Rozdział 35
Zwinęłam się na kanapie, przykryta miękkim kocem, trzymając w dłoni kieliszek wina, który miał mi pomóc złagodzić napięcie.
Czułam, jak gniew kłębił się we mnie, przypominając mi, że dzisiejszy koncert, ten moment, który był tak istotny dla promocji płyty zespołu, nie odbywał się dziś z moim udziałem.
Ironia tej sytuacji była niemal bolesna – to ja walczyłam o każdy szczegół tej trasy, poświęcałam godziny, przekładałam prywatne życie na dalszy plan, by na końcu zostać odsuniętą od tego, na czym najbardziej mi zależało – na zadaniu, które miało udowodnić agencji moją wartość.
Luke próbował przekonać mnie, żebym poszła tam z nim, pomimo odsunięcia mnie od tego projektu. Wiedział, jak długo na to pracowałam i jak ważne było dla mnie zakończenie tego projektu sukcesem. Ale ja nie czułam się gotowa.
Po zwolnieniu z pracy i po konfrontacji z Williamem, który niespodziewanie pojawił się z Sophie na imprezie, czułam, jakby wszystko, co zbudowałam, zaczęło się walić a ja nie byłam teraz gotowa, aby w pełni móc cieszyć się tym wydarzeniem.
Wiedziałam, że Luke się martwi, że podejrzewa, iż coś ukrywam, ale jak mogłam mu o tym powiedzieć? Jak mogłam wyznać mu, że jeszcze nie rozliczyłam się z przeszłością, która ciągle mnie ścigała? Jak mogłam powiedzieć mu o spotkaniu z Williamem, który tak doszczętnie zniszczył moją duszę?
Nie byłam gotowa – ani na to, by wyznać mu prawdę o tym, co sprawiało, że od kilku dni byłam na skraju załamania, ani na to, by stanąć u jego boku i dać mu wsparcie w dniu, który był dla niego tak ważny, kiedy ja sama byłam w rozsypce.
Moje myśli i emocje kłębiły się we mnie jak burzowe chmury, których nie potrafiłam rozwiać. Czułam, że brakowało mi sił, by udźwignąć to obciążenie i stanąć naprzeciw przeszłości, która nagle wróciła, budząc we mnie wszystkie negatywne wspomnienia.
Na szczęście wciąż mogłam uczestniczyć w tym wyjątkowym dla Luke'a i zespołu dniu – choćby tylko z daleka, oglądając ich występ w transmisji na żywo. Może nie byłam tam fizycznie, ale dzięki ekranowi mogłam być częścią tej chwili, zobaczyć ich triumf i choć na moment poczuć, że jestem z nimi.
Transmisja koncertu właśnie się rozpoczęła. Stadion w Los Angeles wypełniony był po brzegi, a kamera krążyła nad tysiącami fanów zgromadzonych na trybunach i na płycie. Wszyscy czekali, niecierpliwi, a atmosfera wręcz wibrowała od oczekiwania.
Wciągnęłam głęboko powietrze, czując, jak moje serce zaczyna bić szybciej – tak, jakby było tam, na scenie, razem z Luke'iem i resztą zespołu.
Obraz zmienił się, a kamera skierowała się na scenę. Wielka kotara zasłaniała widok, ale ja już wiedziałam, że to tylko kwestia sekund, zanim opadnie i ukaże magię, którą Four King's miało tego wieczoru zaprezentować.
Poczułam dreszcz, gdy światła stadionowe zgasły, pozostawiając tylko delikatne reflektory skierowane na scenę. Tłum ryknął, a odgłos wiwatów przeszył mnie, jakby to był głos całego świata, wołającego ich imiona. Było to niemal hipnotyzujące.
Kotara powoli zaczęła opadać, a moja dłoń zatrzymała się z kieliszkiem wina w połowie drogi do ust. Stali tam wszyscy – Luke, Jake, Tyler i Ryan, czterech mężczyzn, którzy przeszli przez piekło i z powrotem, by stanąć tutaj, razem, w jednym z najważniejszych momentów ich kariery.
Luke stał na środku, ze skupionym wyrazem twarzy, trzymając mikrofon w dłoni, a jego spojrzenie zdawało się przebijać przez ekran. Wiedziałam, że cały świat czekał na ten moment, ale dla mnie było to coś osobistego, coś więcej niż tylko muzyka. Cała ta płyta była jego emocjonalnym wyznaniem, a zaśpiewanie tych utworów na żywo, przed tysiącami fanów, było spełnieniem jego marzeń, a ja byłam jedynym świadkiem, który znał całą jego historię.
Pierwsze dźwięki perkusji zabrzmiały, wprawiając stadion w drżenie. Serce mi przyspieszyło, gdy Luke uniósł mikrofon i otworzył usta, a jego głos rozbrzmiał przez głośniki, wprawiając tłum w ekstazę.
Utworem rozpoczynającym koncert była „Daisy" – nasza piosenka, pieśń o straconej miłości, którą napisał dla mnie. Słowa były pełne bólu, a każda linijka opowiadała naszą historię, której nigdy nie przestałam nosić w sobie.
Z każdym dźwiękiem, z każdym kolejnym słowem, czułam, jak gniew i żal, które przez ostatnie dni kłębiły się we mnie, zaczynają ustępować miejsca tęsknocie. Patrzyłam na Luke'a, jak przekazywał tłumowi swoją duszę, jak oddawał siebie każdemu akordowi i wiedziałam, że ten moment nie należy już tylko do mnie – należał do wszystkich, którzy kiedyś szczerze kochali i stracili to co ukochane.
Zakończenie utworu zbliżało się powoli, a tłum na stadionie wybuchł oklaskami, zanim jeszcze ostatnie dźwięki wybrzmiały. W tej chwili Luke uniósł wzrok, patrząc prosto w kamerę, jego twarz była zmęczona, ale jednocześnie pełna emocji, które aż biły z ekranu. Jego spojrzenie spotkało się z moim – albo przynajmniej tak mi się wydawało. Wpatrywałam się w ekran, niezdolna do ruchu, z sercem, które biło jak oszalałe.
W ciszy, która zapadła po utworze, Luke ponownie przyłożył mikrofon do ust.
– Daisy... to było dla Ciebie. Zawsze będziesz częścią tej historii.
Świat na chwilę zamarł. Tłum wybuchł, wiwatując, krzycząc, ale ja słyszałam tylko echo jego słów, które brzmiały jak wyznanie, jak najszczersza obietnica. Moje dłonie zaczęły drżeć, a kieliszek niemal wypadł mi z ręki. Wszystko we mnie wrzało, cała gama emocji, których nie potrafiłam już dłużej kontrolować.
Luke już dawno skończył śpiewać „Daisy," ale echo jego słów jeszcze dźwięczało w mojej głowie. Widziałam, jak na scenie wymienia porozumiewawcze spojrzenia z resztą zespołu, jakby bez słów wszyscy wiedzieli, co dalej.
Kolejna piosenka ruszyła natychmiast – potężny riff gitarowy, który wyrwał tłum z miejsca. Stadion aż eksplodował energią. Nawet przed ekranem poczułam to – falę adrenaliny, która przenikała całe ciało. Fani skakali, unosząc ręce w rytm perkusji, a Luke z gitarzystą stali ramię w ramię, śpiewając refreny, które na pamięć znał już każdy w tłumie.
Czas płynął niepostrzeżenie, a ja zatracałam się w tej chwili, czując, jak moje emocje, złość i frustracja, które czułam przez cały dzień, rozpływają się z każdą kolejną piosenką.
Widziałam, jak Luke zanurza się coraz głębiej w każdy utwór – z każdą nutą zdawał się odsłaniać coś więcej, oddawać coś, co przez miesiące trzymał tylko dla siebie.
Kolejne utwory przyciągały tłum jeszcze mocniej. Były to utwory energiczne, szybkie, te, które przypominały początki zespołu – ich dzikość i nieokiełznanie. Fani krzyczeli słowa refrenów, skakali, a Luke oddawał im tę energię w każdym swoim ruchu, w każdej frazie, jakby ten koncert był ich wspólną podróżą.
W końcu przyszedł moment na zmianę tempa. Luke i reszta zespołu zwolnili, zgasły jaskrawe reflektory, a w ich miejsce pojawiły się delikatne światła, które subtelnie podkreślały kontury muzyków.
Usłyszałam pierwsze nuty „Broken Heart," ballady, którą poznawałam od nowa za każdym razem, gdy jej słuchałam. To był jeden z tych momentów, kiedy stadion zastygał, a emocje wibrowały w powietrzu. Luke usiadł na krawędzi sceny, trzymając mikrofon blisko ust, a jego cichy, niemal szeptany głos brzmiał jak najczystsze wyznanie. Tłum słuchał go w całkowitej ciszy, jakby każde słowo tej piosenki, ich hipnotyzowało.
Widziałam na ekranie twarze fanów, niektórzy ocierali łzy, inni wpatrywali się w niego z uwielbieniem, jakby w tym momencie tylko oni i on istnieli.
Kolejne ballady były równie poruszające. Tłum kołysał się miarowo, niektórzy obejmowali się, inni trzymali w górze zapalone telefony, tworząc morze świateł, które wyglądało, jakby cały stadion płonął od emocji. To były te chwile, które zdawały się zapierać dech w piersiach.
Jego głos kruchy i wrażliwy, zdawał się dzielić fragmenty swojej duszy. Widziałam, jak zamykał oczy przy niektórych słowach, jakby czuł ciężar każdego dźwięku i każdego wersu.
Przed ostatnim refrenem utworu Luke podniósł wzrok, a kamera uchwyciła jego twarz w zbliżeniu – intensywny, pełen bólu i jednocześnie wyzwolenia. Jego spojrzenie było pełne emocji, których nawet ekran nie mógł zatuszować. Wiedziałam, że śpiewał o nas, o naszej historii, o wszystkim, co straciliśmy i o tym co znaleźliśmy. Serce ścisnęło mi się w piersi, gdy zdałam sobie sprawę, jak wiele z tej płyty dotyczyło mnie i tego co Luke próbował przekazać światu, o naszej miłości.
Po balladach, które zdawały się wypłukać każdą łzę z tłumu, przyszedł czas na coś innego. Luke uśmiechnął się, a tłum ryknął, jakby sam ten gest miał w sobie niewyczerpaną moc. Zespół zagrał bardziej energiczny utwór, „Back in the Groove", który z kolei miał podnieść na duchu, zainspirować, wyciągnąć wszystkich z mroku.
Fani wrócili do skakania, wykrzykując tekst z dziką radością, a Luke podsycał ich zapał, biegając po scenie, śmiejąc się, jakby na nowo odnalazł swoją miłość do występów na żywo.
Widziałam w nim chłopaka, który przeszedł przez piekło, by znów stanąć tu na scenie.
Kolejne utwory mijały w rytmie, który zlewał się w pulsującą falę energii. Luke i zespół grali na całego, a stadion żył ich muzyką – każdy utwór był jak przypomnienie, że nawet po upadku można się podnieść. Kolejne utwory zdawały się być kulminacją tej emocjonalnej podróży, podsumowaniem wszystkiego, co zespół przeszedł i co chcieli przekazać.
W końcu, po półtora godzinie pełnej energii, wzruszeń i ekstazy, przyszedł czas na ostatni utwór. Tłum wyczuwał, że to będzie finał, bo cały stadion wypełnił się niespokojnym oczekiwaniem.
Luke stanął pośrodku sceny, w ciemności, tylko jeden reflektor oświetlał jego sylwetkę. W ciszy rozpoczął ostatni utwór, który był ukłonem dla wszystkich fanów i dla każdego, kto wspierał ich przez te wszystkie lata. Było w nim coś wyjątkowego – Luke śpiewał z taką czułością, że każde słowo brzmiało jak osobiste wyznanie.
Kiedy piosenka dobiegła końca, Luke podniósł wzrok i spojrzał prosto w kamerę. Nie musiał nic mówić – jego spojrzenie było pełne emocji, które każdy mógł wyczytać. Stadion eksplodował oklaskami i wiwatami, ale ja siedziałam, nieruchoma, ze łzami w oczach, świadoma, że tego wieczoru coś się zmieniło. Przeszłość odeszła, a przyszłość była przed nami, otwarta, gotowa na nowe rozdziały.
Cały zespół podbieg do krańca sceny i ukłonił się. Luke po raz ostatni uniósł mikrofon do ust i w imieniu całego zespołu, podziękował fanom za tą emocjonalną podróż dzisiejszego wieczoru.
Chłopacy po raz drugi ukłonili się, pomachali do fanów i zbiegli ze sceny. Pomimo, że oglądałam transmisję na ekranie, czułam każdą emocje, którą czuli fani na stadionie. Chciałam więcej. I nie mogłam uwierzyć, że ten emocjonalny występ dobiegł końca.
Schyliłam się, aby dolać do kieliszka, kolejną porcję czerwonego wina, gdy nagle mój telefon zadzwonił, przerywając ciszę, która zapadła w moim salonie po zakończonym koncercie.
Spojrzałam na wyświetlacz i serce zabiło mi mocniej, gdy zobaczyłam jego imię – Luke. Uśmiechnęłam się mimowolnie, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. Odebrałam bez chwili wahania, przyciskając telefon do ucha, niezdolna powstrzymać wzruszenia.
– Mam nadzieję, że dalej oglądasz uważnie – wyszeptał do telefonu, a jego głos był cichy, ale pełen czegoś, co sprawiło, że dreszcze przebiegły mi po skórze. Każde jego słowo brzmiało miękko, niemal szeptem, jakby mówił je tylko do mnie, pomimo mil dzielących nas tego wieczoru. – Pamiętaj, Kocham Cię, Ano i pragnę kochać Cię już do końca swojego życia.
Poczułam, jak moje serce przyspiesza, a mój oddech stał się płytki.
– Ja... ja też cię... – zaczęłam mówić, ale nim zdążyłam wyznać mu to, co czułam, usłyszałam jedynie przerywany dźwięk. Luke się rozłączył.
Patrzyłam przez chwilę na ekran telefonu, zdezorientowana, z szeroko otwartymi oczami, próbując pojąć, co właśnie się wydarzyło. Słowa, które wypowiedział, wciąż odbijały się echem w mojej głowie, napawając mnie mieszaniną szczęścia i niedowierzania.
Uniosłam wzrok i spojrzałam z powrotem na transmisję. Tłum wiwatował, prosząc o bis, a w powietrzu czuć było ekscytację, która udzieliła się nawet mi, mimo że znajdowałam się po drugiej stronie ekranu.
Światła na stadionie przygasły, pozostawiając scenę w przytłumionym blasku jednego reflektora, który skupiał się na postaci Luke'a, który ponownie wszedł na scenę, ale tym razem bez towarzystwa chłopaków.
Poczułam, jak moje serce bije szybciej, a ręce lekko drżą – czułam, że coś ważnego miało się zaraz wydarzyć, coś, co Luke zaplanował specjalnie dla mnie.
Luke wrócił na scenę sam, bez zespołu, trzymając w dłoni jedynie gitarę. Jego sylwetka, delikatnie oświetlona, zdawała się niemal nierealna, jakby był tylko snem, który w każdej chwili mógł się rozwiać.
Spojrzał na publiczność, a potem w dół, biorąc głęboki oddech, jakby szykował się do czegoś niezwykle istotnego.
Wstałam i zrobiłam krok w stronę telewizora, przyciągana jego obecnością, jakby jego spojrzenie mogło przeniknąć przez ekran, docierając prosto do mojego serca.
Luke podszedł do mikrofonu i uniósł głowę, a jego wzrok był skupiony i pełen emocji. Czułam, jak moje serce przyspiesza, jakby chciało wybuchnąć od natłoku uczuć. Nie mogłam oderwać od niego oczu, pochłaniając każdy jego gest, każdy ruch, każde słowo.
– Chciałbym zadedykować tę piosenkę osobie, która odmieniła moje życie... i która, jestem pewien, ogląda mnie teraz.
Jego głos był miękki, pełen czułości i niewypowiedzianej miłości. Moje serce zadrżało, a oczy zaszły mgłą. Wiedziałam, że mówił o mnie. Nie potrzebowałam żadnych dodatkowych wyjaśnień – każde jego słowo, każdy gest skierowany w moją stronę był dla mnie jasny jak promień słońca.
Łzy wypełniły moje oczy, a dłonie zaczęły lekko drżeć. Byłam poruszona, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, a jednocześnie czułam się tak spokojnie, jakbym znalazła się w miejscu, do którego zawsze należałam.
Luke spuścił wzrok na gitarę, zaciskając dłonie na jej gryfie i po chwili ciszy zaczął grać delikatną melodię. Była prosta, cicha, niemal kojąca, a jednak niosła w sobie tak wielką siłę emocji, że poczułam, jak łzy powoli spływają po moich policzkach.
Stadion, do tej pory pełen hałasu i energii, teraz zamilkł, a tłum wyciągnął telefony, włączając latarki, które rozświetliły całą przestrzeń. Patrzyłam na morze świateł, które zdawało się migotać niczym gwiazdy na nocnym niebie. Stadion wyglądał jak żywa poezja, odbicie czegoś magicznego, czegoś, co było zbyt piękne, by mogło trwać wiecznie.
A wtedy Luke zaczął śpiewać. Jego głos był miękki i pełen miłości, a każda fraza była jak ciche wyznanie miłosne.
Piosenka brzmiała jak modlitwa, jak coś intymnego i pełnego czułości. Moje serce biło tak mocno, że niemal je słyszałam, a każdy kolejny wers przeszywał mnie, jakby Luke przemawiał prosto do mnie, jakby chciał dotknąć mojej duszy przez ten ekran.
Łzy płynęły nieprzerwanie po moich policzkach, a ja nie starałam się ich powstrzymać. Byłam wzruszona, poruszona i otulona miłością, którą czułam w każdym jego słowie.
Kamera przeniosła się na widok stadionu, pokazując morze świateł rozciągające się aż po horyzont. Tysiące ludzi słuchało tej piosenki, ale wiedziałam, że w tej chwili byłam jedyną osobą, do której Luke mówił. Czułam, jakbyśmy byli tylko we dwoje, jakby świat zniknął, a ta chwila należała wyłącznie do nas. Zupełnie tak jakbym stała na scenie tuż obok niego.
Nagle ekran zgasł. Stałam przez chwilę z otwartymi ustami, niezdolna zrozumieć, co się stało. Transmisja została przerwana – w samym środku tej magicznej chwili, w momencie, kiedy czułam się najbliżej niego, choć dzieliły nas mile.
– Nie... nie, proszę, nie teraz – wykrztusiłam, nie dowierzając. Byłam wściekła, zawiedziona i bezradna wobec przerwanej transmisji.
Uderzyłam ręką w pilota, próbując na nowo włączyć transmisję, odświeżyć stronę, cokolwiek, co mogłoby przywrócić obraz.
– Dlaczego teraz?! – krzyknęłam, a głos mi się załamał.
Luke śpiewał dla mnie, jego wyznanie wisiało w powietrzu, a ja zostałam odcięta od tej jedynej niepowtarzalnej chwili.
Bezskutecznie odświeżałam stronę, raz za razem, mając nadzieję, że transmisja wróci, że jeszcze zdążę usłyszeć Luke'a, że nie przepadnie mi ten jedyny, ostatni moment.
Nic z tego. Transmisja została przerwana.
Próbowałam przez pięć minut, może dłużej, ale w końcu musiałam się poddać. W głębi serca wiedziałam, że Luke pewnie już i tak skończył śpiewać, a ja przegapiłam chwilę, która miała być tak wyjątkowa. Czułam, jak rozczarowanie przenika każdy kawałek mojego serca.
Odstawiłam pilota na stolik i zrezygnowana, wróciłam na kanapę. Przykryłam się kocem, czując, jak chłód samotności przenika przez moje ciało, wypełniając mnie dziwnym smutkiem.
Zamknęłam oczy, próbując uspokoić chaotyczne emocje, które krążyły we mnie jak burza. Czułam, jakby jakaś część mnie została złamana, ale jednocześnie wdzięczność zaczęła się przebijać przez ten ból. Mimo wszystko miałam szansę zobaczyć większość koncertu, być świadkiem czegoś wyjątkowego, czegoś, co Luke stworzył z całą swoją pasją. Każdy utwór, każde słowo były pełne emocji i choć ostatnie wykonanie przepadło, czułam, że to, co zobaczyłam, pozostanie ze mną na zawsze.
Wzięłam głęboki oddech, czując, jak emocje powoli opadają, a moje serce zaczyna się uspokajać. Ciepły koc przylegał do mojej skóry, a cisza nocy zdawała się być kojąca, choć nadal czułam pustkę po utraconym momencie.
Z każdą chwilą moje zmęczenie zaczynało dominować nad bólem, a mój oddech stawał się coraz spokojniejszy, coraz bardziej równy. Oczy powoli zaczęły mi się zamykać, a ja odpływałam w sen, pozwalając, by ciemność wzięła mnie w swoje ramiona, choć na chwilę odciągając od tego, co czułam.
Zasnęłam, czując echo muzyki, która wciąż rozbrzmiewała gdzieś we mnie, jakby Luke był bliżej, niż mogłam przypuszczać.
Głośne, uporczywe pukanie do drzwi wyrwało mnie ze snu, jakby ktoś wbijał mi się w skórę. Otworzyłam oczy i przez chwilę próbowałam zorientować się, gdzie jestem. Salon, otulony półmrokiem, wydawał mi się teraz jakby obcy.
Pukanie stało się głośniejsze, bardziej natarczywe, jakby ktoś na progu domu tracił cierpliwość.
Zerknęłam na zegarek na telefonie. Ostatnie pół godziny przespałam na kanapie, zwinięta w kłębek pod kocem, wciąż otulona emocjami po koncercie Luke'a, który oglądałam, zanim transmisja nagle się przerwała. Odłożyłam telefon na stolik i wstałam, lekko zdezorientowana.
Może to mama – pomyślałam. – Pewnie zapomniała klucza.
Kiedy otworzyłam drzwi, poczułam nagły chłód na karku. Zamiast mamy zobaczyłam Madison – stała na progu, cała roztrzęsiona, a jej twarz była zalana łzami. Oczy miała pełne przerażenia, a ja już wiedziałam, że stało się coś okropnego. W moim wnętrzu zaczęło rosnąć niepokojące uczucie, jakby coś było bardzo nie tak, jakby świat wokół mnie właśnie się załamał.
– Maddie? – wyszeptałam, a serce zamarło na moment. Bez chwili zastanowienia wyszłam na próg i objęłam ją ramionami, czując, jak całe jej ciało drży. Była jak zimna, rozbita skorupa, jakby straciła jakikolwiek grunt pod nogami. – Jezu, Maddie, co się stało?
Objęłam ją mocniej, jakbym siłą mojego dotyku mogła ją uspokoić. Jej płytkie oddechy, szlochy, które przerywały ciszę, zaczęły rozbudzać we mnie strach, paraliżujący, wdzierający się w każdą myśl. Spojrzałam na jej samochód, krzywo zaparkowany na trawniku przed domem, jakby w pośpiechu. Przyszedł mi do głowy przerażający obraz – Maddie kierująca w takim stanie. Zdałam sobie sprawę, że coś musiało się wydarzyć, coś, co całkowicie pozbawiło ją równowagi, czegoś, co nie mieściło się w jej zwyczajnie pogodnym świecie.
– Maddie... proszę... powiedz mi, co się stało – mówiłam, prawie szeptem, próbując uspokoić drżenie w moim głosie.
Jej dłonie zaciskały się na moich ramionach, a ja czułam, jak oddycha płytko i szybko, jakby każdy oddech sprawiał jej wysiłek. Patrzyła na mnie przez chwilę, jej oczy były szeroko otwarte, pełne paniki, ale słowa nie przychodziły, jakby miała zablokowane gardło.
W końcu Maddie spojrzała w bok, opuściła głowę i wydusiła drżącym, prawie nie słyszalnym głosem:
– Zdarzył się wypadek, Ano.
Wypadek. Powtórzyłam to słowo w myślach, próbując zrozumieć jego znaczenie. Serce biło mi mocniej, a ręce zaczęły drżeć, czując, że to, co miała mi powiedzieć, było czymś przerażającym.
– Co się stało? – szepnęłam, a mój głos ledwie wydobywał się z gardła, które zdawało się zaciskać z każdą sekundą. – Czy ktoś... czy ktoś jest ranny?
Maddie zacisnęła usta, przecząco kręcąc głową, jakby próbowała odgonić myśli, które nie dawały jej spokoju. Spojrzała na mnie z bólem, którego nigdy wcześniej u niej nie widziałam, a moje serce zatrzymało się, przeczuwając, że odpowiedź była gorsza, niż mogłam sobie wyobrazić.
– Maddie, błagam... powiedz mi, co się stało – wyszeptałam, czując, że lada chwila pęknę.
Wzięła drżący oddech i opuściła głowę, jakby wstydziła się słów, które miała wypowiedzieć.
– To był... atak – wyjąkała przez łzy, ledwo mogąc zebrać się w sobie, by to powiedzieć. – Atak terrorystyczny... na stadionie... gdzie grali koncert. Bomba... wybuchła pod sceną.
Słowa te spadły na mnie jak zimny, nieubłagany cios, który roztrzaskał całą rzeczywistość na milion kawałków.
Atak terrorystyczny. Na stadionie, pod sceną, gdzie jeszcze chwilę temu oglądałam Luke'a, słyszałam jego głos, widziałam wyraz miłości w jego oczach. Wszystko zamarło, świat wokół przestał istnieć, a moje myśli skupiły się na jednej, jedynej osobie – na Luke'u. To on jako jedyny stał wtedy na scenie. To on mógł oberwać najbardziej.
Maddie trzymała mnie mocno, jakby bała się, że upadnę, a moje ciało zaczęło drżeć, jakby zimno przejmowało kontrolę nad każdym nerwem. W głowie miałam obraz Luke'a, stojącego na scenie, trzymającego gitarę, śpiewającego dla mnie, z twarzą pełną emocji, których nie zdołał ukryć. Teraz ta twarz stawała się mglista, oddalona, a ja nie wiedziałam, czy kiedykolwiek jeszcze ją zobaczę.
– Jake... Jake do mnie zadzwonił – mówiła Maddie, szlochając coraz bardziej. – Tyler, Ryan i on... oni są poturbowani, ale... cali. Ale... nie wiedzą, co z Luke'iem.
Te słowa rozdarły mnie na pół, jakby nagle brakowało mi powietrza. Zakryłam usta ręką, a łzy zaczęły płynąć bez końca, jak rwąca rzeka, której nie mogłam powstrzymać.
Osunęłam się na kolana, dygocząc, zasłaniając twarz dłońmi. W jednej chwili czułam całą miłość, jaką żywiłam do niego, każdą chwilę, każde słowo, które mi powiedział. Ten obraz, ta myśl o nim trzymała mnie przy życiu, a teraz nie wiedziałam, czy on wciąż gdzieś tam jest i czy moje serce nie rozpadnie się na kawałki.
Maddie uklękła obok mnie, jej dłonie obejmowały mnie, próbując mnie podnieść, pocieszyć, choć wiedziałam, że ona sama była przerażona.
– Ana, to jeszcze nic nie oznacza – szeptała, głaszcząc mnie po plecach. – Służby już tam są... znajdą go... żywego. Obiecuję.
Słowa Maddie były jak cienka nić, której trzymałam się, jak ostatnia iskierka nadziei, choć moje serce krwawiło, a mój umysł wypełniał obraz Luke'a – zasypanego pod gruntem, rannego, może nawet... nie. Nie mogłam tego wypowiedzieć. Nie mogłam o tym nawet pomyśleć.
Maddie pomogła mi wstać, choć każdy ruch wydawał się wymagać całej energii, jaką miałam.
– Musimy tam jechać, Ano – mówiła, wciąż trzymając mnie blisko siebie. – Nie możemy tutaj czekać... nie wiedząc...
Wsiadłyśmy do jej samochodu, a moje łzy nie przestawały płynąć. Siedziałam obok niej, patrząc na rozmazane światła lamp ulicznych, mijające samochody, jakby to wszystko działo się gdzieś daleko ode mnie.
Mój umysł, wypełniony strachem, wracał do jego głosu, który jeszcze godzinę temu wyznawał mi miłość, na scenie, przed tysiącami ludzi.
Kiedy dotarłyśmy pod stadion, wszystko wydawało się nierealne. Policja, światła karetek, tłumy ludzi, ranni siedzący na chodnikach, opatuleni kocami ratowniczymi. W powietrzu unosił się dym i zapach spalenizny, a chmury pyłu spowijały całą okolicę.
Przez moment stałam jak sparaliżowana, nie wiedząc, gdzie iść, co zrobić. Maddie była tuż obok mnie, jej dłonie ściskały moje ramiona, próbując dodać mi sił, ale mój wzrok padł na Jake'a, Tylera i Ryana, stojących pod jednym z radiowozów. Byli zakrwawieni, z rozwianymi włosami i twarzami pełnymi bólu.
Jake pierwszy mnie dostrzegł. Jego twarz wykrzywił grymas, a on rzucił się w moją stronę, nie zważając na policjanta, który próbował go zatrzymać. Przytulił mnie mocno, a ja czułam, jak łzy płynęły po moich policzkach, a nasze ciała dygotały w jednym rytmie.
– Ana, tak mi przykro... – szeptał, jego głos łamał się, a ja wiedziałam, że on również ledwo trzymał się na nogach.
Obok nas stanęła Maddie, kładąc dłoń na jego ramieniu. Tyler i Ryan podeszli bliżej, położyli ręce na moich plecach, próbując dodać mi sił, choć każdy z nas czuł się zdruzgotany.
– Luke wyjdzie z tego cało. Zobaczycie – powiedział Tyler, a jego głos brzmiał, jakby próbował przekonać również samego siebie.
Stukot noszy rozległ się za naszymi plecami, odbijając się echem w powietrzu pełnym rozpaczy i niedowierzania. Odwróciłam się, jakby moje ciało działało niezależnie od woli, przyciągane niewidzialną siłą, która powoli wciskała się do mojej świadomości. Krok za krokiem ratownicy przedzierali się przez tłum, niosąc coś, czego nie chciałam widzieć, czego nie chciałam zaakceptować.
Widziałam ich sylwetki, widziałam skupienie na ich twarzach, ale to, co utkwiło w moich oczach i zatrzymało moje serce, to czarny worek przykrywający ciało. Czarny, matowy materiał pochłaniał światło reflektorów i blask migających świateł karetek, tworząc pustkę, której nie mogłam znieść. W tej chwili wszystko we mnie zastygło, a świat zwęził się do tego jednego obrazu – bezdusznego, zimnego, czarnego worka.
Przez ułamek sekundy, tak krótką, że ledwo ją dostrzegłam, w moim umyśle pojawiła się iskra nadziei – irracjonalna, rozpaczliwa myśl, że to ciało należało do kogoś innego, że to nie mogło być prawdziwe. Ale ta myśl zgasła tak szybko, jak się pojawiła, zostawiając za sobą przerażającą pustkę. Całe moje ciało ogarnął chłód, lodowaty i paraliżujący, jakby każde włókno mojej duszy odmówiło przyjęcia tej rzeczywistości.
Nagle poczułam, że brakuje mi powietrza. Świat wokół mnie zaczął się rozmywać, krawędzie widzianych obrazów traciły ostrość, a dźwięki tłumiły się, jakbym znajdowała się pod wodą. Moje nogi były jak z ołowiu, ciężkie i bezwładne. Serce biło nierówno, ledwie trzymając rytm, jakby zmęczone próbą pozostania w tej rzeczywistości, która tak brutalnie rzuciła mnie na kolana.
Opadłam na ziemię, nie czując twardości betonu, nie czując zimna, które zwykle by mnie przeniknęło. Całe moje ciało zgięło się w pół, jakbym próbowała chronić to, co zostało ze złamanego serca, jakby skulenie się mogło uchronić mnie przed tym bólem. Wydobył się ze mnie krzyk, głęboki, surowy i przeraźliwy, jakby wyrywał się z najgłębszej części mojej duszy. To nie był tylko krzyk rozpaczy – to był krzyk kogoś, kto stracił wszystko, kto nagle został pozbawiony całej nadziei.
Maddie kucnęła obok mnie, jej dłonie otoczyły mnie, próbując przywrócić mnie do rzeczywistości, ale ja nie potrafiłam się podnieść. Jej obecność była gdzieś daleko, niewyraźna, rozmyta, jakby nawet dotyk bliskiej osoby nie mógł przebić się przez ten mur bólu, który wokół siebie stworzyłam.
Łzy płynęły mi nieprzerwanie po twarzy, spływały na ziemię, na dłonie, które próbowały zasłonić mój krzyk, który wciąż wydobywał się z mojej piersi, przerywany łapanym w pośpiechu oddechem.
Cały świat zniknął, wszystkie dźwięki, wszystkie obrazy przestały istnieć. Została tylko pustka, nieprzenikniona i głęboka, przepełniona przerażającą świadomością, że mogłam właśnie stracić jedyną osobę, którą kochałam ponad wszystko.
Przed oczami widziałam tylko czarny worek, który tak bezlitośnie zabrał moje marzenia i moją nadzieję.
Siedziałam na brzegu rzeczywistości, zapadając się w bezkres ciszy, jakby cały świat przestał istnieć. Czarne wspomnienia złamanych marzeń przenikały mnie, a każda myśl wracała do Luke'a – do jego uśmiechu, do chwil, gdy wszystko jeszcze miało sens.
Teraz jedynym echem w moim sercu było echo jego głosu, które brzmiało jak obietnica niespełniona, jak pieśń, której ostatnich nut już nigdy nie usłyszę.
Spojrzałam w gwiazdy i poczułam, jak każda z nich jest ciężarem, który ciąży na mojej piersi. Światło, które widziałam, było zimne – obce. Rozświetlało noc, ale nie dawało ciepła. Przypominało mi o wszystkim, co straciłam, o chwilach, które zgasły, pozostawiając po sobie pustkę, której nic nie wypełni.
To tak, jakby ktoś wyrwał część mnie, pozostawiając tylko krwawiącą ranę, którą próbuję ukryć przed światem. Każdy wspomniany szept, każdy uśmiech, każdy dotyk – teraz to wszystko boli, jak drzazgi utknięte w skórze.
Złamane serce jest jak rozpadlina w duszy – ciemna, głęboka, nie do wypełnienia. I choć noc jest pełna gwiazd, czuję, że jestem w niej sama, otoczona emocjami, które nie dają mi spokoju.
Patrzę w górę, próbując znaleźć jakikolwiek znak, że kiedyś przestanę czuć ten ból. Ale gwiazdy tylko milczą. A ja wiem, że to, co było, odeszło bezpowrotnie. Pozostaje mi jedynie ta niekończąca się noc, w której każdy promyk światła przypomina o stracie, którą od dziś noszę w sobie i o miłości, której już nigdy nie odzyskam.
Mrok osiadł wokół mnie jak zasłona utkanej ciszy, gęsty i nieprzenikniony, przenikający każdy zakamarek mojej duszy. To nie była zwykła ciemność – to była bezdenna otchłań, żywa i pulsująca, oplatająca mnie jak niewidzialne palce. Każdy mój oddech stawał się cięższy, jakby noc chciała zamknąć mnie w swoim chłodnym uścisku, z którego nie sposób się wyrwać.
Mrok nie zna granic, nie ma końca. Rozpościera się w nieskończoność, bezkresny i pusty, wchłaniając każdą drobinę światła, każdy przebłysk nadziei. Czułam, jak ogarnia mnie, jak rozlewa się po moich myślach, niczym cichy szept przypominający o tym co właśnie straciłam. Jest jak echo bólu, które nigdy nie przeminie.
Mrok wypełnił mnie całą, jak bezszelestna fala, zalewając moje serce i duszę, aż stałam się pustką w otchłani tej nocy.
KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ
część 3 „W Mroku Fleszy" już jest w trakcie pisania ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro