Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

- Jesteś do tego przekonana? - zapytał mnie nazajutrz Jack, kiedy szliśmy jedną z ulic pełną krawców i krawcowych mających tutaj swoje zakłady.

- Tak, jestem pewna, wybieram się na królewski ślub i potrzebuję do tego odpowiedniej sukni - byłam zdeterminowana, choć jednocześnie miałam świadomość jak okropny i katastrofalny w skutkach może to być pomysł.

- Ale jaką masz pewność, że cię w ogóle puszczą? - Jack ledwo dotrzymywał mi kroku, tak pędziłam przez ulice miasta.

- Nie mam żadnej, ale w jednym z listów Petra napisał, że jestem zaproszona, pokaże ten list strażnikom, pismo księcia jest nie do podważenia.

- Jest to jakiś plan, nie idealny, ale zawsze coś - przyznał z węstchnieniem rezygnacji Jack.

Nie wiedziałam jakiej sukni szukam, postanowiłam zdać się na los, licząc, że w końcu trafię na jakąś i poczuję, że to jest właśnie ta. Jak dotąd żadna mnie nie urzekła i nie krzyczała do mnie, że powinnam w niej iść na królewski ślub.

Sama nie wiedziałam po co się wybieram na ślub Petera i Violetty? Jaki miałam w tym cel? Pragnęłam wstać i krzyknąć "Nie zgadzam się", kiedy ksiądz zapyta czy ktoś ma coś przeciwko? Za takie coś straż od razu wyprowadził by mnie z kościoła, więc to nie wchodziło w rachubę. Więc po co w ogóle tam szłam skoro nawet nie zamierzałam przeszkodzić w uroczystości? By zadać sobie ból widząc jak człowiek, w którym jestem zakochana wychodzi za kogoś innego? Naprawdę chciałam sama zafundować sobie tak ogromny ból tym widokiem? Może pragnęłam po raz ostatni ujrzeć go na żywo na oczy? Nie miałam pojęcia co mną kierowało, ale czułam, że muszę tam być, nawet jeśliby to oznaczało, że w każdej minucie uroczystości moje serce będzie krwawić coraz mocniej, aż wykrwawi się całkowicie.

Kiedy mijałam kolejną z wielu witryn tego dnia, w końcu jakaś suknie przyciągnęła moją uwagę. Była rozkloszowana z ciemnego zielonego materiału bez ramiona, tylko z krótkimi rękami, które całkiem odsłaniający ramiona. Spódnica sięgała do samej ziemi i cała była wychowana liśćmi z złotej nici, tworzących sieć roślinności. Liśćmi dębu.

- To jest ta - wskazałam ja Jackowi.

- Jesteś pewna, że przyjście na ślub w sukni wyszytej znakiem rebelii, jest dobrym pomysłem?

- Przez jakiś czas chodziłam po zamku z przypinką dębu, a Tracy robi to pewnie od wielu tygodni i nikt się nie zorientował. Zresztą, myślę, że na królewskim ślubie będą ważniejsze rzeczy do roboty niż zastanawianie się nad symboliką haftu jednego z gości.

Jack znów westchnął zrezygnowały, jakby już się pogodził, że nie odciągnie mnie od tego pomysłu. Weszliśmy do zakładu krawieckiego. Suknia okazała się oczywiście bardzo droga, ale na szczęście miałam odłożone pieniądze, które zarobiłam w zamku, więc było mnie na nią stać. Sprzedawczyni pieczołowicie zapakowała ją do ogromnego pudła, a ja cieszyłam się a niej jak dziecko, które dostało lizaka.

Ślub miał się odbyć nazajutrz. Król naprawdę musiał być wściekły i zdesperowany sprawą z fabryką szkła, skoro tak drastycznie przyspieszył ślub, by to na nim skupiała się cała uwaga poddanych. Mimo to byłam pewna, że ludzie nie zapomną o całej sprawie i po ślubie, który będzie tylko przerwą, wszystko wróci z zdwojoną mocą. Mieszkańcy królestwa nie odpuszczą aż król nie abdykuję oddając władzę komuś innemu, czyli swojemu synowi. Od zawsze wiedziałam, że Petar zostanie kiedyś królem, ale teraz ta wizja wydawał się dużo realniejsza i bliższa.

Tej nocy nie spałam spokojnie. Suknie wciąż zapakowana w pudle zdawała się dawać o sobie znać i uniemożliwić mi sen, cały czas przypominając mi co czeka mnie jutro. Większość nocy spędziłam na przewracaniu się z boku na bok.

Nad ranem poczułam jak nerwy zaczynają mnie brać w swoje objęcia. Nie powinnam się stresować, przecież to tylko zwykły ślub, typowa ceremonia. Jednak gdzieś w głębi siebie wiedziałam, że to nie jest zwykły gubi ślub, tylko coś znacznie większego. To ślub Petra, Petra który powinien być mój.

Nad wyraz dużo czasu poświęciłam na zrobienie makijażu i uczesanie fryzury. Nie były tak idealna jak robiły to pokojówki, kiedy odgrywałam rolę damy dwory i szykowały mnie na bal, ale byłam zadowolona z swojego wyglądu i uważałam, że wyglądam na miarę królewskiego ślubu. Suknie wkładałam z wielką ostrożnością, zaniepokojona przez przez przypadek mogłabym ją uszkodzić. Musiałam też poprosić Jacka o pomoc, by zawiązał mi tył gorsetu.

- Jak się czujesz? - zapytał mnie Jack, wiążąc tasiemki mojego gorsetu.

- Zdenerwowana, zaniepokojona, roztrzęsiona...

- Same negatywne emocji - zauważył.

- Ktoś kogo chyba kocham wychodzi za kogoś innego, nie bardzo jest tu miejsce na pozytywne emocje - zauważyłam.

- Chyba kochasz?

- No... tak.

- Chyba czy na pewno? Jest różnica między tym, kiedy chyba kogoś kochamy, a tym kiedy kochamy naprawdę.

- Sama nie wiem... - przyznałam cicho.

- To może ci podpowiem. Czy pragnęłaś spędzić z nim każdą wolną chwilę? Czy cieszyłaś się na jego widok? Czy on powodował uśmiech na twojej twarzy? Czy po odkryciu jego zdrady zraniło cię to tak mocno, że uciekłaś od niego? Czy mimo że żeni się z inną idziesz na jego ślub?

- Na wszystkie pytania odpowiedź jest twierdząca.

- Zatem myślę że masz swoją odpowiedź na pytanie czy naprawdę go kochasz - Jack skończył wiązać mój gorset i zostawił mnie samą z jego słowami.

Czy Jack naprawę miał rację? Czułam do Petera znacznie więcej niż chciałam się przyznać przed samą sobą? Ale jakie to teraz miało znaczenie? Peter się żenił, a ja nic nie mogłabym z tym zrobić nawet jeśli faktycznie go kochałam. Odsunęłam te myśli na bok, roztrząsanie tego nic nie da, niczego nie zmieni, a uświadomienie sobie uczuć wszystko pogorszy.

Wzięłam głęboki oddech i jeszcze raz przejrzałam się w niewielkim lusterku. Chyba byłam gotowa. Jackowi udało się załatwić, że jeden z jego znajomych podwiezie mnie swoim wozem do pałacu. Był to wóz raczej przystosowany do przewożenia siana niż podróży w eleganckich sukniach, ale na nic nie narzekałam i sowicie podziękowałam za podwiezienie, kiedy zajechaliśmy pod pałac. Upewniłam się jeszcze, że nie pobrudziłam niczym sukni w powozie i po stwierdzeniu, że wszystko jest w porządku, ruszyłam do wrót zamku.

Widok zamku wywołał we mnie różne wspomnienia od tych miłych jak noc na dachu z Petrem i tańce z nim na parkiecie na balach, po aż te okropne jak się dowiedziałam, że mnie wykorzystał. Dam radę, uda mi się z tym wszystkim zmierzyć i poradzę sobie. Nie pozwolę by to wszystko mnie przygniotło i odebrało racjonalne ,myślenie. Z tym postanowieniem udałam się do strażników pilnujących wejścia i lokaja z listą gości.

- Pani godność? - zapytał lokaj patrząc na swoją listę gości.

- Lady Melania Anderson - przedstawiłam się tytułem, którego cały czas używałam udając damę dworu. Przecież równie dobrze mogłam poudawać ją jeszcze jeden dzień dłużej.

- Niestety, nie ma panienki na liście - powiedział uprzejmie lokaj.

- Dlatego, że zostałam zaproszona osobiście - odpowiedziałam z niezachwianą pewnością by nikt nie mógł podważyć mojej prawdziwości i pokazałam lokajowi list od Petera z wskazując na fragment o zaproszeniu mnie na ślub.

Lokaj przyjrzał się podejrzanie listowi, a później mi. Przez chwilę się wahał, ale wiedziałam po jego mimice twarzy, że wie kim jestem. Przez ostatnie tygodnie byłam na pierwszych stronach wielu gazet i dużo się o mnie mówiło, tym bardziej wesele musi być jeszcze bardziej zaskakujące, że Peter żeni się z księżniczką Violettą, a nie z damą dworu o którą zabiegał tygodniami. W królestwie pewnie huczy od plotek, ale nic mnie to nie obchodziło.

- Jestem pewna, że książę był by wielce niezadowolony jakby się okazało, że mimo jego osobistego zaproszenia nie zostałam wpuszczona na uroczystość - powiedziałam spoglądając na lokaja z góry. Nie zamierzałam opuścić.

- Oczywiście, proszę o wybaczenie. Serdecznie zapraszamy, drogę do kapliczki w królewskich ogrodach panienka zna.

Zadowolona z siebie, że mi się udało, weszłam na teren pałacu z wysoko uniesioną głową. Ruszyłam ogrodowymi ścieżkami w stronę kapliczki. Wszędzie było pełno arystokracji i ważnych osobistości ubranych w wytworne suknie. Mieszkając przez jakiś czas mieście, odwykłam od takich widoków i teraz tym bardziej to wszystko wydawało mi się przesadzone i zbędne. Najkrótszy się ze mną witali rozpoznając mnie, a inni przyglądali mi się uważnie, pewnie dopowiadając sobie historyjki, dlaczego to nie ja jestem dziś panną młodą, skoro całe królestwo wiedziało, że książę ubiega się o moje względy. Och gdyby wiedzieli jak jest naprawdę.

Tak jak podejrzewałam nikt nawet się nie zająknął o wyszytych liściach dębu na mojej sukni. Miałam niezłą uciesze z tego, że chodzę ubrana w znaku rebeliantów w samych środku pałacu i to jeszcze na królewskim ślubie. Czułam się jakbym pokazywała wszystkim niewidomym tego znaku środkowy palec. Upajające uczucie.

- Melania! - usłyszałam znajomy głos.

Kiedy się odwróciłam ujrzałam idącą szybkim krokiem w moją stronę Eleonorę. Ona również musiała być jednym z weselnych gości. Czułam się jakbym nie widziała jej wieki. Mimowolnie uśmiechnęłam się, choć nie spodziewałam się, że tego dnia poczuję jakikolwiek prawdziwą radość.

- Tak dawno cię nie wiedziałam. Tęskniłam - powiedziała Eleonora.

- Ja za tobą również - powiedziałam i poczułam, że wcale nie było to kłamstwo.

- Jak to się stało, że to nie ty jesteś u boku księcia, tylko księżniczka Violetta? - zapytała zatroskana Eleonora.

- Długa historia - przyznałam, mając nadzieję, że nie będzie wypytywać o szczegóły.

- Tak mi okropnie przykro. Wiem, że Peter był dla ciebie ważny. Myślałam, że ty dla niego też. Całe królestwo tak myślało, było widać jak na ciebie patrzy.

Wcześniej myślałam, że wszyscy musza był naprawdę głupi, że kupili całą tą bajkę, że książę jest mną zauroczony. Może faktycznie, tak jak pisał w listach, było mną naprawdę zauroczony i wcale nie udawał?

- Niestety lody potoczyły się inaczej - powiedziałam smutno, czując jak serce znów mi się zaciska i pęka z bólu.

- Zatem jest głupcem, że ciebie nie wybrał - powiedziała ściskając mnie pocieszająco za ramię.

Porozmawiałam jeszcze chwilę z Eleonorą, po czym ona odeszła, by porozmawiać z innymi członkami arystokracji. W końcu musiałam kierować się do środka kapliczki zająć jedno z miejsc, bo uroczystość miała się niedługo rozpocząć. Usidałam gdzieś w połowie łąek, na środku by wmieszać się w tłum i nie rzucać w oczy. Czułam się jakby ściany kościoła na mnie napierały i sprawiały, że zaczynałam się dusić.

- Wszystko w porządku? Wygląda panienka blado. - zapytał mnie jakiś baron siedzący obok mnie.

- Wszystko dobrze - zmusiłam się do uśmiechu, choć tak naprawdę nic nie było dobrze.

W końcu wszyscy zajęli swoje miejsca i umilkli kiedy rozpoczął się marsz weselny. Musiałam przyznać, że Violetta wyglądała przepięknie. Biała tiulowa suknia z wieloma koronkami i zdobieniami nadała jej prawdziwego królewskiego wyglądu. Poczułam w sercu kłującą zazdrość. Nie o to jak wyglądała, tylko o to, że to nie ja byłam teraz na jej miejscu. Zdałam sobie sprawę, że naprawdę chciałbym teraz być na jej miejscu i móc poślubić Petera. Ale to nie było możliwe, byłam tylko pokojówką, moje szczęśliwe zakończenie to nie był ślub z księciem, takie zakończenia dostały księżniczki takie jak Violetta.

Potem zobaczyłam Petera. Chyba na jakiś czas przestałam oddychać. Petare w garniturze wyglądał naprawdę niesamowicie. Idealnie skrojone ubranie podkreślało jego sylwetkę i jeśli do tej pory nie zauważałam jak jest przystojny, w tym momencie nie miałam co do tego wątpliwości. Stał wyprostowany przed ołtarzem czekając na Violettę. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że po prostu stoi i czeka, ale znałam go na tyle by zobaczyć w jego oczach niepokój i strach. Peter nie był zadowolony z tego co się działo, wcale nie chciał tu być, jakby wcale nie pragnął tego ślubu. Czyżby to wszystko co napisał w listach naprawdę było szczerze i nie było kolejnym przekrętem?

Violetta uśmiechając się szeroko, stanęła obok Petra na ołtarzu, a książę wydała się jeszcze bardziej niepewny i spłoszony. Ksiądz rozpoczął uroczystość. Nie byłam pewna co mówi, niewiele słyszałam, wszystko zagłuszał szum krwi w uszach i uderzenia mojego serca. Niby byłam obecna w kościele, ale równie dobrze mogło by mnie tu nie być, miałam wrażenie, że lewituje gdzieś pomiędzy.

Kiedy ksiądz dotarł do pytania czy ktoś ma coś przeciwko, tak bardzo pragnęłam wstać i się odezwać, sprzeciwić się temu, albo żeby ktokolwiek miał coś przeciwko i nie doszło do tego małżeństwa, by Peter nie należał do Violetty. Ale nikt się nie odezwał. Ksiądz kontynuował przysięgę.

- Czy ty, księżniczko Violetto Evans, bierzesz księcia Petea Williamsa za męża i ślubujesz miłość, wierność, uczciwość i że nie opuścisz go aż do śmierci? I ślubujesz w przyszłości przejąć obowiązki monarchy i być dobrą i sprawiedliwą królową?

- Tak, biorę księcia Petera za męża oraz ślubuję wierność i oddanie kornie - powiedziała uroczyście Violetta stojąc naprzeciwko Petr.

- Czy ty, książę Peterze Williamsie, pierwszy w kolejce do tronu, prawowity następco korony -  ksiądz kontynuował - bierzesz księżniczkę Violette Evans za żonę i ślubujesz miłość, wierność, uczciwość i że nie opuścisz jej aż do śmierci?

Nie patrzałam na Petera, nie chciałam go widzieć w momencie, kiedy przyrzeka swoją przyszłość innej kobiecie. Wszystko się potoczyło nie tak jak miało, nie takiego zakończenia pragnęłam. Obojgu nam na sobie zależało, dlaczego to musiało się kończyć w taki sposób?

Cały kościół czekał na odpowiedź księcia. W końcu Petra wziął głęboki oddech i odpowiedział z pełną mocą:

- Nie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro