Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

45. FEDERICA

Nerwowo chodzę po korytarzu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, gdy Will znika z Sigusiem za drzwiami SORu. Mnie nie wpuszczą choćbym błagała ich na kolanach. Wiem, bo już to robiłam...

Pieprzone przepisy!

Siadam na niewygodnym plastikowym krześle i chowam twarz w dłoniach, modląc się gorliwie o cud.

Zegar wrednie wystukuje sekundy przerażenia, gdy w mojej głowie dudni od zmartwień. W stresie ogryzam paznokcie i łapię się na tym, że kompletnie straciłam poczucie czasu.

Panie Boże, miej w opiece to kochane maleństwo!

Whiliam, jeszcze w drodze do szpitala, powiadomił Duncana, że Sigiemu się pogorszyło i ten obiecał, że zaraz do nas przyjedzie, a mija już chyba godzina i nadal go nie ma.

Zaczynam się martwić.

Każda minuta dłuży się niemiłosiernie, a każdorazowo, gdy ktoś szarpie za klamkę i wychodzi przez te chrzanione drzwi, staję na baczność.

Co z Sigusiem? - Te myśli nie opuszczają mnie nawet na sekundę.

Uświadamiam sobie, że ten zupełnie obcy mi chłopiec stał się bardzo ważną osobą w moim życiu. Pokochałam go całym sercem i pragnę dla niego jak najlepiej. Z całych sił chcę, żeby był zdrowy i mógł rozrabiać jak każdy czterolatek.

- Federica? - Trzeźwi mnie głos, który wprawia w drżenie całe moje ciało.

Bardzo wolnym ruchem odwracam się w jego stronę i na moment wstrzymuję oddech. Blaise wygląda już dużo lepiej, chociaż piętno tamtego feralnego wieczora odbija się na nim w postaci kul ortopedycznych i sińcami pod oczami.

- Will jest z Sigusiem, ja na razie nic nie wiem...

Ten nawet nie czeka na kolejną porcję informacji, tylko kuśtykając, wbiega za duże, przeszklone drzwi. Jest przerażony, a ja czuję jak serce wyrywa się z piersi.

Po kilkunastu minutach Blaise wraca na korytarz i jest widocznie rozwścieczony.

- Mówiłem! Prosiłem!

Przygryzam dolną wargę i spoglądam na niego. Jest bardzo poddenerwowany, a ja nie jestem w stanie panować już nad emocjami.

- Co miałam zrobić? Tak po prostu odejść? Zostawić go z tym cholernym przerażeniem? No, powiedz coś?!

- Spakuj swoje rzeczy i jeszcze dzisiaj masz stąd wyjechać, rozumiesz? - Zauważam jak pulsacyjnie drży mu skroń, a oczy szklą się od furii. - Czego ty, kurwa, nie rozumiesz?

Biorę głęboki wdech i miarowo wypuszczam powietrze. Nie poznaję go...

Czuję jak oblewa mnie zimny pot i szybko zrywam się z miejsca. Biegiem udaję się do wyjścia, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że do toalety to ja nie zdążę. W porę wyskakuję na podwórze i łapiąc włosy, żeby ich nie zarzygać, wymiotuję.

Nagle robi mi się słabo i zimno.

Targana przeróżnymi emocjami, wykręcam numer do Bobbiego i proszę, żeby po mnie przyjechał. Ten nawet nie pyta tylko zapewnia mnie, że zaraz będzie.

Siadam na ławce stojącej przy szpitalnych drzwiach i nerwowo przeszukuję kieszenie.

Gdzieś tutaj była miętówka.

- Weź to...

Unoszę głowę i przez łzy dostrzegam zarysowaną sylwetkę. Przecieram oczy rękawem futerka i pewnie wyglądam jak siedem nieszczęść, ale w tym momencie mam to w dupie.

- Dzięki. - Chwytam za butelkę mineralnej i niemalże przysysam się do niej, wypijając połowę zawartości.

- Co on znowu ci powiedział?

- Nieważne. Co z Sigim?

- Sytuacja jest już opanowana, ale nie obyło się bez zastrzyków i podpięcia pod tę całą aparaturę. Ataki są coraz silniejsze... Mały jest wykończony.

- Ucałuj go ode mnie...

- Co? Zamierzasz odpuścić?

- Will, to nie ma przyszłości, skoro twój brat, nie wiedzieć czemu, traktuje mnie jak zło konieczne. Ja za dużo już przeszłam, żeby dać się wodzić za nos jak mała dziewczynka... Poza tym mam swój limit.

- Uważaj na siebie, a ja mu spróbuję przetłumaczyć, tak na chłopski rozum, że jest po prostu głupi.

***

Powrót do mojego miasta, gdzie pół roku temu gotowa byłam rozpocząć nowe życie, mimo wszystko dobrze mi zrobił. Przynajmniej teraz wiem, że nie da się uciec od przeszłości, wyjeżdżając nawet na drugi koniec kraju.

One i tak mnie dopadną, prędzej, czy później.

Kilka dni nie wychodzę z łóżka. Śpię, płaczę i jem. Whiliam codziennie streszcza mi na bieżąco, co z Sigusiem, a ja po prostu bardzo tęsknię, a chyba jeszcze bardziej się martwię, bo z dnia na dzień otrzymuję coraz to smutniejsze wiadomości - Siguś nadal jest w śpiączce, a operacja podobno się udała, więc w mojej głowie roi się od pytań.

Chcąc nie chcąc myślami cały czas wracam do Alty. Nie rozumiem tego w ogóle, ale tam bardziej czułam się u siebie niż tutaj. Tamto miejsce koiło moje zszargane nerwy, dawało mi poczucie bezpieczeństwa i spokój.

Blaise zaskoczył mnie swoją niezłomnością i upartością, ale to, że tak mało o sobie wiedzieliśmy, wszystko tylko niepotrzebnie skomplikowało.

Chciałabym, żeby przemyślał sprawę i dał nam szansę...

Wyjechałam, zostawiając między nami pełno niedomówień, ale nie mogłam przecież zostać i kolejny raz czuć to poniżenie odrzucenia. Moje serce nosi już zbyt wiele ran, by udźwignąć kolejne.

***
- Dobrze panią mieć tutaj z powrotem, pani Grovrewers. - Skinieniem głowy wita mnie urocza kobieta, właścicielka ekskluzywnego atelier urody, do którego bardzo chętnie wracam - dzisiaj za namową mojej szurniętej przyjaciółki.

Wykupiła dla mnie voucher i zamówiła taksówkę pod mój apartament, no i oczywiście wysłała bardzo miłą wiadomość, cytuję:

"Weź się w garść, zołzo, bo chyba już rosną ci wąsy! Też cię kocham!"

- Szczerze? Też tęskniłam.

- To co zwykle? - pyta mnie jedna z pracownic, gdy właścicielka przygotowuje dla mnie kawę.

- W rzeczy samej.

Rubby zajmuję się moimi włosami, a Stefani paznokciami. Na chandrę nie ma nic lepszego od zadbania o siebie, tak twierdzi Helen i w tym miejscu muszę przyznać jej rację.

Czuję się jakbym siedziała na chmurce i popijała niebiański nektar bogów, a to tylko cappuccino.

W chwili, gdy Stefani otwiera buteleczkę czerwonego lakieru do paznokci, mój żołądek wywija się na lewą stronę i nie uprzedzając dziewczyn, po prostu zrywam się z miejsca i wybiegam do toalety.

Tam... istny hardcore.

Rzygam jak kot. Moje ciało zroszone jest zimnym potem, a dłonie drżą jak u alkoholika na głodzie. Odgłosy które z siebie wydaję, spokojnie możnaby podkładać pod horrory o egzorcyzmach.

Po wypruciu wnętrzności, zupełnie wyczerpana, siadam na zamkniętej toalecie i próbuję do siebie dojść, ale spocone i rozdygotane ciało oraz dudniące galopem serce, wcale mi tego nie ułatwia.

W mgnieniu oka sakramencko osłabłam.

Jestem wykończona, jakbym przed momentem ukończyła ultramaraton, a przecież tylko zwymiotowałam wnętrzności.

Wielkie mi halo.

Powoli podchodzę do umywalki i poprawiam mokre od potu włosy. Czuję się brudna i tak beznadziejnie słaba, że z problemem docieram do dziewczyn. Te patrzą na mnie z politowaniem, ale oczywiście Rubby wypala i to z grubej rury, uruchamiając we mnie tryb "niepewność":

- Gdyby był kawaler, to stwierdziłabym, że coś ci jest, słoneczko. - Uśmiecha się szeroko, a ja nie koduję sensu jej słów.

- Co niby? - Siadam na fotel i czuję jak przeszywają mnie zimne dreszcze, a przed oczami nadal widzę maleńkie mroczki.

Nigdy wcześniej tak źle się nie czułam.

- Ciąża jakaś, dzidziulek, czy coś. - Porusza brwiami i zajmuje się moimi włosami.

Na te słowa niemalże dostaję ataku serca i z ledwością łapię oddech. Czuję jak ciśnienie rozsadza mi żyły, a myśl o tym, że mogę być w ciąży, pali mnie od środka.

C i ą ż a - to słowo wierci mi w mózgu dziury.

- Wiecie co... przyjdę jutro, chyba się czymś zatrułam. - Z rozczochranymi, i na dodatek mokrymi, włosami szybko wstaję z krzesła, jakbym uciekała z miejsca morderstwa.

Dość chwiejnym krokiem, wychodzę, a raczej wybiegam na chodnik. W popłochu wsiadam do pierwszej lepszej taksówki i każę się zawieźć do mojego mieszkania. Kierowca próbuje do mnie zagadać, ale na próżno - nie mam ochoty na rozmowę, gdy w głowie panuje zupełny chaos natrętnych myśli.

Kwadrans później, wpadam do mieszkania jak strudzony pielgrzym i od razu kieruję się pod prysznic, masując obolałe stopy.

We wszystkim już doszukuję się objawów ciąży. Nawet w tym, że dzisiaj jakoś wyjątkowo odrzuca mnie zapach ulubionego żelu pod prysznic.

No idiotka! Paranoiczka.

Potem dochodzi do mnie, że przez ostatnie zawirowania w ogóle przegapiłam coś takiego jak okres. Boże drogi czy to możliwe, żebym zapomniała o pigułkach, kiedy z Blaisem poniosły nas emocje? Czy te słodkie chwile zapomnienia mają wydać owoc?

Chryste, to nie jest odpowiednia chwila...
Blaise i ja...
On nie chce mieć ze mną nic wspólnego...

Zamaszyście poruszam głową, odsuwając od siebie te pieprzone myśli, które kłębią się w mojej głowie i nie dają mi spokoju. Nawet chwili.

Panikuję, a panika to zły doradca, przecież brałam pigu...

Zrywam ręcznik powieszony na kabinie prysznica i jak oparzona wbiegam do sypialni. Adrenalina napędza moje żyły, wprawiając w nerwowe drżenie dłonie, którymi pospiesznie przeszukuję kieszenie walizki. Gdy znajduję więcej niż połowę nietkniętych pigułek i całe nienapoczęte opakowanie tabletek antykoncepcyjnych, wytrzeszczam z przerażenia, własną lekkomyślnością, oczy.

- O kurwajapierdolę... - ulatuje z moich ust jednym ciągiem i zaabsorbowana własną głupotą, przechodzę przez korytarz i zaczynam liczyć.

Nigdy nie miałam problemu z tak prostą sprawą i nie uważam, że matematyka dla pierwszaka, to coś wielkiego, ale teraz mam dość spory problem policzyć do dwudziestu ośmiu, a tym bardziej przypomnieć sobie czy menstruacja była, czy nie.

Cholera jasna... mam jakąś zasraną lukę w pamięci. Za nic w świecie nie pamiętam...

Przyglądam się w odbiciu w lustrze swojemu brzuchowi i dwoma palcami ściskam za skórę, no dobra, za sadełko, po czym tylko głośniej przełykam ślinę.

Jeszcze raz dokładnie oglądam się z każdej strony, wciągam i na zmianę napinam brzuch, a potem wypuszczam całe powietrze. Gładzę jego wypukłość i delikatnie się krzywię, gdy lekko odstaje.

Przytyłam? Przecież jadłam normalnie...

Jak na autopilocie kieruję się do lodówki i sięgam po paczkę parówek. Wgryzam się w jedną, później w drugą i wypijam szklankę mleka. Siadam na sofie i przyciągam nogi do klatki piersiowej, po czym szybko wypuszczam powietrze.

Nie, to przecież byłby chichot losu. To byłoby po prostu głupie. Wręcz niedorzeczne!

Wstaję i kieruję się do szafki nad zlewem, wyciągam z niej paczkę żelków i zjadam kilka, okej, kilkanaście, czując rozkosz na podniebieniu i języku. Później spoglądam na wczorajsze pudełko z chińszczyzną i macham ręką - przecież nie wyrzucę tego, i zjadam resztki, jakbym nie jadła od kilku dni.

Bzdura.
Ludzie latami starają się o dziecko, a tu: "Fuk na krowę, będzie ciele." Nic z tych rzeczy. To bardzo mało prawdopodobne. Prawda?

Odkręcam słoik z nutellą i wtapiam się w to anielskie cudo. Oblizuję łyżkę i spoglądam zamyślona w okno, z którego widzę wyrastające na horyzoncie góry.

Jedna łyżka.
Druga.
Trzecia.

Jestem w transie.

I nagle czuję, jakbym w ustach miała coś gorzkiego, zupełnie nie przypominającego smaku uwielbianej przeze mnie nutellii i pędem udaję się do łazienki.

Wymiotuję jak szalona. Klęczę kilka dobrych minut, przy porcelanie i widzę już wszystkich świętych.

Na pewno to ta cholerna chińszczyzna.

Wykończona opadam plecami o ścianę prysznica i resztkami sił zagarniam włosy w wysoki kok. Odchylam głowę ku górze i próbuję złapać oddech. Sięgam po telefon, który zostawiłam na szafce przy lustrze i sprawdzam w aplikacjach kalendarzyk menstruacji.

To na bank grypa żołądkowa.

Wertuję miesiące i niestety nie zauważam wpisu ani w lutym, ani w marcu i wstrzymuję oddech.

Cholera...

Przykładam dłonie do rozgrzanych policzek i czoła - jestem gorąca.

Zastanawiam się, co zrobić, przecież nie mogę popadać w paranoję. To tak jakby każde maleńkie ukłucie w klatce, oznaczało zawał.

Tak to sobie tłumacz, naiwna gówniaro - odzywa się w mojej głowie jakiś głos i wrednie ze mnie szydzi.

Najchętniej, to schowałabym się pod koc, pochłonęła kubek lodów i napiła się lemoniady i zjadła truskawki. Tak wiem, bardzo dorosłe zachowanie. Ale koniec końców, sięgam po telefon i wykręcam numer do mojej wyroczni, Helen.

Kto jak kto, ale ona postawi mnie do pionu.

- Możesz do mnie zaraz przyjechać? - Oszczędzam na powitaniu, tylko histerycznie błagam przyjaciółkę o wsparcie.

A miałam zachować zimną krew...
Tsa, jasne.

- Chryste, a co z tobą? Gdzie ty przebywasz? Jesteś jeszcze w Altcie?

- To jak, możesz? - ignoruję wszystkie pytania.

- Ummm... aktualnie jestem zajęta. - Słyszę jej cichy chichot, krzątaninę, co łatwo odczytać, że w tym momencie nie jest solo, lecz w duecie.

- Helen?

- Yumi, dawaj tę słuchawkę! Oddawaj! - Ach, tylko tego brakowało. Nagle słyszę męski, znajomo brzmiący mi głos i tylko wywracam oczami: - Oddam jak się zgodzisz, skarbie. To jak?

Skarbie... widzę, że coś mnie ominęło.
I to szerokim łukiem.

- Kurwa mać... - Ulatuje z moich ust nader głośno, co chyba usłyszeli oboje.

- Federica, jesteś tam?

- Ja jestem, ale widzę, że ty, to chyba świetnie się bawisz, co? - brzmię jak wredna, pozbawiona empatii baba, ale trudno. Nie mam głowy do cieszenia się czyimś szczęściem.

Nie teraz.

- Dobra, gadaj babsztylu.

- Chyba mam problem... - Pociągam nosem i przełykam głośniej ślinę.

- To znaczy? Boże, Federica, coś się stało? - Moja przyjaciółka brzmi na bardzo zmartwioną, zresztą trudno jest się dziwić.

- Jestem... to znaczy... - biorę głęboki wdech, bo nie jestem w stanie tego z siebie wyrzucić.

- Boże, masz raka, tak?

- Raka? Nie, broń mnie panie Boże przenajświętszy.

- To co jest?

- Jesteś już sama, tak? Obiecuj, że nic nikomu nie powiesz. Obiecujesz?

- Wiem! Zabiłaś kogoś, tak? Wygrałaś w loterii? No! No, gadaj!

- Czasami serio zastanawiam się czy ty naprawdę ukończyłaś ten uniwersytet z wyróżnieniem czy to jakiś blef... Dasz mi wreszcie to z siebie wyrzucić, bo skutecznie to utrudniasz, a jak zaraz się nie wygadam, to chyba zginę?

- Mhm, gadaj. No, już cię słucham. Po co te nerwy. No, mów. Mów.

- Bo widzisz... wszystko może wskazywać, albo po prostu tak mi się tylko wydaje... - Biorę głęboki oddech, bo inaczej chyba się uduszę i mówię drżącym głosem: - Jestem w ciąży. Chyba...

- W ciąży? Jesteś w ciąży? Ale że z kimś? W sensie, że będzie dzidzia? - Helen niemalże krzyczy podekscytowana do słuchawki, a ja klnę, bo przecież pewnie doskonale ją słychać nawet i w piwnicy.

No to pięknie.

- Nie no, Helen... - jęczę rozgoryczona i nagle w słuchawce słyszę ciche pytanie: - Kto jest w ciąży? Federica? Co ty gadasz?!

- Jeśli coś mu powiesz, przysięgam, zabiję cię!

- Z kim? - pyta jak jakaś niedorozwinięta, aż tracę nadzieję, co do jej błyskotliwości.

- Chryste, a z kim?! Zawsze uważałam cię za inteligentne stworzenie, a teraz podważasz to, i to na każdym kroku, wiesz... - obruszam się, bo przecież doskonale wie, że z nikim innym nie spałam jak z Blaisem.

- Byłaś u lekarza?

- Nie...

- A test robiłaś?

- Nie, bo się boję!

- To skąd wiesz?

- Okresu nie miałam i jeszcze te wymioty, chroniczne zmęczenie, drażliwość. To się po prostu czuje.To nie tak miało wyglądać. Poza tym chyba zapomniałam o pigułkach...

- Kupię po drodze test, a ty nie panikuj. Może to grypa żołądkowa, przemęczenie, stres?

- Cztery kup.

- Po co ci cztery?

- Bo to wszystko jest tak niewiarygodne, że dopiero jak cztery razy pokaże, że to ciąża, to wtedy uwierzę. Boże... - jęczę, a zaraz potem płaczę do słuchawki, ale mam za swoją głupotę.

Wystarczyło przypomnieć Blaiseowi o prezerwatywie. Ale nie, wizja szczytowania i rozkoszy zaćmiła mi umysł.

Helen przyjechała najszybciej jak tylko mogła, niestety nie sama - przywiózł ją Whiliam, ale miał na tyle rozumu, że się nie wprosił.

- Jak mu coś powiedziałaś, to przysięgam, zakopię cię żywcem w donicy na patio!

- Daj spokój, Whiliam obiecał mi, że nie piśnie ani słóweczka.

- Nienawidzę cię! Niby skąd ta pewność? I w ogóle, od kiedy to wy, jesteście my?

- Nic mu nie powiedziałam, no już się tak nie denerwuj. A z Willem, tak jakoś wyszło, ale nie spałam z nim... jeszcze, jeśli to ci chodzi.

- Zaszczyt go jeszcze nie kopnął?

- Zamknij się! - Daje mi klapsa w tyłek. - Po prostu jest fajny i chyba mi zależy?

- Chyba?

- A dobra, skończ już to przesłuchanie i łap. - Podaje mi reklamówkę.

Moja przyjaciółka poza testami w eko torbie ma też wino, ale chyba dla niej, lody, domowej roboty lazanię, chipsy, ciasto z malinami i serkiem mascarpone i inne łakocie pierwszej pomocy.

Najpierw wypłakuję się jej w rękaw, później streszczam jej ostatni tydzień w domu Blaise'a i to jak spotkałam go w szpitalu...

- No idź, na co czekasz? Myślisz, że jak pójdziesz później, to wynik testu będzie inny? To już się stało, teraz szukasz tylko potwierdzenia poziomu lekkomyślności we krwi. Swoją drogą taki maluszek to skarb...

- Nie bądź taka mądra, co?

- No już i nie maż się, bo cię nie poznaję, Federica. Z tą tuleją Rodriguezem pragnęłaś dziecka i nic, a tutaj całkiem miły gość ci się trafił jako dawca, a ty beczysz.

- Jesteś stuknięta! Po prostu nie mogę z tobą! - Znikam za drzwiami łazienki i robię, to, co jest konieczne.

Panie Boże, wiem, że teraz już za późno modlić się o rozum do głowy, ale bądź dla mnie wyrozumiały, co?

_________________
Poprzedni rozdział porządnie mną pozamiatał, wiem, że Wami również.

Nie sądziłam, że śmierć fikcyjnej postaci, którą szczerze mówiąc pokochałam, wywoła aż takie emocje... ☹️🙄😩

Mam nadzieję, że mimo wszystko nie zniechęciłyście się i nadal mogę liczyć na Waszą aktywność i wsparcie. 🤗

Buziaki! ♥️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro