37. BLAISE
Gdyby ktoś zapytał o to, co czuję, śmiało mógłbym powiedzieć, że nic.
Nic.
To przeraża mnie i zachwyca jednocześnie.
To jest jak skok na bungee, tylko że z taką różnicą, że ciągle jeszcze spadasz i nie masz pojęcia, kiedy wreszcie nastąpi szarpnięcie.
Na to szarpnięcie czekam jak na zbawienie.
Dlaczego czuję tak okropny ból w klatce, jakby ktoś wsadził mnie do imadła i ciasno zaciągał szczęki?
***
- Pamiętaj o sobocie, Shwank. Równo o dziesiątej ruszamy. Dogadane mamy wszystko, tylko ciebie nam brakuje. - Ian rzuca mi wymowne spojrzenie, a ja tylko mentalnie wywracam oczami. - Uwierz, że pozamiatałeś, a Archibald nie widzi następnej akcji bez twojej pomocy. Dzisiaj sprawdzał dowody w sprawie i na monitoringu nie zostało ani śladu. Sprawa została umorzona, a o wszystko został oskarżony pracownik, ale sprawę też umorzą. W końcu Archi ma zostać komendantem, to okaże trochę serca studencikowi. - Cordian zatrzymuje SUV'a na wjeździe i obserwuje mój dom. - Ładny. Szkoda byłoby, żeby się spalił, co?
- Mówiłem, że odpadam. Stary, ja w to nie wchodzę. - Głos drży mi z nerwów i nie ukrywam, że i trochę ze strachu. - Zrobiłem, co miałem zrobić i nasze drogi po prostu się rozchodzą. Żegnam. - Chcę otworzyć drzwi, ale sukinkot blokuje je, naciskając ten cholerny guzik.
Oni są pojebani...
- Archibald się wścieknie. To jest za gruba akcja, żeby tak ją sobie darować. Tym bardziej jak już pokazałeś na co cię stać, Łebski Harry. - Ścisza muzykę, śmiejąc się gardłowo. Uchylając poły kurtki daje mi do zrozumienia, że nie mam wyjścia. - Nam się nie odmawia. Przypominam tylko.
Glock śmieje mi się w twarz, a ja przeklinam siebie za to, że, kurwa, naszła mnie ochota na te jebane chipsy i tak zamiast od razu po zatankowaniu zapłacić i odjechać, to zawróciłem...
Cordian tylko błyska zębami i wciska mi w rękę czarną kopertę. Biorę głęboki oddech i przymykam oczy, bo przecież doskonale wiem, co jest w środku.
- No bierz, kurwa.
- Nie chcę tej jebanej forsy. Mówiłem już! - Wściekam się, bo przecież to brudna kasa, a ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
- Bierz. Jak ty nie chcesz, to na kościół to daj albo na inny badziew. Dziesięć kawałków pieszo nie chodzi. Pamiętaj.
Wysiadam z auta, nerwowo zaciskając pięści i tylko cicho klnę pod nosem, wpychając grubą kopertę do czarnego plecaka.
Nie chcę tej kasy. Kurwa mać! Jaki syf...
Cordian jeszcze nie odjechał, tylko czeka na wjeździe z włączonym silnikiem i obserwuje mnie z dziwnym zacięciem na twarzy.
Jestem w dupie...
***
- Stary, Vincent się nawet nie skapnie. - Cordian wraz ze swoimi kumplami wbił do mnie do pracy na warsztat, gdzie dorabiam i siedzą tu jak przyspawani, dobrych już kilka godzin i głośno słuchają muzyki.
- On może jest stary, ale nie głupi, dzbanie. - Nie mam pojęcia skąd on się urwał.
- Kurwa, miękka pała jesteś. To tylko pieczątka. Powiesz mu, że widocznie się gdzieś zawieruszyła i po sprawie. Podbijesz nam nowe szmaty i finał.
- Nie ma, kurwa, mowy. Nie biorę w tym udziału. Jedź gdzie indziej, może trafisz na naiwniaka, który to zrobi! - rzucam wściekle, zapominając o tym, z jakim psycholem mam do czynienia.
- Archibald będzie niezadowolony. - Podchodzi do mnie wolnym krokiem i odchyla poły ramoneski. - Z tłumikiem.
- Mało mnie to obchodzi, nie wpuszczę starszego kolesia w maliny, rozumiesz? Warsztat to całe jego życie - mówię poddenerwowany, czując jak zimna lufa dotyka już mojej skroni.
- Pamiętaj, że to nie są żarty, Shwank! - Naciska na spust, a ja tylko przymykam oczy czując jak serce łomocze mi w klatce. - Masz szczęście, mordo, nie był nabity. - Śmieje się pojeb, a ja prawie zesrałem się ze strachu. - Jutro o północy przerzucimy kilkanaście aut, ty ładnie wszystko podbijesz i dalej się kolegujemy, rozumiesz? - Rzuca mi pod nogi czarną torbę turystyczną. - Tutaj masz blachy, co prawda trefny szmelc, ale dają radę.
***
- I co? Masz to?
- Możesz mnie przestać wkurwiać? To nie Pacman, debilu! - Mrożę go syberyjskim chłodem, bo zaczyna mi działać na nerwy.
Czasami zastanawiam się jak on funkcjonuje, skoro ma dwa zwoje mózgowe więcej od kury?
- Pytam tylko. W ogóle, to nerwowy jesteś. - Otwiera puszkę Pepsi i wychyla ją niemalże na exa. - Czyżby randka się nie udała? Co nie dała ci? - Parska śmiechem i klepie mnie w policzek, aż mam ochotę mu pierdolnąć.
- Kurwa nie pytaj i daj mi się skupić! - Jestem już tak rozdrażniony, że jeszcze chwila, a mu jebnę.
Wczoraj umówiłem się z Lydią, ale puściła mnie w trąbę. Później tłumaczyła się, że zapomniała, ale nie mam pojęcia czy jest ze mną szczera... Za krótko ją znam.
- Jak to nam siądzie, to jesteśmy Bogami. Wiesz, ile to kasy? Każda z tych bryczek, to kilkadziesiąt patoli zysku. Czujesz?
- Jesteśmy... - prycham, bo on, to co najwyżej, może włączać i wyłączać światła na korytarzu. Skończony kretyn. Cwany jest tylko wtedy, gdy ma przy sobie glocka.
- No, to znaczy ty jesteś. Kurwa, jesteś genialny, Shwank. Masz, cholero, ten łeb nie od parady. - Klepie mnie po głowie i rży jak koń.
Nie cierpię tego tępego kretyna...
Kilkanaście minut później, mam wszystko dobrze zaplanowane i ustawione w komputerze. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za trzy godziny będzie po wszystkim, a Archibald będzie mógł odcinać kupony.
Nagle do pokoju wpada on, we własnej osobie, i z szerokim uśmiechem podaje mi papierową torbę.
Ten typ mnie cholernie stresuje, bo po nim nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać.
- Tutaj masz swoją nową tożsamość i pięć klocków za wczoraj. - Klepie mnie z aprobatą w plecy, po czym spogląda na Cordiana i rzuca wściekle: - A ty, szmato, jak jeszcze raz usłyszę, że podrywasz Josephin, to właduję ci w krocze cały magazynek, kapiszi?
- Co ona ci nagadała, co?
- Gówno.
Gdy Ian mówił, że to chory pojeb, nawet nie sądziłem ile w tym prawdy. Co prawda bardzo dobrze się kamufluje, ale nie mam żadnych wątpliwości. To psychopata.
- Zaraz muszę lecieć - informuję ich, ale nikt mnie nie słucha.
Obiecałem mamie, że będę, więc jej nie zawiodę.
- Panowie, mamy małe komplikacje - rzuca Archi z obolałą miną i odpala papierosa.
- To znaczy? - Odzywa się Cordian, a ja tylko wywracam oczami, słysząc ten kurewsko despotyczny ton głosu mundurowego.
- Moja siostra zaraz tutaj będzie, więc musimy się streszczać.
- Kompletnie zapomniałem, Archi, ona dzwoniła kilka razy do mnie, ale nie mogłem odebrać. - Za te słowa Ian dostaje w łeb z otwartej aż siada na sofie.
- Gdy któraś z nich dzwoni, to choćbyś rodził, kurwa, kamień nerkowy, szmato, to masz odebrać, rozumiesz?
- Rozumiem...
- Szefie. Dodaj! - krzyczy mu tuż przed gębą, a Cordian aż kurczy się w sobie i rozdygotany, mówi:
- Rozumiem szefie - poprawia się, a ja czuję jakby mój żołądek związany był na supeł.
- Shwank, długo jeszcze? - Archibald nachyla się nade mną i patrzy na monitor komputera i kiwa głową jakby miał pojęcie o tym, co robię, aczkolwiek gówno wie.
Za ciasny mózg...
- Niczego nie przyspieszę. Mają kurewsko dobre zabezpieczenia i jakieś nowe zapory.
- Kto jak nie ty? - Zerka na wyświetlacz telefonu i pociera twarz. - Kurwa, muszę wracać na posterunek... Młoda mnie zabije. - Spogląda na Cordiana, a ten tylko unosi ręce i częstuje się wczorajszym kawałkiem pizzy, po czym gada z pełnym ryjem:
- Na mnie nie licz, ona ma mnie za jakiegoś debila i traktuje jak gówno jakieś trędowate.
Jakoś mnie to nie dziwi...
- A ty Shwank?
Na te słowa niemalże krztuszę się śliną, więc szybko odchrząkuję i spoglądam na niego, udając, że nie słyszałem.
- Co ja? Czy ja też traktuję go jak gówno?
- Co to dupczysz, mózg ci się zlasował już przez te komputery? Młoda ma jechać z papierami na uczelnię. Obiecałem, że ją podwiozę, ale wypadło mi z głowy.
- Nie mam czasu... - tłumaczę się, ale ten ma mnie głęboko w dupie i odbiera telefon. - Jestem już umówiony...
- Lydia, mam pilne wezwanie, jakiś wypadek. - Posyła nam minę typu "naiwna łyknie to". - Tak wiem Lydia, wiem, że obiecałem, ale nie mogłem tego przecież przewidzieć. Shwank cię podwiezie. Jak to nie znasz? Kojarzysz na pewno tę mordę. Będzie czekał na ciebie. No, okej, przekażę mu. Pa.
- Co? - Marszczę brwi łudząc się, że słyszał, że przecież nie mam czasu.
- Pojedzie z wami też Debora, jej przyjaciółka. - Wywraca oczami i poprawia mundur. - Liczę na was, szmaty.
Kurwa...
- Z tym, że obiecałem mamie...
- Następnym razem po prostu nie obiecuj. - Klepie mnie w policzek i wychodzi.
Nerwowo zaciskam zęby i klnę pod nosem.
Matka mi tego nie wybaczy...
____________
Tutaj również brak spójności co do kolejności wydarzeń, ale tak właśnie działa mózg naszego Blaise'a - podrzuca mu różne wydarzenia z przeszłości, o której pragnąłby jednak zapomnieć...
Dajcie znać co sądzicie. ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro