Rozdział 29
Następnego ranka, obudziły mnie odgłosy ulicy, mieszkając we zamku, nie byłam do nich przyzwyczajona, więc były dla mnie czymś nowym. Przez chwilę leżałam jeszcze na kapanie, próbując zebrać w sobie by wstać. Wydarzenia poprzedniego dnia przytłoczyły mnie i wracały raz po raz falami bólu.
Wszystko się tak drastycznie zmieniło w ciągu jednego dnia. Od bycia zakochaną w księciu i mieszkania w pałacu, do zdrady przez księcia i zamieszkania razem z dowódcą rebeliantów, pomagając im tym samym w zamachu stanu na królestwo księcia, w którym byłam zakochana. Nigdy nie można się zbyt długo przywiązywać od jednej rzeczy, bo wszystko się tak gwałtownie zmienia.
W końcu, nie pozwalając sobie na więcej użalania się nad sobą, wstałam z kanapy i wiedzioną zapachem sadzonych jajek, udałam się do kuchni. Przy kuchence stał Jack smażą jajka.
- Głodna? - zapytał, nakładając jajka na dwa talerze, po czym podał mi jeden z nich.
- Bardzo - przyznałam, siedząc przy malutkim stole. W kuchni ledwo było miejsce by odsunąć krzesło od stołu i na nim usiąść.
- Byłam już rano w drukarni zrobić tyle kopii dokumentów ile się dało, byśmy byli zabezpieczeni. Pochowałem kopie chyba w sześciu różnych miejscach, by nie ważne co się stało byśmy ich nie stracili. Są zbyt cenne by ryzykować mając tylko jeden egzemplarz.
- Rozsądnie - przyznałam jedząc jajka. Smażone jajka w pałacu nigdy nie smakowały jak te tutaj, te które zrobił Jack wydawały się być na swój sposób specyficzne. Czułam się jakbym znalazła się w całkowicie innym świecie. Tu nie było wytwornych sukien, balów i wykwintnego jedzenia, za to były wygodne ubrania, przytulne domy i smaczne domowe jajka.
- Po śniadaniu wybieram się od razu do drukarni, mamy tama jednego z naszych ludzi, więc jeszcze przed południem, ukaże się artykuł z kopią dokumentów zaświadczających o zanieczyszczeniu jakie będzie produkować fabryka szkła. Tym sposobem wszyscy się o tym dowiedzieć, a król nie będzie mógł się wyprzeć.
- Mogę iść z tobą do drukarni? - zapytałam, bo prawdzie mówiąc, nie miałam nic innego do roboty, nie pracowałam już w zamku, a siedzenie cały dzień w domu, na pewno nie wyszłoby mi na dobre.
- Jasne, ubierz się, zaraz wychodzimy - Jack posprzątał po śniadaniu i na swoje proste lniane ubranie ubrał szykowny płaszcz, który dodał mu elegancji.
Ja założyłam na siebie prostą koszulę i spódnice do ziemi, dawno nie miałam tych ubrań na sobie, w zamku chodziłam tylko w stroju pokojówki, albo w wywrotnych ubraniach, kiedy odgrywałam rolę damy dworu. Miło było w końcu ubrać jakieś proste i wygodne ubrania.
- Gotowa? - zapytał Jack i ruszyliśmy w drogę do miasta.
Nie znajdowaliśmy się w jedne z tych drogich dzielnic, w których dorastałam i do których przywykłam, tutaj w jeden z trochę uboższych dzielnic, wszystko wydawało się inne. Domy były proste i miały przygaszone kolory, zamiast wykwintnych okiennic i walki o to która kamienica jest bardzo szykowna. Po ulicach jechały zwyczajne powozy ciągnięta przez konie, a nie wielkie karety. Ludzie też byli prosto ubrani, przede wszystkim wygodnie i praktycznie, w końcu byli klasą robotniczą, nie było żadnych majestatycznych suknie i śmiesznych, przesadzonych strojów. Mimo to, że ta okolica była całkiem inna niż te z którymi miałam styczność do tej pory, nie uważałam jej za gorsza, była po prostu inna i też miała swoje uroki. Wiedziałam, że w bogatej dzielnicy nigdy bym nie miała okazji wziąć udział w festynie na jaki zabrał mnie książę, nie spotkałam bym się z kramami na ulicy sprzedającymi świeże owoce, każda dzielnica na swój sposób była wyjątkowa.
- Czym się na co dzień zajmujesz? - zapytałam Jacka, w drodze do drukarni, jednocześnie przyglądając się miastu.
- Jak już wiesz, Bar pod śledziem należy do mnie, więc głównie zajmuję się jego prowadzeniem - odpowiedział.
- No tak, ale jakoś nie bardzo wierzę, że taki obskurny bar na siebie zarabia, bez urazy.
- Masz rację, ohydność tego baru to przykrywką mająca zniechęcić kapusiów i faktycznie nie mamy dużo klientów. Czasem dorabiam sobie jeszcze na targu sprzedając beczki z piwem, które zamawiam do baru i łapie się pracy, to tu to tam, by coś zarobić.
- Wydaje się, że wiedziesz spokojny żywot, nie licząc bycia dowódca rebelii - zauważyłam.
- Coś w tym może być, gdyby nie rebelii, chyba bym się zanudził na śmierć w moim życiu, tak przynajmniej mam się na czym skupić i czemu oddać.
Dalszą drogę do drukarni spędziliśmy w milczeniu, choć było to milczenie z rodzaju tych komfortowych. Drukarnia okazała się niedużym zakładem, pełnym maszynach drukarskich, hałasu i młodych pracowników umazanych tuszem. Jack podał jednemu z pracowników kopie dokumentów, które miały iść do druku. Nie trwało długo, zanim zostały włożone w szablon i jakiś czas później trzymaliśmy w rękach gazetę, na której na pierwszej stronie była kopia dokumentów i wielki nagłówek "Król chce nas wszystkich zatruć! Zgodził się na budowę fabryki, która zaoszczędzi nam wszystkim!".
- To na pewno zadziała? - zapytałam Jacka i patrzyłam jak pracownicy pakują stosy gazet, które już za parę godzin miały być na ustach całego królestwa.
- Sama publikacja dokumentów nie wiele da, ale przede wszystkim uświadomi wszystkim mieszkańcom co się dzieję, a ogólnego niezadowolenia i buntu mieszkańców, król nie będzie mógł zignorować, będzie musiał się wycofać z budowy fabryki. To dopiero początek tego wszystkiego, ale duży i znaczący krok w kierunku zwycięstwa.
Jack miał rację, informacje o toksynach jakie będzie produkować fabryka, jeszcze tego samego dnia były na ustach wszystkich. Nie mylił się co do tego jak wielką niechęć do króla wywoła ten fakt, a poprzez publikację dokumentów, nikt nie mógł podważyć wiarygodności i nawet ci którzy popierali budowę, nagle umilkli i obrócili się przeciwko niej. W królestwie wrzało, ludzie byli wściekli, że ich oszukano i potraktowani tak bestialsko. W ramach wyrażenia swojego niezadowolenia, pod pałacem zaczęły się zbierać tłumy protestantów, ludzie stali z transparentami i głośnymi okrzykami wyrażali swoje zdanie.
- Widzę, że się udało - powiedziałam wieczorem do Jacka, mając na myśli poruszenie jakie powstało w królestwie i fakt, że ludzie nie odpuszczą tej sprawy.
- Owszem. Jutro rano odbywa się specjalne zebranie narady i króla, mają zdecydować co z budową fabryki - powiedział Jack, szykując się do spania.
- Chyba, nie są na tyle głupi, żeby mimo wszystko dalej się upierać się przy jej powstaniu.
- Mam nadzieję, choć myślę, że wtedy mieszkańcy stali by się nieobliczalni, nie będą ryzykować. Na to liczę.
Nazajutrz czekaliśmy jak na szpilkach na zakończenie zebrania rady i poznanie werdyktu. Jack z nerwów chodził w kółko po salonie, z racji, że metraż był malutki, ograniczało się to raczej do robienia trzech kroków od ściany do ściany.
W końcu narda się skończyła, a do druku poszły informacje z postanowieniami jakie zostały zawarte. Widziałam jak Jackowi się trzęsły ręce, kiedy kupował gazetę, bojąc się co postanowiła rada i król. Sama czułam jak serce tłucze mi się o żebra i tak bardzo chciałam by wszystkie nasze wysiłki odniosły skutek i nie poszły na marne. Jack od razu zagłębił się w czytaniu, a ja z zniecierpliwieniem czekałam aż przeczyta i mi powie, czy zaniechano planów budowy fabryki. Mimo, że trwało tylko kilkanaście sekund zanim Jack przeczytał artykuł, ciągnęło mi się to w nieskończoność i byłam pewne, że lada moment sama kupie sobie drugą gazetę, by dowiedzieć się o postanowieniach.
- Udało się! Fabryka nie powstanie! Zwycięstwo! - zawołał Jack wyrzucając z radością ręce w górę, nie bacząc na zdziwione spojrzenia ludzi na ulicy.
- Pokaż! - wyrwałam mu gazetę i sama przeleciałam po niej wzrokiem. Czułam jak płuca przepełnia mi radość i ulga.
...rada, w zgodzenie w konsultacją z królem, postanowiłam, że patrząc na nowe, wcześniej nieznane fakty, dotyczące zanieczyszczeń i toksyn produkowanych przez fabrykę szkła, która miała powstać na ziemiach naszego królestwa, jej budowa została zaniechana, a jej plany unieważnione, co skutkuję...
- Naprawdę się udało - wyszeptałam i poczułam jak mimowolnie się uśmiecham. Fabryka nie powstanie, a wraz z nią całe masy toksyn, żadne zanieczyszczenia nie trafią do rzek, byliśmy bezpieczni. - Udało się - powtórzyłam głośniej.
Uśmiech nie schodził Jackowi z twarzy, śmiał się wniebogłosy i dawno nie widziałam tak szczęśliwego człowieka. Tego wieczoru Jack przygotował obfitą i uroczystą ucztę dla rebeliantów, doprawioną kuflami piwa z baru. Do późna w nocy siedzieliśmy nad kuflami z piwem i zajadaliśmy się jedzeniem, śmiejąc się i ciesząc sukcesem jaki udało nam się odnieść. W salce za barem panował wesoły i radosny nastrój, pełne żartów i śmiechu. Poczułam w sercu ulgę, jakby jakiś ciężar został zdjęty z moich barków.
Stosunki w królestwie wśród mieszkańców się uspokoiły. Plan budowy fabryki został rozebrany i sprzątnięty. Król się wycofał i zamieścił publiczne przeprosiny, które jednak na niewielu zrobiły wrażenie i nie wyglądały ani odrobinę szczerze. Ale to było nie ważne, liczyło się, że fabryka nie powstanie.
~~.~~
Dni mijały powoli, spędzałam je głównie w mieście, na przechadzaniu się miedzy uliczkami, poznawaniu dzielnicy, ale też pomagałam barmanowi w Barze pod śledziem. Jack dał mi tam pracę, więc wycierałam stoliki i nosiłam kufle z piwem, zapijaczonym stałym bywalcom. Nie była to praca marzeń, ale w tym momencie nie potrzebowałam wiele więcej.
Pewnego dnia nadszedł mnie niespodziewany gość.
- Melaniu, ktoś do ciebie - powiedział Jack, wchodząc do salonu, który w sumie od jakiegoś czasu stał się bardziej moim pokojem niż salonem. Jack nie miał nic przeciwko, wciąż byłam mile widziana w jego domu.
- Kto? - zapytałam zaskoczona.
- Przedstawiła się jako Audrey powiedziała, że jej twoja znajomą. Twierdzi, że szuka ciebie. Podobno Tracy jej powiedziała, że tu jesteś.
Audrey? Tutaj? Tęskniłam za moją przyjaciółką, lecz pogodziłam się z tym, że nasze drogi się rozeszły, że ona pracowała w zamku, a ja mieszkałam teraz tutaj. Nie spodziewałam, że dane nam będzie się tak szybko zobaczyć.
- Wpuść ją proszę - powiedziałam, czując lekkie zdenerwowanie na myśl na spotkanie z nią.
Audrey niepewnie weszła do pomieszczenia, rozglądając się uważnie. Wydawał się zagubiona. Na jej widok uczucie tęsknoty stało się dużo silniejsze. Nie zmieniła się zbyt wiele, tylko włosy jej nieco urosły, a poza tym to wciąż była ta sama moja Audrey.
- Dobrze cię widzieć - powiedziałam, uśmiechając się niepewnie.
- Ciebie również - poczułam ulgę jak odwzajemniła mój uśmiech.
- Udało ci się, fabryka nie powstała, gratuluję.
- Dziękuję. To było bardzo ryzykowne, ale uważam, że było warto - przerwałam na moment szukając odpowiednich słów. - Tęskniłam za tobą. Bardzo. Wybacz, że tak nagle opuściłam zamek. Ja... - nie wiedziałam co powiedzieć. Audrey nie wiedziała o zdradzie jakiej dopuścił się książę względem mnie, a ja nie wiedziałam jak jej to powiedzieć.
- Ja za tobą też tęskniłam. Wiem czemu zniknęłaś, ale proszę nie rób tego więcej, brakowało mi ciebie.
Poczułam jak moje serce przepełnia się miłością do mojej przyjaciółki. Dopiero teraz poczułam jak bardzo mi jej brakowało. Padłyśmy sobie w ramiona i poczułam się tak bezpiecznie i spokojnie w jej uścisku, jak nie czułam się od dawna.
- Siadaj - zaproponowałam jej miejsce na kanapie. - Herbaty?
Zniknęłam w kuchni robiąc herbatę dla nas obu, po czym z parującymi filiżankami, usiadłam obok niej na kanapie.
- Melaniu, tak mi przykro... - zaczęła Audrey, a ona sama zaczęła wyglądać na szczerze zatroskaną.
- Przykro? Ale dlaczego? - zapytałam marszcząc brwi, nie bardzo rozumiejąc o czym mówi. Dlaczego było jej przykro z mojego powodu? Co się stało?
- Nic nie wiesz...? - Audrey wydawał się zaskoczona.
O czym nie wiedziałam? Co złego się stało? Poczułam jak moje ciało się spina w oczekiwaniu na tragiczne wiadomości. Nieświadomie zacisnęłam mocniej ręce na filiżance z herbatą. Audrey wyciągnęłam z swojej torebki gazetę, jak zauważyłam po dacie, dzisiejsze wydanie. Podała mi ją, więc wzięłam ją trzęsącymi się rękami, bojąc się co w niej przeczytam. Nie musiałam daleko szukać, nagłówek sam się rzucał w oczy.
Ślub księcia Petera Williamsa z księżniczką Violettą Evans
Byłam pewna, że mój świat po raz kolejny się zatrzymał, by zaraz potem ruszyć z ogromną prędkością. Wszystko nagle ucichło, nie wiedziałam czy Audrey coś do mnie mówi, otoczenie się rozmyło i zostały mi tylko przed oczami litery układające się w to jedno boleśnie raniące zdanie. Ślub Petera i Violetty. Książę się żenił. Mimo, że moje serce było już w kawałkach, mogłabym przysiąc, że słyszałam, jak te odłamki zostaną zdeptane, aż nie zostaję z nich nic więcej niż tylko miazga. Pod powiekami zebrały mi się łzy, które uparcie nie chciały wypłynąć, a ręce zacisnęłam an gazecie tak mocno, że całą ją pogniotłam. Nie wierzyłam, że to dzieję się naprawdę.
- Melaniu? - Audrey położyła mi delikatnie rękę na ramieniu, co sprowadziło mnie z powrotem do rzeczywistości. Spojrzałam na nią pustym wzrokiem. Nie wiedziałam czy czuję za dużo, czy nie czuję nic.
- Ja... ja... ja nie wiedziałam - przyznałam, głosem zachrypniętym od podtrzymywanego płaczu.
- Przepraszam, myślałam, że słyszałam, to dlatego przyszłam.
Pokręciłam energicznie głową, jakbym chciała wyrzucić to wszystko ze swojej świadomości.
- Nie miałam pojęcie - wszeptałam.
- Tak strasznie mi przykro - Audrey przyciągnął mnie do siebie, zamykając w uścisku. - To okropne. Nie wyobrażam sobie jak musisz cierpieć. Wiem, że książę Peter był dla ciebie ważny, byłam pewna, że łączy was coś więcej, byłaś taka szczęśliwa i zakochana, nie wierzę, że żeni się teraz z inną. Coś cały ten ślub, jest przecież tylko przykrywka...
- Jaka przykrywka? O co ci chodzi? - zapytałam.
- Podczas pracy w zamku słyszałam, że ślub był planowany dopiero na jesień, ale przez tą całą sprawę z fabryką szkła, król został ośmieszony, stracił na pozycji, nie jest lubiany przez mieszkańców królestwa. Więc by poprawić morale, by odwrócić uwagę ludu od okropieństw, których się dopuścił, postanowił urządzić wielkie królewskie wesele, licząc, że taka wesoła i wspaniała uroczystość, znów mu zjedna poddanych i sprawi, że o wszystkim zapomną.
- To bardzo podobne do króla - przyznałam, nie mając problemu uwierzyć, że za tym ślubem faktycznie stoją ukryte zamiary, ale nawet to nie sprawiało, że ten ślub bolał odrobinę mniej.
Peter miał mieć żonę. I to nie ja miałam być tą żoną, nigdy nawet nie śmiałam mieć na to nadziei, ale fakt, że żenił się właśnie z Violettą, że wykorzystał do tego mnie by to małżeństwo się udało, to raniło jeszcze bardziej. Mimo że pragnęłam sobie wmawiać, że mi na nim nie zależy, pomimo tego, że przez cały czas jaki spędziłam mieszkając u Jacka starałam się wybierać uczucia do księcia i nie rozdrapywać poczucia zdrady, to wszystko wciąż we mnie tkwiło i zamiast maleć z każdym dniem, uczucia te ciągle rosły.
- Mam coś jeszcze - powiedział Audrey, wyciągając z torby jakieś koperty. Dużo kopert. - Nie wiem czy je chcesz, ale pomyślałam, że masz prawo wiedzieć o ich istnieniu.
Na stoliku przede mną leżały ogromny stos białych kopert, a każda z nich była opatrzona ręcznie napisanym moim imieniem.
- Co to? - zapytałam Audrey, po raz kolejny nic nie rozumiejąc.
- Książę Peter każdego dnia przynosi do kuchni nową kopertę z listem do ciebie. Powiedział, że tak nagle zniknęłaś, że on nie wie gdzie jesteś, ale liczy, że my wiemy i że przekażemy ci te listy. I tak każdego dnia przychodzi z nowym listem do ciebie. Zbierałam je, ale są twoje, może będziesz chciała je przeczytać.
Patrzałam nieufanie na stos kopert na stoliku. Po co książę do mnie pisał? Czego on jeszcze ode mnie chciał? Czy nie wykorzystał mnie już doszczętnie w swoich królewskich intrygach? Po co każdego dnia pisał do mnie list? Co było napisane w tych listach?
Nie wiedziałam czy będę miała odwagę przeczytać choćby jeden z tych listów. Miałam świadomość jak wielki ból pewnie mi sprawią, a ja nie wiedziałam czy tego chcę, czy jestem na to gotowa, by czytać co do nie napisał. Listy patrzyły na mnie pytając mnie czy będę miała odwagę je przeczytać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro