Rozdział 6
Ostatni raz widziałam go kilka dni temu, ale poczułam jak mały uśmiech pojawia mi się na twarzy na jego widok.
Sądząc po postawie Petera, stał w drzwiach jadalni już od dłuższej, więc musiał widzieć całe zajście. Spłonęłam rumieńcem, uświadamiając sobie, że był świadkiem, jak niezgrabnie, jak ostatnia ofiara losu, spadam z drabiny. I tyle było z mojego okazywania niezdarności przy nim. By nie musieć patrzeć mu w twarz, nadal siedząc na podłodze, próbowałam wyplątać się z firanki. Bez skutku. On jednak tylko uśmiechał się do mnie leniwie, po tym jak rzucił Tracy miażdżące spojrzenie.
Ku mojemu zaskoczeniu, Tracy mu nie odpyskował jak to miewała w zwyczaju, tylko czym prędzej sama wzięła się do pracy, bez gadania wchodząc na drabinę i samej biorąc się za zdejmowanie firan. No proszę, wystarczył tylko jeden komentarz kogoś z zewnątrz, kto nas obserwował, a Tracy brała się do roboty.
Posłałam Peterowi wdzięczny uśmiech. Miło, że się na mną wstawił. Tracy całkowicie oddawał się swojej pracy, będąc przy tym nad wyraz skupioną, jak na proste zadanie zdjęcia firanek, jakby za wszelką cenę chciała zrobić dobre wrażenie. Ja tymczasem wróciłam do wydobywania się z wałów materiału. Peter widząc moje nieporadne starania, podszedł by mi pomóc.
- Czyżby tak bardzo marzy ci się biała tiulowa suknia, że aż zawinęłaś się w firankę, by stworzyć jej imitacje? - zapytał cicho, tak że pracująca na drabinie Tracy, nie mogła nas usłyszeć.
Spojrzałam na jego uśmiechnięta twarz i doszłam do wniosku, że tylko sobie ze mnie żartował. Odwzajemniłam zakłopotana jego uśmiech.
- Ach no wiesz, sprawdzam tylko jakby wyglądała w sukni ślubnej z takiego materiału – odpowiedziałam równie zaczepnie.
Peter zaśmiał się cicho. Miał cudowny śmiech. Chyba nigdy tak bardzo nie podobał się mi czyjś śmiech. Czemu w ogóle o tym myślałam?
- Chcesz wyjść za mąż ubrana w firankę? Dość nietypowo - chłopak pomógł mi wyswobodzić się z materiału.
- A dlaczego by nie? Miałabym nad wyraz kreatywną suknie.
- W to nie wątpię. Czy to ja jestem twoim kandydatem na twojego męża, że stoisz przede mną ubrana w farnę w której zamierzasz wziąć ślub?
Spłonęłam rumieńcem na jego słowa, które niby miał być tylko żartem, ale wyczułam w nich nieukryty flirt. W końcu stanęłam na nogach, nie będąc już ze wszystkich stron otoczona firaną. Kiedy już miałam podnieść z podłogi walający się po niej materiał i zabrać się za jego składanie, nagle coś spadło mi na głowę, całkowicie zasłaniając mi świat i znów o mało nie wytrącając mnie z równowagi.
- Wybacz – zawołała z drabiny moja współpracowniczka i wtedy się zorientowałam, że spadła na mnie kolejna firana, którą Tracy właśnie odpięła z klamerek.
Zamachałam bezradnie rękami, nie orientując się w ogóle w swoim położeniu, gdzie jest lewa, a gdzie prawo i westchnęłam z frustracji. Z jednej firanowej sieci do drugiej. W końcu jednak Peter znalazł koniec firany i podniósł ją nad moją głowę, pomagając mi odzyskać widoczność.
- Welon też sobie życzysz mieć z takiej firanki? – zapytał chłopak, a ja zachichotałam uświadamiając sobie, że wyglądamy jak podczas ślubu, kiedy pan młody odsłania pannie młodej woalkę z twarzy by ją pocałować.
- Możesz mnie pocałować drogi panie młody – powiedziałam postanawiając nie być dłużna jego flirtom, na co Peter dostał ataku śmiechu.
Tracy spojrzała na nas zdziwiona i skonsternowana, ale szybko porzuciła obserwowanie nas, choć wydawało mi się, że cały patrzy na nas kątem oka. Peter ściągnął ze mnie firanę i pozwolił opaść jej na podłogę.
-Muszę już iść i nie chcę przeszkadzać wam w pracy - powiedział.
Pokiwałam głową, choć nie chciałaby odchodził, ale miał rację co to tego, że firanki same się nie wypiorą. Patrzyłam jak wychodzi z pomieszania i jak zamykają się za nim drzwi.
- Będziesz tak sterczeć i patrzeć na te drzwi, aż same magicznie się otworzą, czy w końcu łaskawie pomożesz mi w pracy? - dobiegł mnie zgryźliwy głos Tracy, który przywoła mnie do rzeczywistości.
Westchnęłam i wzięłam się do dalszej roboty.
~~.~~
Kilka godzin później wszystkie firanki były ściągnięte, wyprane i odwieszone z powrotem. Obyło się na szczęście bez większych problemów i kłótni między mną, a Tracy, choć posprzeczałyśmy się parę razy o jakieś błahostki, bo żadna z nas nie chciała przyznać racji tej drugiej.
Wieczorem, jeszcze przed kolacją, miałyśmy spotkanie organizacyjne pokojówek, na którym wszystkie musiałyśmy obowiązkowo się stawić. Takie zebrania organizowano raz na jakiś czas, by omówić ważne sprawy, które dotyczyły pokojówek. Zawsze były to nudne i monotonne spotkania. Po całym popołudniu z Tracy, miałam w sobie mnóstwo negatywnej energii, ale zmusiłam się by ją okiełznać i nie pozwolić tej dziewczynie popsuć mi humoru, co w zwyczaju miała robić. Jednak na widok Audrey, nie potrafiłam się nie uśmiechnąć, bo miło było zobaczyć jakąś przyjazną twarz, a ona jak zawsze była wesoła i rozpromieniona. Jej nastrój w końcu udzielił się i mnie.
Razem udałyśmy się do pokoju krawcowych, bo to właśnie tam odbywało się dzisiejsze spotkanie pokojówek. Ustawiłyśmy się obok innych dziewczyn, gdzieś bardziej z tyłu, za pokojówkami o znacznie dłuższym stażu od nas, co pokazywało nasze miejsce w hierarchii służby. Po chwili ochmistrzyni zaklaskała w ręce, uciszając nas i zwracając na siebie uwagę.
- Dobrze moje drogie – zwróciła się do nas, lustrując nas wzrokiem. - Jak może część z was wie, za niedługo w naszym zamku zostanie zorganizowany bal i przybędzie na niego wiele ważnych osobistości z całego kraju, jak i zagranicy. Związku z tym mamy mnóstwo pracy, by przygotować wszystko do uroczystości. Trzeba będzie ustawić stoły w sali balowej, przygotować pokoje dla gości i ...
W tym momencie wypowiedź ochmistrzyni przerwało nagłe otwarcie się drzwi. W pomieszczeniu zapanowała cisza, a wszyscy z zaskoczeniem spojrzeli w stronę wejścia. Do pomieszczenia weszły dwie osoby, których zdecydowanie nie powinno tu być, sądząc po skonsternowanej i oniemiałej twarzy ochmistrzyni. W pomieszczeniu panowało osłupienie i wszyscy czekali na rozwój niespodziewanych wydarzeń. Rzadko cokolwiek wytrącało ochmistrzeynie z równowagi, więc sytuacja tym bardziej zaczęła być ciekawa.
Pierwszy do pokoju wszedł młody chłopak. Ale nie jakiś tam chłopak, jak się zorientowałam po chwili. Chwila moment... Jakaś znajoma była ta czupryna ciemnych blond włosów. Ja znałam tego młodzieńca, uświadomiłam sobie z lekkim przerażeniem i zaintrygowaniem. To był Peter, ale co on tutaj robił, w środku spotkania pokojówek, tak po prostu wparodowując sobie do środka? To wszystko wydawało się być coraz bardziej dziwne.
Tuż za nim do pomieszania wkroczył straszy mężczyzna, a sądząc po siwiźnie na czubku głowy, miał już swoje lata. Był dość niski oraz pulchny, przez co kojarzył mi się z okrągła piłką. Zbeształam się w głowie za to okropne porównanie, ale nieco mnie ono rozbawiło. On w przeciwieństwie do ubranego swobodnie Petera, wcale tutaj nie pasował. Miał na sobie ewidentnie eleganckie ubranie, które przypominało mundur generała, a sądząc po jego zdegustowanej i niezawalonej minie, chyba nie bardzo chciał przebywać w tym pomieszczeniu. Za to Peter uśmiechał się szeroko i swobodnie, pewny siebie, nie zważając na to, że w tym momencie wszyscy się na niego gapili.
Ochmistrzyni na zmianę to otwierała to zamykała usta, nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu. Zadziwiające. Jak dotąd nigdy nie widziałam by ta kobieta była oniemiała czy choćby wytrącona z równowagi. Zawsze była poważna i opanowana, no może szybko traciła cierpliwość, co skutkowało jej krzykami na resztę służby, lecz nic nigdy nie zdawało się ją zadziwiać. A w tym momencie zdecydowanie coś ją zdziwiło.
- Baronie – zwróciła się w końcu do starszego mężczyzny, odzyskując głos. Zatem to był baron. To by wyjaśniało jego ubiór, skoro był kimś wysoko postawionym we dworze. - Co tutaj robicie? - zapytała patrząc na niego i Petera.
Cały czas nie rozumiałam co robi tutaj Peter, patrzący na nas wszystkich z uroczym uśmiechem, tym bardziej z baronem, jakby jego obecność tutaj nie była niczym niepożądanym. Nie rozumiałam czemu nikt go jeszcze stąd nie wyprosił, co normalnie ochmistrzyni zrobiła by od razu jakby ktoś nieproszony wtargnął jej na spotkanie służby.
- Nie mam bladego pojęcia – odpowiedział baron, cały czas krzywiąc się z niezadowolenia, jakby to, że się tutaj znajduje, wśród służby, a nie siedzi sobie wygodnie w saloniku kilka pięter wyżej, było odrażające. - Spytaj o to naszego księcia – wskazał podbródkiem Petera.
Chwila moment... powoli... co się właśnie tutaj dzieje?!
- Wasza wysokość, o co chodzi? - zwróciła się ochmistrzyni do chłopka.
Chyba się przesłyszałam, albo ktoś robi sobie ze mnie jakieś nieśmieszne żarty. Nie ma innego wytłumaczenia na to co właśnie rozgrywa się przed moimi oczami. Patrzałam to na barona, to na ochmistrzynie to na Petra. I tak w kółko, jakby liczyła, że zaraz ktoś mi wytłumaczy co się tutaj dzieje. Wszyscy byli nad wyraz opanowani i nie zdawali się żartować, a sądząc po poruszeniu wśród reszty dziewczyn, nie możliwe było bym się przesłyszała. O matko jedyna...
Wdech, wydech, nie panikuj Melaniu, myśl logicznie. Co mawiał Sherlock Holmes? „Kiedy wykluczy się niemożliwe, wówczas to co pozostaje, choćby najbardziej nieprawdopodobne, musi być prawdą."* A to oznaczało, że Peter naprawdę był księciem! O bogowie! Ale to nie mogła być prawda, Peter nie mógł być księciem. Nie, po prostu nie, to nie miało sensu. Przecież Peter wyglądał jak wszyscy inni chłopcy w tym zamku... No właśnie jak wszyscy inni, czyli mógł być kimkolwiek, nawet księciem...
Nigdy nie zwracałam zbytnio uwagi na wygląd mężczyzn. Jak dla mnie połowa z nich wyglądała podobnie do siebie, facet to facet, kto by się im dokładnie przyglądał. Dałabym sobie rękę uciąć, że mój sąsiad również wyglądał trochę jak książę, miał nawet podobne rysy twarzy. Oczywiście, że wizerunek księcia widnieje w gazetach, ale nigdy nie przyglądałam mu się na tyle, by potem jak spotkam go w sytuacji, w której nie powinnam go spotkać, rozpoznam, że to on, a nie jakiś lokaj, który wygląda podobnie do niego.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Rozmawiałam z księciem, prawdziwy księciem i to aż dwa razy. Nawet z nim tańczyłam i pozwoliłam sobie na kąśliwe docinki wobec niego. Nawet gorzej! Nie okazałam mu żadnego szacunku, który powinnam okazać koronowanej głowie i zbłaźniłam się na jego oczach, kiedy spadłam z drabiny. Co on musiał sobie o mnie wtedy pomyśleć. Czułam jak z zażenowania płoną mi policzki. Nie rozpoznałam go, nie wiedziałam, że to on. Pracowałam w zamku od niedawna i nie wiedziałam nigdy wcześniej księcia na żywo, więc kiedy go spotkałam, nawet nie wiedziałam, że to on. Co za poniżenie i brak szacunku do niego. Cóż, to wyjaśniało, czemu Tracy wtedy tak szybko go posłuchała, kiedy kazał jej wziąć się do roboty i czemu rzucała na niego takie ukradkowe spojrzenia. Jak bardzo musiałam się przed nim zbłaźnić, co on teraz musi sobie o mnie myśleć.
Jednak to wszystko wciąż nie uzasadniało jego obecności na spotkaniu pokojówek. Wśród dziewcząt panowało poruszenie i słyszałam jak szepczą między sobą podekscytowane widokiem księcia, tak samo jak ja zastanawiając się co on tu robi. Czułam jak Audrey szturchnęła mnie w bok, więc oderwał wzrok w końcu od Petera i spojrzałam na nią.
- To książę – szepnęła do mnie podekscytowana – Prawdziwy książę. Wyobrażasz sobie? Spotkałyśmy księcia!
Uśmiechnęłam się do niej i poczułam ukłucie wyrzutów sumienia, że nie wspomniałam jej, że go już spotkałam, nawet jeśli jeszcze wtedy nie wiedziałam kim był.
W końcu Peter, znaczy się książę, zabrał głos, by odpowiedzieć na zadane mu przez ochmistrzynie pytanie co tutaj robi.
- Przyszedłem tutaj, bo poszukuje pewnej dziewczyny. Wiem, że jest pokojówką, więc pomyślałem sobie, że to właśnie tutaj ją znajdę - jego głos był spokoju, a on sam był opanowany.
- Książę, nadal uważam, że to fatalny pomysł – wtrącił baron, lecz w jego głosie nie było przekonania, jakby wiedział, że książę i tak ma ostatnie słowo i tylko dla zasady oponował.
Ta wiadomość jeszcze bardziej poruszyła dziewczęta i wszystkie nagle wydawały się podniecone oraz rozentuzjazmowane, zapewne żywiąc nadzieję, że to właśnie ich poszukuje książę. Skojarzyło mi się to z księciem z Kopciuszka, który szukał swojej ukochanej.
Ja jednak nie bardzo zwróciłam uwagę na znaczenie tych słów, byłam raczej zajęta schowaniem się przed wzrokiem Petera za stojącymi przede mną dziewczętami, bo nie miałam w tym momencie najmniejszej ochoty na konfrontację z księciem, po tym jak totalnie się przed nim zbłaźniłam. Bałam się konsekwencji jakie mógłby wyciągnąć z mojego niedopuszczalnego zachowania.
- Och baronie, już ci mówiłem, że wręcz przeciwnie, to znakomity pomysł. Sam się przekonasz – książę zbył obawy starszego mężczyzny.
Nie wiedziałam o czym dokładnie mówią, ale przynajmniej było już wiadomo, co koronowana głowa robi na posiedzeniu pokojówkę. Najwyraźniej kogoś szuka, tylko pytanie kogo i po co.
Książę zaczął iść wzdłuż linii w której stałyśmy, przyglądając się każdej dziewczynie po kolei, wypatrując tej której szukał. Schowałam się za kurtyną włosów mając nadzieję, że nie rozpozna we mnie tej dziewczyny, która bezczelnie robiła sobie z niego żarty. Najlepiej by było jakbyśmy zapomnieli o tej sprawie i udawali, że to się nigdy nie wydarzyło. Następnym razem jak go spotkam, będę już wiedziała jak się zachować. Modliłam się w duchu by przeszedł obok mnie, nie zauważając mnie. Niech znajdzie kogo szuka i zostawi mnie w spokoju.
Kiedy książę przesuwał się wzrokiem po innych dziewczętach, zatrzymał się na mojej wysokości i jego spojrzenie zatrzymało się na mnie. I już wiedziałam, że mnie rozpoznał. Zatrzymał się, jego oczy rozbłysły, a na jego twarzy pojawił się ten uśmieszek, którzy już dobrze znałam. O masz ci los...
Zaklinałam go w myślach, by szedł dalej i nie rzucił przy ochmistrzyni żadnego komentarza na temat tego, że ucięliśmy sobie wcześniej pogawędkę, a nawet dwie, w których na pewno nie przestrzegaliśmy zasad etykiety. Moja przełożona chyba dostał by zawału jakby się dowiedziała, że jej najbardziej niezdarna podopieczna dodatkowo odstawiła cyrk na oczach księcia. I to nie mały cyrk.
I wtedy zobaczyłam jak książę otwiera usta. No to po mnie. Papa praco, równie dobrze już mogłam zacząć się pakować. Wylecę, na sto procent. Po tym jak sam książę na mnie doniesie, nic mnie nie uratuje. Lecz słowa jakie wypływają z ust księcia, całkowicie mnie zaskoczyły. Nie to spodziewałam się usłyszeć. Nie wiem czy nie były nawet gorsze od żądania zwolnienia mnie.
- To jej szukałem – powiedział patrząc na mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro