Rozdział 32
Pov. Heathera
Szłam szybkim krokiem w stronę lasu, całkowicie nie przejmując się nachalnymi i momentami bezczelnymi spojrzeniami Wandali. Gówno mnie obchodzi co będą sobie myśleć w tych pustych łbach i tak po tygodniu nas już tutaj nie będzie. Czkawka starał się dotrzymać mi kroku, jednak w pewnym momencie zahaczył nogą o wystający z ziemi i stracił równowagę. Na szczęście Szczerbatek cały czas czuwał i jak tylko zobaczył, że Czkawka nie daje rady, to zasłonił nas skrzydłem, odcinając tym samym od wścibskich spojrzeń.
-Dzięki. -mruknęłam cicho skupiając się na szatynie.
Szybko złapałam za jego rękę, w tym samym czasie delikatnie tupiąc, tak, by z ziemi wyłoniła się niewielka podpora, która uniemożliwi mu upadek. Szybko przełożyłam sobie jego zdrową rękę przez szyję i ponownie ruszyłam w stronę lasu, chowając kawałek skały pod ziemię. Im mniej dowodów, tym lepiej. Szliśmy nadal osłaniani przez Nocną Furię, która co jakiś czas wydawała z siebie gardłowe pomruki.. czyżby ten wredny gad chichotał? Jak gdyby nie patrzeć, to to musi bardzo śmiesznie wyglądać.. niska i szczupła kobieta podtrzymuje wysokiego, umięśnionego faceta.. aww, jestem silna. Z ogromną dumą wymalowaną na twarzy weszłam w o dziwo gęsty las, słysząc tym samym, jak Szczerbatek zabiera swoje skrzydła, odsłaniają nas i uważnie podchodzi z drugiej strony zielonookiego, również chcąc go asekurować.
-Nie jestem aż tak słaby. -powiedział ponuro Czkawka, po czym niemalże potknął się o własne nogi.
Spojrzałam na niego z politowaniem i pokręciłam tylko głową na znak, że nie zamierzam tego komentować. Zwolniłam tempo wiedząc, że tutaj już nic nam nie grozi.. co to za szelest?! Szybko spojrzałam za siebie, ale moim oczom nie ukazało się nic niepokojącego. Mam nadzieję, że to jakaś niegroźna ruda wiewióra, przenosząca jakieś orzeszki z jednego kąta w drugi. Z lekkim wahaniem ruszyłam dalej, nie mówiąc ani słowa o tym wydarzeniu, bo moje myśli zeszły na całkowicie inny tor.
-Too.. -zaczęłam niepewnie. -Co się stało po tym, jak odlecieliście? -zadałam jedno z bardziej nurtujących mnie od ostatnich minut pytań.
Szatyn cicho westchnął i przystanął na chwilę, by złapać głębszy oddech, powodują tym samym pociągnięcie mnie do tyłu. Przez ten nagły ruch całkowicie straciłam równowagę i poleciałam prosto w objęcia narzeczonego.
-Trzymam cię. -zaśmiał się delikatnie zielonooki, jedną ręką podpierając się o pobliskie drzewo, a drugą trzymając mnie w talii. -Za szybko chodzisz, Kochanie. -wymruczał w moją szyję, całując ją. -Dobrze, że we wszystkim nie jesteś taka szybka.
Również się zaśmiałam i już miałam to skomentować, ale nagle mnie olśniło. Ty cwaniaku.. niemal natychmiast spojrzałam na niego poważnie. Tym razem się nie wywiniesz, Haddock.
-Nie unikaj tematu. -odsunęłam się, po czym założyłam ręce na piersiach i spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek.
Czkawka podrapał się jedynie nieśmiało po karku i uciekł wzrokiem gdzieś na pobliskie drzewo. Nie no, zachowuje się gorzej niż dziecko, w końcu to nie mogło być aż takie straszne. Wiem, że się pociął, wiem, że najprawdopodobniej wpadł do wody.. więc nie może tak po prostu powiedzieć tego wszystkiego i zakończyć temat?Już miałam coś powiedzieć, ale na szczęście chłopak mnie uprzedził.
-No polecieliśmy gdzieś.. i ten no.. jakoś tak wyszło.. -powiedział speszony nie patrząc mi nawet w oczy jak to miał w zwyczaju.
-Konkrety. -ucięłam. -Interesują mnie tylko konkrety.
Chłopak w końcu spojrzał na mnie, ale jego oczy nie były już tak jak zawsze wesołe i całkowicie przepełnione miłością.. były zimne, obojętne i nieznacznie ciemniejsze.
-Czuję się coraz gorzej okey?! -warknął na mnie niespodziewanie. -Częściej się złoszczę i chcę coś rozpierdolić. Do tego jeszcze dochodzi ciągłe pragnienie przelania krwi. Zadowolona!
Stałam tak przed nim jak jakiś kołek wbity w ziemię i kompletnie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. To było takie przerażająco szczere, no ale czego się spodziewałam.. przecież sama chciałam konkrety.
-To mnie przerasta Heathera! -mówił to załamany, z niemalże nie widocznymi łzami w oczach. -Nie rozumiesz przez co muszę przechodzić.. a najgorsze, że nie mogę liczyć na nikogo.. nie chcę nikogo narażać.. to..
Nagle usłyszałam jakiś szelest i zza krzaków wyszła Zoe z Dagurem. Wydawali się bardzo zaniepokojeni, a ich rozczochrane włosy, w których to był niejeden liść i patyk mówiły, że już od jakiegoś czasu nas szukali. Spojrzałam na nich z lekkim wahaniem, myśląc, czy nie byłoby lepiej odesłać ich do domu.. w końcu Czkawka może się wstydzić przy takim tłumie to wszystko mówić.
-Wiecie.. to chyba nie najlepszy momen.. -chciałam, aby zawrócili, aby też go nie widzieli w takim stanie, ale było za późno.
-Jeszcze was tu kurwa do kolekcji brakował. -uniósł się bez powodu szatyn. -I co, może zaraz zza tego pierdolonego krzaka wyjdzie mój ociec i chuj wie kto jeszcze?!
Jak na zawołanie zza tego samego krzaka wyszedł Stoik wraz z Astrid. No to chyba czas się ewakuować.
-Kochanie..? Może już pójdziemy, co? -zapytałam błagalnym tonem, nieśmiało łapiąc go za ramię.
Czkawka od razu ją wyszarpał powodując, że moje paznokcie mocno przejechały po jego skórze, zostawiając tam głęboki ślad. Chłopak z wyraźnym zdenerwowaniem ruszył w stronę Stoika, patrząc na niego z nienawiścią. W oczy mi się rzuciło, że jego krok stał się bardziej pewny, cięższy i tak jakby.. złowrogi. Nagle uderzyło we mnie jedno, ale najgorsze ze wszystkich wspomnienie, w którym to opętany człowiek dokładnie takim samym krokiem szedł w moją stronę. O nie.. nie, nie, nie!
-Po jaką cholerę tu szliście, co?! -zapytał z tak dawno niesłyszaną przeze mnie nutą. -Koło chuja wam lata, co się tu będzie działo!
-Czkawka! -krzyknęłam przerażona na narzeczonego.
To był chyba jeden z moich największych życiowych błędów. W moją stronę obrócił się nie mój ukochany, ale jakaś bestia. Czkawka miał w oczach prawdziwy obłęd i szaleństwo, które potęgowały mocno zaczerwienione białka, a na twarzy oraz szyi pojawiło się coraz to więcej czarnych żył.. setki małych, czarnych jak noc żył, które mogły spowodować zawał u niejednej osoby..
-Kochanie, to nadal ty.. -wyszeptałam przerażona, dając dyskretnie zdać Dagurowi, aby zabrał stąd wszystkich.
To były sekundy. Chłopak padł na kolana łapią się za głowę, a z jego ust wyleciał jedynie niemy krzyk. Jego mięśnie były napięte do granic możliwości, co było widać nawet pod cienką koszulką, a pod skórą na szyi i rękach zaczęły pojawiać się coraz to szersze żyły. Po chwili opadł bezwładnie na ziemię. Teoretycznie wiedziałam, że aby odzyskać ukochanego, to trzeba uwolnić tego demona.. ale praktycznie bałam się, że szatyn mu nie podoła i znów go stracę. W moich oczach pojawiły się łzy, które już po chwili bez oporu spływały po moich policzkach.
-Myślisz, że..? -chciał zapytać mnie o coś Dagur, ale w tej chwili Czkawka podniósł się do góry.
Stał do nas obrócony plecami z bezwładnie zwisającymi wzdłuż tułowia rękami. Wyczulona na każdy jego ruch zauważyłam delikatne drgania jego głowy, które świadczyły o tym, że walczył. Walczył, by dać nam czas na ucieczkę..
-Uciekajmy. -powiedziałam przerażona. -Lećcie powiedzieć w wiosce, aby każdy schował się do swojego domu. -poinstruowałam Astrid i Zoe, którzy niemal natychmiast pobiegli we wskazaną przeze mnie stronę.
Dziewczyny bez wahania pobiegły, robiąc przy tym oczywiście zbyt dużo hałasu.. głupie idiotki, jeśli przeżyjemy, to ostro na nie nakrzyczę. Na dźwięk łamanych gałęzi Czkawka zwrócił się w naszą stronę.. a raczej to co zostało z Czkawki. Tylko raz w życiu widziałam go w tym wydaniu.. i nie wspominam tego najlepiej. Złapałam Dagura i Stoika za rękę, cofając się powoli do tyłu tak, by nie robić nagłych ruchów i go nie wystraszyć. Czkawka analizował nas swoim pustymi, całkowicie czerwonymi oczami, wokół których pojawiły się nie setki, a tysiące czarnych żył, chudszych i grubszych. Dodatkowo z jego rąk wychodziła czarna, lekka mgiełka, która musiała być przejawem całkowitego uwolnienia tego demona. Jak dotąd widziałam takie coś tylko w księgach i wolałabym, aby tak zostało.
-Walcz. -szepnęłam cichutko, patrząc w jego oczy, mają nadzieję, że dotrze to do podświadomości Czkawki. -Wierzę w ciebie.
Na moje słowa chłopak zrobił w naszym kierunku tylko jeden krok, ale to wystarczyło, aby przerażony Szczerbatek pędem ruszył w nasza stronę i wsadził nas sobie na grzbiet. Z zabójczą prędkością przemierzaliśmy kolejne metry, aż w końcu pojawiliśmy się w opustoszałej wiosce. Dobrze, że na Zoe zawsze można liczyć.
-Co to na Thora było?! -wrzasnął trzęsący się ze strachu Stoik.
Spojrzałam na niego przelotnie, cały czas uważnie przyglądając się wyjściu z lasu. Ponownie ich złapałam za ręce i zaczęłam ciągnąć w kierunku jedynego, bezpiecznego miejsca w tej wiosce -w kierunku areny.
-W dużym skrócie. -zaczęłam biegnąc w jej kierunku. -Czkawka ma w sobie jednego z najpotężniejszych demonów na świecie, który próbuję przejąc jego ciało, bo Czkawka jest najpotężniejszym magiem na świecie. -powiedziałam na jednym wdechu nawet nie patrząc na jego twarz.
W końcu stanęliśmy na środku tak znanej mi areny. Natychmiast zabarykadowaliśmy jedyne wejście, zapominając o jednym, bardzo ważnym szczególe.
-Nie ładnie tak się ukrywać. -usłyszeliśmy zimny głos tuż nad nami.
Kurwa, przecież on z łatwością przeskoczy przez te kraty!
***
A więc tak, na wstępie powiem, że nie miałam w ogóle za bardzo czasu, żeby napisać ten rozdział (zamieszania ze studiami i wg), dlatego tą akcję z demonem dzielimy na dwa XD Lepszy podział, niż brak rozdziału, pamiętajcie! ^^
Co do rozdziału.. to BAM, zmiana miejsca akcji! Stoik się wszystkiego dowie, koniec tajemnic, może koniec z demonem.. kto wie.
A więc.. do środy!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro