𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟏𝟐
Czerwiec 1941
-Dziewczyny, chodźcie! Woda jest ciepła! - wołali nas chłopcy, jednak my za żadne skarby świata nie chciałyśmy się zgodzić.
-Nie ma mowy! - odpowiadałyśmy chórem. Podczas gdy oni bawili się, jak małe dzieci, w wodzie, my siedziałyśmy na brzegu i patrząc na nich, rozmawiałyśmy o babskich sprawach.
-No kochanie, nie daj się prosić! - powiedział Aleksy.
-A co mi zrobisz? - zapytałam z cwanym uśmieszkiem na ustach.
-A to! - zawołał i już po chwili znalazłam się na jego rękach, przez co cicho pisnęłam.
-Wariat! Mówił ci to ktoś?
-A żeby to raz - zaśmiał się - poza tym, jestem twoim wariatem.
-Te, zakochańce, weźcie Paulę i chodźcie! - zawołał do nas Janek.
-Ja zostaję tutaj! - krzyknęła.
-Nie wiesz co tracisz! - odpowiedział jej Rudy.
Poczułam delikatne kropelki na ciele, a już chwilę później wylądowałam z pluskiem w jeziorze. Chłopcy mieli rację - na prawdę było ciepło i przyjemnie. Podpłynęłam do mojego chłopca, który po wrzuceniu mnie, zdążył już odpłynąć.
-Cześć, mój maluchu - przywitał mnie.
-Nie jestem mała - prychnęłam.
-Przy mnie jesteś - zaśmiał się kliknął mnie w nos.
-Nie kłóć się ze mną.
-Już nie będę, słowo harcerza - uśmiechnął się tym swoim Alkowym uśmiechem.
-Jak ty to robisz, że masz taki piękny uśmiech?
-Ja? Nic. Mój uśmiech jest przeciętny. Za to twój, jest nie z tej ziemi.
-Nie prawda.
-Prawda. Lepiej wiem - zaczął się ze mną przedrzeźniać - jak ty się lubisz ze mną drażnić - dodał, a ja wywróciłam teatralnie oczami.
-No masz rację, lubię - zachichotałam lekko - a Orsza podjął już decyzję w mojej sprawie?
-Nie mówiłem ci? Chce się z tobą spotkać i porozmawiać.
-Kiedy?
-Dzisiaj, o dwunastej.
-A jest?
-Szczerze, to nie wiem - wzruszył ramionami, a ja skierowałam się, aby wyjść na brzeg.
-Która godzina? - zapytałam Paulinę, kiedy byłam już obok niej.
-Za dziesięć dwunasta - odpowiedziała pogodnie, nie odrywając wzroku od książki. Stanęłam jakbym zobaczyła ducha, no po prostu myślałam, że zabiję tego mojego Alka!
-Aleksy, kiepie jeden! Mam dziesięć minut! Jak się spóźnię, to będzie twoja wina! Ba, oczywiście, że się spóźnię! - wrzasnęłam.
-Przepraszam! - odpowiedział ze śmiechem - poczekaj, idę z tobą! - dodał, wychodząc z wody.
-To rusz się! I tak jesteśmy spóźnieni.
Doszliśmy na miejsce oczywiście z piętnastominutowym spóźnieniem. Całą drogę udawałam, że jestem obrażona, ale w głębi serca chciało mi się śmiać z tego, jak usilnie próbował mnie przepraszać za swój błąd. Wyglądało to na prawdę przesłodko.
Kiedy Alek wszedł pierwszy do budynku, strasznie się denerwowałam. Gorzej nawet chyba niż maturą.
-Możesz wejść - powiedział, wychodząc.
-A ty, nie wejdziesz ze mną?
-Prosił, żebyś weszła sama. Będzie dobrze. Wierzę w ciebie - objął moją twarz swoimi dłońmi i musnął moje usta swoimi - dasz sobie świetnie radę. Ja będę tu czekał - dodał, a ja weszłam do budynku.
W środku wyglądało to jak jakaś opuszczona fabryka. Wszędzie było mnóstwo brudu, pyłu i kurzu, a wszystkie stare (chyba) maszyny były pozakrywane materiałowymi płachtami.
-Dzień dobry - powiedziałam nieśmiało.
-Ty musisz być Łucja, zgadza się?
-Tak.
-Podobno chcesz dołączyć do Szarych Szeregów. Miałaś kiedyś do czynienia z harcerstwem?
-Kiedyś, ale po pierwsze kilkanaście lat temu, a po drugie tylko raz czy dwa.
-Rozumiem. Dobrze, porozmawiam w twojej sprawie z dowództwem. Niedługo powinnaś dostać list z odpowiedzią. Czuwaj.
-Czuwaj - powtórzyłam po nim i wyszłam.
Przed wejściem czekał na mnie już Aleksy, uśmiechnięty, jak zawsze, od ucha do ucha. I choć nie wiem, czy jest to w jakikolwiek sposób możliwe, kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się jeszcze bardziej.
-I co? - zapytał.
-Niedługo dostanę list z odpowiedzią - odpowiedziałam, jakoś tak smętnie, co chyba przyuważył.
-Coś cię trapi?
-Nie, skądże...
-Zawsze tak mówisz i nigdy to nie jest prawdą. Nie chcę nazywać tego kłamstwem, ale tak jest.
-Ja cię nie okłamuje.
-Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Nie ufasz mi?
-To nie tak, że nie ufam ci. Bezgranicznie ci ufam...
-Więc powiedz prawdę.
-Boję się, że mnie nie przyjmą. Nawet nie wiem, jak bardzo to jest dla mnie ważne. Chcę walczyć o ten kraj.
-Wiem maleńka, wiem. Ale ty walczysz, nawet bez harcerstwa - przytulił mnie - a jeśli cię nie przyjmą, to popełnią ogromną głupotę, bo przydałaby się nam damska ręka. Ale z drugiej strony byłbym spokojniejszy gdyby cię nie przyjęli, bo byłabyś bezpieczniejsza.
-Znowu zaczynasz? - zakpiłam - już przerabialiśmy ten temat.
-Po prostu, najzwyczajniej w świecie się o ciebie boję.
-To samo mogłabym powiedzieć o tobie.
-Ja to co innego. Ty jesteś kobietą, delikatną kruszynką.
-Oj już nie przesadzaj. Nie jestem jak te wszystkie panienki, niewiasty, hrabiny i inne damy. Nie noszę tego, co wypada albo co jest modne, tylko to, co jest wygodne i na co mam ochotę. Zawsze byłam inna. Zapytaj Tadeusza, on ci powie, co lubiłam robić, kiedy byliśmy mali, a czego u dziewczynek nie pochwalano. Może to moje wady, ale taka już jestem.
-I taką cię pokochałem. I to, że jesteś, jak to nazwałaś "inna", mi nie przeszkadza. Nie ma przecież ludzi z samymi zaletami albo samymi wadami.
-Nawet Hitler ma zalety? - podpuściłam go cwanie.
-Dobra, wszyscy mamy zalety i wady, ale Hitler ma same wady. A ty kochanie, jesteś dla mnie aniołem, takim z wadami, ale nadal aniołem.
-Ale mi słodzisz - zaśmiałam się.
Tydzień później
Już od tygodnia czekam na list od Orszy z odpowiedzią czy zostałam przyjęta. Strasznie się tym denerwuję, chociaż mam ogromne wsparcie w moich przyjaciołach.
Mam przeogromna nadzieję, że to nie będzie kolejny dzień spędzony tylko i wyłącznie na siedzeniu, wpatrywaniu się w sufit i czekaniu na możliwy dzwonek do drzwi.
Na szczęście, ta nadzieja okazała się być trafna i po południu zastał mnie listonosz.
-Panienka Łucja? - zapytał, kiedy mu otworzyłam.
-Zgadza się, to ja - odpowiedziałam.
-Jest list do panienki - powiedział, wręczając mi do rąk kopertę - do widzenia - dodał i odszedł.
Nie otworzyłam jej od razu. Założyłam buty oraz lekką kurtkę i pobiegłam na Żoliborz. Upchnęłam, po drodze, list do torebki, aby w razie gdyby Niemcy chcieli mnie sprawdzić, nie natknęli się na niego. Przez moją niezdarność, na dodatek, prawie zabiłam się o własne nogi, ale to już stały punkt rozrywki. Spotkałam się przez to z nieprzychylnymi spojrzeniami przechodniów, ale to też już standard.
Ale co ja się tym będę przejmować?
Wojna jest, mam poważniejsze sprawy na głowie, niż przejmowanie się tym, jak ktoś na mnie patrzy.
Poza tym już się do tego przyzwyczaiłam.
-Dzień dobry - przywitałam się - jest Alek?
-Dzień dobry, jest u siebie. Proszę wchodź - powiedziała mama chłopaka.
-Dziękuje - odpowiedziałam i przeszłam do pokoju.
-Łucja? Co ty tu robisz? - zapytał lekko zdziwiony.
Moja mina trochę zrzedła. Myślałam, że ucieszy się, że przyszłam.
-Mogę sobie pójść...
-Nie, nie. Źle mnie zrozumiałaś - uśmiechnął się pocieszająco - bardzi się cieszę. Wiesz, że uwielbiam spędzać czas w twoim towarzystwie. Po prostu się trochę zdziwiłem.
-Dostałam list - oznajmiłam - jeszcze nie czytałam. Pomyślałam, że może razem go przeczytamy.
-Dobry pomysł - uśmiechnął się - gdzie moja kultura, usiądź proszę - dodał i wskazał mi miejsce obok siebie, a ja zaśmiałam się cicho.
Tak jak poprosił, usiadłam na łóżku obok chłopaka, położyłam głowę na jego ramieniu i wyjęłam kartkę z koperty. Zaczęłam czytać w skupieniu wszystko, co było tam napisane.
Kiedy już skończyłam, na mojej twarzy pojawił się duży uśmiech, taki od ucha do ucha. Widocznie to przyuważył, bo zabrał mi list i sam zaczął uważnie błądzić po starannie napisanych zdaniach.
-Wiedziałem, że cię przyjmą! - zawołał i mocno mnie objął. Odwzajemniłam ten gest.
Zarówno Aleksy, jak i Tadeusz, Janek oraz Paulina bardzo mnie wspierali, mimo że mój pomysł może nie do końca im się podobał. Oni wszyscy już byli w Szarych Szeregach, tylko ja czułam się jak takie piąte koło u wozu.
Chciałam wszystkim już powiedzieć, że mnie przyjęli. Zadzwoniłam więc najpierw do chłopaków, potem do Pauliny i wszyscy umówiliśmy się w Wedlu, około piętnastej.
-Mamy jeszcze trochę czasu, może przeszlibyśmy się na spacer? - zapytał.
-Chętnie - uśmiechnęłam się.
Mieliśmy wychodzić właśnie z pokoju, kiedy uprzedziła nas w tym siostra chłopaka. Nie zdążyłam nawet chwycić dobrze za klamkę, bo otwierające się drzwi uderzyły prosto w mój nos.
-Nic mi nie jest! - zapewniłam, trzymając za obolałe miejsce.
-Jakie ty masz dziewczyno szczęście! - zaśmiał się.
-Z wzajemnością, słońce, z wzajemnością - zakpiłam.
-Na pewno nic ci nie jest, Lucy? Może przemyjesz nos spirytusem? - zapytała.
-Na pewno, wszystko jest w porządku. Poboli, poboli i przestanie!
-Mama upiekła ciasto, chcecie kawałek? - zadała kolejne pytanie. W ramach odpowiedzi pokiwaliśmy głowami "na tak".
Szybko zjedliśmy po kawałku szarlotki, która dosłownie rozpływała się w ustach. Po prostu niebo w gębie!
Jeszcze zanim wyszliśmy, mama Aleksego zapytała go, kiedy wróci, na co on odpowiedział, że przed godziną policyjną.
Zabolało mnie to. Brakuje mi tej matczynej czy ojcowskiej troski. Nawet bardzo. Ostatni raz pożegnałam się z rodzicami jeszcze przed wojną, w 1938. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Tata siedział w swoim ulubionym fotelu, czytając gazetę, a mama była w kuchni i przygotowywała obiad. Już wtedy zaczynali źle się czuć, ale wszyscy myśleliśmy, że to tylko zwykłe przeziębienie.
Nigdy bym nie pomyślała, że przez takie przeziębienie zostanę sierotą.
Droga minęła nam bardzo przyjemnie. Trzymaliśmy się za rękę, a słońce miło świeciło. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Jakby wojny nie było.
Ale była. Trzeba się z tym pogodzić, że Niemcy raczej szybko się stąd nie wyniosą, a dopóki tu są, sieją terror, o jakim świat dawno nie słyszał. Z ich powodu, na twarzach większości ludzi, zamiast uśmiechu było przerażenie, zamiast śmiechu był lament, zamiast życia była śmierć.
Śmierć, która czaiła się na każdym kroku. Nigdy nie było wiadomo, kiedy zobaczy się kogoś ten ostatni raz. Na wojnie śmierć może przyjść pod każdą postacią.
Może przyjść jako oddana przyjaciółka. Przychodzi wtedy, kiedy jesteśmy pogodzeni ze swoim losem, choć nie zawsze. Przychodzi wtedy, kiedy chcemy, aby przyszła jak najszybciej, kiedy czekamy na nią z niecierpliwością. Oddajemy jej się w całości, bez oporu. Wtedy nas ona nie boli, boli naszych bliskich, z podwójną siłą.
A może przyjść też jako największy wróg. Niczym przeciwnik na polu bitwy. W jej sidłach jesteśmy jak mały ptaszek w jednej klatce z lwem. Cały czas z nią walczymy, choć nie mamy szans. Nie poddajemy się, a kiedy przegramy, a kostucha dopnie swego, ból mnoży się do potęgi setnej. Uderza nas w samo serce.
-O czym tak myślisz? - zapytał nagle, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.
-O śmierci - odpowiedziałam krótko.
-Nie możesz być wiecznie taką pesymistką - mruknął.
-Właśnie, że mogę. Ty nic nie rozumiesz! Wy nic nie rozumiecie! Nie wiecie, jak jest na Szucha i obyście nie musieli wiedzieć. Nie wiecie, jak to jest spojrzeć w oczy śmierci!
Prawie krzyczałam. Miałam dość, że wszyscy byli takimi optymistami. Nie mówię, że to źle, ale jest wojna. Wojna, do cholery! Nie zabawa w nią, tylko ta prawdziwa. Łzy lały się z moich oczu niczym wodospad Niagara, a nogi się uginały, przez co ciężko było mi na nich ustać.
Aleksy próbował mnie uspokajać, ale dużo to nie dawało. Wyrywałam się, szarpałam. Dopiero kiedy mocno mnie przytulił, trochę się uspokoiłam. Zrozumiałam, że przecież takie zachowanie nic nie da, a mogę tylko zniszczyć sobie psychikę, jeszcze bardziej.
Całkiem spokojna byłam jak już doszliśmy do kawiarni.
-Serwus! - przywitaliśmy się z resztą ferajny. Tak jak zawsze, chłopcy przepuścili mnie i Paulinę w drzwiach. A kiedy weszliśmy do środka, od razu poczuliśmy ten piękny zapach czekolady. Takiej, jak przed wojną. Zajęliśmy stolik, po czym złożyliśmy zamówienie. Standardowo po filiżance gorącej czekolady dla każdego.
-I co? Dostałaś list? - zapytał Janek.
-Dostałam i... - przetrzymałam ich chwilę w niepewności - przyjęli mnie!
-Gratulacje! Nie mogliby podjąć innej decyzji, nadajesz się do tego jak nikt inny - powiedział podekscytowany.
-Wiesz, jakie ja mam zdanie na ten temat i doskonale wiesz, że jestem temu przeciwny, ale skoro ty się cieszysz, to i ja się cieszę - tym razem Tadeusz się odezwał.
Po chwili kelnerka przyniosła tacę z naszym zamówieniem oraz rachunek. Wszyscy zaczęli wyjmować pieniądze, ale ja byłam szybsza i zapłaciłam za całą naszą piątkę.
-Ja zapraszam, to ja płacę - powiedziałam z uśmiechem - i nie chcę od was żadnych pieniędzy - dodałam, widząc jak podają mi swoje pieniądze do ręki. Odsunęłam od siebie ich dłonie i zaśmiałam się, a oni przewrócili teatralnie oczami.
Musieliśmy uważać na to, o czym rozmawiamy. Na całej sali było słychać jak język niemiecki miesza się z polskim.
-Kiedy złożysz przy... - urwała brunetka - znaczy, no wiesz o co mi chodzi - dopowiedziała i zaczęła gestykulować, aby mi wytłumaczyć, co ma na myśli, na wypadek gdybym nie za bardzo ją rozumiała.
-Jutro - odpowiedziałam, ledwo powstrzymując się od śmiechu - podobno ma być o dwunastej, u ciebie - zwróciłam się do Tadeusza.
-Nic mi o tym nie wiadomo, ale może przyszedł jakiś list, kiedy nie było mnie w domu - uśmiechnął się.
Przegadaliśmy tak jeszcze dobre półtorej godziny, aż przyszedł czas, aby powoli zacząć rozchodzić się do domów, powrócić do tej piekielnej rzeczywistości, jaką jest wojna. Każdy rozszedł się do siebie, nawet ja, mimo próśb Aleksego, abym poszła z nim. Nie zgodziłam się. Nie mogę siedzieć na głowie jemu ani tym bardziej jego rodzinie.
Następny dzień
Obudziłam się dość wcześnie. W nocy nie mogłam spać. Nie wiem czy za bardzo światło księżyca dawało mi po oczach, czy może to przez naloty, których było dzisiaj od choroby i ciut ciut, czy może z podekscytowania tym, że za kilka godzin mam złożyć przysięgę? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.
Założyłam brązową bluzkę, której rękawy podwinęłam do wysokości 3/4 i długą, granatową spódnicę, a talię podkreśliłam paskiem. Szybko rozczesałam włosy. Od kiedy sięgają mi do ramion, a nie do pasa, jest dużo szybciej je ogarniać! Chociaż do tych długich mam jakiś sentyment, to na pewno prędko do nich nie wrócę. Ust tym razem nie malowałam. Chwilę przed dwunastą wyszłam z domu i żwawym krokiem ruszyłam w kierunku kamienicy Tadeusza. Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie i potwierdził, że przysięgę mam złożyć u niego. Weszłam na odpowiednie piętro i zapukałam ustalonym wcześniej kodem, a drzwi otworzył mi Zośka.
-Serwus, Tadziu - przywitałam się.
-Cześć, przejdź proszę do salonu. Zaraz powinni przyjść pozostali - powiedział, a ja, tak jak prosił przeszłam do drugiego pokoju. Przy oknie stał już Orsza, a na podłodze zastałam ogromnych rozmiarów czerwoną flagę, która na środku miała czarną swastyką na białym tle. Jak mniemam nie leżała tu sobie tak po prostu, tylko po to, abym mogła ją zdeptać, kiedy będę powtarzać słowa przysięgi. Doskonały pomysł! Jeszcze trochę minęło zanim przyszli pozostali, ale właściwie to nawet tego jakoś bardzo nie odczułam.
-Możemy wreszcie zacząć? - zapytał zniecierpliwiony Orsza, a ja pokiwałam głową "na tak" - powtarzaj za mną - polecił, a ja posłusznie zrobiłam to, o co prosił.
Po chwili już było po wszystkim. Już byłam oficjalnie częścią ZWZ. Mogłam teraz oficjalnie walczyć z Niemcami. Przyczynić się chociaż trochę do odzyskania niepodległości.
-Mogę cię prosić na słówko? - zapytał mnie Orsza - masz już jakiś pseudonim?
-Jeszcze nie - odpowiedziałam.
-To bardzo ważne. Właśnie, jest dla ciebie pierwsze zadanie.
-Ale ja myślałam, że będę w Małym Sabotażu - powiedziałam lekko zdezorientowana.
-Bo tak miało być, ale Mały Sabotaż zostaw narazie chłopcom. Ty będziesz łączniczką. Pójdziesz na Kozią. Będzie tam czekała na ciebie dziewczyna. Zapytasz ją czy mają szampana, ona ci odpowie, że tylko wino. Dalej wszystko wyjaśni ci sama.
-Ja przepraszam za śmiałość, ale czy ja wyglądam panu na dziwkę? Myślał pan, że nie wiem, że na Koziej jest burdel?
-Waż słowa, młoda damo. I nie, nie wyglądasz mi na dziwkę, ale ku chwale ojczyzny chyba możesz tam pójść, prawda?
-Ku chwale ojczyzny - odpowiedziałam, a on odszedł.
Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie moją działalność w konspiracji. Myślałam, że tak jak chłopcy będę gazować kina, zrywać hitlerowskie flagi, a tymczasem od dzisiaj stałym odwiedzanym przeze mnie miejscem będzie burdel. Cudownie!
"Powinnaś zatrudnić się w burdelu, tam pasujesz najlepiej!" - wybrzmiewało w mojej głowie od tamtego dnia, ale dzisiaj jakoś mocniej mnie to dotknęło.
***
-Czego tu szukasz, maleńka? - słyszałam za sobą, ale starałam się za bardzo tym nie przejmować.
-Ty - powiedziała jakaś laska i boleśnie złapała mnie za ramię - zgubiłaś się? - zapytała i dokładnie zlustrowała mnie wzrokiem. Zrobiłam to samo. Na sobie miała tylko koszulę nocną i szlafrok. Nie odpowiedziałam jej na pytanie, które mi zadała. Nie wiedziałam jak, bo moje myśli skupiały się na tym co ja tutaj tak właściwie robię.
-Nie wiesz, że na zadane pytanie się odpowiada? - zakpiła i zamachnęła się, aby uderzyć mnie w twarz. Poczułam piekący ból na policzku i krew, sączącą się z rozciętej wargi.
-Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz. A teraz przepraszam, ale spieszę się - wycedziłam i odeszłam. Szybko weszłam na piętro, po drodze mijając inne spojrzenia, podobne do tego, którym obdarzyła mnie tamta laska.
-Przepraszam, macie może szampana? - zwróciłam się do dziewczyny, stojącej koło blatu lady.
-Zostało tylko wino - odpowiedziała.
-Niech będzie - uśmiechnęłam się lekko, żeby nie pokazać mojego zniesmaczenia spowodowanego byciem tu.
-Zrób coś ze sobą, klientów wystraszysz - powiedziała i poszła w stronę jakiegoś pokoju, więc ja niepewnie uczyniłam to samo - twoje zadanie jest bardzo proste. Będziesz przekazywała i odbierała tu meldunki, i tak dalej.
-Tutaj?
-Przecież nikt nie będzie podejrzewał dziewczyny z burdelu o konspirację. Poza tym, musisz się trochę uwiarygodnić.
-To znaczy?
-Dziewczyno, z choinki się urwałaś? Nie przychodzi się do burdelu w sweterku i spódnicy za kolano. Mogłabyś się też trochę inaczej uczesać i pomalować. Tu pracują kobiety, nie dziewczynki.
-Dobrze, pomyślę nad tym. Mogę już iść?
-Możesz. I bądź pod telefonem.
Nareszcie mogłam wyjść z tamtego miejsca. Wcześniej planowałam iść jeszcze kupić jakieś produkty spożywcze, ale teraz zupełnie mi się nie chciało. Najwyżej będę głodować. Wsiadłam do pierwszego tramwaju, który jechał w stronę ulicy, na której mieszkam. Przecisnęłam się przez tłum ludzi, stanęłam przy barierce i mocno się go złapałam, aby się nie przewrócić. Moją głowę zajmowały myśli o tym, jak zareagują moi przyjaciele i Alek oczywiście, kiedy im powiem gdzie się "zatrudniłam". Zapewne Tadeusz, Janek i Paulina nie będą chcieli dalej się ze mną przyjaźnić, a Aleksy ze mną zerwie, bo kto by chciał mieć puszczalską przyjaciółkę i dziewczynę?
_________________________________________
Dobry wieczór!
Kochani, ostatnio pod tym czymś wybił 1 tysiąc wyświetleń!!!!! Bardzo Wam za to dziękuje!!!!! Nie sądziłam, że kiedyś to się stanie, że ktoś będzie chciał czytać to, co tutaj sobie piszę. Z tej okazji chciałabym zrobić dla Was jakiś specjal. Tylko nie wiem co, więc jak macie jakieś pomysły to możecie pisać, każdy przeczytam i przemyślę. 🤗❤️🤗❤️🤗❤️
A co do rozdziału to będzie krótko, zwięźle i na temat - mam nadzieję, że się Wam podoba haha. Możecie napisać co sądzicie, oczywiście nie zmuszam, broń Boże, ale byłoby mi bardzo miło.
Do nastepnego, miśki! ❤️😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro