25. BLAISE
Z dudniącym sercem wpadam do pokoju syna. Chyba już zawsze płacz Sigismunda będzie stawiał na baczność cały mój układ nerwowy.
Sigi siedzi na łóżku i płacze, więc szybko wskakuję obok niego i biorę go w ramiona. Moje chucherko kochane posyła mi kwaśną minę i wybucha jeszcze większym płaczem.
- Co jest, Sigi? - Otulam jego buźkę dłońmi i ocieram zapłakane oczy.
Chryste, jak ja go kocham.
- Boli mnie! - łka i krzywi się z bólu, napinając nogi.
Biorę głęboki wdech, przeczuwając, że ta noc będzie cholernie długa.
- Co cię boli, główka?
- Główka i nóżki, tatek, pomóż mi! - Siguś żałośnie płacze, a mnie dopadają wyrzuty sumienia.
Kiedy ja kochałem się z Federicą, on cierpiał...
Jestem egoistą.
Cholernym egoistą!
Zauważam jak drga mu powieka i mimowolnie wywraca oczami, czego zazwyczaj nie robi, więc w obawie przed silniejszym atakiem, proszę go, żeby się położył. Sigi tuląc pod pachą swoją nową ulubioną zabawkę, grzecznie wykonuje moje polecenie. Widzę, że jest przerażony, sam zresztą tylko nerwowo przygryzam dolną wargę, w obawie przed silniejszym atakiem.
Chyba nie jestem jeszcze na to psychicznie gotowy...
Pod głowę wkładam mu miękkie poduszki i czekam aż zrywania mięśniowe ustaną. Nie wyobrażam sobie tego nasilania się ataków, kiedy to całe ciało wykonuje nerwowe ruchy i silne drgania. Stres podobno potęguje ich występowanie, a dzisiejszy dzień nie był dla niego łaskawym.
Gdy szarpnięcia mięśni ustają, chowam synka w swoich ramionach i tulę go do snu. Nie mogę uwierzyć, że ta pierdolona choroba jest tak cholernie podstępna i w takim tempie obezwładnia mojego małego chochlika.
Niestety już wiem, że nie obejdzie się bez przeciwbólowej tabletki i tej całej batalii sprzeciwów młodego gniewnego, ale muszę mu to wybaczyć. On jest już wykończony.
Mija kilkanaście minut zanim Sigi przestaje płakać i napinać z bólu nogi. Leży wtulony do mojego torsu i wreszcie się uspokaja. Czuję jak napięcie mięśni ustaje, a ciało Sigusia się rozluźnia. Moje wręcz przeciwnie.
Po takich akcjach jak ta, jestem tykającą bombą z opóźnionym zapłonem.
Sięgam po telefon i szybko notuję godzinę ataku - zwiastun i czas jego trwania. Sprawdzam też pocztę, ale nie mam nowych wiadomości.
Już sam nie wiem czy brak wiadomości to też jakaś wiadomość? Teraz pytanie czy dobra, czy zła?
- Tatuś, a czy ty kiedyś byłeś szczęśliwy? - Nie ukrywam, że to pytanie bardzo mnie zaskakuje.
W sumie, to które pytanie mojego małego mądralińskiego mnie nie zaskoczyło?
- Tak, Wielka Chmuro, ty jesteś moim szczęściem. - Cmokam go w czółko i mocno tulę do siebie. - Największym. Najwspanialszym. Moim.
Ten mały człowiek uratował mi życie, gdyby nie on, jestem pewien, że dawno by mnie nie było...
- A ty moim też i nasza Kicia i ciocia Federica.
- Czyli z Kicią się pogodziłeś, tak?
- Ona mnie drapsła, bo byłem upierdliwy, wiesz. - Spogląda na mnie i dostrzegam jak nad czymś głęboko się zastanawia.
- Co ci tam po tej główce chodzi, co? - Szybko sprawdza rączką i mówi ze zmarszczonym czołem:
- Nic mi nie chodzi, tatek, głupotki pleciesz.
- Nad czym tak myślisz, o to mi chodzi.
- Aha. A z mamusią byłeś szczęśliwy, prawda? - pyta mnie, wpatrując się w moją twarz. Chryste, to dziecko jest niemożliwe. - Brakuje ci jej, bo mnie bardzo? - Sigi robi ze mną noski-noski i nieco zirytowany, dodaje: - Wiesz, ciocia jest taka jak mamusia - mięciusia, a ty tatek - mniej, bo masz tę brodę. - Pociera rączkami moją twarz i serwuje mi całuska.
- No i tu masz rację... - Ciężko wzdycham, ponieważ nie potrafię rozmawiać o Lydii, a już na pewno nie po tym, jak kilkanaście minut wcześniej kochałem się z Federicą.
Było nam doskonale, ale chociaż staram się odsunąć od siebie te pieprzone wyrzuty sumienia, to jest to już chyba gdzieś we mnie na stałe zakorzenione. I choć dobrze wiem, że Siguś nie ma o tym pojęcia, to czuję dziwne ukłucie w klatce.
- Chciałbym mieć mamusię... braciszka też... - Ziewa i przymyka oczy, a ja gładzę jego łysą głowę i wypuszczam powietrze, czując jak bezradność śmieje mi się w twarz. - Zostaniesz ze mną, tatek?
- Tak. Dobranoc, Pimpuś. - Tulę jego chudziutkie ciałko i bujam do snu. Dzięki Bogu, że ból na razie ustąpił.
- Obiecuj, że jeszcze będziesz szczęśliwy, Bączalu.
- Jestem szczęśliwy, Siguniu.
- Ale tak prawdziwie, bo szczęśliwy tatek, to szczęśliwy Siguś. Karaluchy...
- Ty to jesteś mój mądrala kochany. - Cmokam go w policzek i szepcę: - Pod poduchy...
Przymykam oczy i próbuję złapać odrobinę dystansu. Jestem przecież wdowcem, Sigi pragnie matki, a ja czuję, że Federica jest dobrą kobietą. I choć między nami jest mnóstwo pracy, żeby się zrozumieć, poznać i dotrzeć, chciałbym spróbować. Mogę nawet uznać, że mam błogosławieństwo mojego syna. Niestety z drugiej strony, moją szyję ciasno oplata strach i czuję jak powoli brakuje mi tchu.
A co jeśli to tylko chwilowe? Po co robić sobie i Sigusiowi nadzieję?
Sigismund śpi, mogę powiedzieć, że nawet spokojnie, pewnie tabletka zaczęła już działać. Gładzę jego ramię i schodzę z łóżka. Czuję, że najlepszym rozwiązaniem dla mnie będzie prysznic.
Odświeżony i po sformatowaniu myśli, wracam do salonu, gdzie Federica śpi wtulona w moją koszulkę.
Chryste, jaka ona jest seksowna!
Omiatam ją wzrokiem i nie mogę uwierzyć, że taka kobieta chcę mieć ze mną coś wspólnego.
Siadam na podłodze, blisko sofy i podziwiam jej piękno. Zdaję sobie sprawę z tego, że niejeden facet dałby się pokroić, żeby z nią porozmawiać, a ja mam ją tak blisko.
Gładzę jej policzek i cmokam w usta, nie mogąc się im oprzeć. Federica delikatnie otwiera oczy i z uśmiechem szepce:
- Stęskniłam się za tobą. - Pogłębia mój pocałunek i tuli mnie do siebie, ciasno oplatając rękami moją szyję.
Mam wrażenie, jakbym został podpięty pod tlen.
Czy to możliwe, że druga osoba, może tak diametralnie wpłynąć na nasz nastrój.
- Sigi ma teraz gorszy czas... - wyrzucam z siebie te gnębiące mnie słowa. - Musiałem z nim pobyć, miał atak.
- Ale będzie dobrze, prawda? - Całuje mnie po szyi, rozbudzając moje pożądanie i zmysły.
- Nie wiem... chciałbym. - Wzdycham, a Federica pociąga mnie ku sobie i pozwala mi na namiętne zapomnienie.
Nie potrafię z niej zrezygnować, tym bardziej teraz, gdy już wiem jak smakuje.
Ona mnie uzależniła jak heroina... po jednym razie.
Leżymy na niewygodnej sofie, aczkolwiek to teraz nie ma znaczenia. Wtuleni wsłuchujemy się w nasze spokojne oddechy i rozmawiamy dosłownie o wszystkim, oczywiście omijając drażliwe okolice życia.
Właśnie dowiedziałem się, że Federica urodziła się i większość życia spędziła w Las Vegas. Dla mnie to zupełnie inny świat i, chcąc nie chcąc, czuję lekki dyskomfort, gdy opowiada o swoim życiu - moje nie jest aż tak kolorowe.
- A twoja rodzina? - pytam, chcąc się czegoś więcej dowiedzieć. - Nadal mieszkają w Vegas?
Mina Federicy nieco posępnieje, więc wyczuwam poważniejszy kaliber, ale jestem gotowy - historia mojej rodziny też nie była łatwa. Federica mnie wysłuchała, oczywiście nie kryjąc łez, gdy wspomniałem o mojej mamie. Temat Lydii przemilczałem, to nie jest jeszcze chyba dobry moment, albo raczej mało sprzyjające okoliczności, żeby dłubać w moich ranach.
- Mój tata Ernst i starszy brat Austin mieszkają w Vegas, ja po życiowych dramatach, czytaj złamane serce - wywraca oczami i układa się wygodnie na mojej piersi - poprosiłam o przeniesienie, w sensie w pracy o to poprosiłam. - Wypuszcza przeciągle powietrze i wtula się w mój tors, po czym smyra paznokciem po mojej klatce piersiowej, aż przechodzą mnie dreszcze. - Chciałam zacząć wszystko od nowa i nie było łatwo. Wiesz, mam jakąś cholerną tendencję do wpadania w jeszcze większe kłopoty, niż te przed którymi uciekałam, ale dzięki temu poznałam wspaniałego faceta - kończy z uśmiechem, a ja czuję lekką zazdrość, gdy wspomina o jakimś mężczyźnie.
Mocniej zaciskam zęby, żeby powstrzymać się od przekleństw. Chwytam ją za rękę, gdy gładzi mój goły tors i spoglądam w jej oczy, po czym po prostu pytam, może i z trochę wyczuwalną irytacją w głosie:
- I co z tym facetem?
Ta przygryza dolną wargę i z błyskiem w oku wlepia we mnie te swoje brązowe oczy, po czym wbija mi szpilkę:
- Zakochałam się.
Rozmowy o byłych to przepis na zjebany wieczór...
- Byliście ze sobą? - Głośniej przełykam ślinę, czując jak stres, że może nadal coś do niego czuje, rozgościł się w moim żołądku.
- Nadal jesteśmy. - Posyła mi szeroki uśmiech, a ja gwałtownie siadam na sofie.
No kurwa mać! Kobiety...
- Co??? - wypalam poddenerwowany. - Przecież pytałem czy masz kogoś, powiedziałaś, że nie!
- Blaise... - siada okrakiem na moich kolanach i obejmuje rękami moją szyję, a ja nie jestem w stanie na nią spojrzeć. Jestem rozczarowany. - To o tobie mówiłam. - Składa delikatny pocałunek na moich ustach, a ja przyznaję że mi po prostu ulżyło. - Dziękuję Bogu za te życiowe zawirowania, bo dzięki nim spotkałam ciebie. - Tuli mnie mocno, a ja zatapiam głowę w jej włosach i zaciągam się zapachem wanilii.
Zakochałem się w tej cudownej kobiecie.
- Powinienem dać ci solidnego klapsa, wiesz? - Ściskam ją za tę krągłe pośladki. - Przyprawiasz mnie o zawał, kokietko. - Federica chichocze i całuje mnie w usta, uwodzicielsko przygryzając moją wargę.
Co to za kobieta...
- Nie strasz, kochanie... - Pcha mnie ręką w klatkę piersiową, więc opadam plecami na sofę.
Gdy się nade mną nachyla i ukradkiem dostrzegam jej cudowne piersi, które odsłania dekolt halki, jestem twardy. Gotowy.
- Co robisz? - pytam ze zmarszczonym czołem, gdy zaplata włosy w kok.
- A jak myślisz? - Łobuzersko porusza brwiami i zajmuje się zdejmowaniem moich spodni.
Kiedy bierze mojego penisa w swoje dłonie, cichy, gardłowy jęk ulatuje z moich ust. Federica zadowolona z siebie nachyla się i przejeżdża po nim językiem, po czym odsuwa się, mierząc mnie wzrokiem.
Jestem głodny jej dotyku, a to co przed momentem zrobiła, tylko obudziło we mnie pożądanie.
Wiem, że to wszystko jest porąbane do kwadratu, ponieważ znamy się zaledwie dwa dni, a spokojnie mogę stwierdzić, że ciągnie mnie do niej jakaś cholerna siła, nad którą nie mogę zapanować. Nie chcę panować.
Pragnę jej. Teraz.
- Weźmiesz ze mną prysznic? - Proponuje, a ja pragnę żeby jeszcze chwilę móc być z nią tak blisko.
Upojony po kokardy w euforycznym letargu chwytam ją za rękę i ciągnę za sobą. Pospiesznie zdejmuję z siebie dresowe spodnie i wciągam ją pod prysznic.
Federica uklęka przede mną i pochłania ustami mojego członka, pieszcząc go wprawnym językiem, a ja zatapiam rękę w jej włosy i gładzę ją rytmicznie, masując skórę głowy.
Moja kobieta daje mi niesamowite odprężenie, czuję się zrelaksowany, gdy Federica bierze go głęboko w swoje usta, cały czas patrząc mi w oczy.
To jest niesamowicie podniecające.
Mierzwię jej mokre włosy i palcem gładzę zarumieniony policzek, po którym spływa woda z deszczownicy. Muszę przyznać, że wygląda kurewsko dobrze, co jeszcze bardzihej mnie pobudza.
- O tak, maleńka. - Dyszę, gdy oblizuje i mocno ssie główkę. Czuję, jakbym był już na skraju i za moment miał wskoczyć w bezdenną przepaść.
Gdy już praktycznie jestem o włos od eksplozji, podciągam ją ku sobie i przypieram do ściany. Federica wzdycha, niespodziewając się takiego zwrotu akcji. Ściskam jej jędrne piersi, po czym wchodzę w nią od tyłu i zagarniam każdy fragment jej ciała.
I duszy także.
Federica jęczy w spazmach rozkoszy i maksymalnie podniecona, wypina się, żeby dać mi lepszy do siebie dostęp i czuć mnie jeszcze intensywniej.
Mój fiut ciasno wbija się w jej soczystą cipkę, dając nam obojgu ogromną satysfakcję i spełnienie. Jedną ręką pieszczę jej sutki, a drugą daję jej obiecanego klapsa.
- Blaise! - Rozkoszny jęk pieści moje uszy. Jestem zupełnie nią pochłonięty.
Moja piękna stoi na palcach i porusza biodrami, potęgując te fantastyczne doznania. Zwinnym ruchem owijam jej włosy o swoją rękę i przyspieszam pchnięcia, wystrzelają nas z katapulty na drugi koniec globu. Przez moment robi mi się ciemno przed oczami, ale nie zwalniam tempa, czując jak ulatuje ze mnie frustracja i lęk.
Za chwilę rozsypię się na kawałki, gdy słyszę, że Federica jęczy zadowolona i wygina się w spazmach rozkoszy, szepcząc moje imię.
- Jesteś wspaniała, wiesz? - Zachłannie liżę i kreślę ustami ślady naszego miłosnego uniesienia za jej uchem oraz na szyi.
- Wiem. - Śmieje się uroczo i gładzi moje plecy.
- Jestem szczęśliwa, wiesz? - Pociera dłonią moją męskość, a ja nic nie odpowiadam, tylko zachłannie wpijam się w jej usta, czując jak moje serce tłucze się w piersi.
Ona pozwala mi na chwilę zapomnieć...
________________
Taki prezencik.
Pomyślałam sobie, że skoro są w sobie zakochani, to niech się nacieszą tą swoją bliskością. A co mi tam. Niech mają. 🤷😍😈
Chętnie dowiem się, co sądzicie o tym rozdziale i czy też uważacie, że Blaise jest egoistą?
PS
Wesołych Świąt!
🐇🐣🐤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro