38. BLAISE
Kompletnie nie wiem, jak nazwać to cholerne uczucie zupełnego otępienia, które rozrywa mi żyły, napędzając nicością, aż po szwy moich blizn.
A co jeśli dalej nic już nie ma?
Nic nie czuć, to chyba jedno z najciekawszych i najbardziej przerażających doznań.
I niby masz tę pieprzoną świadomość skończoności, a jednocześnie zdajesz sobie sprawę z tego, że nic, kurwa, cię nie dotyczy i nie rusza - jesteś poza tym wszystkim, co spędzało ci sen z powiek, napędzało do działania, martwiło...
***
- Wiesz może czy dziekanat jest jeszcze czynny?
Gdy tuż nad moim uchem rozbrzmiewa melodyjny kobiecy głos, niemalże w zwolnionym tempie unoszę głowę znad laptopa i spoglądam na prześliczną blondynkę.
Muszę przyznać, że z wrażenia aż zaniemówiłem.
Mimowolnie lustruję ją dość ciekawskim spojrzeniem i tylko głośno przełykam ślinę na widok dużych niebieskich oczu, które jakby śmieją się do mnie i pełnych, wykrojonych w serce, ust.
Czuję, jakbym zapomniał języka w gębie, a przecież zawsze mam tyle do powiedzenia.
- Jaki kierunek? - Odchrząkuję i próbuję brzmieć jak facet, a nie ciota.
Jaki przypał.
- Architektura krajobrazu.
- Ambitnie. - Na te słowa blondynka uśmiecha się tak zniewalająco, że aż zasycha mi w gardle.
Chryste, co za uśmiech.
- Mhm, na początku denerwowały mnie te słowa, ale teraz przyjmuję, że to komplement. A ty, co studiujesz? - Spogląda na mnie i obejmuje się ramionami. Jest drobna, ale wszystko co u kobiet mnie kręci, ma na swoim miejscu.
Zdzielam się mentalnie w pysk, bo zachowuję się jak zdziczały samiec.
- Automatyka przemysłowa z robotyką i informatyką.
- Wow. Podziwiam. Który rok?
- Drugi.
- W sumie to teraz nie mam pojęcia gdzie powinnam pójść. - Zerka na mapkę uczelni i wzdycha. - Trochę to zamieszali.
Sklapuję laptopa i wrzucam go do plecaka, po czym spoglądam na nią i posyłam jej swój najlepszy uśmiech:
- W sumie to mogę cię zaprowadzić do tego dziekanatu... znajduje się w drugim segmencie. Mapka jest nieaktualna od chyba trzech lat. - Mierzwię włosy, nieco skrępowany.
- Byłabym wdzięczna. - Posyła mi słodki uśmiech, a ja czuję jak moje ciało oblewa fala gorąca. - Lydia jestem. - Podaje mi rękę i uśmiecha się szeroko, ukazując swoje śnieżnobiałe zęby.
- Blaise. - Nerwowo przygryzam dolną wargę i spoglądam w te cudne oczy.
To chyba anioł...
Prowadzę ją nieco dłuższą drogą, chcąc zyskać kilka minut i po cichu liczę na to, że nigdy się o tym nie dowie. O moim podstępie.
Idziemy i rozmawiamy o wszystkim i niczym, ale muszę przyznać, że jest bardzo miło. Dziewczyna jest gadułą i ma świetne poczucie humoru. Poza tym hipnotyzuje mnie swoim czarującym uśmiechem.
- Lydia!
Na dźwięk nieco niezadowolonego męskiego głosu, obydwoje szybko odwracamy głowę. Blondynka uśmiecha się gorzko i wywraca oczami, a ja widząc tego typa, klnę w myślach. Na szczęście mam zarzucony kaptur, więc wątpię, że mnie rozpoznał.
Pan, jego mać, glina...
- To mój brat. Idę! Już idę - rzuca w jego kierunku i macha do mnie na pożegnanie, dodając: - Przyjdź nad jezioro, wieczorem jest fajna impreza. - Uśmiecha się i zakładając kosmyk blond włosów za ucho, odwraca się i zmierza ku drzwiom dziekanatu.
Resztę dnia nie mogę przestać o niej myśleć. Tylko dlaczego ona musi być jego siostrą...
***
- Później się nie dało? - Wzdrygam się, gdy na wejściu do domu słyszę głos matki.
Siedzi na werandzie okryta kocem i lustruje mnie wkurzona, wypalając we mnie dziury. Jej mina nie zwiastuje nic dobrego, więc tylko odchylam głowę ku górze i przeciągle wypuszczam powietrze.
Mam przejebane...
- Chcesz, żebym dostał zawału? - Skopuję buty i jak najszybciej chcę uciec do środka, żeby uniknąć konfrontacji.
Gdy wchodzę do domu, matka rusza za mną i zerka jeszcze przez okno, po czym dodaje rozdrażniona:
- Co się z tobą dzieje, Blaise? Mamy gości, miałeś ich odebrać z dworca! Do wszystkiego jestem sama! Ogarnij się, chłopaku!
- Nic? Uczyłem się z...
- Cordianem? W sobotę? - przerywa mi, gdy zerka przez szybę we frontowych drzwiach. - Od kiedy z Cordiana taki pilny uczeń, co? I od kiedy się kolegujecie?
Nie kolegujemy... ale to zbyt skomplikowane.
Wzrok mamy jest bardzo wymowny - mam przesrane do kwadratu.
- Dobra, idę do pokoju - bąkam pod nosem i oddycham z ulgą, gdy bez gderania pokonuję hol i wpadam do pokoju, sięgając od razu pod łóżko.
- Kurwa mać...
Niestety słysząc sugestywne odchrząknięcie mamy zerkam za siebie. Ręce trzyma za plecami, więc tylko głośno przełykam ślinę.
No to przypał.
- Tego szukasz? - Przygląda mi się badawczo, skanując moją twarz. - Skąd to masz? - Unosi znajomą mi torbę i dynda nią wkurzona.
Kurwa... jestem w dupie.
Wiedziałem, że to nie jest dobry schowek, ale spieszyłem się.
- To? - Mój mózg pracuje na najwyższych obrotach, żeby wcisnąć jej jakiś szajs, w który uwierzy i da mi święty spokój. - Cordian musiał zapomnieć. Ma poprawkę i ostatnio uczyliśmy się do późna...
- Nie kłam mi w żywe oczy! Pod twoim łóżkiem się uczyliście? Czego? Składania mebli?
Niestety, pudło. Nie kupiła tego.
Myśl idioto. Myśl!
- Nie wiem, o co ci chodzi, mamuś?
- Dobrze wiesz, mamuś. - Przedrzeźnia mnie. - Był tutaj Archibald, ten policjant z miasta... pytał o ciebie. Coś ty przeskrobał? - Widzę jej ogromne zmartwienie i chciałbym o wszystkim jej powiedzieć, ale nie mogę.
Wybacz mi...
- Co mu powiedziałaś?
- A co miałam mu powiedzieć? - pyta podejrzliwie.
- Mamo, proszę cię, przestań. O co pytał? Był i co?
- Co się z tobą dzieje, synek? Wracasz nad ranem albo wcale. Całymi dniami siedzisz w warsztacie. Coś czuję, że nie mówisz mi o wszystkim...
- Nic. Wszystko gra.
Ta i buczy...
- Pytał czy naprawisz mu samochód... Skąd Cordian ma tyle pieniędzy i dlaczego ty masz je w swoim pokoju, co? Dlaczego skłamałeś?
Nie drąż, kobieto...
- Prosił, żebym przechował, bo... zarezerwował sobie brykę i... - Kurwa, nie umiem kłamać.
- I?
- No i tyle. - Wzruszam ramionami udając, że to mnie nie rusza.
Jak gdyby nigdy nic, podchodzę do komody i wyciągam z niej czystą koszulkę do spania i dresowe spodnie.
- Blaise popatrz na mnie.
- Mamo, wszystko jest w porządku, naprawdę. Ian boi się, że w akademiku kasa szybko się ulotni. Tyle. Wiesz jak jest... - Unikam z nią kontaktu wzrokowego, bo nie wiem czy po prostu wszystkiego bym od razu nie wypaplał.
- Po prostu się martwię... - Chowa moją twarz w dłoniach i spogląda mi w oczy, a ja czuję jak serce dudni mi w uszach. - Obiecuj, że jakby coś się działo, to mi powiesz...
- Nic się nie dzieje... - przerywam jej i całuję ją w czoło. - A teraz wybacz, mamuś, muszę do toalety.
Nic, oprócz tego, że zostałem wmanewrowany w kurewskie gówno i, że grożą mi śmiercią...
- Pamiętasz, że w środę jest msza?
- Msza?
- Czwarta rocznica śmierci Bena. Nie pamiętasz? Mówię na tyle wcześnie, żebyś niczego nie planował. Po mszy mamy rodzinny obiad na ranczo.
- Pamiętam, przecież pamiętam. - Mierzy mnie i kręci głową. - No dobra, zapomniałem... Nie pamiętałem.
Ale już pamiętam.
________________
Oczywiście jestem ciekawa jak odbieracie te rozdziały ukazujące przeszłość? Czy się podobają? Nieco wyjaśniły?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro