12. FEDERICA
Nie mogę się ruszyć, wszystko mnie boli, a głowę ma mi po prostu rozerwać. Tępy ucisk na gałki oczne, nie pozwala mi swobodnie ich otworzyć. Czuję się, jakbym została rozwałkowana jak ciasto na makaron i pokrojona wzdłuż. Mało co pamiętam, wiem tylko tyle, że chciałam jak najszybciej uciec do siebie, do mojego mieszkania. Marzyłam o tym, żeby zakopać się w miękkiej kołdrze i tak pozostać przez kilka dni, w bezpiecznym kokonie, z dala od problemów.
Przewracam się na drugi bok, czując nieprzyjemne mrowienie i zauważam, że leżę w małżeńskim łożu. Wokół panuje półmrok i tylko śnieg za oknem rozświetla wszechobecną ciemność. Niestety nie kojarzę wnętrza, w którym się znajduję i które wyglądem przypomina mi zajazd, w którym ostatnio jadłam obiad. Wystrój nijak zaś pasuje do tego z górskiego domku ze szkolenia, więc nieco przerażona próbuję sobie przypomnieć, co takiego się wydarzyło, że kompletnie nie mam pojęcia gdzie i przede wszystkim, dlaczego jestem. Spoglądam pod kołdrę i szybko siadam na łóżku, szerzej otwierając oczy.
— O kurwa...
Jestem naga. Zupełnie nagusieńka. Opatulona białą kołdrą w maleńkie kwiaty, siadam zgięta w pół. Panicznie rozglądam się po ciemnym pokoju i nagle w toalecie, zauważam uchylone drzwi. Dostrzegam zapalone światło i klęczącego faceta, który schylony pod szafką, coś chyba odkręca. Ubrany jest tylko w dresowe spodnie, więc głośniej przełykam ślinę, snując podejrzenia. Gdy wypięty jest do mnie tyłkiem, wykorzystuję jego chwilę nieuwagi, chwytam za to, co mam pod ręką, czyli książkę telefoniczną i skradam się do niego, po czym zamachując się, uderzam go w głowę. Chciałam tym zyskać na czasie i uciec, żeby wezwać pomoc, ale zamiast tego, piszczę jak wariatka, zupełnie przerażona.
— Kurwa mać! — Słyszę niski, dźwięczny głos, który brzmi dość srogo. — Odwaliło ci, kobieto? — Mężczyzna przeklina i wstaje z podłogi, a ja chwytam za latarkę, która leży akurat na półce i świecę mu prosto w oczy, krzycząc:
— Odsuń się zboczeńcu! Wynocha stąd! Ani kroku! — Jedną ręką trzymam za prześcieradło, które niezdarnie zsuwa mi się już z piersi, a drugą wymachuję mu przed gębą. No istna dzikuska.
— Kobieto! Ucisz się, bo wszystkich obudzisz! — rzuca wściekle, gdy wstaje z podłogi i pociera dłonią uderzone miejsce. — Prysznic ci naprawiłem, taki ze mnie zboczeniec. — Przepycha się obok mnie i nerwowym krokiem wychodzi, wściekle dysząc. — Woda była zakręcona! Główny zawór — dodaje na odchodne.
Dopiero teraz zaczynam kojarzyć, skąd znam tę twarz i łysą głowę — to mechanik z tego warsztatu samochodowego. Siadam na zamkniętej toalecie i chowam twarz w dłoniach, próbując znaleźć w głowie jakieś rozsądne wytłumaczenie tego, dlaczego jestem w jego domu i to w dodatku naga.
Niestety nie mam pojęcia, co się wydarzyło. Zerkam do lusterka i dotykam palcem rozciętego łuku brwiowego i zaschniętej krwi w kąciku ust.
Czy ja postradałam zmysły? — zastanawiam się, obmywając twarz zimną wodą. Spoglądam na prysznic i ta myśl wydaje się najodpowiedniejsza w tym momencie.
Gorąca woda zmywa ze mnie dziwne napięcie, odchylam głowe do tyłu, pozwalając by gorący strumień wody przyniósł ukojenie mojemu obolałemu ciału. Niestety w zasięgu wzroku nie ma moich ubrań, jest tylko zostawiony duży czarny t-shirt, męskie bokserki i duże dresowe spodnie. Dobre i to.
Ubrana, w turban na głowie i dres, postanawiam wyjść z pokoju. Drzwi prowadzą na korytarz, gdzie w rzędzie stoją równo ułożone duże męskie buty i śniegowce. Na garderobie wisi duża kurtka puchowa i coś przypominające narciarskie spodnie. Powoli naciskam na klamkę i wchodzę na korytarz domu. Przez małe okno dostrzegam dość spore podwórze z dwoma drewnianymi domkami. Wszystko opatula biała pierzynka i co tu dużo mówić, wygląda to przepięknie, ale nie czas na podziwianie malowniczych pejzaży.
Przechodząc przez biały hol, natrafiam wzrokiem na zdjęcia, które wiszą na ścianach w przeróżnych ramkach. Zatrzymuję się przy jednym, gdzie gospodarz oparty o miętowego Mustanga, pozuje z łobuzerską miną. Wygląda nieco młodziej i dość przystojnie w zmierzwionych blond włosach. Patrzy z zacięciem prosto w obiektyw tymi swoimi oczami, jakby chciał mnie zahipnotyzować. Brudny od smaru, w nisko opuszczonych jeansach, bez koszulki, kusi swoim umięśnionym ciałem, aż głośniej przełykam ślinę.
— W czymś pomóc? — Wzdrygam się na to pytanie i niemalże podskakuję w miejscu. Odwracam szybko wzrok od zdjęcia i spoglądam na opartego o framugę faceta. Przykłada do głowy mrożonkę, a ja posyłam mu tylko blady uśmiech.
— Przepraszam — wypalam, a ten kręci głową z lekkim grymasem na twarzy.
— Masz, proszę pani, niezłe przyłożenie. Musiałem okład zrobić, bo łeb mi pęka.
Kieruję się za nim do kuchni i siadam na wysokim krześle. Rzucam okiem na przytulną kuchnię i obserwuję gospodarza. Ten zalewa kawę wrzątkiem i zerka na mnie. Muszę przyznać, że po domowemu, to on wygląda bardzo dobrze, łagodniej. Widzę zarys mięśni klatki piersiowej pod koszulką na ramiączkach i kilka blizn na ramionach i szyi. Nie ukrywam, że ciekawi mnie ta mapa wyryta na skórze i na usta cisną mi się pytania, ale gryzę się w język.
— Mam czarną dziurę w głowie... — Chowam twarz w dłoniach i biorę kilka głębszych wdechów. — Kompletnie nic nie pamiętam. Jak ja się tutaj znalazłam? — pytam zażenowana.
Jak to cholernie źle jest nic nie pamiętać. Mam tylko nadzieję, że się z nim nie przespałam... To byłby dramat.
— Miałaś wypadek, pamiętasz? — Spogląda na mnie, gdy na moment przestaje mieszać swoją kawę. Swoją drogą to mieszanie bardzo mnie irytuje, aż mam ochotę podejść do niego i złapać go za rękę, żeby przestał.
— Wypadek? — pytam, jakbym miała problem ze słuchem, a ten nawet na mnie nie patrzy, tylko zalewa drugi kubek mlekiem.
— Trzymaj, to nasz domowy sposób na wszelkie przeziębienia i inne plagi, a po wczorajszym grypa murowana.
— Mam straszny mętlik w głowie...
— Wypadłaś pani z drogi i dachowałaś. Całe miasto cię szukało, bo sobie spacerek zrobiłaś. Musimy pojechać do szpitala.
— Co to? — Wącham kubek, a raczej jego zawartość, z kwaśną miną. Nie wygląda to zachęcająco, w sumie pachnie też średnio, aż jeży mi się włos na rękach.
— Mleko, miód i czosnek. Sophie, żona mojego szefa, zawsze ma w pogotowiu ten specyfik. Za każdym razem pomaga.
— Brzmi jak kiepski żart... W sensie te składniki. Czy po tym nie ma się rewolucji żołądkowej? — Wącham to coś z obrzydzeniem i zatykając nos, robię małego łyczka. Ohyda.
— Ważne, że pomaga. — Mruga do mnie okiem i na moment odwraca się do plecami. Zauważam wytatuowane skrzydła na łopatkach. Malunek wychodzi poza koszulkę, więc chcąc nie chcąc, przyglądam się tym atramentowym wzorom.
— Federica jestem — podaję mu dłoń, gdy przechodzi obok mnie, kładąc na stolik kanapki z szynką. Ściska moją rękę z lekkim uśmiechem. — Tak będzie prościej.
— Blaise — przedstawia się. — Poczęstuj się. — Wskazuje głową na talerzyk.
— Dziękuję, ale nie jem mięsa. — Blaise mierzy mnie wzrokiem i sam się częstuje, robiąc dość spore kęsy.
— To chociaż chleb weź, pewnie głodna jesteś? — mówi do mnie jak do dziecka, na co parskam śmiechem.
— Nie jem glutenu.
Blaise tylko wypuszcza miarowo powietrze i kręci głową z krzywym uśmieszkiem, po czym dodaje:
— To, czym się żywisz?
— Masz może... tofu? — Unoszę pytająco brew.
— To... co?
— Zjem coś na mieście — stwierdzam, widząc jego minę. Jeszcze tego brakowało, żeby mnie podpuszczał.
— Twoje ubrania były brudne i przemoczone, więc wstawiłem je do pralki. Dam ci igłę i nici, to sobie zaszyjesz dziury.
— Wiem, jak to zabrzmi, ale ja po prostu... — wskazuję na jego poturbowaną głowę. Oko też ma sine, ale nie przypominam sobie, żebym uderzyła go w twarz. W sumie wszystko możliwe, bo mało co pamiętam. — Oko to też moja sprawka?
— Myślałaś, że cię tutaj zaciągnąłem i wykorzystałem, tak? — Oparty tyłkiem o meble kuchenne, upija łyk gorącej kawy i mierzy mnie wzrokiem. — Nic z tych rzeczy, a oko... to mały wypadek. — Macha ręką i upija porządny łyk kawy.
— Przepraszam, ale się przeraziłam trochę...
— Zabrałem cię do siebie, bo niestety do szpitala nie mogłem cię zawieźć. Wiesz, załamanie pogody, jakieś konary drzew na drodze, objazdy, zerwane linie wysokiego napięcia. Ogólnie armageddon.
— Czyli my nie... — Automatycznie rumieniec zalewa moje policzki, a Blaise przygląda mi się badawczo i zauważam, jak parska.
— Nie, co to, to nie. — Odwraca się do mnie plecami i krząta się po kuchni. Otwiera, a później zamyka szafki, jakby sam nie wiedział, co robi.
— Nie dokończyłeś, dlaczego do szpitala, nic mi przecież nie jest?
— Nic nie pamiętasz? — Patrzy na mnie wyczekująco, jakbym coś miała wiedzieć, a przecież nic nie wiem.
— Kompletnie... wszystko mnie boli i ten łuk brwiowy. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tutaj jestem, u ciebie w domu...
— Miałaś wypadek. Znalazłem cię prawie trzy kilometry od wraku samochodu. Chyba byłaś w szoku. Nie wiem... — Wzrusza ramionami.
— O Boże... — powoli zaczynam przypominać sobie, że w zajeździe dosiadło się do mnie trzech mężczyzn. Jeden z nich był wyjątkowo obleśny i natrętny, później urywa mi się film i mam czarną dziurę w głowie.
— Byłaś kompletnie... pijana — dodaje ciszej, jakby wydawał na mnie wyrok.
— Pijana? Ja do ust alkoholu nie wzięłam! — Oburzam się i tylko ciaśniej opatulam ramionami.
— To jak chcesz wytłumaczyć to, że słaniałaś się na nogach i majaczyłaś kompletnie nieprzytomna?
— Nawet mnie nie znasz, a mówisz takie rzeczy! Nic nie wypiłam! Nic! Ani kropelki! — Wkurzam się i czuję jak łzy powoli szczypią mnie w oczy. — Nie piłam! — Niemalże wykrzykuję te ostatnie dwa słowa. Szybkim krokiem przemierzam korytarz i trzaskam drzwiami.
Kładę się na dużym łóżku i zaczynam po prostu płakać. Emocje wzięły górę. Przecież nigdy, nigdy w życiu nie wsiadłabym za kółko nawet po łyczku wina. Może mam czarną wyrwę w głowie, ale jednego jestem pewna, nie tknęłam alkoholu. Nie po tym, co przytrafiło się mojej mamie. Nie po tym, jak zostałam sama z tatą, bo jakiś cholerny gnojek chciał zaimponować swoim kumplom i wsiadł za kierownicę po zakrapianej imprezie.
Kilka minut później słyszę ciche pukanie do drzwi. Siadam po turecku na łóżku.
— Proszę, daj mi spokój! — Unoszę się dumą.
— Masz tutaj twoje ubrania, zostawiam je pod drzwiami. Jedziemy do szpitala.
Nerwowo oddycham i cała się trzęsę, gdy otwieram drzwi. Mechanik obserwuje moją reakcję i siada obok mnie. Mało co pamiętam, mam tylko przebłyski, w których widzę tę parszywą gębę.
Nagle wybucham płaczem, przypominając sobie to, jak po wypadku, za wszelką cenę próbowałam wydostać się z auta, żeby nie stoczyć się w dolinę. Bardzo mało z tego pamiętam, wszystko zlewa się w jeden chaos. Blaise bardzo ostrożnie tuli mnie do siebie, jakby obawiał się mojej reakcji, a ja nie protestuję i mocno wtulam w jego ciepłe ciało.
Chryste, jak ja tego potrzebowałam. Zwykłego przytulenia...
— Musi zbadać cię lekarz. Miejmy nadzieję, że wszystko jest w porządku, ale lepiej sprawdzić, wiesz? — mówi spokojnym tonem, który mnie uspokaja.
Nic nie odpowiadam, tylko kiwam twierdząco głową i trwając w tym czułym uścisku, próbuję poskładać się w względną całość.
__________
Dzisiaj nieco krócej i więcej dialogów. Dajcie znać czy rozdział się podobał, bo ja mam mieszane uczucia.
Miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro