Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

68. BLAISE


Rozdział czeka jeszcze korekta błędów, więc proszę o wyrozumiałość.

W tym opuszczonym mieszkaniu panuje dość ciężka atmosfera. W środku jest duszno, a w powietrzu unosi się smród stęchlizny. W tej kompletnej ciszy słychać tylko nasze przyspieszone oddechy i nierówny małej Lauren, która wykończona, właśnie zasnęła na rękach Federicy. 

Chwytam się za bok, czując cholerny, pulsujący ból i muszę na chwilę oprzeć plecy o ścianę, żeby złapać oddech. Sięgam do kieszeni po tabletki przeciwbólowe, ale one na mnie już w ogóle nie działają. Muszę zagryźć zęby, żeby nie dać po sobie nic poznać.

 - Nie możemy tutaj zostać, ta okolica naszpikowana jest narkomanami i bezdomnymi - mówię, zerkając zza zasłony na ulicę.

Przechodzę przez mieszkanie, bacznie obserwując pomieszczenia. Zerkam przez okno, które znajduje się z drugiej strony budynku i dostrzegam kratownicę i schody ewakuacyjne, które przypominają drabinę.

- Co z nami będzie? Gdzie szukać pomocy? U kogo? - Federica krąży po mieszkaniu z małą na rękach i wygląda jakby postradała zmysły. 

Staram się zachować zimną krew, dlatego decyduję się stanąć na przeciwko niej. Delikatnie zmuszam ją, żeby na mnie popatrzyła i mówię spokojnym tonem: 

- Kochanie, nie pozwolę już nikomu was skrzywdzić i choćbym miał zabić, to zrobię to... 

Federica mocniej tuli do siebie Lauren, a ja składam na ich czołach pocałunki. 

- Jesteście dla mnie najważniejsze i obiecuję, że zrobię, co tylko w mojej mocy, żeby nas z tego wyciągnąć. - Po tych słowach Federica patrzy na mnie z nadzieją, a ja wiem, że łatwo nie będzie dotrzymać słowa.

Czas zdaje się, że stanął w miejscu i chociaż jestem wdzięczny za ten chwilowy spokój, to doskonale wiem, że to tylko cisza przed burzą.

Kolejny raz sprawdzam okna, zasłaniając je jeszcze bardziej, aby nikt nie mógł nas dostrzec. Nagle słyszymy kroki na korytarzu i niezrozumiałą dla nas rozmowę.

Serce hamuje mi w piersiach, a moje spojrzenie staje się jeszcze bardziej skoncentrowane. Powoli wyciągam pistolet z kabury, a drugi podaję Federice i mówię bardzo cicho:

- Schowaj go i w razie potrzeby nie zawahaj się użyć, oni na pewno nie będą mieli żadnych oporów, zresztą wiesz... 

Federica z przerażeniem w oczach wykonuje moje polecenie i również na mój rozkaz zakrywa Lauren usta. Mała na szczęście współpracuje i dzięki Bogu nie płacze. Choć drzwi są zaryglowane, to nie znaczy, że nasze bezpieczeństwo jest pewne.

Przeładowuję broń i bardzo powoli kieruję się w stronę dochodzących do nas głosów. 

Kroki zbliżają się coraz bardziej, a my, zdając sobie sprawę, że nasza śmierć jest w tej chwili na wyciągnięcie ręki, jesteśmy gotowi na wszystko.
Nachylam się do ucha Federiki i szepcę:

- Schowaj się z Lauren do szafy i nie wydawaj żadnych dźwięków, ani słowa, bez względu na to, co usłyszysz. Odpowiadaj tylko na moje pytania, rozumiesz? - Kiwa głową, gotowa na każdy scenariusz, więc całuję ją być może ostatni raz i czule głaszczę moją córeczkę: - Kocham was, zawsze kochałem...

- Też cię kocham, Blaise... - Te słowa, być może wypowiada w obawie przed najgorszym, ale dodają mi niewyobrażalnej mocy.

Zatrzaskuję drzwi starej szafy, zostawiając cienką szparę, żeby moje dziewczyny miały czym oddychać. Po chwili słyszę głośne walenie do drzwi, ale nie reaguję, tylko unoszę wyżej broń i celuję.

W końcu drzwi pod naporem kopnięć, z impetem uderzają o ścianę, a w pomieszczeniu pojawiają się dwaj mężczyźni. Mają chłodne spojrzenia i wyglądają na bardzo zdeterminowanych. Jeden z nich uśmiecha się do mnie i  mówi:

- Cześć, przyjacielu. Mamy kilka spraw do załatwienia z tobą.

Stoję w miejscu, gotowy na każdy ruch. Moje ręce lekko się trzęsą, ale wewnętrzna mobilizacja i miłość do mojej rodziny, daje mi ogromną siłę.

- Nie mam z wami żadnych spraw do załatwienia - odpowiadam, starając się być spokojny, mimo że w głębi duszy drżę.

Mężczyzna zbliża się do mnie, a jego towarzysz trzyma mnie na muszce, ale ja także nie odpuszczam i celuję w niego.

- Długi trzeba spłacać, stary, a jeśli nie masz pieniędzy, to możemy się zająć twoją dziewczyną i bachorem - mówi, śmiejąc się szyderczo.

Wściekłość i strach wypełniają moje wnętrze po brzegi, aż czuję jak pulsuje mi skroń. Nie mogę pozwolić, żeby kolejny raz zrobili krzywdę mojej rodzinie.

- Nigdy na to nie pozwolę! - krzyczę, podnosząc broń w ich kierunku. - Jeśli się zbliżycie, to strzelę!

Łysy typ tylko się śmieje i powoli zbliża do mnie. W tym momencie zrywam się i strzelam. Pocisk trafia go w ramię i sam oddaje strzał, ale ja nie zostaję mu dłużny i kolejny raz naciskam na spust. Ten upada na podłogę i jęczy z bólu. Jego towarzysz zdziwiony chwilą zamieszania, oddaje w moim kierunku kilka strzałów, ale udaje mi się schować za starą wersalką. Czuję jak serce dudni mi w gardle i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że za moment będzie tutaj reszta bandy.

Drugi mężczyzna skrada się i wywraca komodę, żeby mnie zmylić, po czym nagle słyszę strzał. Upadam na kolana, krzycząc z bólu. Wtedy słyszę kolejny strzał i tylko widzę jak napastnik upada, trafiony prosto w głowę.

- Blaise! - Słyszę głos Federicy i przeraźliwy płacz małej Lauren, a później ich obu.

- Uciekajcie, zabieraj małą i uciekaj! - Udaje mi się wyszeptać. - Uciekajcie, zanim zjawi się tutaj reszta!

- Nie! Nie zostawię cię, nie teraz. 

- Uciekaj, do cholery! - krzyczę, resztką sił, czując potworny ból w udzie i staram się zatamować krwawienie. - Bierz broń i proszę ratuj siebie i naszą córkę! W pokoju po drugiej stronie mieszkania, jak otworzysz okno, jest zejście ewakuacyjne. Ukryjcie się w bezpiecznym miejscu!

Federica mimo początkowego oporu, zabiera broń z ręki denata i chowa ją, po czym bierze na ręce maleńką Lauren.

- Wrócę po ciebie z pomocą. Obiecuję... - rzuca, po czym szybko zabiera małą i wychodzi z mieszkania, tuląc do serca roztrzęsioną Lauren.

Kilkanaście minut później do mieszkania wchodzi reszta ludzi Sergiusza. Z całych sił staram się nie ruszać i udaję nieżywego, leżąc na brzuchu. Jacyś ludzie zabierają ciała swoich kolegów i komentują całą sytuację.

- A ten? - czuję kopnięcie w nogę i aż mnie skręca z bólu. Muszę zagryźć zęby, żeby nie zawyć.

- Zostań tutaj i pilnuj go, a my jak odstawimy naszych, to zabierzemy i tego.  Sergiusz się ucieszy, że szczur wreszcie zdechł - rechocze wrednie.

- Spierdalamy, bo psy już węszą! - dodaje inny i wychodzą.

W oddali słychać wycie syren policyjnych, więc reszta ekipy również szybko zwija się z miejsca.

Leżę na zimnej podłodze i staram się nawet nie drgnąć. Zmagam się z ogromnym bólem i wiem, że muszę działać bardzo ostrożnie, a przy tym i szybko, co łatwe nie jest. Wszystko, co teraz zrobię, będzie miało wpływ na to, czy uda mi się wyjść z tego w jednym kawałku.

Moje serce bije jak oszalałe, a myśli krążą wokół jednego celu: uratować Federicę i Lauren.

Staram się zeskanować otoczenie i kątem oka dostrzegam, że goryl siedzi na krześle i zajęty jest oglądaniem boksu na telefonie, w uchu ma słuchawkę. Bardzo powoli, nie wykonując żadnych zbędnych ruchów, sięgam po broń, którą ukryłem w skarpecie. Czuję, jak adrenalina płynie przez moje żyły i pomimo odczuwalnego bólu, jestem gotowy do działania.

Wstrzymuję oddech, gdy ten zerka na zegarek, ale na szczęście ja go nie interesuję. Mężczyzna wstaje i robi rundkę po mieszkaniu, spoglądając w każde okno, po czym sięga po papierosa.

Mam wrażenie, że czas płynie jakby w zwolnionym tempie, ale muszę zachować spokój i skupić się na zadaniu. Gdy ten znowu wraca do oglądania boksu, powoli sięgam po glocka i celuję mu prosto w głowę.

- Rzuć broń! - krzyczę, przeładowując magazynek, gotów oddać strzał.

W tym samym momencie wypada mu z rąk telefon. Mężczyzna patrzy na mnie jak na zjawę - prawdopodobnie nie spodziewał się, że zmartwychwstanę.

O, jak mi przykro!

- Kładź się na ziemię! Już! - rozkazuję mu i kopię w krzesło na którym siedzi i po chwili tego żałuję, bo moje rany dają o sobie znać.

- Co ty odpierdalasz, chłopie? - pyta zdziwiony i wykonuje moje polecenie.

- Morda w kubeł, bo rozkurwię ci łeb!

Celuję mu cały czas w tył głowy, a gdy go przeszukuję, to przystawam mu broń do głowy, tak, że doskonale ją czuje i wie, że nie żartuję.

Zabieram mu nóż, portfel, słuchawkę, która służy do porozumiewania się z resztą ekipy Sergiusza, kajdanki i telefon komórkowy.

Zdobywam kilka cennych informacji, jak na przykład tę, że w poszukiwaniach Federicy pomaga FBI i cała policja stanowa. Z tego co mówi nowicjusz, to kilkunastu współpracowników Archibalda i Sergiusza zostało już aresztowanych, w tym wysoko postawieni funkcjonariusze policji i prywatni detektywi.

Zanim opuszczę mieszkanie, unieruchamiam "strażnika", zamykając go skutego w kajdanki w szafie. Wiem, że muszę działać szybko, ale przynajmniej teraz mam telefon.

Kuśtykając, opuszczam mieszkanie, a moje myśli skupione są na tym, żeby jak najszybciej odnaleźć Federicę i Lauren.

Decyduję się skontaktować z jednym z moich przyrodnich braci, aczkolwiek nie liczę na to, że nadal ma ten sam numer.
Gdy odbiera, muszę przyznać, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

- Słucham?

- To ja Blaise, błagam cię, pomóż mi, pomóż nam. Udało mi się odbić Federicę i Lauren, ale wszystko się skomplikowało...

- Chryste! To Blaise! On żyje! Ludzie, on żyje! - słyszę euforię w głosie i wielkie poruszenie. - Gdzie jesteś?

- Wyślę ci dokładną lokalizację, liczy się każda minuta, tutejsza policja współpracuje z mafią, dlatego jesteś ostatnim ratunkiem... jestem ranny, mam dwie rany postrzałowe i nie wiem, co z moimi dziewczynami. Mogę tego nie przeżyć... - Z trudem kończę rozmowę.

- Dzwońcie na policję, oni żyją! Dzwoń do ojca Federicy, bo on umiera ze strachu! - słyszę jak woła do kogoś.

Rozłączam się i schodząc do piwnicy, wysyłam dokładną lokalizację Whiliamowi.

Wchodzę wgłąb, bo być może tutaj schowała się Federica z Lauren. Wolnym krokiem, z załadowaną bronią, przechodzę przez ciemne korytarze, zmuszając swoje oczy do przyzwyczajenia się do panującego mroku. Mimo kilkukrotnego mrugania, widok prawie nie ulega poprawie.

W tej chwili nie mam czasu na zastanawianie się nad tym, jak może wyglądać mój koniec, dlatego muszę działać. Mam jeden cel - na zawsze zakończyć ten niechlubny rozdział naszego życia.

Nagle słyszę ciche skrzypnięcie metalowych drzwi. Moje serce zaczyna bić jeszcze szybciej, niż chwilę temu, a głowa jest pełna obaw.

Czy to one?
Czy może nieproszeni goście?

Gdy dostrzegam, że do piwnicy wchodzi mężczyzna w czarnym garniturze, jestem gotowy do walki na śmierć i życie, wiedząc, że on przyszedł tutaj w bardzo konkretnym celu - żeby mnie zabić.

Otwarte za nim drzwi wpuszczają wiązkę światła do ciemnego wnętrza piwnicy, więc wchodzę bardziej we wnękę, żeby się ukryć.

Mężczyzna ma przy sobie latarkę i w pewnym momencie, gdy świeci w moim kierunku, nasze spojrzenia nieoczekiwanie krzyżują się i dobrze wiem, z kim mam do czynienia.

To Sergiusz.

- A podobno jesteś już martwy... - rzuca z cynicznym uśmieszkiem i spluwa, po czym nachyla się i włącza światło.

Skubany...

O dziwo jeszcze kilka jarzeniówek świeci, chociaż część z nich tylko miga, drażniąc moje oczy.

Szybko sięgam po glocka, ale ten jest szybszy i jako pierwszy celuje we mnie.

- Rzuć to, kurwa! - krzyczy w moją stronę i mierzy mnie morderczym wzrokiem.

- Gdzie jest Federica i Lauren? - pytanie wypływa z moich warg z gniewem i desperacją w głosie jednocześnie.

Sergiusz tylko uśmiecha się, nie zamierzając odpowiedzieć, po czym wolnym krokiem podchodzi w moim kierunku.

- Powiedz mi, gdzie są! - krzyczę, czując, jak przypływ adrenaliny dodaje mi sił.

- Widzisz, wszystko co miałem, co było dla mnie tak ważne, ty chciałeś mi zabrać. Ona krzyczała moje imię, kiedy ją pieprzyłem, nie twoje. Nigdy nie będziesz miał mojej Federicy. Nigdy! - rzuca gniewnie, po czym oddaje strzał w moim kierunku, ale specjalnie pudłuje, żeby mnie nastraszyć.

Świst kuli przelatuje koło mojego ucha. Nie czekam ani sekundy dłużej, tylko utykając, rozpędzam się i próbuję schować za ścianką działową.

- Gdzie się chowasz, szczurze jebany?! - Słyszę jak kopie w kartony i poustawiane stare graty.

Wykorzystuję moment i wychylając się, oddaję strzał w jego kierunku, ale skurczybyk robi unik i śmieje się, jakby postradał zmysły.

- Jak mnie zastrzelisz, to nigdy się nie dowiesz, gdzie jest Federica! - mówi z szyderczym uśmiechem.

- Czego chcesz? - krzyczę resztką sił.

- Żebyś zdechł, psie! - padają kolejne strzały, a ja teraz czołgam się po podłodze.

Wszystko dzieje się bardzo szybko. Strzały wypełniają przestrzeń, a ja staram się trafić w Sergiusza. Kule świszczą tuż nad moją głową, więc nie mam na co czekać i na ślepo oddaję kilka strzałów. Niestety trafiam tylko w ścianę.

- Marny z ciebie strzelec, oj marny...

Widzę, że Sergiusz zbliża się do mnie.  Serce wali mi jak młotem, ponieważ kończą mi się już naboje.

Gdy stoimy twarzą w twarz, naciskam na spust, ale magazynek jest już pusty i pistolet oddaje tylko głuchy brzdęk.

- Kurwa mać! - klnę, a Sergiusz wybucha śmiechem, zanosząc się na cały głos.

- Jesteś żałosny! - rzuca wściekle i podbiegając do mnie, wywraca mnie na podłogę i okłada pięściami.

- Pierdol się! - oddaję cios i przyjmuję kilka, czując przeraźliwy ból w miejscach postrzału.

Sergiusz nie daje mi szansy na odparcie ataku. Jego uderzenia są szybkie i precyzyjne, a ja nie mam siły ani możliwości, by się bronić. Czuję, jak moje ciało traci resztki energii, a ból staje się nie do zniesienia.

Nagle, zza rogu piwnicy dochodzi nas płacz dziecka i szybkie kroki. Na środek wybiega Lauren i kompletnie przerażona stoi nieruchomo. Obserwuje nas i zamiera. Sergiusz przerywa swoje ciosy i odwraca się w stronę dobiegającego nas dźwięku.

- Lauren, gdzie jest mamusia? Choć do mnie! - Lauren wycofuje się, gdy Sergiusz wstaje, i wpada na ścianę. Zaczyna jeszcze głośniej płakać, więc się odzywam:

- Uciekaj! Uciekaj, Lauren!

Widzę, że jeszcze ktoś pojawił się w piwnicy, ale jarzeniówki migając raz po raz światłem, utrudniają mi widoczność. Widzę tylko zarys postaci.

- Puszczaj go, bo rozwalę Ci łeb!

Zaskoczony Sergiusz odwraca się w moją stronę i z krzywym uśmieszkiem rzuca, spoglądając na Federicę:

- Kochanie, rzuć broń, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę! - mówi z pogardą, po czym wstaje i z całej siły kopie mnie w brzuch.

Wijąc się z bólu, widzę jak Federica próbuje oddać kolejny strzał, ale roztrzęsiona, pudłuje. Ten się wścieka i teraz kieruje broń w stronę przerażonej maleńkiej Lauren, która zakrywa rączkami twarz.

- Ani kroku, bo bez wahania rozwalę jej łeb! - krzyczy i zmusza Federicę do poddania się.

Wolnym krokiem zbliża się do niej i przejeżdża bronią po jej brzuchu, kierując się w górę i przykłada broń do serca.

- A teraz kochanie, chwytasz za broń i najpierw zastrzelisz małą, a później tego jebanego robala. Po wszystkim będziemy mogli zacząć wszystko od nowa, wiesz i żyli długo i szczęśliwie, bez żadnych przeszkód, rozumiesz? - dodaje z przekonaniem.

Federica jest przerażona i tylko głośno przełyka ślinę, a ja czuję jak z bólu pulsuje mi cały brzuch i noga. Nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa, czując jak zalewa mnie pot, a moje ciało drży.

Sergiusz wciska Federice w ręce broń i przytrzymując jej dłonie, każe jej strzelić.

- No na co, do kurwy, czekasz?

- Sergiusz, proszę cię, to moja ukochana córeczka. Obiecuję ci, że ja o wszystkim zapomnę, przysięgam, tylko nie rób jej krzywdy... - mówi kompletnie roztrzęsiona.

- I to jest właśnie problem, ukochana córeczka - przedrzeźnia ją, po czym z uśmiechem na twarzy, dodaje: - Ja jej krzywdy przecież nie zrobię, ty to zrobisz. - Wybucha śmiechem i rozkazuje jej strzelać.

Czołgam się w stronę noża, który wypadł mi z kieszeni i widzę jak Federica cała drży. Gdy nie wykonuje jego polecenia, ten uderza ją z całej siły w twarz i gdy upada, wyszarpuje jej z rąk broń.

Udaje mi się doczołgać do noża i czując przypływ adrenaliny, w ostatnim momencie udaje mi się doskoczyć do Lauren, żeby osłonić ją własnym ciałem.

W tym momencie, gdy tulę drżące ciałko mojej córeczki, w powietrzu unosi się huk, a następnie mój wrzask, po czym upadam na brudną podłogę. Trafił mnie w ramię, więc z całych sił próbuję wstać i odebrać mu broń, bo inaczej nie wyjdziemy z tego cało.

Padają kolejne strzały, więc Federica podbiega do nas i bierze na ręce Lauren, która jest kompletnie przerażona. Sergiusz nie daje za wygraną i próbuje wyrwać małą z rąk Federicy.

- Puszczaj ją, szmato! - Agresywnie odpycha Federicę, ale ta nie uwalnia mocnego chwytu. Lauren drze się w niebo głosy, a ja biorę rozpęd i wskakuję mu na plecy, podduszając go.

Adrenalina napędza mnie do działania, więc zdecydowanym ruchem przykładam mu nóż do gardła, ale Sergiusz ma więcej siły i udaje mu się wybić mi go z rąk.

Szarpanina trwa i trwa, a nasze szanse wydają się wyrównane. Sergiusz jednak zdobywa przewagę, gdy uderza mnie w miejsce postrzału. Gdy ja kulę się z bólu, ten sięga po pistolet.

- Pieprzyłem ją dzień w dzień, miałem ją kiedy tylko chciałem, ona należy do mnie! Tylko do mnie! - krzyczy i celuje we mnie, gdy dociska mnie swoim ciałem do podłogi. Z całych sił staram się wyrwać mu broń lub skierować ją chociaż w sufit.

- Gdybyś ją kochał, nie zrobiłbyś z jej życia, takiego piekła! - rzucam rozwścieczony.

- I kto to mówi?! To przecież wszystko przez ciebie! - Uderza mnie pochwytem, aż mnie mroczy.

W końcu, jakimś cudem udaje mi się wytrącić mu z ręki broń. Ta ląduje kilka metrów dalej, ale jestem zbyt wyczerpany, by po nią sięgnąć i kontynuować walkę.

Federica, odstępuje od Lauren, która zwinięta w kłębek płacze we wnęce piwnicy, i zwinnym krokiem podbiega do nas. Dziękuję Bogu, że udało jej się przechwycić broń.

- Kładź się na podłogę, bo nie zawaham się ani sekundy, Sergiusz! - wrzeszczy i ku mojemu zdziwieniu ten grzecznie wykonuje jej żądania. - Jeden ruch i właduję ci cały magazynek!

- Kochanie nie rób głupstw... pójdziesz za kratki, twój chłoptaś też, pomyślałaś o naszej kochanej Lauren? - Próbuje ją urobić, ale ta nie ulega.

- Lauren to moja córka, moja i Blaise'a! - rzuca, cały czas celując w Sergiusza.

Podchodzę do niej wolnym krokiem i proszę ją, żeby dała mi broń, a sama oddaliła się, zabierając Lauren w bezpieczne miejsce. W tym samym momencie słyszę ogromny ogłuszający huk, a następnie kilkunastu uzbrojonych mężczyzn wchodzi do środka i każą nam się poddać i położyć na podłodze.

Wszystko dzieje się błyskawicznie. Zamaskowani ludzie z bronią okrążają nas, a druga ekipa służb specjalnych biegnie korytarzami na piętra opuszczonego budynku.

Obezwładniają nas i wrzeszczą, żebyśmy się poddali, wtedy Federica krzyczy, że została porwana przez Sergiusza. Dlatego w pierwszej kolejności zabierają Lauren i Federicę, które ukryły się w jednym ze schowków na rowery.

Sergiusz od razu zostaje zakuty w kajdanki i siłą zostaje przetransportowany na najbliższy posterunek policji, a do mnie wezwano ratowników medycznych, którzy właśnie wylądowali na dachu budynku.

Udzielają mi pierwszej pomocy, podając kroplówkę ze środkiem przeciwbólowym  i sprawdzają rany postrzałowe.

- Musimy natychmiast zabrać cię na blok operacyjny! - informuje mnie lekarz pogotowia ratunkowego, a ja powoli tracę kontakt z rzeczywistością.

W oddali widzę dwie zbliżające się do mnie sylwetki i czuję przeszywające zimne dreszcze.

- Zabieramy go helikopterem do stanowego szpitala! - informuje jeden z ratowników przerażoną i zapłakaną Federicę, a ja posyłam jej ciepły uśmiech.

Widzę jak tonie w ramionach ojca i wiem, że już teraz nic jej nie grozi.
Nagle czuję ciepło rozchodzące się po całym ciele i odpływam, czując niesamowitą lekkość i błogość...

______________________
Dziękuję wszystkim wytrwałym Czytelniczkom, za poświęcony czas na czytanie. Mam nadzieję, że spotkamy się przy innych moich opowiadaniach.
S. ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro