62. SIMON BAKER
Zupełnie nie mogę pozbierać myśli i gdy wychodzę z biura, to od razu kieruję się do głównego wyjścia, żeby zapalić. Wiem, to hipokryzja z mojej strony, bo przecież przed momentem dym papierosa mnie zwyczajnie drażnił, a teraz czuję, że jak nie zapalę, to mnie rozerwie na strzępy.
Niemalże biegiem wracam do klaustrofobicznego pokoju i od razu zamykam drzwi na klucz, jakbym obawiał się czyjegoś wtargnięcia. Siadam na rozgrzebanym łóżku i rzucam okiem na pokój — nic mnie tutaj nie trzyma, ale nie ukrywam, że kolejna ucieczka, to znowu spory stres i ta cholerna niepewność, która wypełnia szczelnie i niszczy mnie od środka.
Po chwili zrywam się z łóżka i chwytam za czarną, sportową torbę. Szybko pakuję swoje rzeczy, których i tak zbyt wiele nie mam, ale które są mi niezbędne do codziennego funkcjonowania. Przebieram się w cieplejsze ciuchy, ponieważ pogoda jest dzisiaj wyjątkowo kapryśna, a zaciągnięte granatem niebo, raczej nie zwiastuje nic dobrego. Jak najszybciej opuszczam hotel pracowniczy, udając się wyjściem ewakuacyjnym na parter, boczną klatką schodową. Otwieram duże metalowe drzwi, które prowadzą na ruchliwą drogę, gdzie zatłoczonym chodnikiem mam zamiar przedostać się na najbliższą stację kolejową.
Po drodze mijam współpracowników i tylko kiwnięciem ręki witam się z nimi, unikając rozmów i zbędnego zatrzymywania się "na słówko", bo dobrze wie, że "na słówku" się nie skończy, a raczej "na dyszce", na wieczne "nie oddaj". Być może ktoś już ich o mnie wypytywał i wpakuję się w kłopoty, których mi nie potrzeba, a które depczą mi po piętach.
Wychodząc z budynku, czuję się jakoś nieswojo, chyba jestem już przewrażliwiony, ale zastanawiam się, czy może ktoś nadal mnie obserwuje? Rozglądam się dookoła, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, ale nic niepokojącego nie zwróciło mojej uwagi.
Szybkim krokiem pokonuję parking i chodnik przy głównej ulicy. Ciągle rozglądam się, szukając wzrokiem czegoś, lub bardziej kogoś, podejrzanego. Mimo wszystko cały czas czuję czyiś oddech na karku, więc tylko niżej opuszczam czapkę, zakładam na głowę kaptur i już wskakuję do nadjeżdżającego autobusu, gdy silne szarpnięcie za ramię, zatrzymuje mnie przed samym wejściem.
Trafiony...
- Gdzie to się pan wybiera, panie Shwank?
Klnę pod nosem i przymykając oczy, wypuszczam nagromadzone w płucach powietrze. Niepewnie odwracam się i zauważam przed sobą wysokiego bruneta o krystalicznym spojrzeniu, wymierzonym prosto w moją twarz.
Tylko spokojnie, nie daj po sobie poznać, że jesteś w szarej dupie! - mówię do siebie.
Zauważam, jak mój autobus odjeżdża, więc przepycham się przez zgromadzony tłum, żeby zgubić tego natręta i idę przed siebie. Koleś nie odpuszcza i idzie za mną, co wywołuje u mnie uczucie dyskomfortu i jeszcze większą chęć ucieczki, ale aktualnie nie mam gdzie dać w długą.
- Blaise Shwank! - Facet przeciska się między ludźmi niemalże tak szybko jak ja i rzuca głośniej: - Wiem o tobie znacznie więcej, niż mógłbyś przypuszczać!
- Daj mi spokój! Nie wiem, o czym mówisz, człowieku! - Bąkam pod nosem i idę przed siebie. Dość pewnie stawiając kroki, mijam targowe stragany i wykorzystując moment, chwytam za jeden i wywracam go, robiąc spore zamieszanie i wystrzelam przed siebie jak z procy.
Mam nadzieję, że uda mi się go tutaj zgubić. Miasto znam dość dobrze i wiem, że gdy minę targowisko, znajdę się przy wejściu prowadzącym na peron, a tam wmieszam się w tłum, wskoczę w pierwszy lepszy wagon i mam go z głowy i nigdy więcej nie spotkam. Przynajmniej taką mam wizję.
Biegnę ile sił w nogach, ale koleś jest za mną dosłownie o krok. Czuję jak powoli opadam już z sił, ale mimo to, gnam ile fabryka dała.
Przecinam dość ruchliwe drogi, aż nagle czuję energiczne szarpnięcie ciałem i jakby nagle całe życie przelatuje mi przed oczami.
Dźwięk hamującego auta niemalże rozrywa mi bębenki w uszach. Upadając na asfalt, zauważam błyszczące bordowe męskie lakierki, a później po prostu tracę przytomność.
***
Dziwne, nieprzyjemne bujanie, budzi mnie z tego dość dziwnego snu. Czuję jak powoli brakuje mi już powietrza, więc zwyczajnie zaczynam się dusić, czując przeszywający całe moje ciało ból. Otwieram oczy i widzę... ciemność. Czuję, że na głowie zarzucony mam materiałowy worek, który utrudnia mi swobodny oddech, co oczywiście potęguje mój kaszel. Ręce dość boleśnie mam wykręcone do tyłu i ciasno spięte trytytką. Czuję się jakby przejechał mnie walec i kompletnie nie wiem, komu podpadłem i przede wszystkim, to za co?
Czyżby to przeszłość właśnie upomniała się o mnie?
Być może porwali mnie i teraz sprzedadzą moje organy na czarnym rynku? - To pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowyo, poniewaz ostatnio było dość głośno o aferze z handlem ludźmi.
Prawdopodobnie znajduję się w bagażniku jakiegoś starego samochodu, ponieważ śmierdzi tutaj niemiłosiernie olejem i papierosami. Zbiera mi się na wymioty, ale ze wszystkich sił staram się nie puścić pawia, bo udusiłbym się własnymi wymiocinami.
Nagle samochód zatrzymuje się i słyszę kłótnię, ale nic nie rozumiem. Szczerze przyznam, że jestem przerażony, ponieważ nie mam pojęcia, co wydarzy się za moment i przez co będę musiał przejść, zanim wyzionę ducha.
Robię krótki rachunek sumienia i żałuję tylko jednej rzeczy, tego, że pozwoliłem sobie zrezygnować z życia i z kobiety, którą tak bardzo chciałbym mieć u swojego boku, mimo że praktycznie wcale się nie znaliśmy...
- Do altany go wrzućcie, potem Szeryf wywiezie go do lasu. Ja teraz, kurwa, muszę wracać, bo ktoś zaczyna węszyć. - Wzdrygam się gdy ktoś, prawdopodobnie uderza pięścią w karoserię.
- Udobruchaj ją, bo znacznie się niezła chujnia, zanim zdążymy posprzątać.
- Będę musiał... Cameron dał mi znać, że ktoś grzebie w gównie i zwyczajnie to gówno, trzeba zakopać. Jadę ogarnąć tego kreta, który ryje nory, a raczej krecicę, bo miała trzymać pizdę, a dalej niucha.
Bagażnik otwiera się, a ja ze wszystkich sił staram się udawać nieboszczyka, albo chociaż nieprzytomnego. Czuję jak ktoś moje ciało nieporadnie wyciąga z bagażnika, a ja ostatkiem sił powstrzymuję wrzask, gdy szarpią mnie za wykręcone do tyłu ręce.
Kurwa, jak to boli...
***
Nie wiem, czy jest już noc, czy dzień, ale czuję, że wpadłem w niezłe bagno i raczej nie będzie mi dane wyjść z tego cało, skoro mają wywieźć mnie do lasu. Ci dwaj mężczyźni wrzucili mnie do szopy i po prostu wyszli, a ja z całych sił próbuję się wyswobodzić, co łatwe nie jest. Po kilku nieudanych próbach, zupełnie wykończony, rezygnuję i zmęczony, zasypiam.
Budzi mnie lodowaty prysznic, a raczej kubeł lodowatej wody. Czuję jak serce na moment przestaje bić i dopiero po chwili wraca do pompowania krwi. Ktoś gwałtownie zrywa z mojej głowy worek i święci mi do oczu latarką. Odruchowo mocniej zaciskam powieki, czując jak światło wdziera mi się prosto w źrenice.
- A jednak żyjesz, szczurze... - Poznaję ten głos i tylko głośniej przełykam ślinę, obstawiając, że koniec jest bardziej bliski, niż mogłem przypuszczać. - Świat jest, kurwa, jednak w chuj mały, mordo. - Kuca i klepie mnie w policzek, po czym łapie za moje włosy i szarpie głowę do tyłu: - Słuchaj, kurwo, uważnie... Z d e c h n i e s z! Jak pies.
- Widzisz, niósł wilk razy kilka, ponieśli i wilka... - Drugi znany mi głos wybucha perfidnie śmiechem, a mnie żołądek wywija się na lewą stronę.
Nagle jeden z nich, silnym pchnięciem, wywraca mnie razem z krzesełem, na którym siedzę przywiązany. Chwilę trwa zanim przyzwyczaję się do światła i świadomości z kim mam do czynienia.
- Archibald? Cordian? - I tak oto czas zatoczył koło, a mnie przed oczami pojawiają się najgorsze momenty mojego życia.
- Świat poza tym, że jest kurewsko mały, pozwala połączyć siły z tymi, którzy równie jak my, po prostu pragną tylko jednego - spokoju i sprawiedliwości.
- Sprawiedliwości? - pytam kpiąco i od razu mocne uderzenie pięścią w twarz, sprawia, że na moment tracę świadomość.
- Przez twoją sukę Serwisant jakieś dwa miesiące temu trafił do ciupy, a my o mały włos przy nim, wiesz, sprawa jest w toku.
- Serwisant? - pytam nieco oszołomiony.
- Mój kuzyn Gvidon - odzywa się Cordian, a ja zaczynam się domyślać o co chodzi. - Dostał kwadrans, ale dzięki twojej dupie i jej odwołaniom, usadzili go na dwadzieścia pięć. "Wielokrotnie przymuszanie do nierządu i zmuszanie do czynności seksualnych, przetrzymywanie wbrew woli, handel żywym towarem..." - Cytuje niektóre zarzuty, a ja tylko nabieram powietrza i wypuszczam go miarowo.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - ściemniam, bo przecież doskonale wiem, o czym mowa.
- Nie udawaj świętego, bo handel autami, pamiętasz? - Kiwam tylko twierdząco, bo to zrujnowało mi życie i raczej ciężko wymazać to z pamięci. - A pamiętasz, co najlepiej w naszym stanie opierdalał Gvidon? - pyta drwiąco Cordian, a ja tylko kolejny raz twierdząco kiwam głową.
- Panienki - kwituje Archibald i odpala papierosa, po czym wypuszczając wijące się jak wąż kłęby dymu, kontynuuje: - Niejaka Federica, po twoim nagłym zniknięciu, odjebała niezłą zabawę, wiesz?
Na dźwięk jej imienia, moje serce jakby przyspieszyło.
- Szmata zaczęła odpierdalać szopki, szukając cię po całym kraju, a nawet świecie. Założyła fundację, ale to pewnie wiesz, i to byłby mały chuj, ale zaczęła szukać też inne zaginione osoby, i to już jest problem, bo tak trafiła na nasz przerzut dziewczyn z Rosji do Szwecji, Holandii i Hiszpanii. A mówię ci takie suki, o takie! - Gestykuluje i wymownie oblizuje palce. Dużo naszych dzięki niej siedzi i sypie...
- W większości to małolaty wyszukane na Instagramie czy TikToku i testowane na wszystkie sposoby przez starszych wujków - wybucha śmiechem i dodaje Cordian.
Archibald zaczyna nerwowo chodzić po altance i tylko zaciąga się papierosem, po czym podchodzi do mnie i z całej siły uderza mnie z pięści w brzuch. Wypuszczam powietrze i przymykam oczy, poczym dodaję, charczącym głosem:
- Nadal nie rozumiem, dlaczego jeszcze ze mną nie skończyliście?
- Wiesz, wszystko szło dobrze, do czasu, gdy jeden z naszych "Serwisantów", obecnie niejaki Sergiusz Kienko, prawie nie puścił interesu przez cholerne amory, wsypując nas wszystkich. Był "strażnikiem" i dzięki niemu cały biznes nie poszedł w pizdu, bo nas uprzedzał, gdzie twoja pizda aktualnie węszy. Pięknie mydlił jej oczy. Ale zakochany facet, to ciota, a nie chłop, tak więc dostał ultimatum, i tak możemy teraz rozmawiać z tobą w cztery oczy, a Seruś ma twoją byłą na własność. Gdy będzie widziała twoje zwłoki, przestanie już węszyć, bo niby po cholerę, a my odzyskamy święty spokój! - Parszywy śmiech, aż dzwoni mi w uszach.
- Gdzie jest Federica? - rzucam wściekle, obawiając się najgorszego, po tym, co usłyszałem.
- W dupie, tak samo jak i ty! - Mocne przyłożenie w brzuch, starcza, żebym prawie zesrał się z bólu. Czuję jak zalewa mnie zimny pot, ale Archibald nie odpuszcza i częstuje mnie na dokładkę mocnym kopniakiem, aż odpływam.
_________________
Dawno, dawno, mnie tutaj nie było.
S.
<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro