Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

61. FEDERICA

Jeżeli myślałam, że poranek był koszmarem, to nawet nie mam pojęcia jak opisać to, co dzieje się teraz...

Słysząc nawoływanie Lauren i jej histeryczny płacz, nogi robią mi się tak miękkie, że tylko cudem ich nie łamię. Jak wystrzelona z procy, wylatuję z łazienki i tylko narzucam na siebie szlafrok, po czym wybiegam z sypialni, kierując się holem w stronę pokoju małej. Widzę, jak jakiś obcy mi facet trzyma ją na rękach, a drugi, gdy do nich dobiegam, spycha mnie z drogi. Wywracam się na drewnianą podłogę, ale wstaję i szybko zbiegam po schodach. Widzę jak ten łysy facet zatyka jej śliczną buzię, żeby siłą ją uciszyć.

Boże drogi, to się nie dzieje naprawdę...

Biegnę za nimi i wołam, zdzierając sobie prawie gardło, żeby zostawił w spokoju moje dziecko.

Jeżeli z naszej dwójki, komuś mają zrobić krzywdę, niech to będę to ja, a nie Bogu ducha winne dziecko.

- Zostaw ją, słyszysz? Puszczaj ją! Zostaw! Błagam... - Próbuję wyrwać mu ją z rąk, ale to na nic, gdy silne szarpnięcie w tył, zwala mnie z nóg.

Tracąc równowagę, uderzam o kant komody i czuję przeszywający ból głowy. Gdy dotykam uderzonego miejsca, na palcach zauważam krew i skołowana, jakby na moment zupełnie nie wiem, co się dzieje. Nagle wołanie Lauren szybko sprowadza mnie na ziemię:

- Mamiś, pomocy! Mami!

Płacz mojej kochanej córeczki, stawia na baczność każdy mój nerw, więc podnoszę się z zimnej podłogi i rzucam na plecy temu osiłkowi. Niestety moje ciało jest drobne, więc nie mam z nim najmniejszych szans, ale mimo to walczę. Później czuję ukłucie igły w pośladek i jak przez mgłę widzę, że jakiś inny, znany mi z twarzy mężczyzna, przejmuje moją córkę. Następnie kolejny raz upadam i nie mogąc się ruszyć, używam chyba wszystkich sił, żeby się odezwać:

- Cameron? - Ten tylko spogląda na mnie i posyła mi przepraszające spojrzenie, po czym znika za frontowymi drzwiami razem moją przerażoną córką, a mnie momentalnie urywa się film.

***

Budzę się w łóżku i szybko zrywam do siadu, ale od razu tego żałuję - ból głowy jest nie do wytrzymania, dosłownie czuję jak pulsuje mi mózg. Jestem jakby wyjęta z innej bajki, ale gdy rozglądam się po pokoju, zaczynam przypominać sobie, co strasznego się wydarzyło.

Siadam na posłaniu i przecieram oczy, a gdy jeszcze raz omiatam wzrokiem pokój, to przy drzwiach zauważam siedzącego łysego typka. Jest wielki jak szafa i sprawia wrażenie jakby ktoś odciął mu połowę mózgu. Jest ślepo wpatrzony w wyświetlacz telefonu.

W tym samym momencie co mu się przyglądam, ten krzyżuje ze mną spojrzenie i patrzy na mnie pustym, pozbawionym wyrazu wzrokiem.

- Wynoś się stąd! - rzucam wściekle, powoli wstając z łóżka.

Jestem kłębkiem nerwów, w dodatku nie mam pojęcia ile czasu już minęło i przede wszystkim gdzie jest moja córka?! Ten tylko mierzy mnie z góry do dołu i jak robot wraca do przeglądania tiktoka czy też innego badziewia.

Gdy podbiegam do drzwi i próbuję szarpnąć za klamkę, wytatułowany osiłek w obcisłej koszulce, mocno chwyta za moją dłoń i patrząc na mnie z groźną miną, odzywa się łamanym angielskim:

- Nie pozwolił, żeby wyszłaś! Masz tutaj czekać, kapiszi?

- W dupie to mam! Na co ja mam niby czekać, co? Gdzie jest moja córka? Gadaj! Co jej zrobiliście? Odpowiadaj, bo nie ręczę za siebie, gnoju! - Podnoszę głos i kilka razy uderzam tego półmózga w klatkę piersiową, ale ten tylko wybucha śmiechem i kręci głową.

Ta niewiedza i jednocześnie świadomość tego, że Lauren jest sama i w dodatku zupełnie przerażona, rozrywa mi serce na drobne kawałki. Tylko matka potrafi zrozumieć, co teraz czuję.

Jak mogłam do tego dopuścić?! Jak mogłam na to pozwolić?! - W kółko pytam siebie, nie znajdując żadnej satysfakcjonującej mnie odpowiedzi.

- Siada na łóżko i grzeczna proszę. - Grozi mi palcem jak małemu dziecku. - Twoja córka jest bezpieczny, jak ty będziesz spokojnie, kapiszi?

- Dawaj mi ten cholerny telefon! Muszę wiedzieć, że na pewno nic jej nie jest! - wrzeszczę, a ten tylko wywraca oczami i chyba łączy się z Sergiuszem.

Przysłuchuję się ich rozmowie, ale kompletnie nic nie rozumiem, ponieważ oboje rozmawiają po rosyjsku.

- Ma pięć minut. Mówi. - Podaje mi telefon, ale nie pozwala mi wziąć go do ręki, tylko włącza głośnomówiący.

Sergiusz milczy, więc zaczynam:

- Jeżeli spadnie jej, chociażby włos z głowy, to obiecuję, że ci tego nie daruję, Sergiusz!

- O ho ho, co za groźba, już naprawdę zaczynam drżeć ze strachu, wiesz? - Wybucha drwiącym śmiechem, a ja mam ochotę mu przywalić. - Doprowadź się do ładu, mamy dzisiaj wieczorem ważne spotkanie i pamiętaj, nic nie kombinuj!

- Gdzie jest Lauren, mów do cholery!?

- Teraz śpi, w sensie tak długo darła tę mordę, aż wreszcie cholera zasnęła. Wiesz, nawet przez moment chciałem ją uspokoić i to strzałem między oczy, co tak mnie wkurwiała, larwa jedna, ale byłoby już po zabawie, skarbie. Bądź grzeczna i nie próbuj swoich sztuczek, bo najpierw jej połamię rączki, a później roztrzaskam ten mały...

- Błagam, zostaw ją! - przerywam mu, nie mogąc dłużej tego słuchać. - Ona nazywa cię swoim tatusiem... ufa ci, Sergiusz... - Zaczynam już nieco spokojniej, ponieważ boję się, że ten skurwiel skrzywdzi moją maleńką, a tego bym sobie nie wybaczyła. Nigdy. - Proszę, tylko nie rób jej krzywdy, ona niczemu nie jest winna...

- I widzisz, szmato, tak wszystko zniszczyłaś, i to bez chwili zastanowienia! Ot tak zdewastowałaś nasze wspaniałe życie! Mała może nie jest winna, ale cały czas będzie ci przypominać o jej ojcu, a tego już, kurwa, nie mogę dłużej znieść! Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko? To wszystko twoja wina! Zmusiłaś mnie do tego, wiesz o tym? Twoja niewdzięczność i obłuda, doprowadziły mnie do skraju wytrzymałości. A już tak dobrze sobie radziłem! Mój lekarz był dumny, naprawdę, i wiesz co, teraz to brzydzę się tobą, a nie sobą... Gdybyś była ze mną tylko szczera, Federica, teraz tuliłabyś swoją córeczkę do snu, a ja nosiłbym cię na rękach, a tak, słyszysz jak znowu wyje? - Sergiusz wpadł w jakiś chory słowotok, a ja jestem jeszcze bardziej przerażona niż byłam.

- Możemy o wszystkim zapomnieć i nigdy do tego nie wracać, tylko nic jej nie rób... - Z trudem wymawiam te słowa, słysząc zawodzenie Lauren, ale muszę, jeżeli chce jeszcze kiedykolwiek ją widzieć.

Zamykam oczy i na moment wstrzymuję powietrze, gdy krzyczy do niej, że ma się zamknąć, bo ją zaraz uciszy.

- Myślisz, że jestem aż takim głupcem, co? Cholerna kretynka! Po cholerę drążyłaś? A mówiłem, prosiłem, ale nie, musiałaś mnie okłamywać i knuć za moimi plecami. Wiesz jak kończą takie jak ty?

- Nie chciałam... nie zrobiłam przecież nic złego, po prostu się bałam powiedzieć cokolwiek. Chciałam wiedzieć, co z moją przyjaciółką...

- I słusznie! Następnym razem dwa razy pomyślisz, zanim odwalisz coś tak głupiego. - W tle słyszę rozmowę w rosyjskim języku i śmiech mężczyzn, po czym wołanie:

- Zostaw ją! Zostaw!

- Muszę kończyć, bo mam do załatwienia kilka spraw, a właściwie to dwie sprawy. - Telefon się rozłącza, a ja opadam na łóżko, uświadamiając sobie do kogo należał męski i znajomo brzmiący głos.

***
Nawet nie wiem ile minęło godzin, gdy bezsilna opadłam na łóżko i po prostu siedzę, nie wykonując żadnego ruchu. Patrzę w jeden punkt, nie mogąc uspokoić pędzących myśli. Cały czas zastanawiam się, jak mogłam być aż tak ślepa? Sergiusz tak łatwo uśpił moją czujność, omamił mnie, a przecież od początku czułam, że coś jest nie tak, że nie jest ze mną szczery.

Wieczorem ludzie Sergiusza każą mi się ubrać w suknię, którą dla mnie kupił. Jeden z jego ochroniarzy nie opuszcza mnie ani na krok. Jeszcze chyba nie dotarło do mnie to, że stałam się zakładnikiem. Mam tylko nadzieję, że nikt z moich bliskich nie ucierpiał. Że wszyscy są bezpieczni...

Gdy widzę pełną mobilizację ochrony, to chyba znak, że Sergiusz wraca. Nawet nie wiem jak opisać, to co teraz czuję. Gdybym powiedziała, że strach, to jest on tak niemiarodajnym określeniem, że musiałabym wymyślić chyba nowe słowo.

Jestem okropnie przerażona, a na samą myśl, że będę musiała na niego patrzeć po tym wszystkim co mi zrobił, zbiera mnie na wymioty.

- Schodzi na dół, narzeczony czeka. - Szarpie mnie za ramię jeden z tych jego goryli.

- Nigdy więcej nie nazywaj go moim narzeczonym! - W nerwach zdejmuję ten cholerny pierścionek i wkładam mu go w dłoń. - Nigdy! - rzucam, wyrywając się z ciasnego uścisku i wymijam go.

Już na schodach czuję jak moje nogi robią się miękkie jak galareta. Gdy do moich nozdrzy dociera zapach jego ciężkich perfum, o mało co nie wymiotuję. Stoi dumny, odstrzelony w garniturze i przejeżdża po mnie wzrokiem, lubieżnie oblizując usta. Poprawiam sukienkę i tylko głośniej przełykam ślinę, gdy zbliża się do mnie i całuje w policzek po czym z uśmiechem mówi:

- Mam nadzieję, że pamiętasz o naszym spotkaniu odnośnie do wynajmu sali bankietowej?

Spoglądam na niego jakbym widziała przybysza z kosmosu. Czy on już zupełnie upadł na głowę?

- Żadnego ślubu nie będzie, Sergiusz, to nie ma sen... - Nim kończę, czuję już piekący ból na prawnym policzku i łzy spływające ciurkiem po twarzy. Przełykam gulę, która utkwiła mi w gardle i nabieram w płuca powietrza.

- Masz robić, to co każę i bez sztuczek, a teraz smaruj do góry poprawić makijaż, bo wyglądasz tragicznie! - Rozkazuje, podnosząc głos, a ja w strachu wykonuję jego polecenie.

Jak mogłam do tego dopuścić...

W łazience oczywiście towarzyszy mi ochroniarz, a raczej stręczyciel. Biorę głęboki wdech i syczę zupełnie wkurzona:

- Czy mogę jak człowiek skorzystać z tej pieprzonej łazienki czy będziesz się przyglądał jak zmieniam tampon, zboczeńcu? - Po tych słowach goryl patrzy na mnie z obrzydzeniem i wychodzi, dając mi minutę.

Przejeżdżam dłońmi po opuchniętej od płaczu twarzy i zastanawiam się czy w łazience znajduje się coś, czego mogłabym w razie potrzeby użyć do obrony. Szybko przykucam i wyciągam z szafki pod umywalką koszyczek z przyborami do manicure. Chwytam za długi metalowy pilnik do paznokci i chowam go w pasku od pończochy samonośnej i zabezpieczam plastrem. Wiem, że to żadna broń, ale drugi raz nie pozwolę na to, żeby wziął mnie siłą. Już prędzej wydłubię mu tym pilnikiem oczy.

Wzdrygam się, gdy drzwi do łazienki otwierają się, więc szybko poprawiam włosy i przejeżdżam po twarzy pędzlem od pudru.

- Ma schodzić, Sergiusz czeka - informuje oschle, a ja tylko przymykam oczy, obawiając się finału tego wieczora.

Boże, miej mnie w opiece...

***
W samochodzie jesteśmy tylko my. Ochrona jeździe w drugim samochodzie, tuż za nami. Te twarze kojarzę z biurowca Sergiusza, ale sądziłam, że po prostu z nim pracują. Jeden z nich nawet odwoził mnie i Lauren do przedszkola, gdy mój samochód musiał przejść serwis. Zaczynam łączyć ze sobą pewne fakty i odruchowo ogryzam skórki przy paznokciach.

Mój samochód zapewne miał jakąś pluskwę, GPS...

Jestem kłębkiem nerwów, a gdy ręka Sergiusza ląduje na moim udzie, zamieram.

- Boisz się mnie? - Zerka na mnie, skupiając się na drodze. Przez moment się nie odzywam, bo zwyczajnie strach zawładnął całym moim ciałem. Ten mocniej ściska moje udo i zadowolony, dodaje: - I tak ma być. Od początku byłem za dobry i widzisz jak mi się odpłaciłaś.

- Powinieneś się leczyć, Sergiusz... - Ze strachem wypowiadam te słowa, starając się brzmieć przyjaźnie i wspierająco. Ten gwałtownie hamuje i już widzę jaki jest wściekły.

Skronie drgają mu rytmicznie, a na twarzy maluje się gniew. Jestem przerażona tym jak szybko zmienia twarze. Przymyka oczy i wreszcie odwraca się w moją stronę, po czym cicho dodaje:

- Przełaź na tył! Teraz! - Gdy nie reaguję, mocno ściska mnie za ramię i wręcz szarpie, żebym przeszła na tylne siedzenie. - Muszę cię nauczyć posłuszeństwa, suko! - Siłą wpycha mnie na kanapę i po chwili dołącza do mnie.

Jestem zupełnie spanikowana. Szarpię nerwowo za klamkę, szukając wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji, co rozwściecza Sergiusza. Ten policzkuje mnie, aż robi mi się słabo, gdy zamachuje się drugi raz, szybko zasłaniam się rękami i dodaję szeptem:

- Proszę, nie... - Zaczynam płakać i podwijam ku sobie nogi. Sergiusz milczy i patrzy na mnie tak, że aż przechodzą mnie dreszcze. Niestety nie daje za wygraną i siłą zmusza mnie do posłuszeństwa i rozchylenia ud.

Nie chcę kolejny raz dopuścić go do siebie bez walki. Przymykam oczy i wolną ręką szukam swojego zbawienia, ale bez skutku. Czuję jak po moich policzkach spływają łzy, a w gardle grzęźnie mi wołanie o pomoc, ponieważ wiem, że tym razem również poniosę klęskę.

Widocznie podczas szamotaniny plaster się odkleił i pilnik gdzieś upadł, tym samym grzebiąc moje szanse na przetrwanie. Mimo wszystko po omacku, jedną ręką szukam metalowego pilnika, a drugą bronię się, odpychając twarz napastnika. Gdy natrafiam na zimny kawałek metalu, nie zastanawiam się ani minuty dłużej, tylko robię zamach, oczywiście na tyle ile potrafię, i z całej siły wbijam pilnik Sergiuszowi prosto w plecy. Ten na moment zastyga i patrzy na mnie z niedowierzaniem, po czym zwyczajnie zwija się z bólu, więc wyciągam ostre narzędzie i wbijam ponownie, po czym szybko próbuję go z siebie zepchnąć.

W amoku przeskakuję na przedni fotel i odbezpieczam drzwi pasażera. Sergiusz chwyta mnie za rękę i mocno szarpie, ale cudem udaje mi się wyswobodzić. Jestem w jakimś dziwnym transie i nawet nie wiem kiedy, a już o bosych stopach biegnę przez pobliski park. Pogoda nie jest moim sprzymierzeńcem, ponieważ leje jak z cebra, więc i ruch jest dużo mniejszy niż zazwyczaj o tej porze.

Gdy wbiegam na chodnik, zauważam czarnego SUVa jadącego na za mną, więc skręcam w pierwszą lepszą alejkę i ile sił w nogach biegnę przed siebie. Nie mam pojęcia w której części miasta jesteśmy, więc wbiegam w głąb ulicy. Czujey, że jeszcze chwila, a wypluję płuca, ale nie zwalniam.

Widząc przed sobą wysoki na kilka metrów mur, chcę zawrócić, ale gdy się odwracam najpierw słyszę warkot silnika, a później widzę zajeżdżający mi drogę samochód.

No to już po mnie...

Później wszystko dzieje się jak w przyspieszonym tempie. Z auta wychodzi dwóch ochroniarzy, jeden z nich celuje we mnie z broni, a drugi każe mi uklęknąć i nie kombinować już więcej. Czuję jak w klatce wariuje mi serce i łomocze w szaleńczym tempie. Modlę się o cud i już chcę zacząć wrzeszczeć, gdy jeden z goryli, ten trzymający pistolet, właśnie przeładowuje broń i celuje prosto w moją głowę. Posłusznie uklękłam i po prostu wyję z przerażenia, bo wiem, że prawdopodobnie przyjdzie mi zginąć...

Ten ochroniarz, który pilnował mnie w domu, chwyta za moje włosy i podnosi mnie z kolan, zadając tym samym nieprzyjemny ból. Każe spojrzeć mi w oczy i nastawić uszy, gdy wymawia następujące słowa:

- Bardzo wkurwiła szefa i teraz ma problemy, rozumiesz? - Puszcza mnie i mocno pcha, aż upadam na asfalt. - Będzie kara, Sergiusz czeka na ciebie, kapiszi?

Gdy chcę wstać, ten drugi podchodzi do mnie i częstuje mnie kopniakiem w brzuch. Gdy próbuję się zakryć, ten mocnym uchwytem łapie mnie pod brodę i posyła mi szyderczy uśmiech. Gdy wreszcie mnie puszcza, odpływam, zwijając się z bólu.

_______________________
Nie tak miał wyglądać nowy początek Federicy...

Koniecznie dajcie znać czy jeszcze tutaj zaglądacie. ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro