Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27. BLAISE

Bardzo się cieszę, że ze mną jesteście, to znaczy, ze mną i moimi bohaterami.

Jest mi milutko, że czytacie i wspieracie moją twórczość na Wattpadzie. Dużo miłości Wam życzę i dziękuję kochane babeczki!

♥️♥️♥️♥️♥️
aankazxczxc
NataliaAda6
Luvvmytwinn
Zimnaz1
MalaGosiak
LePapillonNoir
M-adzikson
ollieki
ewelka00
KatarzynaBolszakwNka
Magda2605Ra
_____________________

Nigdy nie podejrzewałbym siebie o to wszystko, co zrobiłem z Federicą. Ona uruchomiła we mnie jakieś niepohamowane pokłady pożądania. Ta kobieta ma nade mną jakąś niewytłumaczalną władzę, co mnie przeraża.

Wystarczy jej jedno spojrzenie, delikatne smyrnięcie opuszkiem palca, a jej bliskość wywołuje we mnie burze i tajfuny. Nie mam pojęcia jak dam radę skupić się na pracy, wiedząc, że w moim domu czeka na mnie kobieta ideał.

- Tatuś, a ciocia to ona jest twoją dziewczyną, tak? - Głosik Sigusia wyrywa mnie z zamyślenia.

- Co, synuś?

- Pytałem czy ciocia jest już twoją dziewczyną? - Daje mi pstryczek w nos i wybucha diabolicznym śmiechem.

- Tak, ciocia Federica jest moją kobietą.

- Jupi! Tatek się zakochał! Zakochałeś się, tatek? - Podskakuje radośnie i klaszcze w ręce. - Będzie braciszek! Będzie braciszek! Albo i siostrzyczka!

Na te słowa blednę.

Jesteśmy tak sobą zafascynowani, że zupełnie nie pomyśleliśmy o zabezpieczeniu.

Siadam na krześle i chowam twarz w dłoniach, wkurzając się na swoją bezmyślność.

Jak mogłem o tym zapomnieć i to, kurwa, aż trzykrotnie!!!

Nieco rozstrojony włączam Sigusiowi bajkę na tablecie i podpinam go pod aparaturę medyczną. Korzystam z chwili gdy jest zupełnie w bajce i zbiegam na dół, żeby porozmawiać z Federicą.

Ma uchylone drzwi i słyszę, że z kimś rozmawia.

- Wiesz, on myśli, że jak się z nim przespałam, to będę jego posłuszną panienką. Fakt, przespałam się z nim, ale to był przypadek, hormony. Nic więcej. Jest w błędzie, jeżeli myśli, że to coś dla mnie znaczyło, ja nie mam zamiaru być popychadłem do rżnięcia na zawołanie. Wiesz, poza tym żaden z niego macho, musiałam udawać, że jest mi dobrze. Byłam głupia, muszę to przyznać. Masz rację. Teraz przynajmniej wiem, że z nim byłabym po prostu takim wypełniaczem. Na szczęście wracam do siebie i będę mogła wszystko załatwić jak trzeba. To temat zamknięty. Było, minęło. A on? Poszedł do swojego synka, więc spokojnie, możemy rozmawiać...

Więcej już do mnie nie dociera. Czuję jakbym dostał kulkę prosto w serce. Nigdy przedtem nie czułem takiego zawodu.

Czyżby dotarło do niej, że związek ze mną, równa się, dzielenie życia również z moim synem?

Byłem przekonany, że to nie był tylko seks, a coś głębszego. Uczucie.

Jestem zupełnie rozwalony i żałuję, że wpuściłem ją do swojego życia.

Zaciskając szczękę, wracam do kuchni i nalewam sobie wody. Jestem wściekły. Co ja sobie myślałem? Ona widocznie potrzebowała porządnego rżnięcia, a ja byłem pod ręką. W dodatku wyposzczony...

Kurwa mać!

Gdy rozlega się dzwonek do drzwi, staram się uspokoić i ze sztucznym uśmiechem otwieram pani Aileen. Byliśmy umówieni, że przyjdzie do Sigusia.

- Dzień dobry, Blaise - wita mnie cmoknięciem w policzek. - Przyniosłam dla Sigusia racuchy. Amber mnie prosiła. Wczoraj były u mnie. - Podaje mi talerz z racuszkami i rozbiera puchową kurtkę.

- Dziękuję, Sigi już jadł śniadanie, ale na drugie będzie jak znalazł.

Szybko zakładam ciepłą kurtkę i chowam do torby kanapki.

- A twój gość? Jadła już? 

- Tak, jadła - odpowiadam bez emocji, gdy do kuchni wbiega Federica.

- Kochanie, mogę jechać z tobą? Ubezpieczyciel dzwonił. - Pośpiesznie zakłada futerko, a ja tylko pilnuję się, żeby nie wywrócić oczami.

Wymieniam się spojrzeniami z panią Aileen i odchrząkuję, zażenowany tą całą sytuacją.

Kochanie.
Poza tym, niezła z niej aktorka, prawda?

- Pośpiesz się, nie mam czasu - bąkam nieuprzejmie i zakładam ciepłe buty i puchową kurtkę.

Federica patrzy na mnie zdziwiona moim oschłym tonem i posyła mi pytające spojrzenie, ale ja nie mam ochoty nawet na nią patrzeć.

Niestety ta nie odpuszcza, wolnym krokiem idzie za mną i pyta szeptem:

- Stało się coś? - Próbuje mnie przytulić, łapiąc od tyłu, ale nie pozwalam jej na to.

Strącam jej dłonie i kładąc rękę na klamkę, informuję ją chłodnym tonem:

- Poczekam w aucie.

Siadam do Jeepa i włączam Slipknota - idealna muzyka na tak wisielczy humor jak mój.

Jestem jednak skończonym idiotą, skoro myślałem, że mogę stworzyć coś trwałego i szczerego...

Gdy Federica wsiada do samochodu, odpalam silnik i ruszam przed siebie. Nie odzywam się ani słowem, ignorując jej pytania.

- Blaise, popatrz na mnie! - podnosi głos, gdy parkuję samochód pod warsztatem.

W sumie, to nawet ją podziwiam. Całą drogę cierpliwie czekała na moją odpowiedź, ale nie puściłem pary z ust.

- Do gospody odwiezie cię Bobby, pisałem już do niego.

- Bobby? A co, jeśli chcę zostać z tobą? - Patrzy na mnie rozwścieczona, a ja nie reaguję, tylko bąkam, nawet nie racząc ją spojrzeniem:

- To nie jest koncert życzeń. - Wychodzę z auta, trzaskając drzwiami.

Jestem wściekły, że straciłem dla niej głowę, gdy ona nawet na moment nie traktowała mnie poważnie.

Idiota!

Kieruję się prosto do kanciapy, żeby się przebrać i zająć czymś głowę. Z tych wszystkich myśli, po prostu robi mi się papka z mózgu. Stanowczo tego już za wiele.

Rzucam wściekle rzeczami, czując się maksymalnie wkurwiony, że tak łatwo dałem się omotać tej kobiecie.

Do szatni wchodzi Vini i mierzy mnie spod wąsa. Wkurza mnie to jego patrzenie i poruszanie krzaczastymi brwiami. Dobrze wiem, do czego, a raczej do kogo, pije.

- Shwank, ruszaj dupsko. Podobno mamy do odholowania kilka samochodów. Później spadówa do domu, bo słyszałem, że egzamin masz.

- Już! - syczę rozdrażniony i przepycham się obok niego, na co Vincent unosi ręce i gdera:

- Do laleczki przyjechał ten elegancik. Wiesz jaką furą podjechał? Jeszcze lepszą niż ostatnim razem. Ma styl, fagas.

- W dupie to mam! Może tu przylecieć nawet statkiem kosmicznym! - Ubieram ciepłą roboczą koszulę i łapiąc za kluczyki od pomocy drogowej. Wychodzę z warsztatu, a z oddali słyszę jeszcze głos szefa:

- A tego, co ujebało? Anakonda?

Żebyś wiedział...

Wywracam tylko oczami i nabuzowany mijam Federicę i tego bufona w garniaku i płaszczyku pewnie od Hugo Boss'a.

Idealnie dopasowani.

Federica pociera swoje ramiona i dość burzliwie dyskutuje z tym wyżelowanym cipulindem, ale mam to gdzieś.

Jej cyrk, jej małpy.

Mocniej naciągam na łysą głowę czapkę i na dźwięk nadjeżdżającego samochodu, tylko przekrzywiam głowę w prawo. Na drzwiach Toyoty dostrzegam reklamę towarzystwa ubezpieczeniowego, więc kiwnięciem, witam się ze znajomym mi mężczyzną i wsiadam do samochodu.

Odjeżdżam, rolując pod kołami śniegową muldę i od razu wyłączam to kurewskie country, ponieważ nie jestem w stanie strawić tego pieprzonego syfu.

W drodze do miejsca stłuczki, dzwonię do szpitala, zapytać czy mają już wreszcie obiecane wyniki Sigusia. Otrzymuję tylko suche informacje i prośbę o cierpliwość, ponieważ szpital ma poważną awarię linii energetycznej po nocnej zamieci śnieżnej i wszystkie działania szpitala skupione są teraz na zapewnieniu opieki chorym.

Poniekąd ich rozumiem, ale sam już też odchodzę od zmysłów. Tutaj chodzi o mojego kochanego synka.

Na miejscu stłuczki witam się z Bobbym i biorę się do roboty. Wciągarka na szczęście już działa i nie muszę wyciągać aut ręcznie, jak ostatnim razem.

To była mordęga...

Po wyciągnięciu z rowu dwóch samochodów, jeden jest praktycznie całkowicie sprawny, natomiast ten drugi już nie miał tyle szczęścia i prawdopodobnie ma pękniętą miskę olejową i sworzeń.

Poszkodowany kierowca prosi o zreperowanie samochodu na miejscu. Oczywiście zgadzam się, kasa mi się przyda.

- Jak tam, Blaise? - zagaja Bobby, gdy czekam na klienta.

- Stara bieda, a nowa się ciśnie.

- A jak nasz wojownik? Na potańcówce będzie cała wieś, Siguś będzie szczęśliwy.

- Sigi ma teraz gorszy czas, więc niestety nie zabiorę go ze sobą, zresztą sam nie wiem czy się pojawię.

- Będzie dobrze. Musi być! - Klepie mnie w plecy i wsiada do radiowozu. - Pozdrów go i daj mu ode mnie - grzebie po kieszeniach i wyciąga z jednej jajo dinozaura - noszę go już chyba tydzień. Podobno rośnie w wodzie i wykluwa się z niego dinuś.

Dziękuję za drobiazg i wsiadam do szoferki. Podwożę klienta pomocy drogowej pod warsztat. Zrobiłem mu gorącej herbaty z cytryną, a sam zabieram się teraz do naprawy uszkodzeń. Gdy wchodzę do kanciapy, tylko wywracam oczami.

- Miał cię zabrać Bobby - stwierdzam poddenerwowany jej obecnością.

- Pozwól, że sama będę o sobie decydować. - Wstaje ze starej pryczy i owinięta w koc, podchodzi do mnie. - Powiesz mi wreszcie, co się dzieje? - W jej głosie wyczuwam poważniejszy ton.

- Kończę za godzinę - rzucam oschle i wracam do klienta, próbując powstrzymać się od przekleństw.

Na magazynie sprawdzam czy mamy potrzebne części do wymiany i wracam do warsztatu. Staram się szybko uporać z naprawą, wiedząc, że jutro czeka mnie ważny egzamin - może uda mi się jeszcze pouczyć.

Po ponad godzinie, klient odjeżdża zadowolony, a ja wpadam do kanciapy i zdejmuję z siebie brudne ubrania robocze. Federica skanuje wzrokiem moją gołą klatę i przygryza dolną wargę.

Gdyby nie to, że jest zakłamaną...

Lepiej jak niedokończę.

...to pewnie teraz pieprzylibyśmy się w tym cholernym kantorku, a tak, nawet nie mam ochoty na nią patrzeć.

- Odświeżę się i możemy jechać - rzucam i zabieram z metalowej szafki ręcznik.

Szybki prysznic zajmuje mi dosłownie trzy minuty. Ubrany już w swoje ciuchy, wracam do niej i zamykam na klucz szafkę, chowam kasetkę z pieniędzmi do sejfu i gestem głowy, wskazuję jej na wyjście. Federica wstaje, poprawia spodnie i futerko, po czym spogląda na mnie załzawionymi oczami.

- Zupełnie cię nie rozumiem!? - rzuca roztrzęsiona, ale jestem nieugięty.

Nie dam się już nabrać.

- Skończyłaś? Jeżeli tak, to chciałbym już jechać. - Zatrzaskuję drzwi i zostawiam ją za sobą z tyłu, z rozchylonymi ustami.

Odpalam silnik i czekam na nią, aż wejdzie do samochodu. Gdy tylko zapina pasy, ruszam przed siebie, w zupełnym milczeniu. Cisza aż piszczy mi w uszach, co sprawia lekki dyskomfort.

- Nie! No dłużej tego nie zniosę! Zatrzymaj się! - Wybuch Federicy zaskakuje mnie na tyle, że aż się wzdrygam i tylko mierzę ją pytającym wzrokiem.

Jest wściekła. Kipi złością. Pali spojrzeniem.

- Możesz tak nie krzyczeć? - pytam spokojnym tonem, aczkolwiek sam już też gotuję się w środku.

- Jak to jest, że raz jesteś słodkim facetem, w którym zakochuję się na zabój, a później cholernym chamem i egoistą, który łamie mi serce? Co jest z tobą, do jasnej cholery? - krzyczy i odpina pas. Jeszcze chwila, a mnie zdzieli w pysk. - Zatrzymaj to zasrane auto! Prosiłam!

- Skończyłaś? - Uparcie jadę dalej, bo nie mam zamiaru z nią dyskutować i tracić czasu.

- Blaise, do cholery! 

Wkurwiony zjeżdżam na pobocze i parkuję, bo nie zniosę już tego dłużej, po czym wyłączam silnik i opieram głowę o zagłówek.

Muszę się uspokoić.
Nerwy niczego nie załatwią.

- Skończyłaś tę szopkę, pytam?

- Nie, nie skończyłam! - Kładzie swoją delikatną dłoń na moim ramieniu, ale strącam ją i podgłaśniam muzykę, a palcami wystukuję rytm o kierownicę.

Wkurzona wychodzi z auta i trzaska drzwiami, a ja obserwuję, co robi. Ta nerwowo obiega auto, prawie zabijając się o własne nogi i otwiera moje drzwi, próbując zwrócić na siebie uwagę.  

- Co ty wyprawiasz? - pytam zaskoczony, kiedy otwiera drzwi i wspina się do środka. 

Rozdygotana, nachyla się, ocierając swoim ciałem o moje, aż mimowolnie czuję znajome dreszcze, i ścisza muzykę. 

- Nie ignoruj mnie, gdy do ciebie mówię! Nie zrobiłam nic złego, żebyś mnie tak traktował, Blaise!

- Chryste... - Przeciągle wypuszczam powietrze i opieram głowę o zagłówek.

Muszę wziąć kilka głębszych wdechów, żeby się uspokoić. Przymykam delikatnie oczy i liczę do dziesięciu, aż wreszcie trochę się opanowuję.

- Traktujesz mnie jak jakiegoś cholernego wroga, a ja nie mam pojęcia dlaczego?! - mówi, a gdy unikam z nią kontaktu wzrokowego, łapie mnie pod brodę i siłą zmusza, żebym na nią spojrzał. - Powiesz mi co się stało, Blaise? To jest jakaś dziecinada! Co się zmieniło między nami w tak krótkim czasie, huh? - dodaje roztrzęsiona, ale już spokojnym, błagalnym tonem.

Trzymam się naprawdę z wszystkich sił, żeby jej nie przytulić, ale nie mogę dać się kolejny raz urobić.

- Wszystko tylko niepotrzebnie skomplikowałaś. Wiodłem sobie swoje popaprane życie, ale oczywiście musiałaś się pojawić i wszystko... wywrócić do góry nogami!!!

- Ja?

- Tak, ty!

Po tych słowach wciągam ją sobie na kolana, co wprawia ją w lekkie osłupienie, mnie zresztą również, ale podświadomie nie mam serca być dla niej takim gnojkiem, gdy zaczyna płakać.

Nie mam pojęcia czy są to szczere łzy czy nie, ale nie mam też siły, żeby się nad tym dłużej zastanawiać.

Zamykam drzwi, po czym zakładam kosmyk jej niesfornych fali za ucho i smyram swoim nosem o jej lekko zadarty.

Moje zmysły szaleją, ale staram się je ujarzmić. Zapanować nad nimi. Nie pozwolić, by pożądanie zawładnęło moim umysłem i całą energię skumulowało w jądrach, bo potem to już po ptakach.

Dosłownie...

- Blaise? - pyta płaczliwym głosem i wierzchem dłoni ociera zapłakane oczy. Wygląda jak Siguś, kiedy wykończony łka, aż kraje mi się serce. - Proszę, powiedz mi co się stało, ja już nie daję rady. Było tak cudownie, a teraz... - Cichy szloch ulatuje z jej ust, a ja czuję jak coraz głośniej dudni mi serce w uszach.

Niechętnie biorę się na odwagę i po chwili milczenia, wreszcie się odzywam, ale niestety mój głos ocieka pretensjami:

- Nie jesteś ze mną szczera, a nic mnie tak nie brzydzi jak kurewskie kłamstwo!

Federica chyba nie była gotowa to usłyszeć i tylko szerzej otwiera oczy. W jej spojrzeniu dostrzegam konsternację, zawód, niedowierzanie. Zresztą nie wiem, przecież jej nie znam.

- Słucham???

Gdyby oczy mogły wypadać na zawołanie, to gałki Federicy właśnie lądują na podłodze i odbijają się jak piłeczki pingpongowe, po czym turlają się po kabinie.

- Usłyszałem twoją rozmowę telefoniczną, gdy zszedłem na dół... - przyznaję zażenowany. - Nie podsłuchiwałem, chciałem tylko porozmawiać...

- Blaise, skarbie. - Całuje mnie w usta i chowa moją twarz w swoich drobnych dłoniach. - Kochanie, musiałeś coś źle zrozumieć. Przysięgam. - Całuje mnie rytmicznie, ale nie odwzajemniam jej pieszczot.

Nie dam się zmanipulować.

- Nie wiem. Sam już nie wiem, rozumiesz? Mówisz jedno, robisz drugie, ciekawe, co czujesz... Nie mam siły na tę emocjonalną huśtawkę. Lepiej będzie, jak to po prostu teraz zakończymy.

- To co w takim razie słyszałeś? - Odsuwa się ode mnie i mierzy mnie podejrzliwie wzrokiem. Jej dolna warga drży, a oczy błyszczą od łez.

- Dobrze wiesz.

- Nie, nie wiem, Blaise! - krzyczy i wybucha płaczliwym śmiechem. - Uświadom mnie do cholery! To jest jakiś chrzaniony prank, tak? Zgrywasz się, prawda?

- Nie, Federica, to nie jest żart.

- Jesteś niesprawiedliwy!

- A ty fałszywa!

- Wiesz co? Siguś miał rację, ty sobie nigdy nie znajdziesz żony! Nikogo sobie nie znajdziesz! Zostaniesz sam ze swoim żalem! Sam! - Uderza mnie teatralnie dłonią w klatkę i otwiera drzwi, po czym próbuje wyjść z auta, ale nie pozwalam na to.

Tulę jej ciało i czuję jak wściekle dudnią nasze serca. Federica chwilę się szamota, ale gdy spoglądam w jej oczy, zadziera głowę i wymierza mi gniewne spojrzenie. 

- Jesteś popieprzony! - rzuca oburzona, a ja chociaż jeszcze przed momentem byłem wściekły, to teraz czuję się jak skończony baran.

- Jestem.

Nie chcę jej spłoszyć, więc delikatnie przejeżdżam swoimi ustami po jej szyi.

- Co ty sobie wyobrażasz, co? - Odchyla głowę i próbuje mnie nienawidzić, ale na marne.

Z jej ust ulatuje ciche westchnienie, gdy zaczynam całować ten fragment szyi, kierując się w górę, ku uchu.

- Powiedz, że to wszystko nieprawda... - Całuję ją namiętnie i łapczywie pragnę mieć ją jeszcze bliżej. - Że coś jednak znaczę dla ciebie i że było ci ze mną tak dobrze, jak mnie z tobą i że pragniesz być ze mną. Błagam...

Brunetka kusząco porusza się na mnie, a ja pragnę ją przelecieć. Co tu dużo mówić, jest niesamowicie seksowna i dobrze zdaje sobie sprawę z tego, jak na mnie działa.

- Nie wiem, co słyszałeś. - Dyszy podniecona, a ja szybko zatapiam rękę pod jej bluzkę i ściskam te jędrne piersi, pobudzając sterczące sutki. - Chcę tylko ciebie, Blaise...

Kurwa, i na nic moje postanowienia...

Zupełnie zapominam o tym, że jesteśmy na poboczu leśnej drogi i powoli dobieram się do niej. Najpierw zdejmuję z niej futerko, a później bluzkę, prawie zdzierając z niej opięty materiał. Na widok gęsiej skórki, która zdobi jej cudowne cycuszki, tylko przygryzam dolną wargę i wpijam się w jej dekolt, zasysając skórę.

Federica jest piękna i nie mogę uwierzyć, że taka kobieta jak ona, pozwala mi dotykać jej boskiego ciała. 

Rozochocona pociera moje krocze i patrząc w moje oczy  pospiesznie rozpina rozporek spodni. Jej długie, zadbane paznokcie, łaskoczą moją skórę, gdy chowa w dłoniach mojego sztywnego od podniecenia penisa. Porusza nim, wywołując u mnie tym dreszcze.

Mam ochotę ją po prostu zerżnąć na zgodę, aż będzie krzyczała z rozkoszy moje imię. Przy niej dostaję małpiego rozumu i sama wizja spełnienia, nakręca mnie do granic możliwości.

Seksowna brunetka nachyla się nade mną i pochłania ustami mojego sztywnego penisa. To co robi, wprawia mnie w lekkie otępienie, aż mroczy mi się przed oczami. Czuję jak drżą moje mięśnie i mam wielką ochotę zanurzyć się w jej wilgotnym wnętrzu.

Zatapiam rękę w jej włosach i pociągam ją ku sobie, składając na ustach namiętny pocałunek, nie mogąc już doczekać się kolejnego kroku.

Federica zawstydzona opuszcza głowę, a ja szybkim ruchem pozbawiam ją stanika i pieszczę te nabrzmiałe i sterczące od podniecenia brązowe pączki.

Cieszę się, że również na nią działam, a jej słodkie jęki doprowadzają mnie do granicy szaleństwa i jedynie o czym marzę, to o niej i jej słodkiej cipce.

Zidiociałem już kompletnie...

Federica jedną ręką opuszcza swoje skórkowe leginsy i odchyla koronkowe stringi, bym mógł w nią wejść. Pocieram palcami jej ociekającą podnieceniem łechtaczkę i zatapiam się w niej. Słodki jęk ulatuje z jej ust, aż przygryza dolną wargę.

Jest tak cholernie seksowna.

Nie mogę znaleźć słów by opisać to, jaka jest cudowna i piękna.

- Ostatnio zapomnieliśmy o prezerwatywie... - Dyszę podniecony, a Federica jęczy prosto w moje usta:

- Biorę pigułki.

- Kurwa! - ulatuje z moich ust gdy wreszcie zniecierpliwiona nabija się na mnie i porusza tak kurewsko intensywnie, że nie jestem w stanie pohamować pierwotnych żądzy.   

Federica jęczy i rytmicznie unosi swoje biodra, a ja odpływam, zapominając o co to ja byłem...

Pieprzymy się w samochodzie, jak jakieś małolaty i całkowicie pochłonięci rozkoszą, odlatujemy w miłosną otchłań.

Gdy Federica zaczyna drżeć, staram się zrobić wszystko, żeby orgazm, który nadciąga, był warty naszego przelotnego seksu w lesie i na długo przez nią zapamiętany.

Gdy opada na mnie i wpija się w moje usta, szarpiąc zębami o dolną wargę, czuję niepohamowaną przyjemność. Tulę ją do siebie i gładzę po włosach, szepcąc do ucha:

- Jesteś cudowna, wiesz? - Całuję ją namiętnie, gdy nagle oślepiają nas światła przejeżdżającego z naprzeciwka samochodu.

- O kurwa mać! - Federica klnie i pośpiesznie zakłada stanik. W popłochu schodzi z moich kolan, uderzając głową o podszybie.

Zapinam spodnie, a gdy słyszę stukanie w szybę, tylko cicho klnę.  Spoglądam na nią, czy zdążyła się ubrać i po chwili, lekko otwieram okno.

- Tak, słucham? - Niestety to nie jest Bobby, tylko pewna gnida, która uprzykrza mi życie i to już od kilku dobrych lat.

- Amorów się zachciało, co? - Archibald śmieje się gardłowo i spogląda na Federice, jak na jakiś eksponat w muzeum, po czym sugestywnie oblizuje usta.

Kurwa mać! Nie mogło wyjść gorzej...

_____________
Dajcie znać czy rozdział wszedł jak Prince polo orzechowe czy może jak gorzkie brukselki? 😈😎

Oczywiście jestem ciekawa waszych opinii.

♥️♥️♥️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro