Rozdział 31
Pov. Heathera
Już prawie pięć minut stałam tak wpatrzona w okno w kuchni, przez które widać było niekończącą się wodę morską i bezchmurne niebo. Z utęsknieniem wypatrywałam wśród tego błękitu jednej, czarnej kropki na niebie, która choć na chwilę uspokoiłaby moje od paru godzin zszargane nerwy. Odkąd Dagur powiedział mi, że Czkawka nie tylko od rana, ale ponoć również i przez całą noc nie czuł się najlepiej, to zaczęłam się strasznie o niego martwić. No bo cholera, mógł mnie przecież w nocy obudzić, czy dać jakikolwiek znak.. a nie tak po prostu wyjść i działać na własną rękę. Z jednej strony całkowicie go rozumiem, bo nie chce mnie niepokoić, martwić i w ogóle i szczerze, to nawet sama bym tak zrobiła na jego miejscu.. ale cholera jasna jestem jego narzeczoną i mam całkowite prawo o tym wiedzieć! Może bym mu jakoś pomogła.. ziółka zaparzyła, mocno przytuliła lub walnęła w łeb kamieniem, jeśli by było trzeba. A tak to.. czuję tylko niekończący się strach o jego zdrowie i życie. Przecież nie wiadomo do czego może się posunąć ten demon i jak bardzo już jest potężny. Kurde, zdenerwowałam się. W końcu odwróciłam się tyłem do okna i spojrzałam na niegotowy jeszcze obiad. Ehh.. trzeba się za to wziąć, póki jestem sama w domu. Zmartwiona próbowałam skupić się na odpowiednim przyrządzeniu trzeciego już z rzędu kurczaka, bo poprzednie dwie próby zostały przypalone przez moje zbytnie zapatrzenie się w okno. Gdy już miałam ułożyć przyprawionego kurczaka nad palenisko, usłyszałam potężny huk dochodzący z góry. Wrócił? Tylko czemu tak głośno. Bez wahania rzuciłam niedoszły obiad na podłogę i sprintem pobiegłam w stronę pokoju Czkawki. Dosłownie po kilku sekundach weszłam do środka niczym burza, niemal wyważając drzwi, a to do zobaczyłam było w stanie złamać moje serce na miliony kawałeczków. Blady jak kartka papieru Czkawka leżał na podłodze tuż obok zmachanego Szczerbatka, który sapiąc spoglądał z niepokojem na szatyna. Od razu pobiegłam do niego i ze łzami w oczach dotknęłam z jego zimnej twarzy, odgarniając mu lekko mokre włosy z czoła.
-Już spokojnie, cii. -starałam się uspokoić zarówno smoka jak i siebie. -Co się tam stało? -zapytałam, patrząc na Nocną Furię.
Smok odpowiedział mi pomrukami o różnej tonacji, których za żadne skarby świata nie byłam w stanie rozszyfrować. No super, to się wszystkiego dowiedziałam.. na Odyna, Heathera powstrzymaj chociaż teraz sarkazm! Mój wzrok skakał tylko z Szczerbatka na Czkawkę i z powrotem, próbując ogarnąć to wszystko. Ranny ukochany i powiększająca się plama krwi na podłodze.. o kurwa, tutaj nie ma co ogarniać. Bez większego obrzydzenia złapałam za zakrwawioną rękę narzeczonego i przyjrzałam się jej uważnie. Już gołym okiem widać, że szatyn musiał sam sobie zrobić to paskudztwo, bo rana była nadzwyczaj cienka, dokładnie tak jak jego ostrze. Czkawka jest chyba jedyną osobą na Archipelagu, która potrafi zrobić takie charakterystyczne cudeńka, więc bez większych problemów to rozpoznałam. Szybko podniosłam się do góry i nie zważając na niespokojne spojrzenie Szczerbatka, złapałam leżący nieopodal mojej torby bandaż, którym to owinę jego przedramię. Następnie pobiegłam od razu do łazienki i zgarnęłam ręcznik, mocząc go przy okazji w wodzie. Ponownie jak burza wpadłam do pokoju, lądując na kolanach przy szatynie.
-Skarnie.. w co ty się wpakowałeś.. -szepnęłam cicho i zaczęłam obmywać jego ranę.
Dopiero po zmyciu warstwy zaschniętej krwi, zobaczyłam, że jego skóra w tamtym miejscu jest lekko podrażniona.. tak jakby jeździł po niej jeszcze ostrzem. Ale.. to się nie trzyma kupy. Pokręciłam szybko głowa i zaczęłam dokładnie owijać jego przedramię bandażem, modląc się w duchu, aby Czkawka w końcu się obudził. I do cholery czemu śmierdzi od niego rybami?! Wpadł do wody czy co?
-He.. dzia? -zapytał mnie jakiś słaby głos.
Niemal natychmiast spojrzałam na twarz narzeczonego, która była wykrzywiona w lekkim grymasie bólu.
-Coś ty najlepszego odpierdolił?! -krzyknęłam chyba za głośno, bo usłyszałam nagłe i strasznie ciężki kroki na schodach.
Tym razem przez drzwi wszedł wystraszony do granic możliwości Stoik. Jeszcze tego potrzebowałam.. czemu cały świat postanowił się w tym momencie na mnie uwziąć! Gdy rudowłosy wiking tylko nas zobaczył, jego usta zaczęły się poruszać, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Może to i nawet lepiej, bo nie mam czasu na odpowiadanie na jego głupie pytania. Tak samo jak przez ostatnie dni, postanowiłam go zignorować i skupić się na Czkawce.
-Zawołam Zoe, pomoże ci, bo ty pewnie nie masz aż tyle sil. -stwierdziłam i już miałam wstawać, ale mój ukochany miał inne plany.
Szybko złapała mnie za dłoń, trzymając ją mocno i spojrzał na mnie błagalnie. W jego oczach ujrzałam ból, strach i.. smutek?
-Im mniej osób wie, tym lepie. -szepnął drżącym głosem.
Westchnęłam głośno i ponownie przy nim przysiadłam. Z miłością przejechałam po jego wilgotnych włosach, ignorując ten niesamowity odór i pogłaskałam go po policzku.
-To niby co zamierzasz z tym zrobić? -zapytałam, kładąc sobie ponownie jego głowę na kolanach.
-Nie mam bladego pojęcia.. -sapnął, próbując się podnieść do góry.
Nie wychodziło mu to za dobrze, bo przez sporą ranę nie mógł złapać równowagi. W końcu za trzecim razem mu się to udało i prawie całkowicie przytomny opierał się o siedzącego tuż przy nim Szczerbatka. Machnął ręką w tylko sobie znanym geście, a po sekundzie przy nim pojawiła się kula wody. Spojrzał na mnie przelotnie, po czym z całej siły zerwał bandaż i przyłożył tam świecącą wodę, zaczynając to swoje czary mary. W milczeniu obserwowałam jego poczynania, żałując, że sama nie panuję nad wodą, aż nagle przerwał nam głos Stoika.
-Nie rozumiem.. o co tu w tym wszystkim chodzi? -zapytał całkowicie zdezorientowany, po czym jak gdyby nigdy nic usiadł obok mnie.
Bez żadnego skrępowania patrzył na swojego syna, a raczej na jego zrastającą się w tej chwili ranę. Czy on nie rozumie, że Czkawka nie chce mieć z nim nic wspólnego! Co za uparty człowiek.
-Nie. -odpowiedział mu ponuro Czkawka.
-Kochanie.. -chciałam się go o coś zapytać, ale szatyn jak zwykle mi przerwał.
-Nie kochaniuj mi tutaj. -warknął na mnie. -Wiem co mam robić.
-Wiesz..? Wiesz?! -krzyknęłam na niego wstając. -Co ty kurwa możesz niby wiedzieć?! Przecież nic nie robisz, tylko czekasz, aż to cię zabije!
-A niby co mam robić twoim zdaniem?! -zapytał z nienawiścią w głosie.
-No nie wiem, może zacząć się tego pozbywać! -odpowiedziałam mu równie paskudnym tonem.
Chłopak zawahał się przez chwilę, a przez moją głowę przeszła myśl, że może przesadziłam.. może trochę bardzo. Przecież musi mu być bardzo w tej chwili ciężko.. na Thora, przecież powinnam być jego wsparciem, a nie powodem do kolejnego zmartwienia! Nieprzespana noc, demon, rana.. nie, to dla niego zdecydowanie za dużo.
-Co.. co masz na myśli? -zapytał zdezorientowany, przestając leczyć swoje przedramię.
Przelotnie rzuciłam na nie okiem, stwierdzając, że nie ma nawet najmniejszego śladu po tym, co tam się stało. Moje serduszko lekko się uspokoiło na ten widok, a na twarzy pojawił się nikły uśmiech.
-No.. no wiesz.. -odpowiedziałam lekko zawstydzona swoim uniesieniem. -Pamiętasz, co mówiła Herma i Lori?
Czkawka kiwnął niepewnie głową, by po chwili uderzyć się z całej siły z otwartej dłoni w czoło.
-Nie wierzę.. -szepnął, po czym spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem. -Jejku przepraszam, całkowicie zapomniałem o tym. Przez te wszystkie wydarzenia z ostatnich godzin.. no po prostu wyleciało mi to z głowy. Jak mogłem być takim debilem.. -ostatnie zdanie dodał szeptem, ale chyba nie przewidział, że to usłyszałam.
-Zaraz, zaraz, zaraz. -wtrącił się głośno Stoik. -Wytłumaczcie mi to w końcu.
Spojrzałam na Czkawkę i westchnęłam głośno.
-Czkawka jest po prostu chory.. -wyszeptałam, patrząc w oczy narzeczonemu. -Bardzo chory, ale na szczęście wiemy, co trzeba robić. -puściłam mu oczko. -Nic więcej nie musisz wiedzieć.
-Chodź Heathera, pomożesz mi. -powiedział szatyn, próbując wejść na siodło.
Pokręciłam głową na jego nieudolne próby i lekko wkurzona złapałam chłopaka za ramię, wyprowadzając go na dwór.
-Idziemy na Krucze Urwisko i nie chce słyszeć żadnego słowa sprzeciwu! -powiedziałam gniewnie, ciągnąc go za sobą przez środek wioski.
Nie miałam jednak tej świadomości, że powiedziałam to ciut za głośno i przy osobie, która nie powinna tego słyszeć. Jednak w tamtej chwili liczył się dla mnie tylko Czkawka i to, aby w końcu pozbył się ze swojego ciała tego dziadostwa.
***
A więc mamy wstęp do.. egzorcyzmów XD w sumie można to tak nazwać ;p
Jak myślicie, Stoik pójdzie za nimi? Wszystko się uda? Może ktoś zginie, ktoś zostanie opętany? No bo why not.. zabić Czkawkę i kończymy historię XDDD
Dobra koniec straszenia.. do poniedziałku <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro