak niesamowitą delikatnością, tuląc szorstkimi dłońmi moją twarz. Czuję jak moje ciało oblewa fala gorąca, gdy swoje duże dłonie, kładzie na moich pośladkach i delikatnie je gładzi oraz ściska, wywołując we mnie w ten sposób pożądanie.

Co on ze mną zrobił?

Dawno nie czułam takiego podniecenia, tylko całując się z facetem.

Ratunku!

Gdy nagle przerywa i opiera swoje czoło o moje, bierze głęboki oddech, a ja wręcz odwrotnie, nie mogę złapać tchu. Gdy przymyka oczy, jestem zła, że przestał mnie całować.

— Wracaj do auta, wezmę tę walizkę — mówi jak robot, obejmując mnie w talii, a ja mam ochotę, żeby pocałował mnie raz jeszcze i jeszcze.

No pięknie...

Niestety Blaise szybkim ruchem wyciąga mój bagaż, po czym udaje się w stronę swojego wozu i wrzuca walizkę do Jeepa. Potrzebuję kilku sekund, żeby jakoś się ogarnąć i gdy z powrotem mogę normalnie odetchnąć, wsiadam do auta i to zupełnie na miękkich kolanach. Przez moment nie myślę o niczym innym jak tylko o tym, żeby jak najszybciej powtórzyć ten pocałunek.

Matko, chyba oszalałam...

______________
Upsik, ktoś tutaj nie opanował hormona. Huehuehue! 😈

Koniecznie dajcie mi znać, czy rozdział się podobał i  co sądzicie o tym pocałunku? Czy to początek czegoś poważniejszego czy tylko chwila słabości?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro