Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

51. FEDERICA

Kolejne tygodnie mijają, a ja coraz bardziej oddaję się wirowi pracy. Dosłownie już za kilka dni ma odbyć się największy charytatywny bal w historii, a  mnie brakuje powoli sił - praca i nieustanne poszukiwania zaginionych, międzynarodowe konsultacje, przygotowania, wymagają całkowitego zaangażowania. Na szczęscie obok siebie mam Sergiusza, z którym, w kwestiach biznesowych oczywiście, rozumiemy się bez słów. Przez te ostatnie tygodnie bardzo się do siebie zbliżyliśmy i śmiało mogę przyznać, że chyba dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. 

Niestety w domu nie mam spokoju, ponieważ Lauren złapała w przedszkolu jakąś infekcję i od prawie dwóch tygodni nie możemy pozbyć się zapalenia oskrzeli. Teraz jest pod opieką dziadka, ale i tak czuję wyrzuty sumienia, że zawsze mam coś do załatwienia, coś, co nie może poczekać, coś co musi być zrobione teraz, a najlepiej już. 

Z samego rana, razem z Sergiuszem jedziemy do telewizji śniadaniowej, żeby opowiedzieć coś więcej na temat naszego przedsięwzięcia, balu charytatywnego i mojej fundacji, która swoje oddziały ma już nie tylko w Stanach, ale i także w Europie. Nie ukrywam, że Sergiusz jest dla mnie wielkim wsparciem, nawet w tym momencie. Bardzo zaangażował się w całą kampanię i trochę pomaga mnie odciążyć od obowiązków, spotykając się z sponsorami, ja wtedy mam czas dla mojej kochanej córeczki . Nalegałam, żeby dzisiaij również pojechał sam, ale jak stwierdził, to moje "dziecko", które stworzyłam od podstaw, więc nie mogę tak po prostu się wycofać, żeby nie powiedziec całemu swiatu, co leży mi na sercu. Mój ojciec również go poparł w tej kwestii, tak więc wystrojona siedzę w samochodzie firmowym, ale obecna jestem tylko ciałem, myśli cały czas krążą wokół domu i małej Lauren.

— Federica, wszystko w porządku? — Sergiusz chowa moją dłoń w swojej, co wyrywa mnie z permanentnego zamyślenia.

— Ta-tak, po prostu się zamyśliłam. — Spoglądam w jego oczy i biorę głęboki oddech.

— Martwisz się o Lauren?

— Tak, wiesz... ona nigdy nie chorowała tak długo, a to zapalenie oskrzeli ciągnie się już drugi tydzień... Dzisiaj praktycznie nie spałyśmy w nocy...

— Szybko nagramy ten program i zaraz wracamy. Wszystko będzie dobrze. — Przykłada moją dłoń do swoich ust i składa na niej delikatny pocałunek, po czym spogląda w moje oczy i dodaje: — Obiecuję, skarbie... 

***
Po nagraniu wściekła wychodzę ze studia i aż cała drżę. Muszę wziąć kilka głębszych wdechów, żeby nie wybuchnąć płaczem. Nerwowo poprawiam sukienkę i opierając ręce na biodrach, spoglądam w niebo i klnę na cały głos.

Nie wiem, skąd wytrzasnęli tę dziennikarkę, ale jej pytania i sposób, w jaki mnie cały czas atakowała, były dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Dlaczego tak bardzo zależało jej na tym, żeby mnie publicznie poniżyć, zrównać z ziemią? Wyciągnęła na wierzch moje życiowe brudy,  te najboleśniejsze także, aż zachodzę w głowę, skąd ona miała te wszystkie informacje na mój temat i mojego życia prywatnego, o którym wie tylko garstka osób.

— O!Tutaj jesteś... — Odwracam się i zupełnie rozwalona, wpadam w jego ramiona. Niestety emocje biorą górę i zwyczajnie się rozklejam. 

Mija kilka minut, zanim jestem w stanie się opanować. Sergiusz trwa przy mnie, czule tuląc do siebie. Kojąco gładzi moje plecy i szepce: — Dasz radę, bo jak nie ty, to kto? — Ujmuje moją twarz w dłonie i całuje mnie w czoło. — A dziennikarka zachowała się paskudnie, co tylko świadczy o niej. Ty jesteś wspaniała! Rozumiesz?  — Zbliża twarz do mojej i opiera się czołem o moje czoło.

— Nagranie poszło na żywo... — wzdycham żałośnie i wywracam oczami. — Przepraszam, ale nie wytrzymałam już tego jadu. Dlaczego oni zrobili program o mnie, wyciągnęli na wierzch wszystkie moje koszmary... To nie jest fair. To miał być program o fundacji, o naszej międzynarodowej kampanii, a wyszło... sam zresztą wiesz jak! — Nerwowo chodzę po parkingu i jedynie, o czym marzę, to o tym, żeby zdjąć te niewygodne szpilki, ubrać dres, zmyć makijaż i położyć się spać.

— Nie mogliśmy tego przecież przewidzieć. — Sergiusz próbuje mnie pocieszyć, ale na próżno.

Siadam na krawężnik i prostuję nogi, ponieważ cały dzień w szpilkach, to dla mnie udręka — odzwyczaiłam się je nosić, odkąd zostałam pełnoetatową mamą.

— Jesteś głodna? — Obok dosiada się Sergiusz, a ja tylko opieram głowę o jego ramię i dodaję szeptem:

— Zabierz mnie stąd, proszę... — Po chwili jestem już w górze i wierzgam nogami, gdy ten bierze mnie na ręce.

— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. — Przekomarza się ze mną i niesie w kierunku firmowego auta, a ja, chociaż pierwszy raz w tym dniu szczerze się uśmiecham i śmieję się w głos, gdy nieco przyśpiesza.

***
W drodze powrotnej proponuję Sergiuszowi kawę i zapraszam go do siebie. Lauren pod moją nieobecność była z moim ojcem, który od wejścia przekazuje mi informację, która ścina mnie z nóg.

— Ale jak to, teraz? — Odchylam głowę ku górze wiedząc, co to znaczy. Szybko ściągam buty i gestem ręki zapraszam Sergiusza do środka. 

— Whiliam i Duncan już po ciebie jadą, dzwonił tamtejszy komendant policji... są niemalże pewni, że to on... 

— A co z Lauren? Nie mogę jej tak po prostu kolejny raz zostawić, obiecałam jej, że będę...

— Jedź, przecież z nią zostanę, i tak, wiem, jakby coś się działo, to mam od razu do ciebie dzwonić.

Rozklejam się jak mała dziewczynka, tuląc się w tors ojca. Moje życie cały czas zaskakuje mnie i to z tej najgorszej strony. 

— Musisz być dzielna, dasz skarbie radę, może to już wszystko się skończy, wyjaśni, wreszcie zaczniesz normalnie żyć...

— Pojadę z tobą, jeśli chcesz... — wtrąca się Sergiusz, na co mój ojciec klepie go z aprobatą w ramię i zostawia nas samych. — Możesz zadzwonić, że cię zawiozę, nie muszą tutaj jechać, zaoszczędzą sporo czasu.

— Zrobisz to dla mnie? - Spoglądam w jego błękitne oczy, które patrzą na mnie z wielką troską. 

— Oczywiście, skarbie. — Chowam mnie w swoich silnych ramionach, a ja, jak nigdy przedtem po prostu się boję. 

Boję się, że po trzech latach, wreszcie stanę twarzą w twarz z Blaisem i zwyczajnie zabraknie mi słów...

Zanim wyjeżdżamy, najpierw kieruję się w stronę pokoiku mojej kruszynki i całuję ją w czoło, po czym gładzę jej maleńki brzuszek i mówię szeptem:

— Kocham cię cukiereczku najdroższy i przepraszam, że znowu cię zawiodłam... — Szybko ocieram łzę i odwracam wzrok w stronę drzwi, słysząc skrzypnięcie.

— To jak, możemy już jechać?

— Zaraz, tylko się przebiorę. — Przeciskam się obok i kieruję się prosto do sypialni. Tam opadam na łóżko i zaczynam szlochać. 

Nie wiem, czy jestem gotowa na to spotkanie, którego przecież wyczekuję już od trzech lat... 

Co ja mu powiem?
Jak mam się zachować?

A co jeśli to znowu nie będzie on? Czy dam radę kolejny raz przyjąć do wiadomości fakt, że nadal nie wiem gdzie jest? 

Czy on jeszcze w ogóle żyje... - to ostatnie męczy mnie coraz bardziej!

***

Po prawie siedmiu godzinach spędzonych w aucie, jesteśmy na miejscu, nop prawie, musimy zatrzymać się na stacji. Stres wprawia w ruch moje dłonie, które z przerażenia drżą i są zimne niczym kostki lodu. Mimo że już przecież przez to przechodziłam, czuję się paskudnie. Najgorsza jest ta niepewność i strach, że on zapomniał o mnie... 

— Zjesz coś? — Sergiusz zagarnia mnie ramieniem, gdy wychodzę z auta. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, żeby zatankować.

— Nie.

— A napijesz się czegoś, kawa? — Proponuje, a ja jedynie co jestem w stanie przełknąć, to własną ślinę, i to z trudem.

— Nie! — odpowiadam zirytowana, tymi jego ciągłymi pytaniami, jakby nie widział, że jestem w rozsypce.

— Dasz radę... — Tuli mnie ramieniem i całuje we włosy.

Odsuwam się wkurzona, no i niestety, dość niekontrolowanie, wybucham:
— Skąd ta pewność, co?! Wszyscy wymagają ode mnie tego, że mam dać radę! Za wszelką cenę! Ja już nie daję rady! Rozumiesz? Nie radzę sobie z tym, do cholery! Nie mam żadnego pancernego płaszcza, który mógłby mnie chronić! Wysiadam!

— Czy powiedziałem coś złego? Po prostu staram się być dla ciebie wsparciem! — Zdenerwowany zabiera z przedniego siedzenia portfel i szybkim krokiem oddala się w kierunku wejścia do stacji benzynowej. Idzie nerwowo, a ja opieram głowę o szybę i szczelnie zamykam oczy.

Mija kilka minut, zanim wraca. Wsiada do samochodu i nie odzywa się ani słowem. Widzę jak drgają jego skronie. Poprawia włosy, spoglądając we wsteczne lusterko i tylko rozkazuje, żebym zapięła pasy. Grzecznie wykonuję rozkaz i nabieram w płuca powietrza. Po chwili zerkam na Sergiusza i widzę jak bardzo to wszystko przeżywa. Nigdy wcześniej się nie pokłóciliśmy, dlatego chyba oboje czujemy się z tym dziwnie i nieswojo.

— Przepraszam... Po prostu to już ponad moje siły. — Kładę swoją dłoń na jego i odwracam się, żeby na niego spojrzeć. Sergiusz tylko rzuca na mnie kątem oka i posyła mi blady uśmiech.

Wiem, że jest na mnie zły, bo oberwał za nic.

— Musisz mnie zrozumieć, chcę dla ciebie jak najlepiej, martwię się, chciałbym, żebyś wreszcie mogła ruszyć z miejsca. — Słyszę żal w jego głosie i tylko delikatnie przymykam oczy, uświadamiając sobie, że w tym wszystkim zupełnie zapomniałam o uczuciach innych osób.

Osób, które troszczą się o mnie i są dla mnie wielkim wsparciem.

— Od trzech lat jestem kłębkiem nerwów. Stoję w miejscu i czuję jak powoli grzęznę w bagnie. Nikt nie wie, co czuje osoba, która cały czas czeka. Nikt! — Szybko ocieram oczy, do których momentalnie napływają łzy, a Sergiusz dość brawurowo zjeżdża na pobocze i włącza awaryjne światła.

Chwilę milczy, aż wreszcie odpina swój pas bezpieczeństwa i odwraca się w moją stronę. Wzrok, jakim na mnie patrzy, jest zupełnie inny, niż ten dotychczas. Minę ma nietęgą, ale zmusza się do uśmiechu. Chyba jest na mnie po prostu zły.

Zawiodłam go...

— Jesteś na mnie zły, prawda? — Pytam poddenerwowana tą ciszą, która zaczyna piszczeć mi w uszach. Sergiusz opuszcza wzrok i widzę, jak z czymś walczy. Staram się opanować wewnętrzny huragan myśli, więc spokojnym tonem, dość niepewnie zaczynam: — Sergiusz, ja po prostu...

— Doskonale wiem, co czuje osoba, która cały czas czeka, Federica... — Przerywa mi nagle i powoli swoimi ciepłymi dłońmi obejmuje moją twarz. Staram się zrozumieć, o czym on mówi. 

Gładząc moje policzki, delikatnie przywiera do moich ust. Zdziwiona pozwalam na ten pocałunek, ponieważ ma w sobie coś innego, niż ten poprzedni — ogromną dawkę lęku i miłości jednocześnie.

Resztę podróży pokonujemy w zupełnym milczeniu, jakby słowa stały się zbędne. Przed momentem dzwonił Will i poinformował mnie, że czekają już z Duncanem w szpitalu. Czuję jak żołądek podchodzi mi do samego gardła, a gdy parkujemy na ogromnym parkingu, mam ochotę stąd uciec. Kiedy gotowa jestem już wyjść z auta, Sergiusz chwyta za moją rękę i mówi drżącym głosem:

— Obiecuj, że bezwzlędu na to, co się teraz wydarzy, w twoim życiu znajdzie się miejsce dla mnie... — Jego oczy dziwnie błyszczą, a ja nie jestem w stanie nic powiedzieć, więc tylko posyłam mu delikatny uśmiech, czując się kompletnie bezsilna i rozdarta.

***

W szpitalu musimy poczekać na pielęgniarza. Zanim się zjawia mija dobry kwadrans. Nikt z nas się nie odzywa, wyczekując momentu spotkania, być może nareszcie z Blaisem. Zastanawiam się, co mu powiedzieć, o co zapytać, jak w ogóle zacząć naszą rozmowę, czy powiedzieć mu o dziecku od razu czy poczekać na lepszy moment?

 A co jeśłi on już ułożył sobie życie na nowo i nie będzie w nim miejsca dla mnie i Lauren?

Gdy pielegniarz prowadzi nas przez ogromny korytarz, unoszący się w powietrzu charakterystyczny zapach szpitala, wzmaga we mnie przykre wspomnienia.

Na drżących nogach wchodzę do windy i spoglądam w oczy Whiliamowi i Duncanowi. Każdy z nas na swój sposób przeżywa tę sprawę, każdy z nas tęskni i czeka. Pełna nadziei stoje tutaj z nimi i modlę się o szczęśliwy finał tej bolesnej sprawy, która ciągnie się już od kilku lat. Sergiusz stoi obok mnie, ale zauważam, że myślami jest gdzieś bardzo daleko, zupełnie nieobecny.

Po chwili z przerażeniem spoglądam na pielęgniarza, który przyciska na guzik minus dwa, zatytuowany: "kostnica".

— To jakaś pomyłka, prawda? — Mój głos brzmi jakbym przełknęła garść gwoździ. Gdyby nie stojący obok Sergiusz, upadłabym na podłogę — złapał mnie w ostatnim momencie pod ramię.

— Państwo na identyfikację zaginionego, prawda? — Pielęgniarz patrzy na nas jak na malowane wrota. — Musimy udać się do kostnicy, tam odbędzie się identyfikacja zwłok. 

— To jakaś cholerna kpina, pomyłka, przecież on żyje, prawda? Otrzymaliśmy telefon o identyfikacji zaginionego, a nie ciała... — Odzywa się Duncan, a Will pociera swoją zatroskaną twarz, na której powoli maluje się ogromny żal.

— Bardzo mi przykro, ale w karcie mam jasny komunikat: "Identyfikacja zwłok nieznanego mężczyzny. Prawdopodobnie NN  to Blaise Shwank".

Roztrzęsiona jak galareta, z ledwością wychodzę z windy. Strach szczelinie wypełnia moje wnętrze, a serce łomocze jak oszalałe. Nie tak wyobrażałam sobie to spotkanie.

Gdy już stoimy przed wejściem do kostnicy, Whiliam zatrzymuje nas, wyciągając ręce na boki i wypuszczając przeciągle powietrze, mówi prawie niesłyszalnym tonem:

— Zostańcie, ja tam pójdę.

Pielęgniarz odwraca się w naszym kierunku i dodaje z zawieszoną nad dokumentacją głową:

— Mężczyzna został wyłowiony z rzeki, w której spędził około dwa tygodnie, tak więc chciałbym pana uprzedzić, że wygląd może nieco odbiegać od tego, do którego jest pan przyzwyczajony, aczkolwiek denat posiada tatuaże, dość charakterystyczne, z opisu wynika, że właśnie takie, jak zaginiony trzy lata temu Blaise Shwank, którego Państwo szukają... — Na te słowa, czuję jak uderzam ciałem o zimne kafelki. 

To nie może być prawda...

_____________________

Dajcie znać, jak tam wrażenia, po przeczytaniu rozdziału! Pisało mi się wyśmienicie.

Lubię dramaty, więc w sumie nie wiem, czego możecie sie spodziewać w kolejnym rozdziale znacie mnie, nie mam litości. 🙊🙈

Ściskam Was! ❤️

S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro