Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. FEDERICA

Nie mogę się ruszyć, wszystko mnie boli, a głowę ma mi po prostu rozerwać. Tępy ucisk na gałki oczne, nie pozwala mi swobodnie ich otworzyć. Czuję się, jakbym została rozwałkowana jak ciasto na makaron i pokrojona wzdłuż. Mało co pamiętam, wiem tylko tyle, że chciałam jak najszybciej uciec do siebie, do mojego mieszkania. Marzyłam o tym, żeby zakopać się w miękkiej kołdrze i tak pozostać przez kilka dni, w bezpiecznym kokonie, z dala od problemów.

Przewracam się na drugi bok, czując nieprzyjemne mrowienie i zauważam, że leżę w małżeńskim łożu. Wokół panuje półmrok i tylko śnieg za oknem rozświetla wszechobecną ciemność. Niestety nie kojarzę wnętrza, w którym się znajduję i które wyglądem przypomina mi zajazd, w którym ostatnio jadłam obiad. Wystrój nijak zaś pasuje do tego z górskiego domku ze szkolenia, więc nieco przerażona próbuję sobie przypomnieć, co takiego się wydarzyło, że kompletnie nie mam pojęcia gdzie i przede wszystkim, dlaczego jestem. Spoglądam pod kołdrę i szybko siadam na łóżku, szerzej otwierając oczy.

— O kurwa...

Jestem naga. Zupełnie nagusieńka. Opatulona białą kołdrą w maleńkie kwiaty, siadam zgięta w pół. Panicznie rozglądam się po ciemnym pokoju i nagle w toalecie, zauważam uchylone drzwi. Dostrzegam zapalone światło i klęczącego faceta, który schylony pod szafką, coś chyba odkręca. Ubrany jest tylko w dresowe spodnie, więc głośniej przełykam ślinę, snując podejrzenia. Gdy wypięty jest do mnie tyłkiem, wykorzystuję jego chwilę nieuwagi, chwytam za to, co mam pod ręką, czyli książkę telefoniczną i skradam się do niego, po czym zamachując się, uderzam go w głowę. Chciałam tym zyskać na czasie i uciec, żeby wezwać pomoc, ale zamiast tego, piszczę jak wariatka, zupełnie przerażona.

— Kurwa mać! — Słyszę niski, dźwięczny głos, który brzmi dość srogo. — Odwaliło ci, kobieto? — Mężczyzna przeklina i wstaje z podłogi, a ja chwytam za latarkę, która leży akurat na półce i świecę mu prosto w oczy, krzycząc:

— Odsuń się zboczeńcu! Wynocha stąd! Ani kroku! — Jedną ręką trzymam za prześcieradło, które niezdarnie zsuwa mi się już z piersi, a drugą wymachuję mu przed gębą. No istna dzikuska.

— Kobieto! Ucisz się, bo wszystkich obudzisz! — rzuca wściekle, gdy wstaje z podłogi i pociera dłonią uderzone miejsce. — Prysznic ci naprawiłem, taki ze mnie zboczeniec. — Przepycha się obok mnie i nerwowym krokiem wychodzi, wściekle dysząc. — Woda była zakręcona! Główny zawór — dodaje na odchodne.

Dopiero teraz zaczynam kojarzyć, skąd znam tę twarz i łysą głowę — to mechanik z tego warsztatu samochodowego. Siadam na zamkniętej toalecie i chowam twarz w dłoniach, próbując znaleźć w głowie jakieś rozsądne wytłumaczenie tego, dlaczego jestem w jego domu i to w dodatku naga.
Niestety nie mam pojęcia, co się wydarzyło. Zerkam do lusterka i dotykam palcem rozciętego łuku brwiowego i zaschniętej krwi w kąciku ust.

Czy ja postradałam zmysły? — zastanawiam się, obmywając twarz zimną wodą. Spoglądam na prysznic i ta myśl wydaje się najodpowiedniejsza w tym momencie.

Gorąca woda zmywa ze mnie dziwne napięcie, odchylam głowe do tyłu, pozwalając by gorący strumień wody przyniósł ukojenie mojemu obolałemu ciału. Niestety w zasięgu wzroku nie ma moich ubrań, jest tylko zostawiony duży czarny t-shirt, męskie bokserki i duże dresowe spodnie. Dobre i to.

Ubrana, w turban na głowie i dres, postanawiam wyjść z pokoju. Drzwi prowadzą na korytarz, gdzie w rzędzie stoją równo ułożone duże męskie buty i śniegowce. Na garderobie wisi duża kurtka puchowa i coś przypominające narciarskie spodnie. Powoli naciskam na klamkę i wchodzę na korytarz domu. Przez małe okno dostrzegam dość spore podwórze z dwoma drewnianymi domkami. Wszystko opatula biała pierzynka i co tu dużo mówić, wygląda to przepięknie, ale nie czas na podziwianie malowniczych pejzaży.

Przechodząc przez biały hol, natrafiam wzrokiem na zdjęcia, które wiszą na ścianach w przeróżnych ramkach. Zatrzymuję się przy jednym, gdzie gospodarz oparty o miętowego Mustanga, pozuje z łobuzerską miną. Wygląda nieco młodziej i dość przystojnie w zmierzwionych blond włosach. Patrzy z zacięciem prosto w obiektyw tymi swoimi oczami, jakby chciał mnie zahipnotyzować. Brudny od smaru, w nisko opuszczonych jeansach, bez koszulki, kusi swoim umięśnionym ciałem, aż głośniej przełykam ślinę.

— W czymś pomóc? — Wzdrygam się na to pytanie i niemalże podskakuję w miejscu. Odwracam szybko wzrok od zdjęcia i spoglądam na opartego o framugę faceta. Przykłada do głowy mrożonkę, a ja posyłam mu tylko blady uśmiech.

— Przepraszam — wypalam, a ten kręci głową z lekkim grymasem na twarzy.

— Masz, proszę pani, niezłe przyłożenie. Musiałem okład zrobić, bo łeb mi pęka.

Kieruję się za nim do kuchni i siadam na wysokim krześle. Rzucam okiem na przytulną kuchnię i obserwuję gospodarza. Ten zalewa kawę wrzątkiem i zerka na mnie. Muszę przyznać, że po domowemu, to on wygląda bardzo dobrze, łagodniej. Widzę zarys mięśni klatki piersiowej pod koszulką na ramiączkach i kilka blizn na ramionach i szyi. Nie ukrywam, że ciekawi mnie ta mapa wyryta na skórze i na usta cisną mi się pytania, ale gryzę się w język.

— Mam czarną dziurę w głowie... — Chowam twarz w dłoniach i biorę kilka głębszych wdechów. — Kompletnie nic nie pamiętam. Jak ja się tutaj znalazłam? — pytam zażenowana.

Jak to cholernie źle jest nic nie pamiętać. Mam tylko nadzieję, że się z nim nie przespałam... To byłby dramat.

— Miałaś wypadek, pamiętasz? — Spogląda na mnie, gdy na moment przestaje mieszać swoją kawę. Swoją drogą to mieszanie bardzo mnie irytuje, aż mam ochotę podejść do niego i złapać go za rękę, żeby przestał.

— Wypadek? — pytam, jakbym miała problem ze słuchem, a ten nawet na mnie nie patrzy, tylko zalewa drugi kubek mlekiem.

— Trzymaj, to nasz domowy sposób na wszelkie przeziębienia i inne plagi, a po wczorajszym grypa murowana.

— Mam straszny mętlik w głowie...

— Wypadłaś pani z drogi i dachowałaś. Całe miasto cię szukało, bo sobie spacerek zrobiłaś. Musimy pojechać do szpitala.

— Co to? — Wącham kubek, a raczej jego zawartość, z kwaśną miną. Nie wygląda to zachęcająco, w sumie pachnie też średnio, aż jeży mi się włos na rękach.

— Mleko, miód i czosnek. Sophie, żona mojego szefa, zawsze ma w pogotowiu ten specyfik. Za każdym razem pomaga.

— Brzmi jak kiepski żart... W sensie te składniki. Czy po tym nie ma się rewolucji żołądkowej? — Wącham to coś z obrzydzeniem i zatykając nos, robię małego łyczka. Ohyda.

— Ważne, że pomaga. — Mruga do mnie okiem i na moment odwraca się do plecami. Zauważam wytatuowane skrzydła na łopatkach. Malunek wychodzi poza koszulkę, więc chcąc nie chcąc, przyglądam się tym atramentowym wzorom.

— Federica jestem — podaję mu dłoń, gdy przechodzi obok mnie, kładąc na stolik kanapki z szynką. Ściska moją rękę z lekkim uśmiechem. — Tak będzie prościej.

— Blaise — przedstawia się. — Poczęstuj się. — Wskazuje głową na talerzyk.

— Dziękuję, ale nie jem mięsa. — Blaise mierzy mnie wzrokiem i sam się częstuje, robiąc dość spore kęsy.

— To chociaż chleb weź, pewnie głodna jesteś? — mówi do mnie jak do dziecka, na co parskam śmiechem.

— Nie jem glutenu.
Blaise tylko wypuszcza miarowo powietrze i kręci głową z krzywym uśmieszkiem, po czym dodaje:

— To, czym się żywisz?

— Masz może... tofu? — Unoszę pytająco brew.

— To... co?

— Zjem coś na mieście — stwierdzam, widząc jego minę. Jeszcze tego brakowało, żeby mnie podpuszczał.

— Twoje ubrania były brudne i przemoczone, więc wstawiłem je do pralki. Dam ci igłę i nici, to sobie zaszyjesz dziury.

— Wiem, jak to zabrzmi, ale ja po prostu... — wskazuję na jego poturbowaną głowę. Oko też ma sine, ale nie przypominam sobie, żebym uderzyła go w twarz. W sumie wszystko możliwe, bo mało co pamiętam. — Oko to też moja sprawka?

— Myślałaś, że cię tutaj zaciągnąłem i wykorzystałem, tak? — Oparty tyłkiem o meble kuchenne, upija łyk gorącej kawy i mierzy mnie wzrokiem. — Nic z tych rzeczy, a oko... to mały wypadek. — Macha ręką i upija porządny łyk kawy.

— Przepraszam, ale się przeraziłam trochę...

— Zabrałem cię do siebie, bo niestety do szpitala nie mogłem cię zawieźć. Wiesz, załamanie pogody, jakieś konary drzew na drodze, objazdy, zerwane linie wysokiego napięcia. Ogólnie armageddon.

— Czyli my nie... — Automatycznie rumieniec zalewa moje policzki, a Blaise przygląda mi się badawczo i zauważam, jak parska.

— Nie, co to, to nie. — Odwraca się do mnie plecami i krząta się po kuchni. Otwiera, a później zamyka szafki, jakby sam nie wiedział, co robi.

— Nie dokończyłeś, dlaczego do szpitala, nic mi przecież nie jest?

— Nic nie pamiętasz? — Patrzy na mnie wyczekująco, jakbym coś miała wiedzieć, a przecież nic nie wiem.

— Kompletnie... wszystko mnie boli i ten łuk brwiowy. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tutaj jestem, u ciebie w domu...

— Miałaś wypadek. Znalazłem cię prawie trzy kilometry od wraku samochodu. Chyba byłaś w szoku. Nie wiem... — Wzrusza ramionami.

— O Boże... — powoli zaczynam przypominać sobie, że w zajeździe dosiadło się do mnie trzech mężczyzn. Jeden z nich był wyjątkowo obleśny i natrętny, później urywa mi się film i mam czarną dziurę w głowie.

— Byłaś kompletnie... pijana — dodaje ciszej, jakby wydawał na mnie wyrok.

— Pijana? Ja do ust alkoholu nie wzięłam! — Oburzam się i tylko ciaśniej opatulam ramionami.

— To jak chcesz wytłumaczyć to, że słaniałaś się na nogach i majaczyłaś kompletnie nieprzytomna?

— Nawet mnie nie znasz, a mówisz takie rzeczy! Nic nie wypiłam! Nic! Ani kropelki! — Wkurzam się i czuję jak łzy powoli szczypią mnie w oczy. — Nie piłam! — Niemalże wykrzykuję te ostatnie dwa słowa. Szybkim krokiem przemierzam korytarz i trzaskam drzwiami.

Kładę się na dużym łóżku i zaczynam po prostu płakać. Emocje wzięły górę. Przecież nigdy, nigdy w życiu nie wsiadłabym za kółko nawet po łyczku wina. Może mam czarną wyrwę w głowie, ale jednego jestem pewna, nie tknęłam alkoholu. Nie po tym, co przytrafiło się mojej mamie. Nie po tym, jak zostałam sama z tatą, bo jakiś cholerny gnojek chciał zaimponować swoim kumplom i wsiadł za kierownicę po zakrapianej imprezie.

Kilka minut później słyszę ciche pukanie do drzwi. Siadam po turecku na łóżku.

— Proszę, daj mi spokój! — Unoszę się dumą.

— Masz tutaj twoje ubrania, zostawiam je pod drzwiami. Jedziemy do szpitala.

Nerwowo oddycham i cała się trzęsę, gdy otwieram drzwi. Mechanik obserwuje moją reakcję i siada obok mnie. Mało co pamiętam, mam tylko przebłyski, w których widzę tę parszywą gębę.

Nagle wybucham płaczem, przypominając sobie to, jak po wypadku, za wszelką cenę próbowałam wydostać się z auta, żeby nie stoczyć się w dolinę. Bardzo mało z tego pamiętam, wszystko zlewa się w jeden chaos. Blaise bardzo ostrożnie tuli mnie do siebie, jakby obawiał się mojej reakcji, a ja nie protestuję i mocno wtulam w jego ciepłe ciało.

Chryste, jak ja tego potrzebowałam. Zwykłego przytulenia...

— Musi zbadać cię lekarz. Miejmy nadzieję, że wszystko jest w porządku, ale lepiej sprawdzić, wiesz? — mówi spokojnym tonem, który mnie uspokaja.

Nic nie odpowiadam, tylko kiwam twierdząco głową i trwając w tym czułym uścisku, próbuję poskładać się w względną całość.

__________
Dzisiaj nieco krócej i więcej dialogów. Dajcie znać czy rozdział się podobał, bo ja mam mieszane uczucia.

Miłego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro