rozdział 3
Matthew pov.
-gdyby się coś działo, dzwoń albo pisz, tak? Bede za dwa miesiące, uważaj na siebie!- blondwłosa uśmiechnęła się do mnie
-jeju Sophie, mam już szesnaście lat. Nie matkuj mi tu! Dam sobie rade.- zaśmiałem się. Zielonooka była strasznie opiekuńcza, jeśli chodziło o jaki kolwiek wyjazd beze mnie.
-no ale nie będzie mnie całe osiem tygodni! Przez około sześćdziesiąt dni będziesz sam!- udawała przerażoną, jednak chyba coś jej nie wyszło, bo wyglądała jak martwa foka zabita nożem do masła.
-dobra, dobra jakoś dam radę. Ty lepiej Uważaj i nie nabaw się w tych górach jakiejś kontuzji jak ostatnio.- zaśmiałem się, gdy Sophie przewróciła oczami i cicho westchnęła, żeby po chwili uśmiechnąć się do mnie promiennie.
Oczywiście od razu odwzajemniłem ten szczery uśmiech.
-nadal nie wierze, że tak po prostu w środku semsetru robisz sobie wakacje, dwa miechy w górach...- zaśmiałem się.
Moi rodzice nie pozwalają na jeden dzień nieobecności w szkole, a jej nie będzie aż dwa miesiące! Szok i niedowierzanie! Gdy już pożegnałem się z blondynką, ruszyłem na autobus, żeby dostać się jakoś do placówki szkolnej. Jadąc komunikacją miejską zastanawiałem się nad tym, jak bardzo będzie bez niej nudno. Co jak co, ale już początek października, minął miesiąc szkoły.
Dotarłszy na odpowiedni przystanek, ruszyłem żwawym krokiem do szkoły. Wiatr lekko muskał moją skórę, a niekiedy spadające liście, wirowały wokół mnie. Zaczynała się powoli jesień, czyli moja ulubiona pora roku.
Gdy już przebrałem buty i zostawiłem kurtkę w szatni, ruszyłem do sali lekcyjnej, żeby potem samotnie zasiąść w ławce i czekać na dzwonek rozpoczynający pierwszą lekcję, chemię. Wyjąłem telefon żeby sprawdzić czy Sophie coś napisała. Jak się okazało, było ponad sto wiadomości od niej, no pięknie.
Gdy już ogarnąłem co mi napisała, odpowiedziałem jej krótko i włożyłem telefon do kieszeni.
-gdzie zgubiłeś Sophie?- usłyszałem nad sobą pytanie. Uniosłem głowę by dostrzec piwne tęczówki Chrisa.
wpatrywał się we mnie, jakby chciał przwiercić mnie na wylot, znam to już.
-pojechała z rodzicami w góry na dwa miesiące.- odparłem mu, kładąc głowę na ławce.
-ohhh, czyli będzie nudno, co?
-dokładnie.- akurat w tym byliśmy zgodni.
Odkąd Chris Poznał Sophie, bardzo dużo ze sobą rozmawiali, jednak ja posiadałem dużo więcej informacji na jej temat.
-nie załamuj się tak, wróci przecież.- zaśmiał się, oddalając do swojej ławki. Potem zadzwonił dzwonek i gościu zaczął lekcje. Inne zajęcia minęły mi szybko i udałem się do domu.
~~~
Dzień jak co dzień, wstałem Obudzony przez drażliwy dźwięk telefonu zwiastującego koniec błogiego snu. Musiałem ruszyć tyłek z ciepłego łóżka i ogrnąć się przed wyjściem do szkoły. Ruszyłem w kierunku szafy, żeby zaraz potem wyjąć z niej zwykłe jeansy, jakiś szary T-Shirt oraz bluzę do zasłonięcia ran. Nie było mi zimno, a czasami nawet trochę za ciepło, no ale jakoś musiałem ukryć wszystkie moje cięcia. Gdy już się ubrałem i zjadłem śniadanie, ruszyłem do szkoły.
Przez kilka pierwszych lekcji nic się nie działo. Na przerwie obiadowej stwierdziłem, że udam się do biblioteki, tak po prostu. W środku nie było nikogo oprócz bibliotekarki i kilku nerdów, którzy zacięcie szeptem o czymś dyskutowali.
Udałem się do najbardziej oddalonego i niewidocznego rogu pomieszczenia, biorąc przypadkową książkę psychologiczną o samobójcach. Nie czytałem jej długo, gdyż podszedł do mnie Chris.
-to prawda?- zapytał z groźną miną.
-co?- zmarszczyłem brwi w geście niewiedzy.
-to, że jesteś gejem.- zamurowało mnie. Skąd on to wie?- i nie pytaj skąd to wiem, mam swoich informatorów.
-ummm... A jeśli nawet jestem to co ci do tego?- zapytałem z przypływem chwilowej odwagi.
-o fuj, brzydzę się tobą. Jesteś obrzydliwy! Wiesz, że homoseksualizm to choroba psychiczna? Idź się lecz pizdo.-warknął i odsunął się ode mnie.
-nie prawda! Kłamiesz! Jestem zdrowy, to homofobia jest chorobą!- próbowałem się bronić, jednak on podszedł i mnie uderzył, najpierw w ramie, ale tak, iż upadłem, a potem jeszcze kopnął mnie kilka razy w brzuch.
-nie odzywaj się śmieciu, a jeśli komuś o tym powiesz, to cie zniszcze!
Wyszedł z biblioteki szybkim krokiem, a ja jeszcze chwile leżałem na podłodze. Gdy już się podniosłem i usiadłem na krześle, złapałem się za brzuch. Był cały obolały, cholera.
Co ja mam teraz zrobić? Nie powiem tego nikomu, bo się go boję.
Niech mnie już więcej nie krzywdzi, bo ja mu nic nie zrobiłem! Gdy udało mi się choć trochę pozbierać, poszedłem na ostatnią lekcje, bo na szczęście dziś mieliśmy krócej zajęcia.
Dotarłszy do domu opatrzyłem sobie brzuch i poszedłem się położyć, ale oczywiście zabrałem ze sobą żyletkę. Przyłożyłem ostrze do skóry, uśmiechnąłem się lekko, by zaraz potem przeciąć ją. Lejąca się krew dawała upust moim emocjom, jakoby wypływały razem ze szkarłatną cieczą.
Gdyby Sophie wiedziała, to chyba nie miałbym spokoju do końca życia. Chociaż pewnie nie zostało go sporo.
*połtora miesiąca później*
Znowu to samo. Od progu szkoły codziennie jestem popychany, obrażany, a przez Chrisa bity. Mam nadzieje, że gdy wróci Sophie, wszystko się uspokoi. Podobno Nadzieja matką głupich
-ej homogównie! Ty męska dziwko!- usłyszałem głos Chrisa. Moje oczy zaszkliły się chwilowo, jednak szybko zamrugałem.
Ruszyłem w stronę klasy szybkim krokiem. Czułem na sobie spojrzenie innych, tak jak by chcieli mnie zabić.
Na Każdej lekcji rzucali we mnie karteczkami z groźbami, wyzwiskami i tym podobne, a na przerwach pomiatali mną okropnie. Każdego dnia czułem się jak śmieć i miałem ochotę umrzeć. To wszystko doprowadziło do tego, że miałem już tego dość.
Nic im nie zrobiłem, a oni zachowywali się jakbym zrobił coś niewybaczalnego i muszą mnie torturować.
~~~~~~
889 słów
Nie wiem czy się śmiać czy płakać jeśli chodzi o ten rodział.
~krwawa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro