Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Powroty

Rozbite lustro wskazywało na młodzieńczą i młodą twarz.Kolczyki nadawały męskim rysom ciutkę delikatności.Włosy były trochę poszarpane ale nadal wyglądały zjawiskowo.

Róg okryty chustą...

Mężczyzna,niewiarygodnie piękny patrzył w szklane odłamki.Ogrzał zziębnięte nadgarstki.Lód zniknął z jego ciała.Czuł nieprzyjemny chłód.Złapał głęboki wdech.Mógł w końcu go zaczerpnąć...Stracił na potędze ale wrócił...Wrócił by podbić świat.Zostać panem wszystkich istot żywych...Prekursorem...

-Dobrze jest powrócić.-Uśmiechnął się sam do siebie.Bał się śmierci.Bał się,że upadnie...Ale zaczął walczyć o przetrwanie.Instynkt zadziałał...Bronił się jak zagrożone zwierzę...

A przecież był najwyższa istotą wszechczasów...

Był dość skąpo ubrany.Jego umięśnione ciało okrywała tylko ciemna płachta i kawałki szala zawinięte na ramionach...
Ubrał prowizoryczne buty na swoje nagie i zmarznięte stopy.Czuł się okroponie.

Jak mógł upaść tak nisko?Mógł zmienić się w cokolwiek chciał...Uzyskać ptasie skrzydła,zyskać macki ośmiornicy...Cokolwiek...Ale nie miał energii...Stracił ją na walkę o ponowne życie i wygrał.

Brakowało mu wspólników.Przeżył z nimi wiele tysiącleci...To szmat czasu.Na początku nimi gardził,potem...nabrał szacunku,otworzył się na przyjaźń...

A teraz nie żyją...

Zabiła ich siła z którą walczyli,byli jej przeciwnikami,pozbywali się jej użytkowników...

Siła...Fala...Hammon...

Został ostatnim ze swojego rodzaju...Trochę przykre uczucie...

Rozejrzał się ze smutkiem.Brakowało mu towarzystwa...Nie miał się do kogo odezwać...Czuł bolesną samotność...

-Whamu...Esidisi...-Mruknął,wzywając imiona starych towarzyszy...

Nagle usłyszał szelest.Momentalnie się obrócił.Coś siedziało w krzakach.Patrzył na nie.Czekał...
Zza krzaka wyłonił się wilk.Zwierzę ruszyło w instynktownej szarży.

To istotnie komiczne...

-Nie pozwolę się poniżać takiej prymitywnej istocie jak ty!-Krzyknął i z jego łokcia wysunęła się stal.Dawno nieużywana broń...
Zamachnął się i ciał zwierzę jednym ciosem.To było dla niego swoiste rozruszanie kości...

Byle kto nie jest w stanie zbeszcześcić jego imienia.

Nikt nie ma prawa zbeszcześcić Karsa...

✖✖✖

Opuszczony budynek był całkiem przytulny.Idelany dla takiego Jak on...Idealny do odzyskania sił...
Zapalił świece w pomieszczeniu.
Rzucił okiem na dość ładną sypialnię.Nikogo tu nie było od lat...

Musiał się upodobnić do tego świata...Byłby zbyt...inny...

-Śmieszne...-Westchnął sam do siebie i wyciągnął ubrania,które ukradł.Włożył je powoli,ociągając się.Nie lubił się ubierać.To monotonne.
Koszula była trochę ciasna ale pasowała.Uwydatniała szerokie ramiona i umięsnioną klatkę piersiową,spodnie były za to idealne.Włożył buty.Dość ładne i ciepłe.

Kars spojrzał na siebie w lustrze.

-Całkiem niezły ze mnie przystojniak.-Chciał się zaśmiać ale przypomniało mu się,że otaczają go teraz ci ludzcy idioci.

Jest inny...

Pomyślał o związaniu włosów ale cisnął gumką o podłogę i zostawił niesforną,fioletową burzę w jej klasycznym stanie.

Prawie wyglądał jak zwykły śmiertelnik...

Usiadł na łóżku.

-Ponoć sen jest przyjemny...-Padł na poduszkę i chciał spać,mimo że tego nie potrzebował.Ludzie przecież śpią,prawda?

Ulica zaczynała powoli pustoszeć.Ludzie rozchodzili się do domów.Blondyn także pragnął to zrobić.Chciał iść jedną z dłuższych alejek.Lubił spacery.Chociaż...Siostra pewnie urwie mu głowę,bo szlaja się po nocach.

Przecież to on jest starszy...

Ale ma tylko ją...

Szedł zamyślony.Wspominał przeszłość.Nie powinien...
Podrapał się po brodzie,otoczonej meszkowatym zarostem.
Wyglądał całkiem inaczej niż wtedy...Ale to już dawne czasy...
Tęsknił za nimi.Trudno.

Nagle poczuł,że na coś wpada.Wysoki mężczyzna storował mu drogę.W jego spojrzeniu było coś znajomego...I te włosy...

Znał go?Nie,niemożliwe...Przecież...
Nie widział tego ale...
Słyszał,że nie powinien żyć...

Czy to on?

-Bardzo przepraszam.-Blondyn machnął ręka.Nie chciał być niegrzeczny.

Tamten mężczyzna mu nie odpowiedział.Spojrzał tylko na niego.

Teraz było wiadomo...

-Powinieneś nie żyć!-Wykrzyknęli razem.

Blondyn był w szoku...Niemożliwe.

Jego oponent zaczął cicho chichotać.Wyglądał całkiem inaczej.

-Co za ironia losu...-Zaczął się uśmiechać.Niby niewinny uśmiech ale blondyna ogarnęło przerażenie.

Nie odpowiadał...

-Miałem nie zabijać ludzi ale...-W jego oczach błysnęło coś mrocznego.-Akurat ty na to zasługujesz...

Blondyn wiedział,że wyniknie z tego walka.Uśmiechnął się tylko zadziornie.

-Nie wierzę,że będziesz w stanie mnie zabić.

Poczuł na sobie zabojcze spojrzenie.Stalowe ostrze zalśniło mu przed oczami.Wykonał spokojny oddech i użył fali jak tarczy.Czuł,że przeciwnik jest słabszy niż kiedyś...ale...Nadal potężny.

-No dalej,Karsiu.-Blondyn uśmiechnął się lekko.Kars wpadł w szał.

-Prosisz się,bym użył na Tobie mojego specjalnego trybu...-Kars zmarszczył brwi,nie wytrącając się z równowagi.Blondyn wiedział,że w środku aż kipi ze złości.

Użył Hammonu,serwując oponentowi kilka nieprzyjemnych baniek.Kars sprawnie ich uniknął.Użył swojego ostrza ale nie trafił.

Blondyn poczuł,jak coś się z niego wylewa...

Jednak trafił...

-Nawet nie musiałem się przemęczać.-Kars uśmiechnął się lekko.-Aż nie będę Cię dobijał.-Zlizał krew z ostrza.Widać,że dodawała mu energii.

Blondyn poczuł,że kręci mu się w głowie.Powolnym krokiem wyszedł z alejki i próbował znaleźć pomoc.Ulice praktycznie opustoszały...Umrzeć?Co za hańba.

Joseph nucił wesoło,stąpając szybkim krokiem.Powroty do domu wydawały mu się jednym z ulubionych momentów.

-Wróciłem!-Prawie wyważył drzwi i rozejrzał się wesoło po przedpokoju.Mlecznobiała twarz jego żony zamrugała mu przed oczami.Kobieta szła z dzieckiem na rękach.Trochę przypominało ojca...
W większości było kopią matki.Jasne,złote włosy,usta...ale coś przyrównywało dziewczynkę do ojca.Spojrzenie.Ich oczy prawie wcale się nie różniły.Były jak dwie pełne radości studnie.

Brunet wziął swoją córkę na ręce.Niby pospieszyli się szybko z dzieckiem ale nigdy tego nie żałował.Wręcz przeciwnie.

Przytulił dziewczynkę do siebie.

-Suuuzieee cooo na obiad?-Zaczął z uśmiechem,a kobieta przewróciła oczami.

-Ty znowu o tym samym?Mam dla Ciebie wiadomość.

-Wiadomość?-Uśmiech na moment zniknął z jego twarzy.Spodziewał się czegoś złego...Czekał aż żona zacznie temat.

-Mamy nowego ogrodnika!-Kobieta odparła z wielkim entuzjazmem.

-Ogrodnika?-Mężczyzna podniósł pytająco brew.-Mam być zazdrosny?

-Joseph,nie żartuj sobie.-Kobieta wzięła się pod boki.-Chcesz,to mogę Ci go nawet pokazać.

-Mh...-Mężczyzna niepewnie się na to zgodził.Czuł się trochę dziwnie,wiedząc że ktoś inny będzie w ich domu...

Dudnił deszcz.Szedł powoli,zataczając się.Rana bolała coraz gorzej,lało się z niej dużo krwi.Zobaczył sylwetkę jakiejś kobiety.Przyspieszył kroku.Dotknął jej ramienia.Znajome oblicze.Zaskoczone...

-Suzie Quatro...-Szepnął.Wiedział,że go nie rozpozna.Teraz miał przycięte włosy i lekką jasną brodę.Wyglądał zupełnie inaczej.Ujrzał czerwoną pręgę,ciągnącą się za nim po ulicy.Coraz gorzej...

Poczuł jak upada,kolana się pod nim załamały...Złapała go w locie...
Czuł,że traci przytomność,opadł bezwładnie w ramiona kobiety...

✖✖✖

Poczuł,że ktoś dotyka jego czoła.Zimne.Rana bolała znacznie mniej.Czuł się pusty,jakby nie miał świadomości...Otworzył oczy na jakiś czas.Pojawiła się przed nim jasna twarz.

-Miałeś wiele szczęścia.Prawie się wykrwawiłeś...

Ledwo był w stanie mówić ale rozumiał w jak kiepskim jest stanie.

-Dziękuję...-Wydusił z siebie cicho.-Za pomoc...-Dotknął ręka włosów.Miał gorączkę.Powinen milczeć i odpoczywać ale musiał podziękować.Nie byłby sobą.

Kobieta uśmiechnęła się lekko.

-Nie ma za co...ale...Chciałabym wiedzieć kto mi dziękuje...O ile mogę.

Wiedział,że musi narazie kłamać.Obawiał się Karsa.Ten mógł bez problemu go namierzyć,co to dla niego.Szukał zemsty na Josephie,a skoro jest tu Suzie to...

Prędzej czy później wróci do przeszłości...

Zakaszlał symulacyjnie,dając sobie jeszcze chwilę na odpowiedź.

Teraz nie mogę być Ceasarem...

-Antonio Lavienza.-Wymyślił coś na szybko.Bolały go rany ale był zdeterminowany,pragnął rozmowy.

-Miło mi.-Kobieta była naprawdę pogodna.Suzie nie zmieniła się prawie wcale.Nagle złapała go za ramię i spojrzała mu w oczy.

-Źle wyglądasz.Powinieneś odpocząć.

Miała rację.Chyba potrzebował snu.

-Pani Joestar...-Głos z zewnątrz.Ceasar nadstawił uszu.Chciał usnąć ale wyłapywał wszysciutko.

Czyli Suzie wyszła za Josepha?

Uśmiechnął się lekko i przymknął oczy.Czuł,że znowu traci przytomność,zaczęło mu się mroczyć przed oczami.Mimo to nagle próbował wstać z łóżka.To był fatalny błąd.

-Antonio!?-Zaniepokojony głos Suzie.

Upadł na podłogę i kompletnie odpłynął,pogrążony w bólu.

✖✖✖

Poczuł,że znowu leży.Podniesiono go i ułożono do łóżka.Ale w pokoju było pusto.Czuł się ciut lepiej.Podniósł się do pozycji siedzącej.

Jego koszula leżała wyprana i wyprasowana na półce.Spojrzał na swój brzuch.Prawie cały owinięty był grubym bandażem.To poważna rana...

Mimo to Ceasar podniósł się z łóżka i sięgnął po koszulę.Nie mógł tak bezczynnie leżeć,chociaż wiedział że sobie szkodzi.Ubrał się powoli i podszedł do lustra.

Wyglądał źle.Miał trochę skołtunione włosy i widać,że gorączkował.Policzki były nienaturalnie zaróżowione...

Zrobił krok za drzwi i rozejrzał się.Jak narazie było tu trochę pusto.Po chwili usłyszał głosy.Był roztrzęsiony ale szedł dalej do przodu.

-Co ty robisz!?-Kobiecy głos sprawił,że opadł na kolana.Nie mógł wstać.Nie miał sił na nic.Spojrzał przed siebie.Ujrzał kogoś,z kim dawno nie rozmawiać.Chciał się uśmiechnąć ale nie miał sił...Za dużo by zemdleć,za mało by mówić.

Joseph patrzył na niego z politowaniem.Nie ma mowy,by go rozpoznał.

-Teraz rozumiesz?-Suzie spojrzała na niego,a Ceasar nadal siedział ze spuszczoną głową.Już wolał stracić przytomność...

Joseph nie odpowiedział ale kiwnął tylko głową.Ceasar czuł,że brakuje mu powietrza w płucach.Osunął się na podłogę ale nadal był przytomny.Był bezużyteczny...Tak słaby...
Łzy leciały mu z oczu.Ukrył je starannie i szybko się uspokoił.Stracił jeszcze więcej sił.

-Podnieś go.Trzeba go zanieść do łóżka.-Kobiecy głos przerwał ciszę.
Ceasar poczuł,że jest przerzucany przez ramię.Znowu zaczął odpływać.

-Źle wygląda.-Tym razem głos Josepha.

Ceasar wiedział,że znów zemdleje...Był taki słaby.

Jak dziecko.

-Ale wiesz co?-Joseph na moment przerwał wypowiedź.-Ta twarz jest znajoma...

Ceasar uśmiechnął się lekko i ponownie odpłynął,opadając całkowicie na ramię Josepha.

Zaczął mieć nadzieję...




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro