58. FEDERICA
Dokumenty, które przyniosła Diana, niestety nie rzuciły żadnego nowego światła na tę dość tajemniczą sprawę. Sergiusz od ponad pół roku zajmuje się tym, jak mniemam, zaginięciem, bo po jaką cholerę szukałby jakiegoś obcego mężczyzny. Dziwię się, że nawet nie puścił pary z ust.. Zaczynam łączyć jego nagłe wyjazdy z datami faktur czy zakwaterowań w hotelach i to w dość odległych częściach stanów. Kolejny raz przeszukujemy z Dianą naszą bazę osób zaginionych, ale wynik jest ten sam: "Brak danych dotyczących wyszukiwanej frazy". Oczywiście przeszukałyśmy też Facebook'a, ale z marnym skutkiem, ponieważ mężczyzn o tym imieniu i nazwisku wyświetla się tysiące, a to jak szukanie igły w stogu siana.
- Myślę, że po prostu Sergiusz otrzymał jakieś zlecenie "incognito" od kogoś ze swoich przyjaciół, albo z rodziny i może oni nie życzą sobie, aby to nagłaśniać? Wiesz, jak nie wiadomo o co chodzi... Druga sprawa, może to nie jest zaginiona osoba, tylko jakiś dłużnik? - Myśli na głos Diana i nalewa do filiżanek gorącej herbaty.
- Być może, ale wszystkie płatności spoczywają na fundacji, więc wypadałoby mnie poinformować o tym fakcie, skoro za to płacę. Nie muszę być przecież wtajemniczona w każdy szczegół, wystarczyłoby, że miałabym świadomość, a tak... - Wzruszam ramionami i opieram głowę o zagłówek fotela.
- A pamiętasz tę sprawę sprzed dwóch lat, kiedy to rodzina tego znanego młodego koszykarza prosiła o anonimowość, bo sprawa była dość skomplikowana, a w tle był jakiś skandal obyczajowy? Może ta jest podobna? - Diana dalej snuje swoje przypuszczenia, a ja wertuję dokumenty i szczególną uwagę skupiam na datach.
- Nie wiem. - Ściągam okulary i pocieram zmęczone oczy. Przeciągam zastygłe mięśnie i wracam do wertowania faktur, bo być może coś ważnego, jakiś szczegół, pominęłam.
- To dlaczego nie zadzwonisz do pana Sergiusza, może wystarczy zapytać wprost?
- Diana... - spoglądam na nią z poważną miną, a ta prostuje się i głośniej przełyka ślinę. - Mogę cię o coś prosić, to w sumie polecenie służbowe?
- Oczywiście, przecież znamy się nie od dziś.
- Ta sprawa na razie zostaje tylko między nami, rozumiesz? Nie chcę jej niepotrzebnie rozdmuchiwać, bo być może jestem przewrażliwiona, o czymś zapomniałam. Kiedy Sergiusz już wrócić z urlopu, wszystko sobie wytłumaczymy.
- Jasne, szefowo!
Gdy Diana wychodzi, od razu chwytam za telefon i dzwonię do biura detektywistycznego, z którym współpracujemy od trzech lat. Chcę rozmawiać z naszym detektywem, do którego mam największe zaufanie, a nie z pierwszym lepszym pracownikiem biura. Sekretarka prosi, żebym chwilę poczekała, więc cierpliwie to robię.
Cameron Marshall, co prawda prowadzi tę sprawę z Sergiuszem i w tych kwestiach jest bardzo nieugięty, ale pod pretekstem wątpliwości co do terminu płatności jednej z faktur, zagajam o sprawę Simona Baker'a, w końcu to ja jestem płatnikiem, nie Sergiusz:
- Tak przy okazji, chciałam dopytać o faktury wystawione za usługi detektywistyczne w związku ze sprawą Simona Baker'a, niestety nie figuruję on w bazie naszej fundacji, więc dzwonię, żeby upewnić się, czy to nie jest jakaś pomyłka?
- Da mi pani dosłownie kilka minut, zaraz sprawdzę u siebie, tylko wejdę do biura i uruchomię komputer. Za moment oddzwonię, dobrze? - W tle słyszę męskie podniesione głosy, aczkolwiek trudno jest mi wychwycić o czym tak dyskutują.
Zniecierpliwiona czekam na telefon, z narastających nerwów stukam paznokciami o blat biurka i czuję się dziwnie rozstrojona, obawiając się, że Sergiusz mnie oszukuje i coś przede mną ukrywa. Czekam, odliczając minuty, które wyjątkowo ciągną się jak godziny. Tykanie zegarka zwyczajnie zaczyna mnie irytować, więc zaczynam chodzić po biurze.
Kwadrans później odbieram telefon od Camerona, który mnie uspokaja i rozwiewa wszelkie wątpliwości.
- Simon Baker sprzedał Sergiuszowi dom nad jeziorem, ten, w którym byliśmy. Sergiusz dokonał płatności gotówką i wszystko wydawało się już załatwione. Niestety poprzedni właściciel zataił pewne fakty i nie poinformował Sergiusza o zadłużeniu i innych dziwnych problemach dotyczących własności i samego gruntu. - Te słowa mimo wszystko mnie uspokajają.
- Czyli to jakiś oszust, tak? - Kręcę zdegustowana głową.
- Dokładnie, Pan Sergiusz zapłacił całość w gotówce i tutaj był jego błąd, może za bardzo ufa ludziom, ma za dobre serce, ale ten człowiek to wykorzystał. Simon Baker zaraz po otrzymaniu pieniędzy, po prostu zniknął, umowa kupna sprzedaży była nieważna, a akt notarialny fałszywy. Simon Baker zabrał pieniądze, nie wywiązując się z umowy. Sergiusz chciał go odszukać, najpierw z pomocą policji, ale ta nic nie robiła w tej sprawie i ją zwyczajnie umorzyli, bo jak się okazało, mężczyzna rozpłynął się w powietrzu, ba, nawet nie istniał. Sergiusz od ponad roku walczył w sądzie o uznanie go właścicielem posiadłości, gdyż miał tę trefną umowę i akt notarialny, jako dokument w sprawie, wiadomości SMS czy maile z ofertą Baker'a.
- Czyli teraz już zaczynam rozumieć, skąd ta poufność. Nawet pan nie ma pojęcia jak bardzo jestem wdzięczna za tę rozmowę.
- Pani Federico, znamy się tyle lat i lojalność wobec pani jest moim obowiązkiem - dodaje, a ja mimowolnie się uśmiecham, bo tacy współpracownicy, to prawdziwy skarb.
- Czyli jak dobrze rozumiem, oszukany Sergiusz, poprosił pana o pomoc i żeby nie wzbudzać podejrzeń, działał przez fundację, tak?
- Dokładnie, a dom wywalczył dzięki najlepszym prawnikom. Ten cały Beaker ma prawdopodobnie na swoim koncie kilkanaście podobnych przekrętów, poza tym Sergiusz cały czas otrzymuje pogróżki i być może dlatego nic nie wspomniał o tej sprawie. Zwyczajnie chciał panią chronić.
- Dziękuję za te wszystkie informacje, jestem dużo spokojniejsza.
- Wieczorem na maila otrzyma pani skany wszystkich dokumentów, które udało nam się zabezpieczyć, ponieważ nie chciałbym stracić pani zaufania.
- Jeszcze raz, dziękuję. - Rozłączam się i z ulgą wypuszczam nagromadzone w płucach powietrze.
Przyznam szczerze, że właśnie odzyskałam wiarę w naszą znajomość i nawet mi wstyd, że zwątpiłam w Sergiusza. Teraz już nieco spokojniejsza, dokonuję autoryzacji wywiadu dla miejscowej gazety.
***
Po kolejnym tygodniu zawirowań i pracy wreszcie mam wolny weekend, który zamierzam spędzić tylko z Lauren i to z dala od miasta. To nasza pierwsza samotna wycieczka, ponieważ zazwyczaj towarzyszy nam mój ojciec. Tym razem chcę po prostu pojechać z małą i wynagrodzić jej te wszystkie dni, kiedy zawsze było coś, co nie pozwalało nam się sobą nacieszyć.
- Mami, a czy wszystkie dzieci mają tylko mamusię? - pyta łobuzersko, wcinając orzechowe chrupki.
Lauren jest mistrzem w zadawaniu pytań, a te ciężkiego kalibru są jej specjalnością, z całą pewnością odziedziczyła to po Sigusiu.
Czy tylko ja w takich momentach nie wiem, co powiedzieć?
- Nie, Lauren, nie wszystkie. - Mokrą chusteczką wycieram jej buzię.
- A dlaczemu, mamiś?
- Czasami tak po prostu już jest, ale to trudne do wytłumaczenia, skarbie.
- Aha. - Drapie się po głowie, co zwiastuje atak kolejnych niewygodnych pytań, na które nie wiem czy jestem gotowa. - Bo wiesz, Max powiedział, że tatuś nas zostawił, bo nas nie kocha i pewnie ma nową rodzinę. Odwiedzimy go, co?
- A kto to jest Max? - Spoglądam na tego blond urwisa z zaciekawieniem.
- Nowy chłopiec w "Jeżykach", on ma tatusia i ten tatuś jest seksiakiem, tak powiedziała pani Aneta do pani Aleksandry.
Robię tylko wielkie oczy, bo nie wiem jak to skomentować, po czym od razu przełykam gorzkie łzy, które cisną mi się do oczu na samą myśl o Blaisie. Kucam przed małą, żeby ją przytulić, po czym mówię, starając się z całych sił nie wybuchnąć płaczem:
- No widzisz, kocinko, w naszym życiu tatuś jest, tylko że... Tylko po prostu go nie widzisz. - Staram się z tego jakoś wybrnąć z twarzą.
- Jest aniołkiem? - wtrąca zniecierpliwiona i stroi te swoje minki.
- Myślę, że można go nazwać aniołkiem. - Cmokam ją w czółko i pytam konspiracyjnym tonem: - A wiesz, w czym on jest lepszy on innych tatusiów?
- W czym, mami? W czym? - Niecierpliwi się.
- On jest z tobą zawsze, nawet teraz. - Szeroki uśmiech Lauren i całus w powietrze, roztapiają moje serce.
- Posłałam mu teraz całuska. - Skacze jak mała żabka i chichocze, po czym głośno woła, odchylając głowę ku górze: - Kocham cię, tatek! Kocham!
Tak bardzo chciałabym, żeby nasz los wreszcie się odmienił.
***
Weekend poza miastem pozwolił mi naładować akumulatory, ale również przemyśleć minione wydarzenia, które umyślnie spychałam gdzieś na dalszy plan. Potrzebowałam chyba czasu, żeby ochłonąć i nabrać dystansu, żeby nie oszaleć.
Od razu po powrocie dzwonię do Wiliama i umawiamy się na kawę, żeby szczerze porozmawiać o przeszłości Blaise'a.
Przez resztę dnia uzupełniam dokumentację i wykonuję setki telefonów. Udaje mi się zamknąć kilka ważnych spraw i podpisać kolejne umowy ze sponsorami.
Po czwartej wykończona zamykam gabinet i czekam na parkingu na zamówioną taksówkę. Gdy ta się spóźnia, sięgam po telefon i zauważam nieodebrane połączenie z biura Sergiusza. Z początku mam ochotę zignorować to powiadomienie, ponieważ teoretycznie jestem już po pracy, ale po chwili namysłu, jednak oddzwaniam.
- Dzień dobry, ktoś z biura do mnie dzwonił, co prawda jestem już po pracy, czy to coś pilnego?
- Pani Prezes? - Słyszę zaniepokojony damski głos, to Dorothy, sekretarka Sergiusza.
- Tak, przy telefonie. - Czuję, jak momentalnie spociły mi się ręce, ponieważ w jej głosie wyczuwam złe fluidy.
- Pan Sergiusz... - odchrząkuje, a mnie momentalnie brakuje już tchu. - Pan prezes miał poważny wypadek podczas urlopu, właśnie został przetransportowany do szpitala Świętego Antoniego. - Czuję jak uginają się pode mną kolana.
- Co się stało? - Udaje mi się odezwać, aczkolwiek z ledwością stoję.
- Miał wypadek, z tego co mi wiadomo, to na motorze.
***
Nawet nie wiem, ile czasu już minęło, odkąd pojawiłam się w szpitalu. W drodze do niego poinformowałam ojca, co się stało i że być może do domu wrócę bardzo późno. Niestety spotkanie z Williamem również musiałam przełożyć - spotkamy się dopiero po jego urlopie, który zaplanował z Helen w Hiszpanii.
Na szczęście udało nam się trochę porozmawiać i nieco wyjaśnić, aczkolwiek nie czuję satysfakcji z tej naszej rozmowy. Will twierdzi, że Sergiusz zapewne chce mojego dobra, ale nie zna szczegółów, tylko suche zapisy akt spraw, bez zagłębiania się w detale, które są dość istotne i sprawę Blaise'a stawiają w nieco innym świetle. Mimo wszystko, czuję, że mam nadszarpnięte zaufanie do Wiliama.
***
Sergiusz jest operowany, ale nie znam szczegółów. Pielęgniarka prosiła mnie o cierpliwość, więc czekam, próbując uwolnić się od złych myśli. Sięgam po kolorową gazetę, ale bezmyślnie tylko przewracam strony, nie mogąc skupić się na czymkolwiek.
Czekam na korytarzu, ale nikt nie udziela mi nowych informacji o stanie zdrowia Sergiusza, i to w sumie z oczywistych względów - nie jestem jego rodziną.
Zadręczam się myślami, że kolejny raz przez urażoną dumę, mogę stracić bliską mi osobę i już nigdy nie wyjaśnić sobie tych nieporozumień, które nas ze sobą poróżniły.
Zmęczona chyba zasnęłam, bo gdy drzwi otwierają się z hukiem, wzdrygam się i szybko prostuję, czując jak drżę z zimna. Poprawiam włosy i zauważam dobrze ubraną, starszą kobietę, która niemalże wbiega do pomieszczenia, gdzie osobom spoza personelu medycznego nie wolno wchodzić. Chwilę później wyprowadza ją pielęgniarka i coś jej tłumacząc, prosi, żeby poczekała. Elegancka kobieta, tylko opada na krzesło obok i zaczyna płakać.
Obserwuję ją chwilę, a następnie zaczynam nerwowo bawić się palcami, ponieważ mija trzecia godzina, odkąd operują Sergiusza, a ja nadal nic nie wiem. Moja noga mimowolnie wystukuje obcasem jakiś nerwowy rytm, co chyba przeszkadza kobiecie obok, bo ostentacyjnie częstuje mnie odchrząknięciem i mierzy mnie dość wymownie.
- Przepraszam, to z nerwów. - Odzywam się, a ta spogląda na mnie spod zmarszczonych brwi, gdy posyłam jej blady uśmiech. - Mój przyjaciel jest właśnie operowany. Miał wypadek i po prostu już zaczynam się stresować...
- Sergiusz? - Odzywa się ze słyszalnym rosyjskim akcentem, co przykuwa moją uwagę.
- Tak, zna go pani? - Nie ukrywam zdziwienia, aczkolwiek przeszło mi przez myśl, że być może to jego matka. Mają podobne oczy.
- To mój syn. - Spogląda na mnie i podaje mi swoją dłoń: - Raisa Kienko. Wsiadłam w pierwszy lepszy samolot, gdy do mnie zadzwonili. Co on dobrego narobił...
Przedstawiam się, na co otrzymuję przydługie spojrzenie i jakby wymuszony uśmiech. Dziwne.
Czekamy na jakiekolwiek wieści, ale niestety rozmowa nam się nie klei, dlatego po prostu milczymy. Od tej kobiety bije jakaś ogromna rezerwa i chłód, aczkolwiek to może być tylko mój wymysł.
Jakieś ponad dwie godziny i trzy kawy później, wychodzi do nas lekarz. Wcześniej nikt nawet do nas nie zajrzał, więc obie jesteśmy poddenerwowane, czego nie możemy ukryć. Zrywamy się z miejsca na raz i zamieniamy w słuch.
- Pan Sergiusz miał dużo szczęścia, naprawdę. Pomimo dość skomplikowanego złamania, kość udową udało się zoperować bez komplikacji, ale nie ukrywam, że będzie potrzebna intensywna rehabilitacja.
- Jak do tego doszło, doktorze? Możemy go zobaczyć? - pyta przejęta, ale z wyczuwalną powściągliwością.
- Pan Sergiusz jest bardzo zmęczony, więc prosiłbym, żeby go nie niepokoić. Do wypadku doszło z winy kierowcy samochodu osobowego, prawdopodobnie wymusił pierwszeństwo. Tak twierdzą świadkowie. Daję paniom kwadrans na odwiedziny - informuje nas, po czym odchodzi.
Przechodzimy szerokim korytarzem, a we mnie uderzają przykre wspomnienia. Ze wszystkich sił staram się trzymać fason.
Kiedy wchodzimy do szpitalnej sali, Sergiusz chyba śpi. Zauważam, że jest poobijany, ma opatrunek na głowie, podłączoną kroplówkę i sączek, co wywołuje na mojej skórze dreszcze.
Przypominam sobie ten moment, kiedy to Blaise leżał w szpitalu po tym okropnym pobiciu.
Raisa podchodzi do niego i w swoich dłoniach chowa jego rękę, po czym przymykając oczy mówi pół szeptem:
- Sergiusz, syneczku, dzięki Bogu, żyjesz! Tak się martwiłam...
Na te słowa Sergiusz powoli otwiera oczy i oblizuje spierzchnięte usta. Jego matka od razu sięga po kubek z wodą i nasączonym wacikiem, ociera mu usta.
Sergiusz wydaje się być skołowany i nieobecnym wzrokiem wodzi najpierw po pomieszczeniu, później spogląda na siebie i swoją nogę, a następnie dostrzega swoją matkę.
- Co się dzieje, mamo? Dlaczego tutaj jestem... i dlaczego t-ty tutaj jesteś? - Gdy wypowiada te słowa, delikatnie przekręca głowę i dopiero wtedy zauważa mnie. Jedną ręką przeciera oczy, sycząc z bólu, po czym nabiera powietrza w płuca.
- Miałeś wypadek. Na szczęście, żyjesz. - Raisa siada na krześle obok, ale Sergiusz cały czas patrzy na mnie, aż nie wiem, gdzie mam uciec wzrokiem, gdzie się schować.
- Możesz nas zostawić samych, mamo? - pyta, patrząc cały czas na mnie. Jego matka powoli wstaje z krzesła i mierzy mnie wzrokiem, aż przechodzą mnie ciarki. Po chwili, wolnym krokiem opuszcza salę.
Stoję tam gdzie stałam, nie wiedząc czy mam się do niego zbliżyć. Sergiusz widzi moje niezdecydowanie, więc się odzywa:
- Nie musiałaś przyjeżdżać... - Oblizuje usta, po czym nerwowo wciąga wnętrze policzka. - Przepraszam, że ktoś cię tutaj niepokoił.
Zbliżam się do niego i powoli dociera do mnie to, że przez swoją urażoną dumę i jakieś chore urojenia, zwyczajnie mogłam go stracić, tak jak straciłam Blaise'a, i to bezpowrotnie. W kilka sekund zrozumiałam, że nie mogę wiecznie go odrzucać i pchnięta jakąś siłą, niemalże rzucam mu się w ramiona.
Czuję ulgę, że wszystko jednak skończyło się dobrze. Że Sergiusz jest cały.
- Tak bardzo się bałam! - rzucam w zagłębienie jego szyi i całuję w usta, przełykając łzy.
Sergiusz nie kryje swojego zdziwienia i gdy odrywam się od jego ust, ten delikatnie przymyka oczy i przez moment po prostu się do siebie tulimy. Nstępnie ociera moje łzy, gładząc policzek, po czym zagarnia mnie wolną ręką i przyciąga ku sobie, krzywiąc się z bólu.
- Boję się, że za chwilę zrobisz to, co zwykle, a mnie wtedy już na pewno pęknie serce... - szepce w moje usta, a ja obejmuję jego nieco opuchniętą twarz i spoglądam w te pełne nadziei oczy, które skanują mnie na wylot.
- Nie chcę już uciekać... - Te słowa wieńczy namiętny pocałunek. Chłoniemy siebie nawzajem, aż nagle ktoś nam przerywa. To matka Sergiusza.
- Lekarz prosił... - Spogląda na mnie, gdy szybko poprawiam bluzkę, a później na Sergiusza i wychodzi, nie kryjąc się ze swoim dość chłodnym do mnie nastawieniem.
- Musi przywyknąć... - Sergiusz puszcza mi oczko, po czym chwyta za moją dłoń i przykłada ją do swoich ust, dodając z delikatnym uśmiechem: - Chcę wiedzieć na czym stoję...
Przygryzam dolną wargę i delikatnie kiwam głową, ocierając łzy. Być może pochopnie podejmuję tę decyzję, ale już raz straciłam bliską mi osobę i to z powodu chorych niedomówień, kolejnego razu przeżywać nie chcę.
- Sergiusz, wiem, że ciągle cię odtrącałam, kiedy ty po prostu chcesz być obok mnie... mimo wszystko. Dziękuję, że jesteś i chcesz mnie chronić.
- Moje uczucia do ciebie nadal są takie same, Federica. W tej sprawie nic się nie zmieniło. - Posyła mi szeroki uśmiech, co automatycznie wywołuje uśmiech również u mnie.
- Dzisiejszy dzień dał mi dużo do myślenia... - Ocieram ciurkiem spływające po policzku łzy. - Naprawdę bałam się, że już nigdy więcej cię nie zobaczę...
- Jestem tutaj, kochanie. Cichutko już. - Sergiusz tuli mnie mocno do siebie i delikatnie gładzi moje plecy, całując we włosy. - Już zawsze będę przy tobie, jeżeli tylko tego zechcesz.
Może to właśnie on jest mi pisany...
_______________
Tylko nie krzyczcie...
Okej?
Dobrze wiecie, że szczęśliwe zakończenie, jest po prostu nudne, bo jest szczęśliwe? Wyczuwacie dramę?
S. ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro