Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟐𝟏

Kwiecień 1942

Ubrana w czarną sukienkę, stałam przed lustrem, wpatrując się w jego nieskazitelnie czystą taflę.

Gdyby mnie wtedy nie uwolnili, pewnie spotkałby mnie ten sam los.

Na pogrzeb idziemy tylko ja, Paulina i Janek, bo Alek i Tadeusz mają jakieś akcje.

To będzie mój pierwszy pogrzeb od kiedy zmarli moi rodzice. Co prawda ciała Michała nie znaleziono, ale jego siostra chciała urządzić chociaż symboliczny pogrzeb.

Założyłam czarny beret na głowę, płaszcz i buty. Miałam już wychodzić, zatrzymał mnie Alek.

—Na pewno chcesz tam iść? A jak źle się poczujesz?

—Będzie dobrze, przecież nie będę sama – uśmiechnęłam się delikatnie.

—No dobrze.. Ale jakby coś się działo to marsz do domu, dobrze?

—Oczywiście – odpowiedziałam, a chłopak pocałował mnie w czoło.

Wyszłam na ulicę. Padał lekki deszcz. Poszłam w stronę kamienicy Pauliny.

Niewątpliwie to będzie dla niej ciężki dzień, mimo że Michał zostawił ją, kiedy dowiedział się o dziecku.

Chwilę zaczekałam pod klatką. Niedługo później pojawiła się ciemnowłosa. Ubrana była w czarną sukienkę i marynarkę, a na stopach miała czarne baleriny. Ciemne włosy spięła w ciasnego, niskiego koka, a w oczach miała łzy.

—Gdzie Janek? – zapytała.

—Będzie czekał przy cmentarzu. Jak się czujesz?

—Całkiem. Jest mi ciężko, ale dam radę.

—Będzie dobrze. Tylko jak się źle poczujesz, od razu masz mi powiedzieć, dobrze?

—Jasne. Niedługo jadę na wieś, do rodziców. Pojedziesz ze mną? Chcę im powiedzieć o dziecku, łatwiej mi będzie z kimś bliskim u boku.

—Oczywiście, że z tobą pojadę. Od czego masz przyjaciółkę.

Szłyśmy tak jeszcze chwilę, gawędząc sobie dosłownie o wszystkim.

Jakby ktoś mi kiedyś powiedział, że pomimo wojny będę spędzać czas z przyjaciółką i cieszyć się z tego, nie uwierzyłabym.

Przy bramie cmentarza czekał na nas Janek. Z męskiej części naszej ferajny, to on miał najlepszy kontakt z Michałem.

—Jak się czuje młoda mama? – przywitał Paulinę.

—Nawet dobrze. Miło, że pytasz. A ty jak się czujesz?

—Może być. A panna młoda jak się czuje?

—Jeszcze nie wychodzę za mąż, daj mi się nacieszyć ostatnimi miesiącami jako panienka.

—Aj, nie wiem czy twój narzeczony by się ucieszył gdyby to usłyszał...

—Janeczku, daj spokój. Wiesz przecież, że cieszę się jak dziecko. Idziemy? – zapytałam, a oni pokiwali głowami.

Grób był blisko wyjścia, więc nie mieliśmy problemu ze znalezieniem go. Była już jego siostra. Była widocznie załamana śmiercią brata. Państwa Nowickich nie było. Pewnie zbyt bardzo przeżyli odejście syna.

—Haniu... – zaczęła Paulina.

—Czego tu szukasz? Nikt cię tu nie zapraszał. Ty go zabiłaś. Ty i ci twoi przyjaciele.

—Przyszłam go pożegnać ostatni raz. Był moim chłopakiem, kochałam go.

—I jeszcze przyprowadziłaś tu ich. Nie mogę uwierzyć, że mój brat zadawał się z kimś takim. Rozpuszczone bachory, które nic nie wiedzą o życiu. Na dodatek mordercy.

—Jak możesz...? Michał nie byk święty. Zostawił mnie, kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży. A mimo to ja nadal na niego czekałam.

—Ciekawa bajeczka. Szkoda, że wymyślona. Mało złego wyrządziłaś mojej rodzinie? Nie dość ci?

—Paulina chodź, idziemy. To nie ma sensu. Nic już nie zrobisz – powiedziałam.

—Idź i nie wracaj, suko! – krzyknęła do nas.

To nie był dobry pomysł, żeby tu przychodzić z Pauliną. Rozumiem ją, chciała pożegnać się ze swoim ukochanym. Też bym chciała, ale powinna zważyć również na dziecko.

Zaprowadziliśmy ją do domu. Kazałam jej się przebrać w wygodne ubranie i odpocząć. Ona za to powiedziała, że nic jej nie jest. Trochę mnie przez to poniosły emocje.

—Nie mów, że nic ci nie jest, bo ja nie jestem jeszcze ślepa! Zrozum, że będziesz matką. Nie możesz myśleć tylko o sobie!

Źle się poczułam z tym, że tak na nią naskoczyłam...

—Ja... przepraszam – powiedziałam cicho. – Trochę mnie poniosło.

—Nie, ty masz rację. Powinnam trochę odpocząć – uśmiechnęła się.

—To... ty nie jesteś zła?

—Mam być zła, bo chcesz dla mnie dobrze? Aj, Lucy...

Posiedziałam jeszcze dosłownie chwilę, po czym poszłam do domu.

Rozpadało się jeszcze bardziej, a ja nie miałam parasolki. Cóż, trudno. Trochę zmoknę, ale może nic mi się nie stanie.

***

—Jestem już! – oznajmiłam, wchodząc do mieszkania.

—Jesteś cała mokra! Nie jest ci zimno? – zapytał Alek.

—Jest w porządku, pójdę się przebrać – uśmiechnęłam się delikatnie.

Wyjęłam z szafy zieloną sukienkę w białe grochy oraz gruby, biały sweter. Ubrałam się, po czym wróciłam do chłopaka.

Siedział w salonie i czytał coś, więc postanowiłam się dosiąść. Usiadłam obok niego, naciągnęłam rękawy swetra na dłonie, aby było mi cieplej, a głowę oparłam na jego ramieniu.

—Dlaczego tak późno wróciłaś? – zapytał.

—Byłam u Pauliny – odpowiedziałam.

—Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Nic się nie działo?

—Siostra Michała trochę na nas naskoczyła, ale to nic takiego. Poza tym jest wszystko dobrze.

—Mam nadzieję, że nie przejęłaś się tym za bardzo.

—No może troszeczkę, ale to naprawdę nic takiego. Misiu, a myślisz, że mogłabym pojechać z Pauliną na kilka dni na wieś?

—Dlaczego pytasz? Oczywiście, że mogłabyś. Tylko pamiętaj, że masz o siebie dbać – uśmiechnął się.

Chwilę jeszcze porozmawialiśmy. Później oboje trochę zgłodnieliśmy, więc poszliśmy do kuchni, aby zrobić sobie jedzenie.

Mieliśmy ochotę na naleśniki. I jak się okazało, zrobienie ich było możliwe, bo mieliśmy wszystkie składniki!

Oczywiście nie mogło zabraknąć też odrobiny zabawy. Jak można się domyślać – zaczęliśmy obrzucać się mąką.

—Dobra, Aluś stop, bo nie starczy na naleśniki! – zaśmiałam się.

***

—Smacznego – powiedziałam, stawiając na stole talerz z naleśnikami.

Zaczęliśmy jeść. Nieskromnie przyznam, że wyszły nam bardzo dobre! Naprawdę!

—Pyszne! – powiedział chłopak.

—Nie mówi się z pełną buzią, skarbie – zaśmiałam się i podniosłam, aby zmyć naczynia, ponieważ skończyliśmy już jeść.

Też w tym momencie zadzwonił telefon.

—Odbierzesz? – zapytałam, a Alek powołał główką "na tak".

—Przekażę jej. Serwus – powiedział po chwili i odłożył słuchawkę.

—Kto dzwonił?

—Paulina. Prosiła, żebym ci przekazał, że jutro jedziecie. Jej tata po was przyjedzie.

—Rozumiem – uśmiechnęłam się. – A teraz, szanowny pan wybaczy, ale pójdę się spakować.

—Aj, no nie wiem czy mogę na to przystać. Wie panienka, nie ma nic za darmo – uśmiechnął się cwanie.

—A co by pan chciał w zamian?

—Buziaka – powiedział.

Wywróciłam teatralnie oczami, ale spełniłam jego prośbę i pocałowałam go szybko.

—Teraz mogę iść?

—No nie wiem, jakoś tak za krótko było – udał niezadowolonego, więc ponownie go pocałowałam. – Teraz o wiele lepiej, królewno. Pomogę ci z tym pakowaniem.

Poszliśmy do drugiego pokoju. Właściwie pobiegliśmy, bo zrobiliśmy sobie małe zawody, kto będzie pierwszy. I byłabym pierwsza, gdyby nie to, że Alek mnie dogonił, podniósł i "przestawił" w przeciwną stronę.

—To nie było fair! Oszukałeś! – prychnęłam.

—Nie ustalaliśmy zasad, więc wszystkie chwyty były dozwolone – uśmiechnął się.

—Daj lepiej tę walizkę, gigancie – zaśmiałam się.

Tak jak prosiłam, sięgnął po nią.

—Masz, krasnoludku – również się zaśmiał i "podał" mi ją.

Tak podał, że wyciągnął rękę, w której ją trzymał do góry, a ja musiałam podskoczyć, żeby ją dosięgnąć. I zgadnijcie co. Nie dosięgnęłam jej.

—Oddawaj to! – krzyknęłam i skoczyłam mu na plecy.

—O Boże, mój kręgosłup! – zawołał ze śmiechem i zrzucił mnie bokiem na łóżko.

Śmiechu nie było końca. Raz do pokoju przyszła nawet mama Alka, żeby zobaczyć czy aby na pewno wszystko jest z nami w porządku.

Ale koniec końców, udało mi się spakować. Wzięłam kilka sukienek, spódnice, jakieś bluzki, jedną parę spodni i piżamę.

Alek, widząc co zabieram powiedział, uwaga cytuję: "Tylko żeby mi się tam jakiś gościu nie napatoczył i mi cię nie zabrał! Chyba będę musiał powiedzieć Paulinie, żeby cię tam dobrze pilnowała!".

Wybuchnęłam wtedy ogromnym śmiechem, a chłopak popatrzył na mnie niezrozumiale. Wyjaśniłam mu, że nikt się nie napatoczy, a jeśli nawet, to moje serce należy tylko i wyłącznie do niego.

Chociaż nie ukrywam, że podoba mi się, że jest o mnie zazdrosny.

Nie ma miłości bez zazdrości, bo zazdrość jest składnikiem miłości.

Byłam już tak zmęczona tym dniem, potem naszą wspólną głupawką, że kiedy się położyłam, oczy same zaczęły mi się zamykać.

Ostatnie co czułam, to jak Alek przykrywał mnie kocem i pocałował w czoło, szepcząc przy tym "dobranoc".

Nastepnego dnia...

—Lu, wstawaj. Zaraz przyjdzie Paulina ze swoim tatą – chłopak próbował mnie obudzić, ale mnie nie sposób jest dobudzić, kiedy dobrze śpię.

Jedynym sposobem jest... woda!

—Przepraszam, ale nie pozostawiasz mi wyboru, kochanie! – powiedział i oblał mnie szklanką zimnej wody, przez co zerwałam się z łóżka z krzykiem.

—Będziesz mi zaraz suszył te włosy!

—Masz, nakryj się, żeby nie było ci zimno – zaśmiał się, szczelnie okrywając mnie kocem. – No nie gniewaj się już na mnie...

Popatrzył na mnie tymi oczami, które cztery lata temu mnie uwiodły. No kto normalny im się oprze?

—No już dobrze, nie potrafię się na ciebie obrażać dłużej niż minutę – uśmiechnęłam się i wtuliłam w niego.

Potem poszliśmy do kuchni, aby zjeść śniadanie i wypić herbatę. Zrobiliśmy kanapki, robiąc przy tym bardzo dużo zamętu, jak to u nas zwykle bywało.

Zjedliśmy w końcu śniadanie, śmiejąc się w niebogłosy i drocząc się ze sobą.

—Pójdę sobie od ciebie, zobaczysz! – udałam obrażoną.

—Pa, pa! – zaśmiał się, a ja zrobiłam urażoną minkę.

To wszystko jest na żarty, pamiętajcie. Nigdzie się nie wybieram! To znaczy, wróć. Wybieram się na kilka dni na wieś, ale to tylko kilka dni i zaraz wracam! Już raz popełniłam ten błąd i nie zamierzam tego robić po raz kolejny.

Nasze przekomarzanki przerwało dopiero pukanie do drzwi. I dopiero wtedy zorientowałam się, że jestem jeszcze w piżamie. Na szczęście to nie był nikt obcy, ani też, dzięki Bogu, gestapo, tylko Paulina.

—To jego wina! On mnie zagadywał! – powiedziałam na swoje usprawiedliwienie.

—O, wypraszam sobie! Mogłaś wcześniej wstać! – zaśmiał się.

—Cicho już bądźcie, bo szkoda słuch tracić. Ty idziesz się ubrać – dziewczyna wskazała na mnie. – A ty zostajesz tutaj, żebyś jej nie przeszkadzał! – wskazała na chłopaka. – Lucek, tylko się pośpiesz!

Poszłam, ubrałam się, uczesałam i po chwili wróciłam do pozostałej dwójki, zwarta i gotowa do wyjazdu. Oboje żywo o czymś dyskutowali. Moją uwagę przykuło jednak to, że między nimi była duża odległość, jakby się bali, że czymś się pozarażają. A powód był prosty – Alek machał rękami na cztery strony świata, a Paulina nie chciała zarobić od niego w czachę. Doskonale ją rozumiem, sama nie raz, nie dwa się przejechałam i wyrwałam w czaszkę.

—Gotowa? – zapytała dziewczyna.

—Tak – uśmiechnęłam się.

Poszliśmy do przedpokoju. Założyłam buty, płaszcz i czapkę.

Zatrzymałam się jeszcze na chwilę, aby pożegnać się z Alkiem.

—Będę za tobą tęsknić. Bardzo – powiedziałam.

—Ja za tobą też, ale to tylko kilka dni i znowu się zobaczymy. Szybko minie, zobaczysz słońce ty moje.

—Wiesz, że cię kocham? Tak bardzo, bardzo, bardzo.

—Też cię kocham, tak bardzo, bardzo, bardzo.

Mocno się do niego przytuliłam. Z jednej strony chciałam zostać z nim w Warszawie, a z drugiej – jechać z Pauliną i odpocząć.

—Dobra zakochańce, dosyć tych czułości. Cukrzycy można dostać od patrzenia na was. Chodź Lucy.

—Pa! – krzyknęłam na odchodne.

Ale, ale drodzy Państwo, ja bym była chora, gdybym jeszcze nie wróciła do mieszkania i lepiej pożegnała się z Alkiem. Podbiegłam do niego i delikatnie pocałowałam.

—Chodź, bo spędzimy tu wieczność, zanim się pożegnacie! – zaśmiała się Paulina.

Pociągnęła mnie za rękę, więc nie miałam wyjścia i musiałam wyjść.

—Lucek, nie rozstajecie się przecież na zawsze! – powiedziała ciemnowłosa.

—No wiem, ale te kilka dni to będzie jak wieczność bez niego!

—Cichaj, dziunia. To ma być babski wyjazd. No chyba, że matka się wścieknie i wszystkie plany pójdą się pieprzyć.

Pod kamienicą czekał już tata mojej przyjaciółki. Był bardzo miłym mężczyzną. Pamiętam, że jak byłyśmy młodsze, zawsze dawał nam pieniądze na lizaki po szkole.

—Co tak długo, dziewczynki? – zapytał.

—Na początku Łucja nie była jeszcze gotowa, a później nie mogła rozstać się z przyszłym mężem. A to tylko kilka dni!

—Gratulacje, Łucja. Nie wiedziałem, że wychodzisz za mąż – uśmiechnął się miło.

–Dziękuje - odpowiedziałam nieśmiało, odgarniając kosmyk włosów z twarzy i chowając go za ucho.

Nie powiem, trochę się zawstydziłam.

***

Droga minęła nam bardzo miło, może z pominięciem faktu, że sprawdzał nas patrol.

Nauczona własnym doświadczeniem, podałam tylko dokumenty i nie odzywałam się.

Po dojechaniu na miejsce przywitała nas matka Pauliny. Była szczęśliwa, kiedy zobaczyła córkę, ale mina zrzedła jej, kiedy zobaczyła, że ja również przyjechałam. Stwarzała jednak pozory, że cieszy się z mojego przyjazdu.

—Pomogę panu z bagażami – zaproponowałam.

—Dziękuję Łucja. Dobre z ciebie dziecko – uśmiechnął się.

Odwzajemniłam ten gest, po czym wzięłam wszystkie bagaże. Były tylko dwa, więc bez problemu sobie poradziłam.

Moja przyjaciółka, widząc to, chciała mi pomóc, ale zgromiłam ją tylko wzrokiem, nie chcąc robić awantury i niepotrzebnego zamieszania.

—Będziemy mieć jeden pokój, dobrze? Nie przeszkadza ci to? – zapytała dziewczyna, wchodząc do domu.

—Nie no coś ty! Oczywiście, że mi nie przeszkadza! A gdzie Julka? Nie ma jej? – uśmiechnęłam się cwanie, rozglądając się po pomieszczeniu.

—Jest, ale narazie jest na spacerze z jakimś chłopakiem.

—No nieee – jeknęłam. — Oby nie zepsuła nam wyjazdu.

—Oj nie marudź. Boję się, że to matka nam go zniszczy, jak dowie się o ciąży.

—Może nie będzie aż tak źle...

Brzuszek, choć bardzo mały to jednak był trochę widoczny. Chociaż chyba nie aż tak bardzo, żeby ktoś, kto nie wie, że dziewczyna spodziewa się dziecka, go zobaczył.

—A kiedy im powiesz? – zapytałam.

—Myślę, że po południu, przy obiedzie. Właśnie, bo to już niedługo. Ogarniemy się trochę i pomożemy w przygotowaniach?

—Bardzo chętnie – uśmiechnęłam się.

Poszłyśmy więc się ogarnąć. Przeczesałam włosy, które w podróży trochę się pokołtuniły i wygładziłam sukienkę, aby nie była za bardzo pognieciona.

—Idziemy? – zapytała ciemnowłosa, a ja pokiwałam głową na tak.

Zeszłyśmy na dół do kuchni, gdzie siedziała już Julka, która podobno niedawno wróciła i mama oraz ciotka Pauliny.

—Co tam, dziewczynki? Potrzebujecie czegoś? – zapytała druga z kobiet.

—Chciałyśmy pomóc przy robieniu obiadu – odpowiedziała moja przyjaciółka.

—Nie, nie. Przyjechaliście, aby odpocząć. My damy sobie radę.

Popatrzyłyśmy najpierw po sobie, a potem na ciocię dziewczyny wzrokiem, mówiącym "ale na pewno?", a kobieta odpowiedziała "na pewno".

W związku z tym, poszłyśmy nad pobliski staw. Mimo że był dopiero początek kwietnia, to było dosyć ciepło. Słońce świeciło, ale wiał lekki wiaterek. Uwielbiam ten miesiąc. Jest taki magiczny i piękny.

—Jest cudownie! – zachwyciłam się. – Prawda?

—Oj tak, bardzo – zgodziła się ze mną.

Usiadłyśmy na małym pomoście. Zdjęłam swoje buty i zamoczyłam stopy w wodzie.

—Zimna – powiedziałam.

—Co?

—Powiedziałam, że woda jest zimna – zaśmiałam się.

Chociaż, nie przeszkadzało mi to za bardzo. Byłam zajęta podziwianiem piękna tego miejsca.

—Wyobraź sobie wziąć ślub w tym miejscu!

Sceneria naprawdę wyglądała jak z bajki!

Piękna polana z mnóstwem kwiatów, mały staw i drzewa. Nie lubię lasów, ale tu mi się niezmiernie podoba!

—Musiałoby być magicznie. Ej, ale przecież wasz ślub jest niedługo! Może...

—Jeżeli myślisz nad tym, abyśmy wzięli tu ślub, to od razu ci mówię, że nie ma takiej opcji. Po pierwsze jest wojna, więc po ślubie pójdziemy do nas i basta. A po drugie nie będziemy robić zamętu. Twoja matka raczej nie byłaby zadowolona.

—O Jezu, a ty jak zwykle o wojnie i przeszkadzaniu! Porozmawiaj o tym jeszcze z Alkiem, on chyba też może wypowiedzieć się na temat własnego ślubu, prawda?

—Prawda. Dobrze, porozmawiam z nim, ale myślę, że będzie tego samego zdania.

—Mhmm... Wracajmy już, zaraz powinien być obiad.

Założyłam z powrotem buty i poszłyśmy w stronę domu.

Kiedy wróciłyśmy, tata i wujek Pauliny przenosili stół do ogrodu, abyśmy mogli zjeść na świeżym powietrzu.

A my – ja, Paulina i niestety też Julia, zaniosłyśmy jedzenie.

Usiadłam obok ciemnowłosej. Patrząc na nią, widziałam, że bała się reakcji jej bliskich na wieść o nowym członku rodziny. Nerwowo bawiła się palcami, co chwilę spoglądała na innych...

—Ja... – zaczęła dziewczyna – chciałabym coś powiedzieć.

—Tak, córeczko? – zapytała jej matka, miło się uśmiechając.

—Jestem w ciąży – odpowiedziała.

Wszyscy zgromadzeni popatrzyli po sobie. Byli zdziwieni i to mocno.

—Dobry żart, słoneczko. A teraz przejdź już do rzeczy – ponagliła ją kobieta.

—Mamo, ja nie żartuję. Będziesz babcią.

—Dziecko, czy ty siebie słyszysz?! Masz dwadzieścia dwa lata, jak ty sobie to wyobrażasz?! Boże, gdzie ja popełniłam błąd?

—Córeczko, ale jesteś pewna? Michaś wie?

—"Córeczko"?! Jeszcze ją pogłaszcz po główce! – krzyknęła kobieta. – Teraz trzeba wam z Michałem jak najszybciej ślub wziąć, żeby ludzie nie gadali!

—Nie będzie ślubu, mamo. Michał nie żyje.

Siedziałam i słuchałam tej wymiany zdań. Nie wtrącałam się, przecież to nie moja sprawa. Chociaż nie mogłam już słuchać tych wszystkich obelg, lecących w stronę mojej przyjaciółki, to jednak nadal trzymałam nerwy na wodzy. Do czasu...

—To wszystko twoja wina! – pani Anna zwróciła się do mnie. – Ty sprowadziłaś ją na złą stronę! Ty i ci twoi harcerze pożal się Boże! Moja córka taka nie była!

—Proszę na mnie nie krzyczeć. Nie jestem niczemu winna. Ani tym bardziej Alek, Janek i Tadeusz. Paulina jest dorosła. Gdyby chciała, nie zadawałaby się z nami.

—Młodzież w dzisiejszych czasach jest taka niepoważna... – wujek Pauliny zabrał teraz głos. – A może ty też jesteś w ciąży bez ślubu? Brzuch jakiś taki, zaokrąglony, a obrączki na palcu ni widu, ni słychu – mężczyzna zwrócił się do mnie.

—Proszę pana, wydaje mi się, że to, czy ja również spodziewam się dziecka, jest sprawą wyłącznie moją i mojego narzeczonego. Nie powinien pan się interesować naszym życiem prywatnym.

—Cóż za nie wychowane dziecko! Tak się odnosić do starszych! Ale to wina rodziców, że wychowali taką pyskatą dziewczynę. Powinnaś być wdzięczna temu swojemu narzeczonemu, że cię chce! Ciekawe jak się w domu zachowujesz. Pierzesz, sprzątasz, gotujesz mu?

—Proszę pana, nikt nigdy nie zrobi ze mnie kury domowej, mój narzeczony o tym dobrze wie i nie przeszkadza mu to, bo ma zdecydowanie więcej empatii dla kobiet, niż pan! A mężczyźni chyba też mają rączki i nóżki i mogą sobie sami posprzątać, ugotować obiad, uprać brudne ubrania! Dlaczego pan uważa, że kobieta jest stworzona do usługiwania mężczyznom i rodzenia dzieci?

—Dosyć tego! Nie będę rozmawiał z tak nie wychowaną dziewuchą! Kobieta nie może być jak mężczyzna! Kobiety nie powinny pracować, uczyć się. To jest rola mężczyzny. A rolą kobiety jest bycie matką. Zajmowanie się domem i dziećmi to jest coś, czego kobieta powinna pragnąc najbardziej.

—A rolą mężczyzny jest bycie ojcem! Moi rodzice nauczyli mnie, że każdy w rodzinie powinien mieć równe obowiązki. Nie ważne czy to mężczyzna czy kobieta! Mój tata nie miał nic przeciwko, żeby mama poszła do pracy, kiedy byłam starsza. On też sprzątał i gotował, zajmował się mną. I z moim narzeczonym zdecydowaliśmy, że my też wychowamy tak swoje dziecko, a w naszej rodzinie każdy będzie równy.

—I to się właśnie nazywa zepsucie rodziny! Widzę, że jesteś już zepsuta do szpiku kości. Bóg stworzył kobietę, żeby była posłuszna mężczyznom, żeby rodziła dzieci. A tu proszę! Nie dość, że pyskata, to wnioskuję, że nie chce mieć więcej dzieci niż jedno!

—Dobrze pan wnioskuje! Gratuluję spostrzegawczości. Chcę mieć jedno dziecko i nikt za mnie nie będzie decydował, ile dzieci będzie w mojej rodzinie.

—Łucja, uspokój się. Miałaś się nie denerwować – szepnęła Paulina.

Po jej słowach znowu usiadłam. Rzeczywiście trochę mnie poniosło, ale nie pozwolę, żeby ktoś obcy mieszał mi się w moje prywatne sprawy!

—Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłam, żeby moja córka się z tobą zadawała. Zejdźcie mi z oczu! Obie, natychmiast! – krzyknęła rozgoryczona matka dziewczyny.

Co miałyśmy zrobić? Tak jak nam kazała – odeszłyśmy. W głowie mi się nie mieści, że można tak potraktować własne dziecko. Ta kobieta nie zdaje sobie sprawy, że właśnie traci córkę. Matka powinna bezgranicznie kochać i wspierać! Ja oddałabym wszystko za chociaż jedną minutę spędzoną z moją mamą...

—Nie obraź się, ale ja nie wytrzymam tu dłużej niż jeden dzień – powiedziałam zdenerwowana.

—Nie obrażę się. Też chcę już stąd wyjechać. Jutro poproszę ojca, żeby nas zawiózł z powrotem do Warszawy. Przepraszam cię za to, co moja matka powiedziała. To absolutnie nie jest wasza wina. A wujkowi dobrze powiedziałaś. On ma trochę... przestarzałe poglądy.

—Nie przejmuj się mną – uśmiechnęłam się delikatnie.

Starałam się nie pokazywać, że to co powiedziała jej matka mnie ruszyło.

Naprawdę jestem taka zła, że aż sprowadziłam ją na złą stronę? Przecież... nie kazałam jej wtedy tyle pić, nie kazałam jej spać z Michałem...

—Mogę wejść? – zapytał tata Pauliny.

—To może ja pójdę się przejść – powiedziałam cicho.

—Zostań – zatrzymała mnie dziewczyna, więc zostałam. – Jeżeli chcesz powiedzieć to, co matka albo wujek, to nie wiem czy to jest dobry pomysł – zwróciła się do mężczyzny.

—Nie zamierzam. Nie popieram tego, co powiedziała o tobie, Łucji i waszych kolegach, ale musisz wiedzieć, że też nie skaczę ze szczęścia. I zanim zapytasz, nie jestem zły, chociaż inaczej wyobrażałam sobie to, jak zostanę dziadkiem.

—Przepraszam, że was zawiodłam. Sama inaczej sobie to wyobrażałam. Tato, zawieziesz nasz jutro do Warszawy?

—Skoro chcecie. Ale kochanie, musisz zrozumieć mamę. To dla niej nowe, tak samo jak dla wszystkich nas.

—Wiem. Wiedziałam, że matka tak zareaguje, ale nie sądziłam, że tak naskoczy na Lucy i chłopaków!

—Nie powinna tak mówić. Tym bardziej, że twoi przyjaciele to naprawdę dobrzy ludzie. Porozmawiam z nią o tym.

Podczas gdy Paulina rozmawiała z ojcem, ja pakowałam swoje rzeczy do walizki, rozmyślając nad tym, co usłyszałam od jej matki. Co my takiego zrobiliśmy, że sprowadziliśmy jej córkę na złą stronę?

Może powinnam to zostawić już za sobą, ale zwyczajnie nie potrafię.

***

—Dobranoc – powiedziałam, kiedy kładłyśmy się spać.

—Dobranoc – powtórzyła i zgasiła światło.

Długo jeszcze nie mogłam spać. Nie mogłam zasnąć, chociaż oczy same mi się zamykały.

Chciałyśmy odpocząć, a spędzimy tu tylko niecały jeden dzień. Cudownie, czyż nie?

Moją uwagę przyciągnęły krzyki, dobiegające z dołu. Wstałam ostrożnie, aby nie obudzić dziewczyny śpiącej obok, wzięłam lampę naftową i ją zapaliłam. Wyszłam z pokoju, po czym zeszłam na dół.

—To jest nasza córka! – krzyknął męski głos, po którym wywnioskowałam, że to pan Henryk, a mówiąc "nasza", zapewne kierował swoje słowa do żony.

—Ludzie będą gadać! Jeszcze jakby ten Nowicki żył, to wyszłaby za niego! Ale teraz? Jak ona sobie męża znajdzie? Nikt nie będzie chciał mieć żony z nieślubnym dzieckiem!

—Ludzie zawsze będą gadać. A kulawa Agata spod lasu też sobie męża znalazła.

—Boże, gdyby się nie zadawała z tą... tą... lafiryndą i jej towarzystwem, nie byłoby problemu, a tak to popatrz. Pozwoliłeś jej wrócić do Warszawy i masz teraz!

Przysłuchiwałam się tej wymianie zdań po cichu. Nigdy nie byłam wścibska, ale teraz chyba dobrze się złożyło, że usłyszałam kawałek tej jakże interesującej rozmowy. Przynajmniej dowiedziałam się o sobie nowych, ciekawych rzeczy.

—Anka, ja cię nie mogę słuchać! Paulina to nasza córka, a jej dziecko to nasz wnuk. Powinniśmy ją teraz wspierać, a nie obrażać.

—I pilnować, żeby się ludziom na oczy nie pokazywała. Już wystarczająco dużo wstydu przyniosła naszej rodzinie.

—Jak ty możesz tak mówić? Chcesz ją tu zatrzymać i zrobić jej areszt domowy?

—To chyba jedyne wyjście. Zostanie tutaj, a jak dziecko się urodzi...

—Chyba nie chcesz oddać tego dziecka?

—Właśnie, że chcę. Henryk, jaką przyszłość to dziecko będzie miało z taką matką?

—Nie zgodzę się na to. Ona się cieszy, że będzie mamą, a ty chcesz zabrać jej to dziecko i gdzie oddać? Bo chyba nie do sióstr w Nałęczowie?

—Tak, właśnie tam. Już wszystko jest postanowione.

—A ja ktoś, nie daj Boże doniesie i Niemcy dowiedzą się, że ukrywają Żydów? Przecież oni ich wszystkich zabiją!

—Mogła myśleć wcześniej o konsekwencjach, a że tego nie zrobiła, to teraz zapłaci za błędy.

—Nie poznaję cię, kobieto. Jak możesz być taka okrutna? Jak możesz zrobić to własnej córce?

—Ja już nie mam córki.

Zatkało mnie. No po prostu odjęło mi mowę. Jak można wyprzeć się własnego dziecka?! Nawet się nie zawahała. Jakiej matce przeszłyby przez gardło tak krzywdzące słowa?

Dzięki Bogu, że nie ma tu Pauliny...

Nie czekałam na dalszy rozwój wydarzeń, tylko poszłam na górę, aby stwarzać jakiekolwiek pozory, że wcale nie słyszałam o czym rozmawiają rodzice dziewczyny.

Zgasiłam lampę i położyłam się spać. Na szczęście szybko zasnęłam. Chyba za dużo wrażeń, jak na jeden dzień.

Obudziło mnie zapalone w pokoju światło. Na pewno nie było później niż siódma rano. Przetarłam leniwie oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Paulina była już na nogach i pakowała w pośpiechu wszystko, co wczoraj zdążyła wyjąć.

—Jesteś spakowana? – zapytała, a ja pokiwałam głową. – To ubieraj się. Zaraz wyjeżdżamy.

Na te słowa gwałtownie wstałam z łóżka, co nie było dobrym pomysłem, bo oczywiście anemia dała się we znaki. Po chwili jednak już wszystko było w porządku.

Ubrałam się, tak jak prosiła. Rozczesałam włosy i spięłam je z tyłu dużą spinką i umyłam zęby.

Zeszłyśmy razem na dół, gdzie czekał już ojciec Pauliny.

—Jesteście głodne? – zapytał, a ja pokręciłam przecząco głową.

—No tak, nie jesteś głodna i pewnie nic się nie stanie jak raz nie zjesz, prawda? – zakpiła ciemnowłosa.

—Ale naprawdę, zjem jak dojedziemy.

—A wtedy Alek nas powiesi. Ciebie za to, że nie zjadłaś, a mnie za to, że cię nie przypilnowałam. Siadaj, zaraz ci coś przyniosę.

—Pomogę ci – uśmiechnęłam się.

—Nie trzeba. Ciąża to nie choroba, dam sobie doskonale radę.

Pogawędziłyśmy tak jeszcze chwilę, w międzyczasie jedząc kanapki i pijąc herbatę. Potem poszłam na górę po walizki.

I takim oto sposobem wyjechałyśmy z powrotem do Warszawy, kończąc tym samym nasz arcydługi babski wypad.

***

—Serwus, kochanie! – przywitałam się.

—Co ty tu robisz? Myślałem, że pojechałyście na wieś, żeby odpocząć...

—Długa historia, opowiem ci potem – odpowiedziałam, całując go w policzek.

Przeszłam do pokoju, zupełnie nie zwracając uwagi na osobę, która siedziała w salonie. Dopiero kiedy zostawiłam bagaż i wyszłam do kuchni po szklankę wody, zobaczyłam kto odwiedził mojego narzeczonego.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam Basię. Nie, nie moją siostrę...

—Cześć – powiedziałam nieśmiało.

Mam takie jedno małe pytanko: "co ta dziewczyna tu robi?". Powie mi ktoś?

Uśmiechnęła się nawet do mnie. Nie powiem, zdziwiło mnie to, bo spodziewałam się raczej reakcji w stylu "jak śmiałaś odbić mi chłopaka" albo coś podobnego. Chociaż wiecie, może tak zareaguje jak będziemy jakimś cudem sam na sam.

Mijała minuta za minutą. Siedziałam z boku, uważnie słuchając każdego słowa i analizując je, aby w razie, gdyby coś mi się nie podobało, wyrazić swoją opinię. W końcu "stara miłość nie rdzewieje". Oby w ich przypadku się nie sprawdziło...

Po jakimś czasie dziewczyna oznajmiła, że musi już iść, więc odetchnęłam trochę z ulgą. Pożegnałam się, stwarzając jakiekolwiek pozory, że cieszę się z jej odwiedzin.

—Co Basia tu robiła? No słucham – powiedziałam.

—Przyjechała do Warszawy na kilka dni, więc przyszła w odwiedziny – odpowiedział. – Ale chyba nie jesteś zazdrosna?

—Ja? Skądże znowu...!

No naciągnęłam trochę prawdę. No dobra, trochę bardzo naciągnęłam prawdę. Ale na co to? Wspominałam już, że przed Alkiem nic się nie ukryje? Nie? No to teraz mówię. Jak się tak na mnie popatrzył tym przenikliwym spojrzeniem, to o losie... Język od razu mi się rozwiązał.

—No może trochę... Oj dobra, bardzo trochę.

—Nie masz o co być zazdrosna, kotuś. Z tobą jestem, bo ciebie kocham i z tobą chcę iść przez życie.

—Ja ciebie też kocham – powiedziałam i mocno przytuliłam chłopaka.

Niby jeden dzień, a tak bardzo brakowało mi jego bliskości...

—Opowiesz mi, dlaczego tak wcześnie wróciłyście? – zapytał, a ja pokiwałam głową.

Usiedliśmy na sofie, a właściwie to tylko Alek, bo ja się położyłam, a głowę miałam na jego kolanach.

Zaczęłam więc swoją opowieść. Najbardziej skupiłam się na głównej przyczynie naszego przedwczesnego wyjazdu, ale nie pominęłam przy tym chyba żadnego szczegółu.

—Nie wierz w to. To nie nasza wina. Tym bardziej nie wierz w to, że jesteś lafiryndą i nie wychowaną dziewuchą, bo nie jesteś i nigdy nie będziesz. Kury domowej też z ciebie nigdy nie zrobię, nie martw się – powiedział chłopak, bawiąc się moimi włosami, kiedy skończyłam mówić.

—Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła..

—Byłabyś tak samo cudowną kobietką, jaką jesteś teraz. I nic ani nikt tego nie zmieni.

—Kocham cię – powiedziałam, po czym delikatnie go pocałowałam.

_____________________________________________

Hej hej!

Jejkuuu, już tak niedużo zostało do końca wakacji!!! Aj, nie mogę w to uwierzyć!!! Mam nadzieję, że u Was świeci słoneczko i jest cieplutko! Niestety u mnie jest szaro buro i ponuro...

Chciałam również podziękować każdemu, kto czyta te opowiadanie, ponieważ wybiło 2k wyświetleń!!! Bardzo, bardzo Wam dziękuję za każdą gwiazdkę komentarz!!!

Cóż, co do rozdziału... Trochę się zadziało na wyjeździe dziewczyn. Muszę Wam powiedzieć, że ta "mowa" Łucji na temat roli kobiety wcale nie jest przypadkowa. Zainspirowałam się moją opinią na ten temat. Właściwie to wszystko co Łucja powiedziała, to tak naprawdę moja opinia, kropka w kropkę. A cóż skłoniło mnie do napisania takiego fragmentu? Otóż, przeglądając TikToka, wpadłam na fragment przemowy pożal się Boże Ministra Czarnka, właśnie na ten temat. Pewnie wiecie o co mi chodzi, ale jeśli nie, to Wam powiem. Mówił, że "aby uderzyć w rodzinę, należy uderzyć w kobietę" itd. Zapytam się, co mu do tego, że kobiety chcą się uczyć, pracować, być niezależne. Żalił się, że "pierwsze dziecko rodzi się nie w wieku 20, 22, 25 lat, tylko przed 30, więc ile tych dzieci można urodzić?". Nie zwróci uwagi na to, że ktoś, podobnie jak ja, nie chce mieć więcej niż 1 dziecko. Mam prawo sama decydować o tym, ile będę miała w przyszłości dzieci, tak jak Wy. Powiem szczerze, powiedzieć, że się zdenerwowałam, to za mało, bo się wkur-... Może lepiej nie będę kończyć. Uważam, że to ważny temat, więc go tutaj poruszyłam. Bo Kobitki, nie pozwolę, żeby jakiś minister robił z nas kury domowe.

Przepraszam Was za ten wywód, jednakże jak już wspomniałam, uważam, że to ważny temat.

Jeszcze tak tylko powiem, że 21 sierpnia wyjeżdżam, więc nie wiem czy uda mi się wstawić rozdział w poniedziałek, 23 sierpnia. Postaram się jednak, aby był wstawiony.

To by było w sumie na tyle z dzisiejszych ogłoszeń duszpasterskich.

Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba, mimo tego małego wtrącenia odnośnie roli kobiety.

Pa, pa!! ❤️❤️❤️❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro