Rozdział 56
Niespodziewanie szybko przeminęła ta noc, co było dla mnie niemałym zaskoczeniem. Zwykle wszystkie się dłużyły, zwłaszcza przez to, że po prostu nie mogłem zasnąć. Tak z resztą było przez ostatnie dni. Mogłem się do tego przyzwyczaić...
Ranek nastał i musieliśmy przygotować się do dalszej drogi, by w końcu odzyskać Yumi z powrotem i (przy okazji) rozprawić się z tym gnojkiem. Większość była już prawie gotowa. Ustaliliśmy, że Lira idzie razem z nami. Połączenie sił na pewno wyjdzie nam na dobre. Cieszę się, że będzie tu ktoś z doświadczeniem o wiele bardziej zbliżonym do Wu.
Może tego po mnie nie widać, ale rozmowa z tą kobietą trochę mi pomogła. Wreszcie ktoś pomógł mi poskładać wszystko do kupy. Nie będę się przejmował tym co się stało, to już przeszłość. Najważniejsze teraz to uratowanie Mistrzyni Blasku Księżyca.
Pozwoliłem sobie ułożyć plan:
1. Skup się na misji.
2. Odzyskaj Yumi (ewentualnie zniszcz wroga z pełną nienawiścią).
3. Wytłumacz jej, jak bardzo ją kochasz, w przeciwnym razie nie będzie chciała cię znać.
Ale i tak miej nadzieję...
- Dobra, myślę, że możemy już ru...- dobrze nie dokończył zdania Lloyd, bo Jay od razu zaczął mówić.
- Muszę skorzystać! I to bardzo, bardzo SZYBKO!- krzyknął rudzielec. Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, chłopak zniknął już daleko za drzewami.
- Zawsze tak jest! Kiedy musimy iść dalej, jemu się nagle przypomina, że chce mu się sikać - skomentował to nieco zdenerwowany Cole.
- Cały Jay - mruknąłem pod nosem.
Gdy chłopak wrócił, w końcu mogliśmy ruszyć w drogę. Wraz z wschodem słońca, temperatura natychmiast się podniosła. Ten dzień był bardziej gorący niż wczorajszy. Było o wiele duszniej i więcej robali latało mi przed twarzą.
W myślach wypowiedziałem już chyba wszystkie przekleństwa na tym świecie. Ta moc ognia było trochę niedopracowana. Gdyby przyzwyczajanie się do zimnego otoczenia miałoby też podobną funkcję tylko, że w takiej sytuacji jak teraz, byłbym na prawdę zadowolony.
Życie jednak nie jest idealne.
- Jak się czujesz, młody Kai'u?- spytała Lira z promiennym uśmiechem.- Czy po wczorajszej rozmowie coś się zmieniło?
A co ja mogłem odpowiedzieć? Prawda, czułem się lepiej niż ostatnio, ale... jakoś wspaniale raczej nie było
- Jest jak jest, życie to życie - odpowiedziałem i wzruszyłem ramionami.
- Przeżywasz to zgodnie ze wszystkimi etapami - Zaśmiała się, a ja popatrzyłem na nią z uniesioną jedną brwią.- Widzisz chłopcze... najpierw odczuwałeś smutek, potem nienawiść do siebie samego, następnie nie umiałeś się z tym pogodzić, po czym chodziłeś przybity. Ciekawe kiedy nastąpi wściekłość.
- Co? To ile jest tych etapów?
- Z jakieś pięć, ale niektórzy przechodzą jedenaście. Na przykład moja córka. Po zerwaniu z chłopakiem okazywała tyle emocji, że zastanawiałam się nad tym czy nie zaprosić pewnego dnia egzorcysty do domu.
- Pani to ma przeżycia - stwierdziłem, a na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Ona zareagowała w podobny sposób.
Tym zdaniem zakończyłem naszą rozmowę. Lira zaczęła iść koło Zane'a, by dowiedzieć się, gdzie dokładnie mieliśmy się kierować.
Ptaki śpiewały rozmaite melodie, a te cholerne muszki wciąż pogarszały moją widoczność. Oprócz tego miałem wrażenie, jakby z minuty na minutę robiło się coraz cieplej, a powietrze gdzieś uciekało.
Nigdy więcej nie wejdę do Dżungli.
Nigdy.
Do głowy wpadł mi pewien pomysł.
Podbiegłem do nindroida i zrównałem nasze kroki tak, że teraz szliśmy ze sobą ramię w ramię.
- Zane, czy mógłbyś zrobić mi, a nawet nam przysługę i może użyczysz całej drużynie swojej mocy lodu?- dałem mu propozycję.
On spojrzał na mnie krzywo.
- O tak! Bracie, weź coś zrób. Topimy się!- najwidoczniej Cole to usłyszał, bo dołączył do tej rozmowy i objął metalowego przyjaciela ramieniem.
Blaszak westchnął i zrobił jakiś ruch ręką. Krótko po tym na nasze głowy leciały drobne, niczym ziarenka piasku płatki śniegu.
Na twarzy każdej osoby zawitał szeroki uśmiech, nawet na mojej. Wreszcie poczułem ulgę. To nie była wielka rzecz, ale sprawiła, że uśmiech sam wkradł się na twarz.
Odetchnąłem głęboko. Przez moc Zane'a powietrze było chłodniejsze niż wcześniej. Mogłem spokojnie oddychać. Gorąc nikomu już nie doskwierał.
Jeszcze kilka minut delektowaliśmy się tym chłodem, dopóki droid nie stanął nagle w środku drogi.
- Co się dzieje, Zane?- spytał go Lloyd, który stał tuż obok niego.
- Jesteśmy blisko, bardzo blisko. Tak blisko, że chyba bliżej już nie można - poinformował nas.- Moje czujniki pokazują, że znajdujemy się w miejscu przebywania robota.
Zaczęliśmy rozglądać się dookoła. Nie było niczego w pobliżu, co mogłoby przykuć naszą uwagę. Usiłowałem znaleźć podobną maszynę do tej, którą widziałem w Ninjago.
Ale nic tam nie było!
- Gdzie to niby jest?!- powiedziałem podniesionym tonem. Cała drużyna ninja patrzyła na mnie uważnie.
- Próbuję to znaleźć. Może to jest jakiś błąd, który...
- Tu nic nie ma!- mrzyknąłem.- Tu nic nie ma!- powtórzyłem, pokazując rękoma całe otoczenie.- Jak mamy znaleźć coś, czego nie widać?! Czy robot jest tutaj? Nie. Dlaczego? Bo go nie widzimy. Bazy pewnie też tu nie ma, bo skoro robota nie widać, to bazy też nie będzie! Czy wy jesteście ślepi?!
- Oho... zaczyna się - szepnęła mojej siostrze na ucho.
- Co takiego?
- Piąty etap - odpowiedziała i znów zaczęła patrzeć w moją stronę.
- Jeżeli bazy nie ma, to jej też nie ma! Nie ocalimy Yumi, bo nie możemy! Chory świat! Chory wróg i chora dżungla... i te głupie muszki, które praktycznie cały czas są przy mojej twarzy!
Nie wytrzymałem i kopnąłem w jeden z większych kamieni. Nie zabolało mnie, to ponieważ... chwila. Dlaczego mnie to nie zabolało?
"Kamień" zapadł się powoli pod ziemię i zniknął.
Odwróciłem zdziwiony głowę w kierunku reszty. Oni wyglądali podobnie.
Ziemia zaczęła lekko drgać. Odszedłem kilka kroków do tyłu, żeby przypadkiem nic mi się nie stało i czekałem na dalszy rozwój wydarzeń. W miejscu, w którym jeszcze niedawno stałem, do góry wysunęło się przejście prowadzące pod ziemię.
Zrobiłem kilka kroków do przodu. To wyglądało na wejście prowadzące do jakichś podziemi. Korytarz , który przez kilka sekund spowijały ciemności, w końcu został oświetlony przez lampy umieszczone na suficie. Wszystko wyglądało dosyć nowocześnie.
- Dlatego czujniki pokazywały, że jesteśmy na miejscu. Baza znajduje się pod ziemią!-Nie wiadomo, kiedy nindroid i reszta ninja znalazła się obok.
- No to chodźmy - zaproponowała Lira i skierowała się do środka białego korytarza.
- Nie wiem, co tam na nas czeka! Tysiąc super żołnierzy czy coś - odezwał się Jay.
- Choćby była tam cała armia, ja idę po Yumi - odparłem i ruszyłem za Mistrzynią Światła Słońca.
Po chwili usłyszałem za mną kroki, co oznaczało, że odważyli się stawić czoło temu, co tam na nas czyhało. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem.
Korytarz nie był wcale taki długi, na jaki mógł się wydawać. Szybko znaleźliśmy się w pomieszczeniu głównym, w którym znajdowali się dwaj strażnicy.
Serio? Dwóch? O, nie, boję się.
Czarnowłosy szybko obezwładnił pierwszego, stojącego przy wejściu, tak, że ten stracił przytomność, a ja miałem zamiar zająć się drugim. Ruszył na mnie, gdy tylko zrobiłem krok w jego stronę. Na moją twarz wpłynął uśmiech pełen pogardy. Będąc na tyle blisko, zadałem mu cios nogą w brzuch. Cofnął się do tyłu, łapiąc się za obolałe miejsce. Wykorzystałem to. Złapałem go za ubranie i przygwoździłem do najbliższej ściany.
- Gdzie są mistrzowie pochłaniania?- zadałem pytanie stanowczym tonem.
Mężczyzna usiłował wyrwać się z uścisku, przez co ja jeszcze bardziej go wzmocniłem.
- Gdzie?- Ponowiłem próbę wydobycia z niego jakichkolwiek informacji na temat ich pobytu.
Ten nadal milczał.
Moja druga dłoń, którą miałem wolną, zapłoneła, gdy zbliżyłem ją do twarzy strażnika.
- Gadaj - wycedziłem.
Ten zaczął się śmiać, czym jeszcze bardziej doprowadził mnie do wściekłości. Już miałem zadać mu ranę, kiedy w końcu zdecydował się mówić.
- Spóźniliście się... nie ma ich - Wziął głęboki wdech.- Dax... już wszystkich zabrał...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro