Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 40

Pov. Czkawka

Wstałem wraz z pierwszymi promieniami porannego słońca, starając się robić przy tym jak najmniejszy hałas. Przez noc udało mi się trochę ochłonąć i spojrzeć bardziej obiektywnie na niektóre fakty. Jednym z tych spostrzeżeń było to, że im prędzej wstanę, tym mniejsza jest szansa, że ktokolwiek zobaczy w którą stronę zamierzam lecieć, a dzięki temu wyeliminuję szanse śledzenia mnie. Tak więc zmotywowany wstałem, ubrałem się w swój lekki kombinezon, nie zapominając oczywiście o jakiejś broni i najciszej jak tylko potrafiłem, zszedłem po schodach na dół. Doskonale pamiętam, które stopnie najbardziej skrzypią, więc w ich miejscu wytworzyłem malutkie tornado, na które mogłem swobodnie postawić stopę i nie zrobić przy tym żadnego hałasu. Z niemałą dumą, że udało mi się nikogo nie obudzić, wyszedłem niepostrzeżenie z domu i od razu udałem się w stronę areny. Hmm.. uwolniłem jednego smoka, a z tego co pamiętam zostało ich chyba jeszcze dwa.. albo trzy. Nie ważne ile i tak uwolnię wszystkie, a potem pójdę po Szczerbatka i niezauważeni odlecimy. Dziarskim krokiem wszedłem na opustoszałą arenę i od razu zabrałem się do roboty. Otworzyłem pierwsze z brzegu wrota i nie patrząc na znajdującego się tam smoka, natychmiast wyciągnąłem przed siebie prawą dłoń. Po sekundzie poczułem delikatne, aczkolwiek przyjemne mrowienie rozchodzące się od czubków palców, aż po sam łokieć. Nawet mając zamknięte oczy i głowę odwróconą delikatnie w bok, to przez moje powieki przechodziła łagodnie jasna łuna światła. Nie minęła chwila, a ja wiedząc, co zaraz się stanie, wyciągnąłem lewą dłoń w bok i otworzyłem niewielki portal do Mrocznego Wymiaru. Skupiłem się na tym, aby jego moc wsysała duszę demona, bo raz pamiętam, że nie wyszło mi to do końca i parę niskiej klasy demonów przez przypadek udało mi się uwolnić. Niezbyt fajna sprawa, bo do tej pory mam blizny na nogach po tym. Uwolniwszy tego smoka spod władzy zła, powiedziałem mu, aby w spokoju odleciał z tej wyspy i w przyszłości bardziej uważał na siebie. Tak samo postąpiłem z następnymi, jak się okazało dwoma smokami, po czym zdziwiony zauważyłem, że jest już późny poranek. Cholera jasna, tyle czasu mi uciekło. Zniesmaczony tą myślą wyszedłem z areny i udałem się w stronę.. o dziwo otwartej twierdzy. Jak widać moi przyjaciele musieli już wstać i pójść do swoich smoków. Zirytowany tym, że mój plan całkowicie poszedł się jebać, wszedłem do ogromnego pomieszczenia i moim oczom ukazał się słodki widok dwóch wtulonych w siebie Furii.
-Nie mieliśmy serca ich budzić. -powiedziała rozmarzona Hedzia, trzymając na ramieniu pusty kosz po rybach. -Nasze smoki są już najedzone, więc jak się obudzą, to możemy śmiało lecieć.
No nie, tylko nie to! Spojrzałem na nią błagalnie.
-No co, serio myślałeś, że pozwolimy ci samemu lecieć. -szturchnął mnie w ramię Dagur, który pojawił się nie wiadomo skąd. -Stary.. chyba nigdy nie zrozumiesz, że się o ciebie martwimy.
-Ja tylko nie chcę was narażać. -próbowałem wybrnąć jakoś z tego wszystkiego.
W odpowiedzi dostałem tylko cichy śmiech ukochanej, która od razu złapała mnie za rękę i zaciągnęła do stołu, przy którym siedziała już Zoe.
-Śniadania też pewnie nie jadłeś, moja kochana Marudo. -powiedziała ze śmiechem, siadając na drewnianym stole.
-Chciałem.. -nie dane było mi skończyć, bo do naszej rozmowy wtrąciła się dziewczyna Dagura.
-No właśnie problem w tym, że czasami za bardzo chcesz pomagać innym, a zapominasz przy tym o sobie.
Jak gdyby tak trochę bardziej nad tym pomyśleć.. to ma rację. Od zawszę na pierwszym miejscu stawiałem zdrowie bądź życie innych i nie zważałem na to, czy coś mi się stanie. Taki już jestem i nic z tym nie zrobię.
-Masz zbyt dobre serce, Skarbie. -powiedziała Hedzia, łapiąc mnie za rękę.
Pokiwałem głową i chwyciłem mały kawałek chleba, który znajdował się w niewielkim koszyczku na stole. Dziewczyny wdały się w jakąś dyskusję, a ja czekałem tylko, aż Szczerbatek się obudzi i będę mógł niepostrzeżenie odlecieć. W końcu po piętnastu minutach całkowitej nudy moja kochana Nocna Furia wstała i.. polizała na dzień dobry Lumi po mordce? Czy ja o czymś nie wiem?
-Ooo.. jacy oni są słodzcy! -krzyknęła uradowana Zoe patrząc na nich maślanym wzrokiem.
Wywróciłem tylko oczami i wstałem.
-Zbieramy się Szczerbek. -zarządziłem.
-Ale.. ale śniadanie! Dorsze! -zaprzeczył natychmiast i rzucił się w stronę leżących pod drzwiami wejściowymi koszy z rybami.
Wywróciłem oczami i gdy tylko kątem oka spostrzegłem, że Zoe razem z Heatherą są zajęte podziwianiem oraz głaskaniem rozbudzonej już Białej Furii, to od razu podbiegłem do Szczerbatka.
-Stary, musimy się zmywać i to już, bo inaczej to za nami polecą. -szepnąłem do niego błagalnym tonem.
Smok na szczęście zrozumiał i bez ponownych sprzeciwów pozwolił mi wsiąść na swój grzbiet. Najwidoczniej nie był aż tak głodny, tylko łakomstwo na ulubioną rybę przez niego przemawiało. Cichutko wyszliśmy z twierdzy i błyskawicznie wzbiliśmy się w przestworza, uważnie przy tym obserwując, czy przypadkiem ktoś za nami nie leci. Pusto. Z czystym sumieniem polecieliśmy w stronę wczorajszej wyspy, uważnie przy tym obserwując nad wyraz spokojną dziś wodę i szukając statków wroga. Bezskutecznie krążyliśmy już nad oceanem od jakiś czterech godzin, w ciągu których zdążyłem wprowadzić Szczerbatak we wszystkie teorie, jakie przychodziły mi tylko do głowy na myśl o smoczej krwi. Oboje stwierdziliśmy, że opcja z ożywieniem umarłych jest jednocześnie najtrafniejszą i najgorszą opcją ze wszystkich. Dlaczego tylko ona musi pasować do charakteru Drago?! Latalibyśmy i debatowalibyśmy tak kolejne cztery godziny, ale nagle w oddali udało mi się dostrzec jakiś statek.
-Czy to.. aaa! -nie dokończyłem, bo Szczerbatek niespodziewanie przyspieszył, powodując tym, że niemalże wypadłem z siodła. -Zwolnij!
Jednak smok nie zamierzał się mnie wcale słuchać. Widocznie jemu także zależy na dokładniejszym poznaniu planów Drago, a nie tylko na jakiś domysłach. Gdy w końcu udało mi się odzyskać równowagę, zacząłem układać w głowie plan, który to zmieniał się z każdym uderzeniem skrzydeł Nocnej Furii. Przed nami rozpościerał się przerażający widok dziesięciu małych, uzbrojonych statków, które zdaje się broniły płynącego w środku, ogromnego niczym mała wyspa, statku. Byliśmy na tyle blisko, że na jego pokładzie udało mi się zobaczyć dziesiątki rannych smoków, z których to wypływała szkarłatna ciecz. Opętani Łowcy, których o dziwo było bardzo mało i którzy nie zauważyli nawet naszej obecności w spokoju zbierali do małych kubeczków smoczą krew i dolewali do niej jakiejś jasnej substancji.
-Cwaniaki, dzięki temu pewnie im nie skrzepnie. -powiedziałem cicho, przerażony rzezią, którą miałem przed sobą.
-Trzeba coś z tym zrobić. -zaczął panikować Szczerbatek. -I to teraz!
Przytaknąłem mu, wpadając przy tym na chyba najgenialniejszy pomysł w swoim życiu.
-Szczerbatek, musimy się pozbyć tych małych, uzbrojonych statków. -smok obrócił w moją stronę swoją mordkę i spojrzał nic nie rozumiejącym wzrokiem. -Wiem jak to zrobić. Słuchaj, musisz obniżyć swój lot, potem gwałtownie wystrzelić w górę, a następnie zapikować w dół, w stronę statków. Resztę zostaw mi.
Szczerbatek, choć niechętnie, kiwną głową potwierdzając, a na mojej twarzy natychmiast pojawił się cwany uśmieszek. Teraz to dopiero zacznie się prawdziwa zabawa. Mordka posłusznie poleciała lekko w dół, a ja dzięki temu złapałem większy kontakt ze słoną wodą i lekko podnosząc się na siodle, zacząłem wykonywać obiema rękami koliste ruchy nad głową. Woda pod i wokół nas gwałtownie zawirowała, po czym podniosła się do góry, a Nocna Furia jakby już rozumiejąc co zamierzam zrobić, od razu wzniosła się wyżej. Cała woda podtrzymywana przez moją magię również się uniosła, dzięki czemu mogłem zacząć kształtować hektolitry wody w piękne, szpiczaste stożki o średnicy około pięciu metrów. Mając już takich dziesięć, delikatnie ucisnąłem nogami bok smoka, dając mu znak, żeby zaczął pikować w dół, co też niemal natychmiast uczynił. Zadowolony z takiego obrotu sprawy, momentalnie zacząłem zamrażać gigantyczne sople, ustawiając je centralnie w kierunku małych statków.
-Odbijaj! -krzyknąłem, gdy byliśmy bardzo blisko tafli wody.
Wziąłem zamach i szybkim ruchem obu rąk dodałem jeszcze prędkości lecącym soplom, które dosłownie zmiażdżyły wszystkie małe statki wroga. Z dumą wylądowaliśmy na zakrwawionym pokładzie i zaczęliśmy walczyć z Łowcami Smoków.

***

Mamy magiczny początek walki na morzu! I jak się Wam on podobał?
Pod ostatnim rozdziałem padło pytanie, ile jeszcze rozdziałów do końca.. i szczerze Wam powiem, że jesteśmy bliżej finału niż dalej. Tak jak pisałam pod tamtym komentarzem, mam tendencję do rozpisywania się, a jeszcze parę wątków trzeba rozwinąć, więc.. no myślę, że około dziesięciu.. no maks piętnastu rozdziałów i koniec. No chyba, że siądzie mi wola pisania oraz chęci, to szybciej XD
Pozdrawiam i do środy <3



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro