Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

66. BLAISE I część

Gdy Federica znika za drzwiami łazienki, sięgam po reklamówkę z zakupami. Ręce trzęsą mi się jakbym miała delirę, ale ból jest naprawdę sromotny. I tak długo udało mi się wytrzymać. Sprawdzam czy maleńka na pewno śpi i gdy mam pewność, biorę butelkę wódki. To będzie kurewsko trudne, ale muszę sobie ulżyć, bo jeszcze chwila i narobię w gacie.

Łykam garść proszków przeciwbólowych, które kupiłem na stacji, ale w tym stanie, są dla mnie raczej jak cukierki - nie pomogą, nie zaszkodzą.

Z trudnością zdejmuję zakrwawioną i śmierdzącą koszulkę. Rozebrany do pasa, siadam na krawędzi łóżka, cały czas tłumiąc jęki, ewidentnie ta pozycja jest "bólotwórcza". Czując, jak ten tępy ból dosłownie zgniata mnie jak puszkę po coli. Żeby sobie ulżyć, zaciskam na pościeli pięści. Po chwili lekko luzuję pasek, który dość dobrze spisał się i zatamował największe krwawienie.

Ostrożnie przykładam do rany nasączony wódką ręczniki i po chwili widzę wszystkich świętych.

- Kurrrwa... - jęczę przez zaciśnięte zęby, bo ból jest niewyobrażalny, a tylko dotknąłem tego miejsca.

Chwilę przyglądam się powstałej bliźnie i
czuję jak pot spływa po mnie ciurkiem. Jedynie o czym marzę, to uśmierzyć ten cholerny ból.

Kompletnie nie wiem, co robić, jak usunąć kulę, czy w ogóle mam to robić? Kiedyś czytałem, że pocisk mógł rozkruszyć się w moim ciele, więc bez chirurga, to się chyba nie obejdzie.

Teraz bardzo żałuję, że nigdy nie interesowałem się medycyną naturalną. Być może Chińczycy znają sposób,a ja muszę się tylko zastanawiać.

Co innego oglądać jak robią to w filmach bohaterzy filmów sensacyjnych, a co innego próbować swoich sił jako doktor House od siedmiu boleści.

Gdy słyszę skrzypnięcie drzwi od łazienki, wzdrygam się. Jestem spanikowany, bo znając życie, Federica będzie nalegała, żeby wezwać pomoc.

- Chryste, Blaise. - Uklęka przede mną i zadziera na mnie pytający wzrok. - Proszę, tylko nie mów mi, że to nic wielkiego i że przez cały czas przede mną to ukrywałeś! - Unosi głos, ale szybko reflektuje się, że przecież obudzi małą, a tego nam teraz naprawdę nie trzeba.

Widzę panikę w jej oczach na widok zakrwawionej koszulki i pieluchy.

- Nie mam zamiaru... - z trudem oddycham, bo próbuję nie wyć z bólu. - Nie było czasu na zwierzenia, musiałem działać. Pomożesz mi? - pytam niepewnie, bo przecież żadne z nas nie ma pojęcia, co zrobić.

Jesteśmy zdani na siebie.

- Boże drogi! Może jest tutaj jakiś lekarz. - Zaczyna nerwowo chodzić po pokoju i obgryzać paznokcie. - Matko przenajświętsza, Blaise! Dlaczego wcześniej nic nie mówiłeś! Jesteś poważny? Przecież mogłeś mi umrzeć...

Odchylam głowę i próbuję nabrać powierza. Wiem, że ją rozzłościłem, ale nie miałem wyjścia, gdy wróg deptał nam po piętach.

- Myślę, że nie mamy wyjścia i po prostu musisz mi pomóc, Federica... - sapię, czując już limit, a Federica jest cała roztrzęsiona.

Błądzimy jak dzieci we mgle, bo z chirurgią ekstremalno-eksperymentalną mamy niewiele wspólnego.

- Musisz zdezynfekować ręce wódką, a jeśli chcesz, to wypij łyka na odwagę. - Z ledwością wyduszam z siebie.

- Może ty wypij, nie będzie aż tak bolało? Chryste, nie wiem! Wypijesz?

Biorę butelkę i zaciągam solidnego łyka. Nie wiem czy to coś da, ale chcę bardzo w to wierzyć. Mam nadzieję, że w połączeniu z proszkami, które zażyłem, wreszcie uzyskam lekką ulgę w bólu.

Czuję jak ciepło rozchodzi się po całym ciele, ale ból jest nadal tak samo silny, jak i przed załyczeniem gorzały.

- Co mam teraz zrobić, ja nigdy nie byłam dobra z biologii, a anatomię zdałam na dwóję? - Federica delikatnie głaszcze mój brzuch, aż czuję dreszcze. Włoski stają dęba, aż muszę z całych sił zacisnąć zęby.

- Prawdopodobnie trafił mnie rykoszet, ale pewności nie mam, bo wszystko działo się bardzo szybko. - Streszczam, czując lekki zjazd.

- Wezwijmy pogotowie, proszę! - Zrywa się z miejsca i wygląda przez żaluzję. - Blaise, tutaj liczy się czas, niewiadomo ile straciłeś już krwi i czy nie masz już zakażenia, a już nie wspomnę o obrażeniach wewnętrznych...

- Wiedziałem, że jak się dowiesz, zaczniesz panikować. To jest najgłupszy pomysł w tej sytuacji...

- A masz jakiś lepszy?! Co, mam zanurkować łapą w twoim brzuchu, jak Jaś Fasola?

- No nie powiem, tym mnie nawet rozśmieszyłaś... - parskam i momentalnie tego żałuję.

- Blaise... - Zbliża się do mnie i siada na krawędzi łóżka. Nasze oczy wpatrują się w siebie, aż czuję wszechogarniające mnie dreszcze. Federica delikatnie głaszcze mój policzek i ze łzami w oczach, mówi: - Boję się o ciebie i nawet nie chcę myśleć, że kolejny raz mogłabym...

- Spokojnie... - Muszę opanować sytuację, bo panika doprowadzić może do najgorszego. Chwytam jej delikatną i zimną dłoń, po czym całując ją, dodaję: - Nie pozwolę, żebyś kolejny raz musiała przeze mnie cierpieć. Uwierz mi, ja nie miałem wyjścia. Codziennie myślami wracałem do ciebie. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca, bo ono miało być przy tobie...

- Proszę, szukajmy pomocy. Na recepcji na pewno uzyskamy jakąkolwiek pomoc. Wezwiemy pogotowie, będą świadkowie...

- Wezwanie pogotowia wiąże się z przesłuchaniem, a skoro to rana postrzałowa, to wezwą gliny i jesteśmy w dużej dupie. I po pierwsze, to nie mam żadnych dokumentów, po drugie policja prawdopodobnie współpracuje z nimi, ponieważ wydano za mną list gończy. To ja w tym całym piekle jestem tym złym! Rozumiesz, dlatego to nie jest dobry pomysł?! - tłumaczę przez zaciśnięte zęby.

- Straciłeś dużo krwi... - mówi, nie kryjąc już łez. - A co jeśli...

- Spokojnie, damy radę jakoś nas z tego wyciągnąć, tylko musisz pomóc mi zdezynfekować ranę, bo sam chyba nie dam rady.

Federica przymyka zmęczone oczy i bierze głęboki wdech, po czym podaje mi czysty ręcznik.

- Zgryź go zębami, bo inaczej nie dasz rady stłumić krzyku.

Robię co mi każe i naprawdę jestem na granicy wytrzymałości, bo właśnie wybiło mi licznik. Ból jest nie do opisania. Czuję jak robi mi się słabo i odlatuję.

***
Budzi mnie dźwięk tłuczonego szkła, więc zrywam się na nogi i czuję jakbym śnił, chociaż to już nie jest sen. Sięgam po bluzę i wolnym krokiem schodzę na parter. Podłoga wrednie ze mnie szydzi, cichym skrzypnięciem. Przez okienko wychodzące na podwórko dostrzegam zaparkowany czarny SUV, ten sam, który pamiętnego wieczora podjechał pod warsztat. Finał tego spotkania wszystkim jest znany...

Dostrzegam zamaskowanych typów i już wiem, że przyjechali po kasę. Nazywają to spłatą długów za straty, które przeze mnie ponoszą. Niestety nie mam grosza, bo wszystkie oszczędności przeznaczyłem na pogrzeb i pomnik dla Sigusia. Pieniądze ze zbiórki zostały przekazane na inne potrzebujące dzieci.

Jestem przerażony.

Gdy słyszę mocne walenie do drzwi, kompletnie nie wiem, co robić. Jeżeli nie zareaguję, oni i tak wejdą siłą.

- Otwórz! Mamy do pogadania! - Wrzeszczy wzburzony Archibald.

Tylko przypuszczam, po co przyszedł. Przez cały czas, gdy byłem zmuszony pracować dla niego, zbierałem dowody. Mam ich całe mnóstwo. Archibald chce teraz zostać szeryfem, więc będzie wywierał presję, żeby mnie złamać.

Teraz, gdy już nie mam nikogo, zapewne dokończy to, co zaczął te kilka lat temu.
Zniszczy dowód swoich przestępstw.

Zniszczy mnie.

Zrywam się z miejsca, czując jak powoli tracę zmysły. Biegnę na piętro i w popłochu pakuję do torby pieniądze, laptopa, telefon i album ze zdjęciami.

Gdy z dołu dochodzi straszny huk, wiem, że tym razem mnie po prostu zabiją. Otwieram okno wychodzące na sad i pola uprawne. Zastanawiam się, czy jak skoczę, to złamię sobie nogi,czy tylko się pocharatam.

Nie tracą już ani chwili skaczę z piętra i mimo bólu, napędzany adrenaliną, biegnę przez pola do pobliskiego lasu.

Złapanym stopem, udaję się do miasta. Tam od razu kieruję się na posterunek policji. W większym mieście być może otrzymam pomoc,na którą nie mogę liczyć w miasteczku. W laptopie mam wszystko to, co pozwoli mi raz na zawsze uwolnić się od demonów przeszłości i rozpocząć nowe życie u boku ukochanej kobiety, o którą zawalczę.

Jest moją jedyną nadzieją na nowy początek.

Przechwyciłem wiadomości, bardzo cenne informacje i to w sumie powinno wystarczyć, żeby usadzić Archibalda i jego wspólników na długie lata. W przyszłym tygodniu planują duży przerzut kradzionych aut i narkotyków, a jeszcze w tym, mają wywieźć dziewczyny do domów publicznych w Europie, pod pretekstem pracy w modelingu. Wszystko, czyli całą korespondencję, plany przerzutu, mapki, dosłownie wszystko, mam w laptopie i tym razem to dowody, a nie poszlaki.

****

- Niestety, ale to, co nam pan przedstawił, nie daje nam pewności, czy wskazane przez pana osoby są zamieszane w tę całą sprawę. Oczywiście zebrane informacje przekażemy miejscowej policji, zgodnej z miejscem zamieszkania i wtedy proszę spodziewać się wezwania jako świadek.

- Czy pan sobie żartuje? To bandyci, a miejscowa policja jest w tym wszystkim umoczona po pachy. Tłumaczę przecież, że miejscowi niejednokrotnie byli zastraszani przez policję, to układ zamknięty. Gdzie mam szukać sprawiedliwości?

- To tylko pana przypuszczenia, poza tym te nagrania i wiadomości mogą być spreparowane. Nie mamy pewności czy nie chce się pan na kimś zemścić. Poza tym w bazie nie mamy żadnych skarg od mieszkańców, więc to tylko pana słowa.

- Mam przecież dowody! Widział je pan, wszystko mam na tym pendrive!

- Proszę mnie nie pouczać!

- Czyli co, nie pomożecie mi? Oni dzisiaj wtargnęli na moją posesję, wcześniej dotkliwie mnie pobili, dzisiaj włamali się do mojego domu! Kiedy zareagujecie, jak mnie zabiją? Dopiero wtedy?

- Niestety nie pomogę panu... - mierzy mnie z góry do dołu po czym dodaje z cholernym uśmieszkiem: - I proszę uważać na siebie. I na rodzinę...

- Grozi mi pan?

- Nie, to już pańska interpretacja, ja tylko tak z troski...

Wychodzę kompletnie załamany, bo nie tak to sobie wyobrażałem. Naiwnych nie sieją... Teraz już wiem, że do domu nie mam po co wracać, skoro zostanie powiadomiony miejscowy komisariat policji z Archibaldem na czele.

Jestem udupiony.

I pomyśleć, że te szuje będą bezkarne, bo zwykły obywatel jest traktowany jak karaluch.

Kupuję bilet i wsiadam w pierwszy lepszy autobus. Z nerwów nawet nie wiem, czy zabrałem ze sobą plecak. Sprawdzam raz jeszcze i na całe szczęście wszystko mam.

Teraz muszę na spokojnie pomyśleć, co mogę zrobić, czy mam jakieś wyjście. Czuję wibrację telefoni, więc zerkam na wyświetlacz:

"Właśnie wydałeś na siebie wyrok śmierci, Blaise. Kolejny raz nas sprzedałeś, szczurze, tylko na szczęście w moich kręgach są jeszcze koledzy, a nie takie szuje jak ty! Tym razem nie odpuszczę. Przysięgam! Zdechniesz jak kundel!"

Odchylam głowę ku górze i miarowo wypuszczam powietrze, wiedząc, że on nie rzuca słów na wiatr...

Nigdy tego nie robił.

***
Dobry wieczór!
Na życzenie Kasia20_ dałam radę poprawić połowę rozdziału.
Miłego!
❤️
S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro