63. SIMON BAKER
Nie wiem jak długo przetrzymują mnie w tej starej, zatęchłej szopie, ale każda minuta spędzona tutaj, nie napawa mnie optymizmem, a o zgrozę. Najgorzej jest, gdy ci dwaj, co mnie tutaj przywieźli, wracają i po prostu wyładowują swoją całą złość na mnie. Poza tym bardzo dużo piją i sprowadzają tutaj dziwki na całonocne libacje i używanie. Z tego, co mówią, to stodoła jest ich dziuplą, tak zwanym magazynem na dragi, broń i tylko Bóg wie, co jeszcze. Ktoś, kto ją projektował miał łeb nie od parady, bo zewnątrz pewnie nie rzuca się nikomu w oczy, a w środku znajduje się zupełnie wszystko, co nielegalne, łącznie z kradzionymi samochodami, telefonami, tablicami rejestracyjnymi.
Po tym wszystkim, co już usłyszałem od ludzi, którzy pracują dla Archibalda, bardzo martwię się o Federicę. Uświadomili mi, że naprawdę zalazła im pod skórę, a oni nie rzucają słów na wiatr. To bestie, które z upływem lat, stają się zupełnie nieobliczalne.
Te trzy lata temu nie bez powodu przepadłem bez śladu. Nie miałem wyjścia. Chciałem żeby już nikt nigdy przeze mnie nie cierpiał, żeby już nikt nigdy nie zginął przez błędy mojej młodości...
Od tych kilku dni, które tutaj mnie trzymają, jadłem zaledwie dwa, a może trzy razy i to coś, co przypominało raczej resztki z talerzy dla świń, ale nie narzekam, mogłem nie jeść nic. Dzisiaj również "brałem" prysznic, a dokładniej zostałem oblany zimną wodą i czuję jak przeszywają mnie zimne dreszcze, na przemian z oblewającym ciało zimnym potem. Coraz bardziej też czuję nieprzyjemny ucisk w żołądku i burczenie w brzuchu, nie tylko z głodu.
Teraz od kilku godzin wsłuchuję się w najbliższe otoczenie, próbując ocenić czy jest już noc, a może wczesny poranek — nie wiem, bo chyba z gorączki zasnąłem. Jest zupełnie cicho, więc tylko podejrzewam, że jest już noc, to akurat udaje mi się rozpoznać po pohukiwaniu sowy, cykadach i rechotaniu żab. Poza tym już wiem, że prawdopodobnie znajdujemy się przy zjeździe z autostrady, ponieważ gdzieś obok parkują duże, ciężarowe auta — słyszę ich warkot silników, a z oddali dobiegają charakterystyczne huki zamykanych drzwi czy też klap bagażników i rozmyte przez odległość głosy.
Może szopa znajduje się w pobliżu parkingu dla tirów? Może wystarczyłoby krzyczeć o pomoc i ktoś wreszcie zakończyłby to piekło?
- Nieźle go urządziła ta sucz, a niby taka drobniutka jest. - Po głosie rozpoznaję, że to Coradian, więc odruchowo kulę się w sobie, gdy drzwi otwierają się z dość wielkim hukiem, odbijając od ściany. - Chętnie bym ją przeleciał, już nawet raz byłem blisko.
- Widziałeś filmiki z monitoringu? Sergiusz obracał ją jak pojebany, mała jest niezła, ale nietykalna...
- Widziałem. Jest też nieźle popierdolony, bo w sumie mógłby mieć każdą, a trzyma się jej, jakby innych bab na świecie nie było.
- Gdzie ją położyć? Szefo zaznaczył, że mamy dać jej na razie spokój, jak tylko znajdzie tę drugą zdzirę, to on już się nią zajmie i nie tylko nią. - Ten głos również rozpoznaję, z tego, co pamiętam nazywają go "Beret".
- W dupie to mam! Chcę się zabawić! - Cordian wybucha śmiechem i słyszę tylko brzdęk klamry od paska spodni.
Z całych sił napinam się i ile mam w płucach sił, krzyczę:
- Zostaw ją! Zostaw!
Czuję jak palący piekielnymi ogniami płomień przepływa mi przez gardło. Po chwili ciszy, słyszę kilka mocnych kroków i czuję silne uderzenie w twarz, aż odchylam w tył głowę, po czym znów ten wredny śmiech. Upadam razem z krzesłem na śmierdzącą podłogę, czując kurewski ból. Worek, który miałem zarzucony na głowę nieco się podwinął i teraz kątem oka dostrzegam łunę światła, które wdziera się z latarni przez małe okienko. Światło, które niewyobrażalnie drażni moje oczy, tylko potwierdza wcześniejsze przypuszczenia - jest noc, więc i pewnie ani żywego ducha w okolicy.
Muszę kilka razy mrugnąć, żeby pozbyć się tego dziwnego uczucia zamglonych oczu. Cordian sprzedaje mi kopa w brzuch i rzucając obelgami, wraca do przerażonej dziewczyny.
Czy to moja Federica?
- I co, maleńka? Musiałaś tak się wymądrzać, grzebać w gównie i zajmować się nie swoimi sprawami, co? - Głos Cordian ocieka kpiną. - Mało ci?
Słyszę jak zrywa taśmę, prawdopodobnie z zaklejonych ust, a zaraz potem przeraźliwy krzyk dziewczyny:
- Puszczaj mnie! Puszczaj!
Z całych sił staram się zrobić cokolwiek, żeby tylko nie doszło do tego, co uplanowały sobie te dwie pojebane świnie, ale jestem bezradny.
- Jednak już nie jesteś taka mądra, co? A teraz ładnie opierdolisz mi lachę, tak na zgodę, co księżniczko? Podobno lubicie jak nazywamy was księżniczkami? - Kątem oka dostrzegam jak pociąga ją za rękę, żeby uklękła i odpina rozporek, ten drugi zatyka jej usta, żeby nie krzyczała, a wolną ręką błądzi po jej piersiach. Zaczynam nerwowo poruszać się na podłodze, ale to na marne. Jestem wkurwiony, ale to na nic, to na nic nie daje.
- A temu co odpierdala? - Mówi ten drugi, puszczając, prawdopodobnie Federicę, chociaż pewności nie mam. Podchodząc do mnie wolnym krokiem, spluwa i uklękła obok mnie, łapiąc za worek i zrywa go z mojej głowy.
- Strzel mu w łeb, bo i tak żaden z niego pożytek, a ja muszę coś dokończyć!
Typ chwyta za moją twarz, aż czuję nieprzyjemny ból. Ściska mnie za policzki i każe patrzeć, jak Cordian usiłuje zgwałcić tę bezbronną kobietę.
Widzę jak pcha drobną dziewczynę na podłogę i siłą rozchyla jej uda, ale ona nie poddaje się bez walki, dlatego Cordian uderza ją w twarz, po czym kładzie się na niej. Szarpię się, żeby jakimś cudem pomóc przerwać ten dramat, ale nie mogę nic zrobić. Cordian bierze siłą dziewczynę, wykonując przy tym dość agresywne ruchy. Ten drugi cały czas trzyma moją twarz i obleśnie sapie, gdy przygląda się tej bezbronnej dziewczynie. Cordian zatyka jej usta, gdy biedna próbuje krzyczeć, żeby tego nie robił i gwałci ją na moich oczach. Czuję jak narasta we mnie niewyobrażalny gniew i jeszcze chwila, a mnie rozerwie. Ten drugi nachyla się nade mną, więc wykorzystuję moment i walę mu z całej siły z główki, tak aż mnie mroczy. Ból jest olbrzymi i prądem rozchodzi się po całej głowie. Mrużę oczy, żeby odzyskać ostrość widzenia. Dobrze wiem, że ten oblech nie spodziewał się takiego przebiegu wydarzeń, ale to chociaż na moment odciąga tego świra od tej biednej dziewczyny. I tak jak sądziłem, już są obok mnie i okładają pięściami oraz serwują mi mocne kopniaki. Próbuję napinać mięśnie, żeby ciosy były mniej bolesne, ale to już nie pomaga.
Dziewczyna jest kompletnie sparaliżowana z przerażenia, ale sprytnie wykorzystuje ten moment i na szczęście daje w długą. Dwójce garniaków zajmuje dłuższą chwilę, żeby to odnotować, co bardzo ich rozwściecza.
- Kurwa mać, gdzie Diana?! Leć za nią! - wola Cordian i nerwowo wciąga spodnie, po czym szuka po kieszeniach broni. - Broń mi zajebała, kurwa jedna! - Wybiega jak oparzony.
- Strzelę jej prosto w łeb, jak sukę tylko dorwę! Co za szmata! - Ten drugi przeładowuje broń i strzela we mnie na oślep, a później wybiega za nimi, zostawiając otwarte drzwi.
Czuję dziwnie pulsujący ból całego ciała. Nagle jest mi cholernie gorąco i czuję jakbym oblał się wrzątkiem. Nie mam pojęcia co robić, czując się jak zepchnięty z urwiska w kilkuset metrową otchłań. Mam nadzieję, że dziewczyna zdoła im uciec. Modlę się o to.
I chociaż ucieczka i wolność są na wyciągnięcie ręki, przez moment nie mogę wydobyć z siebie żadnego dźwięku, chcę krzyczeć, bo być może ktoś teraz mnie usłyszy.
Wyczerpany próbuję czołgać się z tym cholernym krzesłem, które przywiązane mam do rąk i nóg, ale ból jest nie do wytrzymania. Zdesperowany wpadam na pomysł, żeby doszczętnie rozwalić to cholerne krzesło. To moja jedyna szansa.
Wszystko choć pewnie trwa zaledwie kilka minut, dla mnie ciągnie się całą wieczność. Nie mam już nic do stracenia, a oni zapewne zaraz wrócą, jeśli się nie pospieszę.
Nagle słyszę strzał i zamieram w bezruchu, czując, że mój koniec jest bliski. Następne kolejne dwa strzały, tylko potwierdzają że za chwilę będę martwy.
Jestem przerażony.
Kilka razy uderzam ciałem o podłogę, tak żeby uwolnić ręce niedbale zawiązane o oparcie drewnianego krzesła. Z nogami sprawa idzie znacznie szybciej, ponieważ były już tylko lekko zaplątane liną, która swoją drogą okropnie je obtarła.
Gdy po kilku próbach ręce mam nadal zaplątane o oparcie, resztkami sił rozpędzam się i kilka razy uderzam o tę prowizoryczną ścianę, drąc się z bólu. Nie sądziłem, że żeby pozbyć się drewnianego oparcia, które zawisło między i zostało nieruszone, będę musiał użyć jakichś nadprzyrodzonych sił. Być może wyczerpanie, strach i rana, z której sączy się krew, tak bardzo mnie osłabiły.
Pomagam sobie nogami i wreszcie wyswobadzam się, czując przypływ cholernej adrenaliny.
Zanim wychodzę, szybko rzucam okiem na wnętrze. Dobrze wiem, że jest tutaj broń, dlatego otwieram drewniane skrzynie i w jednej z nich znajduję spory zapas gloców. Biorę broń i kilka magazynków, bo dobrze wiem, że zmuszony mogę zostać, żeby go użyć. Zakładam czarną kurtkę, którą zostawił Cordian i wychodzę na zewnątrz, ale tylnymi drzwiami, gotowy na pewną śmierć.
Rwący ból w lewym boku jest nie do zniesienia. Muszę z całych sił docisnąć rękę do miejsca postrzału, żeby swobodnie przejść kilka kroków. Żeby sobie ulżyć w bólu, ściągam się mocniej pasem od spodni i muszę przyznać, że przynosi to ulgę.
Przy zaroślach zauważam wijącego się z bólu Cordiana i nie ukrywam, ten widok sprawia mi przyjemność. Gdy zauważam, że mierzy do mnie z broni, chwytam za gloca, szybko przeładowuję broń i zanim Cordian zdążył dobić mnie drugim strzałem, celuję prosto w jego rękę. Głośny wrzask płoszy leśne ptactwo, a ja nie czekam na kolejny atak.
Trzymając się pod bok, podbiegam do leżącego we krwi Cordiana i mam ochotę roztrzaskać go na miazgę, ale nie jestem nim. Nigdy taki nie byłem.
- Dobij mnie... - patrzy na mnie z głupim uśmieszkiem. - No na co, kurwa, czekasz, pizdo?
Schylam się i patrząc mu w oczy, mówię:
- Nie jestem tobą.
Chwilę patrzy na mnie z niedowierzaniem, po czym spluwa mi w twarz, za co dostaje mocny cios w tę obrzydliwą mordę.
- Obyś zgnił w piekle!
Nerwowo przeszukuję jego kieszenie i zabieram mu portfel, niestety nie znajduję telefonu, ale chociaż ma kluczyk od samochodu.
Przy szopie dostrzegam kilka dużych beczek z dziwnym prochem, prawdopodobnie wykorzystywany jest do handlu amunicją. Każda beczka oklejona jest ostrzegawczymi etykietami z charakterystycznym znakiem "łatwopalne". Obok szopy stoi zaparkowany SUV, więc sprawdzam, czy działają kluczyki, które zwinąłem Cordianowi.
Światła dają sygnał, aż uśmiecham się do siebie. Wkładam rękę do kieszeni i wyczuwam w niej prawdopodobnie paczkę fajek. W tym momencie czuję niesamowity przypływ sił, bo w paczce papierosów jest również zapalniczka.
Teraz muszę działać szybko, choć ból w lewym boku daje o sobie znać, dość tępym uciskiem, ale fakt, że posiadam broń, dziwnie dodaje mi odwagi i podnosi ciśnienie krwi.
Ostatkiem sił wywracam beczki, wysypując zawartość na siano i suchą trawę rosnącą tuż przy drewnianej konstrukcji stodoły. Uśmiecham się, czując piekący ból w kącikach ust, które spękane są od gorączki i bólu. Odpalam papierosa i zanim opuszczę to przeklęte miejsce, rzucam niedopałek i szybko wskakuję do auta.
Odjeżdżając z miejsca, roluję żwir, a gdy spoglądam we wsteczne lusterko, żeby nacieszyć oko płonącą stodołą, zapakowaną po sam dach dragami i innymi cudami z piekła, dostrzegam w foteliku małe dziecko, a sądząc po różowej piżamce, to dziewczynkę.
____________________________________
Wróciłam na chwilkę, żeby dokończyć to opowiadanie, aczkolwiek wątpię, że ktoś tutaj jeszcze zagląda.
S. <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro