Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

- Nie wiem czy to zły pomysł, czy bardzo zły - powiedziała Audrey, która szła za mną przez miasto.

- A jednak zgodziłaś się ze mną pójść - zauważyłam.

- Owszem, bo uważam, że to niezmiernie ciekawe i intrygujące i moja ciekawość była silniejsza od rozsądku - przyznała się moja przyjaciółka. Zawsze była ciekawską duszą, która o konsekwencjach myślała dopiero na samym końcu.

Zakończyłyśmy już prace na dziś i szłyśmy oświetlonymi ulicami miasta, bo zaczynało już zmierzchać, przez co na dworze robiło się ciemno. Obie byłyśmy otulone płaszczami z kapturami, które praktycznie zasłaniały całe nasze twarze, co właśnie było celem.

- Jak twoje relacja z księciem? - zapytała niepewnie Audrey. Mimo że rozmawiałyśmy już ze sobą normalnie, a nasze relacje się poprawiły, niektóre tematy wciąż były drażliwe i wiedziałam, że moja przyjaciółka wciąż była sceptycznie nastawiona na moje bliskie stosunki z arystokracką częścią zamku.

- Dobrze. Chyba. Może. Nie wiem? Wszystko jest takie pomieszane - przyznałam z przygnębieniem.

Audrey zaśmiała się pod nosem.

- A jakie chcesz by były moje relacje z księciem? - zapytałam, bo pamiętałam, że na początku sama mnie zachęcała do nawiązania relacji z nim, ale z biegiem czasu zmieniły się jej poglądy.

Audrey westchnęła i przez chwile milczała zanim się odezwała.

- Nie zrozum mnie źle, wiesz że życzę ci jak najlepiej i zawsze będę. Jeśli towarzystwo księcia cię uszczęśliwia, to naprawdę pragnę by tak było, byś ty z nim była, ale pamiętaj, że nie ważne jak długo i jak dobrze będziesz udawała damę dworu, nie będziesz nią, a w arystokracji zawsze znajdzie się ktoś kto będzie pragnął to wykorzystać.

Mimowolnie pomyślałam o Violetcie, która pragnęła mnie usunąć z drogi księcia i gdybym ja sama nie znała jej sekretu, który sprawił, że miałam na nią haka, już dawno wyjawiła by moją prawdziwą tożsamość by się mnie pozbyć. Audrey miała rację. Świat arystokracji był okrutny.

- Po prostu uważaj na siebie - powiedziała moja przyjaciółka.

Uśmiechnęłam się do niej, choć był to ciężki uśmiech, przepełniony zmartwieniem i niepewnością. Cieszyłam się, że mimo wszystko mam ja po swojej stronie.

- Musiałaś się nieźle wkupić w łaski w księcia, że awansował cię na swoją prywatna pokojówkę - powiedziała moja przyjaciółka z psotnym błyskiem w oku.

Poczułam jak moje policzki pokrywa rumieniec, więc miałam nadzieję, że półmrok i kaptur to ukryją.

- Tracy i inne pokojówki nie dają mi o tym zapomnieć, wiecznie mi dokuczając.

- Nie przejmuj się nimi. Są po prostu zazdrosne. W końcu się przyzwyczają i im przejdzie.

Może innym pokojówką w końcu się znudzi, ale Tracy uwielbiała od dawna mi dokuczać, a cała ta sprawa w księciem wywołała w niej jeszcze większe, niewytłumaczone pokłady niechęci do mnie.

Uliczki którymi przemierzałyśmy robiły się coraz bardziej opustoszałe i mroczne. Walało się po nich coraz więcej śmieci, były węższe i bardziej zaniedbane oraz docierało tu coraz mniej światła latarni.

- Jesteś pewna, że to dobra droga? - zapytała z lekkim zaniepokojeniem Audrey.

- Tak - odpowiedziałam, bo okolica zgadzała się z celem do którego zmierzałyśmy.

W końcu skręciłyśmy w nad wyraz wąską oraz ciemną uliczkę i stanęłyśmy przed naszym miejscem docelowym.

- Bar pod śledziem - przeczytała Audrey. - Faktycznie śmierdzi zepsutą rybą.

Musiałam jej przyznać rację, a bar nie wyglądał ani odrobinę zachęcająco. Szyld w kształcie ryby był stary i podniszczony, ledwo się trzymał na swoim miejscu, a z niebieskiej farby zostały tylko resztki. Wokoło było brudno i bardzo śmierdziało.\

- Jesteś pewna? - upewniła się Audrey, bo wiedziała jak ja, że nie będzie później odwrotu.

- Tak, Violetta powiedziała, że to tutaj.

- Rebelianci mają swoją kwaterę w barze śmierdzącym rybą? - zapytała marszcząc nos.

- Najwyraźniej.

Okolica się zgadzała na rebelianckie intrygi, a okropne i śmierdzące miejsce zapewne miało odpędzać i zniechęcać wszystkich, których nie powinno tu być. Podejrzewałam, że nikt z własnej woli nie wszedłby do tak obskurnego miejsca. Sama trzęsłam się z obrzydzenia i ze strachu. No dobra, głównie ze strachu.

Wzięłam głęboki wdech na odwagę i weszłam przez skrzydłowe drzwi do środka, a Audrey za mną. Byłam jej wdzięczna, że postanowiła iść ze mną. Po ostatnich wydarzeniach i tym wszystkim czego się dowiedziałam, odczuwałam potrzebę by z kimś o tym porozmawiać. Peter z oczywistych powodów odpadał, Eleonora, która była moją nową przyjaciółką, też nie wchodziła w grę, bo była arystokratką, a to nieco skomplikowało sprawę, za to wiedziałam, że Audrey na pewno mnie wysłucha i zrozumie, a nawet poprze z czym się nie myliłam, bo kiedy oświadczyłam, że wybieram się do kwatery rebeliantów, postanowiła iść ze mną.

Miałam świadomość, że to co robiłam nie było rozsądne, było wręcz bardzo głupie, bo każde zadawanie się z rebeliantami, posiadanie o nich jakichkolwiek informacji i nie przekazanie ich władzom, groziło aresztowaniem. Ale mimo wszystko byłam tutaj, bo wiedziałam, że budowa fabryki nie może dojść do skutku i trzeba coś zrobić w tym kierunku, nawet jeśli oznaczało to bratanie się z wrogiem. Zresztą nie zamierzam się od razu z nimi zżywać i jednoczyć, chciałam tylko posłuchać co mają do powiedzenia, nic więcej.

Według informacji do Violetty, rebelianci mieli dziś spotkanie organizacyjne na którym omawiali plan działania i inne sprawy organizacyjne. Przyszłam tutaj tylko po to by posłuchać, nie zamierzałam się udzielać czy rzucać w oczy. Niespostrzeżona chciałam tylko się czegoś o nich dowiedzieć, potem wracamy do zamku, jak gdyby nigdy nic i nikt nie wie o naszej obecności tutaj. Taki był plan. Ale jak wszyscy dobrze wiemy, plany mają to do siebie, że nigdy nie idą po naszej myśli.

W środku bra był równie cuchnący i obskurny co z zewnątrz. Był niewielki, raptem kilka ledwo trzymających się stolików i bar, za którym stał masywny barman. W barze było tylko kilka pojedynczych osób, pijaków, dla których nie miało znaczenia w jak paskudnym miejscu się upijają. W tle leciała jakaś stara melodia z zacinającej się płyty. Kiedy weszłyśmy, nawet nikt nie zwrócił na nas uwagi. Jeśli to faktycznie była kwatera rebeliantów, faktycznie kamuflaż był perfekcyjny.

Podeszłyśmy do barmana, który spojrzał na nas lekko nieprzychylnym okiem. Starałam nie dać po sobie poznać, że się wzdrygnęłam i zgrywałam harde spojrzenie.

- Co podać? - zapytał barman, nawet na nas nie patrząc, tylko czyścił szklanki.

- My na spotkanie - powiedziałam cicho nachylając się do niego, by nikt inny nas nie usłyszał. Zresztą tych kilka pojedynczych pijaków miało za dużo promili we krwi, by cokolwiek zrozumieć.

- Jakie spotkanie? - zapytał obojętnie barman, wciąż na nas nie patrząc.

Czy to jednak nie tu? A może było potrzebne jakieś tajne hasło?

- W sprawie fabryki szkła - próbowałam dalej. - Nie potrzebujemy fabryki szkła.

Barman w końcu na nas spojrzał i przestał czyścić szklanki. Przez chwilę nas się przyglądał, jakby oceniał czy nas wtajemniczyć. W końcu wrócił do czyszczenia szklanek, a ja czułam się jakbym uszło ze mnie powietrze. Czyli nie udało się. Już miałam zawrócić do wyjścia, kiedy barman znów się odezwał.

- Drzwi po prawej od baru. Jak wejdziecie, upewnijcie się, że zamknęłyście za sobą drzwi.

Poczułam jak rośnie we mnie ekscytacja i jednocześnie lekki lęk przed tym co się może zaraz wydarzyć. Skinęłam barmanowi głową na podziękowanie i ruszyłyśmy z Audrey do wskazanych drzwi.

Kiedy weszłyśmy do nowego pomieszczenia, okazało się, że ono czystsze i bardziej zadbane, niż bar, który właśnie opuściłyśmy, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że obleśny bar miał odpędzać wszystkich, którzy nie mieli tu trafić. Była to niewielka kwadratowa salka z dużym stołem na środku i sporą ilością krzeseł stojących wokół niego, które teraz zajmowali różni ludzie. Jedni siedzieli, drudzy stali, ale wszyscy tłoczyli się wokół stołu na którym leżały rożne mapy, plany i wykresy. W pomieszczeniu oprócz kilku innych mebli jak komoda, kredens, podniszczonego kominka i paru obrazów, nie było nic więcej.

Zebranie już trwało i jeden z mężczyzn w średnim wieku o satynowej czuprynie właśnie coś omawiał. Stanęłyśmy z tyłu tłumu, starając się nie rzucać w oczy i słuchałyśmy co się dzieję, starając zorientować się w sytuacji.

- To co ostatnio zrobiłeś było bardzo lekkomyślne i ryzykowane - powiedział prowadzący spotkania do jednego z młodszych chłopaków. - Mieliście tylko wtargnąć na teren zamku, by spróbować zdobyć nowe informacje, bez rzucania się w oczy i zostawiania śladów. Z tego co mi się wydaje, malowanie graffiti na murach zamku nie należy do nie rzucania się w oczy - mówił surowym tonem, ale jednocześnie przez jego słowa przebijała się troska o chłopaka.

Chłopak, parę lat młodszy ode mnie, skulił się w sobie na słowa przywódcy. Wyglądało jakby darzył go autorytetem i pouczenie z jego strony było dla chłopaka osobistą porażką.

- Wiem, że pewnie złość i wzburzenie wzięły nad tobą górę, ale to się nie może powtórzyć. Naszym celem nie jest wandalizm, tylko zajmowanie się poważnymi sprawami, które dotyczą nas, mieszkańców królestwa, bezpośrednio.

Mężczyzna mówił stanowczo i był pewny siebie i swojego dnia, co mimowolnie wzbudzało podziw.

- Niszczenie, dewastacja i rozbójnictwo nie jest tym czym się zajmujemy, to by sprawiło, że mieszkańcy źle by na nas patrzyli, nie utożsamiali się z nami i nie chcieli nam pomóc, a my potrzebujemy ich poparcia do walki przeciwko królowi. Chcemy żeby nas lubiono i nam pomagano, więc żadnych więcej wandalizmów, czy to jasne?

Przez salę przebiegł grupowy zgadzający się pomruk. Byłam zdziwiona, że graffiti nie było celowym zabiegiem rebeliantów, lecz wybrykiem dzieciaka, który wychylił się poza zasady rebeliantów. W zamku jest to postrzegany jako celowy i obraźliwy atak na samą głowę państwa, kiedy tak naprawdę nie takie były zamiary.

- Dobrze, przechodzimy dalej. Jakieś nowe informacje? - kontynuował przywódca patrząc na pozostałych, rzeczywiście na nich patrząc, a nie tylko prześlizgując się po nich wzrokiem, jakby znał każdego z nich i liczył się z nich zdaniem.

- Cały czas regularnie utrudniamy pracę przy powstawaniu fabryki - powiedział jakiś starzec. - Napadamy na dostawy, niszczymy sprzęt, podkradamy materiały, ale to nie powstrzyma budowy, tylko ją spowolni i utrudni, dobrze o tym wiesz Jack - zwrócił się do dowódcy, który jak widać nazywał się Jack.

- Na razie to musi wystarczyć - powiedział przywódca. - Na tą chwilę nie mamy żadnych innych sensownych pomysłów i planów - westchnął zrezygnowany, jakby naprawdę próbowali już wszystkiego.

- A jakby po prostu zacząć mówić głośno o tym jak szkodliwa jest fabryka? Podburzyć ludzi? - zasugerowała jakaś kobieta.

- To nic nie da - powiedział Jack. - Nie mamy na to żadnych dowodów, ludzie nam nie uwierzą pod podstawy, a król szybko się nas pozbędzie oskarżając o bezpodstawne zarzuty. Musimy mieć twardą podstawę i dowód na szkodliwość fabryki, tylko wtedy możemy iść na wojnę z królem, domagając się zlikwidowania powstania fabryki.

- Od miesięcy próbujemy zdobyć dowody, ale król mając świadomość, że to mogłoby go obciążyć, dobrze się z wszystkim kryje, a kolejne wyprawy do zamku są zbyt ryzykowne, a nasi informatorzy wewnątrz są bezradni. - powiedział znów starzec.

- Wiem, ale nie możemy się poddawać, musimy dalej próbować - Jack był nieustępliwy.

- A co jeśli mielibyście dokumenty potwierdzające, że fabryka będzie produkować ogromne ilości toksyn? - usłyszałam własny głos.

Sama nie wierzyłam, że się odezwałam, ale to się stało szybciej niż mój mózg to przemyślał. Dużo par oczy odwróciło się do mnie, zawieszając na mnie spojrzenie. Przywódca przyjrzał mi się uważnie i zauważyłam, że jest to wysoki i chudy mężczyzna, może raptem kilka lat starszy ode mnie.

- Takie dokumenty byłyby bezcenne i pozwoliły skutecznie przeciwdziałać królowi - powiedział, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Myślę, że mogłabym zdobyć te dokumenty - sama nie wiedziałam co robiłam, ale ewidentnie naprawdę to powiedziałam, sądząc po poruszeniu jakie zapanowało w około. I to było na tyle jeśli chodzi o nieudzielanie się i nie rzucanie w oczy. Jednak przywódca zachował spokój, nie dał się ponieść emocjom.

- Skąd miałabyś mieć te dokumenty? - zapytał.

- Pracuje w zamku jako pokojówka, wiem, gdzie jest gabinet króla i że takowe dokumenty istnieją - powiedziałam równie opanowanym głosem, starając się być pewna siebie, nawet jak ukryte pod płaszczem ręce, trzęsły mi się z nerwów.

- Jesteś pewna, że chcesz podjąć ryzyko wykradnięcia tych dokumentów? Jeśli cię złapią grozi cię aresztowanie i zapewne dożywocie w więzieniu. Już nie wspominając, że pod żadnym pozorem nie możesz wyjawić im naszej kryjówki - jego ton był śmiertelnie poważny.

Przełknęłam z trudem ślinę, ale nie uciekłam wzrokiem od przywódcy. Jak już się wpakowałam w to wszystko to musiałam być silna i dać radę. Fabryka nie mogła powstać, a ja miałam okazję pomóc w niweczeniu jej planów.

- Znam ryzyko i jestem gotowa je podjąć - powiedziałam.

- Dobrze zatem, liczymy na ciebie i zrobimy wszystko żeby ci pomóc. Witaj wśród rebeliantów, teraz możesz się śmiało nazywać jednym z nich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro