Rozdział 7
Nie wiedziałam, ile czasu minęło, odkąd Sapphira zniknęła, ale zdążyłam już zesztywnieć z zimna. Jaszczury niewładające ogniem nie lubiły ciepła, jednak nie sądziłam, że zmianę królestwa odczuję tak drastycznie. Miałam na sobie koszulkę z krótkim rękawem, spodnie i trampki, a chłód był tak przejmujący, że przeniknął nawet przez buty, zmieniając moje stopy w bryły lodu. Temperatura musiała oscylować przy minusowych stopniach, bo z moich ust wydobywała się para.
Nikt nie pilnował mojego lochu. Wydawało mi się, że nikt też nie zajmował celi naprzeciwko, ale nie mogłam być pewna, bo nie widziałam tak dobrze w ciemnościach. Poza tym, ktoś mógł ukryć się za ścianą i nawet wytężając wzrok, nie potrafiłabym go dostrzec. Założyłam jednak, że przebywałam w tunelach samotnie. Towarzyszył mi jedynie dźwięk własnego oddechu i nierówne bicie ogarniętego niepokojem serca.
Gdy już zapoznałam się z otoczeniem, pozwoliłam sobie na kilka głębszych oddechów. Musiałam się uspokoić i wymyślić, jak się stąd wydostać. Jeśli udałoby mi się uwolnić, mogłam uciec. Nikt by mnie nie skrzywdził, ani nie zabił. Tylko co dalej? Nie wiedziałam, gdzie się znajdowałam, nie miałam pożywienia i zamarzałam.
Szybko dotarło do mnie, że utknęłam. Tak naprawdę utknęłam. Mogłam się oszukiwać, ile chciałam, lecz byłam pewna, że Sapphira dołożyła wszelkich starań, bym nigdy sama się stąd nie wydostała, szczególnie, że poznała moc kamienia. W tym przypadku nie miałam szans.
Ścisnęłam zawieszkę w kształcie puzzla w dłoni i powstrzymałam łzy. Ames... Chronił mnie w każdy możliwy sposób, który znał. Jakim cudem to się tak skończyło? Wydawało mi się, że zabezpieczyłam się najlepiej, jak mogłam. Nie przystałam na propozycję od razu, nie próbowałam samotnie się z tym zmierzyć, podzieliłam się wątpliwościami z Bokhaidem i nawet stworzyłam z nim plan, w razie gdyby okazało się to oszustwem czy podstępem. W którym momencie wszystko poszło źle?
A co z Dashem? Co z moim bratem? Zażył środek. Czy on... czy on żył?
Złe, bardzo złe przeczucie ścisnęło mi wnętrzności. Nie miałam pojęcia, co stało się z moim bratem, ani co działo się poza ścianami lochu. Równie dobrze Sapphira mogła właśnie walczyć z Amesem, który nie miał mocy. Mogła go szantażować i karmić kłamstwami.
Zamknęłam powieki, wstrzymując oddech i odegnałam negatywne scenariusze. Kiedy zobaczyłam białe plamki i poczułam, że zaraz zemdleję, pozwoliłam z powrotem wypełnić płuca powietrzem. Wstałam, ignorując zesztywniałe od zimna ciało, ściągnęłam naszyjnik, po czym przyjrzałam mu się uważnie. Dostrzegłam ledwo widoczne zapięcie, które chroniło magiczny przedmiot przed światem, ale nie odważyłam się otworzyć zawieszki, za bardzo bojąc się, że przez przypadek go upuszczę i zgubię. Przystawiłam wypełniony malutkimi szmaragdami kawałek złota do ucha i potrząsnęłam. Kamień odbił się od ścianek, wydając cichy, głuchy odgłos.
Nadal nie miałam pojęcia, jakim cudem kamień wielkości mojej dłoni zmieścił się w zawieszce nie większej niż połowa mojego serdecznego palca. Przez myśl przeszło mi, że może Amesowi udało się podzielić kamień na mniejsze kawałki, ale przeczucie podpowiadało, że wtedy straciłby swoje niezwykłe właściwości. Ames musiał znaleźć sposób, by go zmniejszyć.
Sapphira wiedziała o kamieniu zadziwiająco dużo, a z rozmowy z tuneli wynikało, że źródłem jej wiedzy był Casimir. Co Muzyk wiedział o tym przedmiocie, skoro gdy powstał, on sam był zaklęty na dachu? Kim tak naprawdę był ten mężczyzna?
Jeszcze raz przyjrzałam się zawieszce, po czym zapięłam naszyjnik z powrotem na szyi. Jego znikomy ciężar dodał mi otuchy. Czułam, że muszę lepiej zrozumieć moc kamienia i przeanalizowałam w głowie ostatnie wydarzenia. Nie można było mnie skrzywdzić, ale Sapphira dotknęła mojej ręki.
Nagle moją głowę rozjaśnił pomysł. Zerknęłam w stronę krat, a przed oczami pojawiły mi się rozpadające się ściany z ziemi, które powinny mnie zgnieść. Czy to było możliwe...? Cofnęłam się, aż plecami napotkałam przeszkodę. Odepchnęłam się, po czym rozpędziłam na tyle, na ile pozwalała mi ograniczona ilość miejsca i z całym impetem przywaliłam w żelazne pręty.
Odbiłam się od krat i bezwładnie poleciałam na ziemię, na chwilę tracąc kontakt z rzeczywistością. Zamrugałam, walcząc z przyprawiającym o mdłości bólem i zawrotami głowy, a w ustach oprócz metalicznego posmaku poczułam coś niepokojącego. Okręciłam się na bok i splunęłam.
Przeklęłam w duchu, patrząc na ukruszony, jasny kawałek. Przejechałam językiem po górnych zębach i szybko znalazłam miejsce brakującego elementu, który wpatrywał się we mnie z ziemi.
Właśnie zostałam szczerbata.
Opadłam na plecy i zaczęłam się śmiać, ale zaraz jęknęłam. Moja twarz była cholernie obolała, ale oprócz ułamanego zęba, nie wydawało mi się bym poniosła większe szkody. Na szczęście nos pozostał w całości.
Westchnęłam i podniosłam się do pozycji siedzącej. Kraty nie ruszyły się o milimetr. Kamień w tym przypadku nie zadziałał. Dla potwierdzenia swojej teorii wbiłam paznokcie w ramię i po kilku ruchach rozdrapałam skórę. Patrzyłam na krwawe ślady, pojmując, że kamień chronił mnie przed atakiem, ale nie przed samą sobą. Choć nikt nie mógł mnie zranić, ja mogłam wyrządzić sobie krzywdę, więc aby jego moc zadziałała, potrzebowałam kogoś z zewnątrz.
I miałam już plan, jak wykorzystać to na moją korzyść.
Odnosiłam jednak wrażenie, że coś mi umykało. Skoro Sapphira mogła dotknąć mojej ręki, równie dobrze mogła zerwać mi naszyjnik z szyi. Co ją powstrzymywało?
Nie mogła, czy może nie chciała odebrać mi jeszcze kamienia? Może tylko ze mną pogrywała?
Nie zdążyłam zastanowić się nad tym dłużej, ponieważ z daleka usłyszałam echo równomiernych kroków. Moje serce zgubiło rytm. Wycofałam się pod ścianę, objęłam ramionami i czekałam. W duchu liczyłam, że przybył po mnie Ames, ale wiedziałam, że to nie on.
Do lochu podszedł strażnik w szarym uniformie. Tak szybko otworzył i zamknął kraty, że zorientowałam się, co zrobił dopiero, gdy na ziemi zobaczyłam tacę z jedzeniem. Kiedy uniosłam wzrok, już go nie było.
Choć kusiła mnie wizja zjedzenia chleba i jabłka, żeby się rozgrzać, za bardzo bałam się, że jedzenie było zatrute. Nie miałam pojęcia, co planuje Sapphira, ale domyślałam się, że wykorzysta każdą możliwą szansę, by zdobyć kamień i nie zamierzałam tak ryzykować.
Zamiast pożywienia się, zdjęłam naszyjnik i przytrzymując zawieszkę przy nadgarstku, ciasno obwiązałam ją łańcuszkiem, po czym zapięłam. Czułam, że tak owinięty, kamień będzie bezpieczniejszy i trudniej będzie zerwać złoty sznureczek.
Sprawdzałam, czy zapięcie dobrze trzyma, gdy ponownie usłyszałam kroki. Tym razem więcej. Były nierówne i wydawało mi się, że ktoś szura nogami po ziemi. Kto nadchodził? Sapphira? Kolejni strażnicy? Czy może jeszcze ktoś inny?
Szybko uzyskałam odpowiedź na te pytania. Przed moim więzieniem pojawiły się trzy sylwetki. Dwóch strażników trzymało pod pachami nieprzytomną kobietę i zanim zdążyłam mrugnąć, wrzucili ją do lochu. Jęknęła, ale nie poruszyła się, leżąc twarzą na ziemi.
Zamek szczęknął i strażnicy zniknęli. Minęło parę sekund, zanim pojęłam, co się właśnie stało. Zyskałam współwięźnia, a to wcale mi się nie spodobało. Odsunęłam się od kobiety, podejrzewając, że to jakiś podstęp ze strony Sapphiry. Mogła wysłać ją, żeby zdobyła dla niej kamień.
Musiałam uważać.
I przede wszystkim nikomu nie ufać.
Wzrokiem powędrowałam do kobiety. Wyglądała na wysoką, więc zakładałam, że była reptilianinką, chociaż mogłam to potwierdzić dopiero, gdy zobaczę jej oczy. Miała na sobie turkusową tunikę wyszywaną srebrnawym futerkiem, kremową spódnicę z grubego materiału i skórzane buty. Patrząc na jej ubiór, zorientowałam się, że mężczyźni, którzy ją przyprowadzili, nosili inny uniform niż strażnik, który przyniósł mi jedzenie.
Szary uniform oznaczał przynależność do Królestwa Powietrza, zaś niebieska kamizelka i szare spodnie świadczyły o tym, że strażnicy pochodzili z Królestwa Wody. Czyli Sapphira i Phyllon naprawdę ze sobą współpracowali, a to z kolei znaczyło, że istniały trzy możliwości – mogłam znajdować się w Królestwie Wody, Powietrza, bądź na ich granicy.
Moje serce zabiło dziko. Musiałam być gdzieś w okolicach granicy, skoro w tunelach znajdowali się strażnicy pochodzący z dwóch królestw. Musiałam być, prawda? Ta wiedza aktualnie nic mi nie dawała, ale sama świadomość, że wiedziałam, gdzie prawdopodobnie się znajdowałam, w jakimś stopniu mnie uspokajała.
Kobieta poruszyła się, jęknęła i z trudem podniosła się do pozycji siedzącej. Odgarnęła jasne, splątane pukle z twarzy, a ja skupiłam spojrzenie na jej oczach – złotych z pionowymi źrenicami. Reptilianinka. W dodatku uzdrowicielka.
Zaczęła rozglądać się dookoła i kiedy jej wzrok spoczął na mnie, zmarszczyła nos. Zaciągnęła się powietrzem, jakby wąchała, po czym przekrzywiła nieco głowę. Zamrugała. Wyglądała na zdezorientowaną, ale to mogła być tylko gra.
– Jesteś człowiekiem? – spytała, ponownie pociągając nosem.
Nadal nie wiedziałam, dlaczego została zamknięta ze mną w lochu, ale miałam niepokojące przeczucie, że jej obecność tutaj nie była przypadkowa i bałam się, że rozmową chciała uśpić moją czujność.
Skinęłam głową, na co kobieta zmarszczyła brwi, przyglądając mi się uważnie.
– Zamarzasz – oświadczyła. – Jeszcze dwie, może trzy godziny, a na zawsze stracisz czucie w palcach.
Ściągnęła z siebie tunikę i rzuciła mi ją, zostając jedynie w cienkiej bluzce. Lekko mnie tym zaskoczyła. Nie miałam pojęcia, czego się po niej spodziewać, ale podejrzewałam, że właśnie poprzez ten akt dobroci chciała zdobyć moje zaufanie, żeby później łatwiej jej było ukraść kamień. Zamierzałam jednak na tym skorzystać i nie pogardziłam dodatkowym ubraniem.
Zgarnęłam tunikę z ziemi i zatopiłam w jej wyłożonych futrem rękawach skostniałe ręce. Objęłam się ciasno materiałem, pragnąc zachować jak najwięcej ciepła. Chciałam zapytać, czy kobiecie nie będzie jej zimno, ale ugryzłam się w język i zamiast tego spytałam:
– Dlaczego to robisz?
– Jestem uzdrowicielką. – Wzruszyła ramionami. – Pomaganie innym leży w mojej naturze.
Nie zamierzałam jej ufać, chociaż ta wypowiedź wydała mi się prawdziwa. Nie pomagał mi jednak fakt, że kobieta w jakiś niezrozumiały sposób strasznie przypominała Minevrę. Nie chodziło o identyczne tęczówki, czy to, że obie były uzdrowicielkami. W siedzącej niedaleko osobie było coś ciepłego, serdecznego, podobnie jak u mojej przyjaciółki.
I nie sądziłam, że to był przypadek.
– Dzięki – wymamrotałam.
Posłała mi słaby uśmiech.
– Jestem Bluebell, a ty?
Przez chwilę milczałam niepewna, czy chciałam z nią rozmawiać, lecz ostatecznie mruknęłam:
– Souline.
– Też masz nietypowe imię. – Jej uśmiech się poszerzył, ale gdy tylko skinęłam głową, zniknął z jej twarzy. Nie dałam się podejść próbie zaprzyjaźnienia się.
– Wiesz, gdzie jesteśmy? – zapytałam.
Bluebell spojrzała na mnie ze skonsternowaniem w złotych oczach.
– Och, nie wyczułam, że jesteś niewidoma.
– Co?
Zamrugała, wyglądając na coraz bardziej skonfundowaną i zdezorientowaną.
– Ludzie mają aż tak słaby wzrok? – mruknęła pod nosem, po czym, już głośniej, zwróciła się do mnie: – Nie widzisz, że jesteśmy w lochu?
Zacisnęłam usta, powstrzymując śmiech. Zaraz jednak przygarbiłam się i schowałam dłonie pod pachy. Bluebell naprawdę przypominała mi Minevrę.
– Chodziło mi o to, czy wiesz, gdzie nas zamknięto – wyjaśniłam. – Jakąś przybliżoną lokalizację, cokolwiek, co pomogłoby się zorientować, w którym królestwie się znajdujemy.
– Och – zaśmiała się z zakłopotaniem. – Wybacz, chyba jeszcze nie doszłam do siebie po pojmaniu przez strażników. Ich brutalność zawsze wytrąca mnie z równowagi. – Zamilkła, wracając na moment do wspomnień, przez co zaczęłam się zastanawiać, co jej się przytrafiło. – Wydaje mi się, że nie przebywamy w żadnym królestwie. Przynajmniej nie tak konkretnie.
– To znaczy?
– Ostatnio, w barze, usłyszałam od pijanych strażników, że Phyllon stworzył nową sieć tuneli rozsianych pod Podziemiem do użytku w trakcie wojny. Miało być tam miejsce dla armii, uzdrowicieli i więźniów. Sądziłam, że to tylko plotki, bo nie dostaliśmy żadnych wytycznych, nawet nie wierzyłam, że może wybuchnąć wojna, ale im dłużej nad tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że tkwimy w jednym z tych tuneli. Wierz mi, nasz loch zupełnie nie przypomina tego w Królestwie Wody, w którym ostatnio mnie zamknęli. – Pokręciła głową, śmiejąc się z goryczą.
Nie spodobały mi się jej słowa tak bardzo, że rozbolał mnie brzuch. Przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej, położyłam brodę na kolanach i spytałam:
– Pochodzisz z Królestwa Wody?
Przytaknęła i tym razem to ona zadała pytanie:
– Jesteś w Podziemiu już jakiś czas, prawda?
Wyprostowałam się nieznacznie, zachowując czujność.
– Skąd wiesz?
– Wyczuwam zmianę w twoim wnętrzu związaną ze skutkami zbyt długiego przebywania w obecności reptilian – wytłumaczyła. – Poza tym, dużo się mówi o tym, że władca Królestwa Ognia przetrzymuje u siebie człowieka, więc dodałam dwa do dwóch. – Przekrzywiła głowę. – Zastanawiam się tylko, jak wylądowałaś tutaj, w lochu.
Westchnęłam. Też się nad tym zastanawiałam.
– Zostałam porwana – odparłam zdawkowo.
– Przez kogo?
– Sapphirę – mruknęłam.
Bluebell podrapała się po głowie.
– W takim razie co ja tu robię?
– Co masz na myśli?
– Zostałam pojmana za popełnienie konkretnej zbrodni. Nie rozumiem, dlaczego wrzucili nas do jednej celi, bo zazwyczaj więźniowie są łączeni na podstawie ich przewinień. Złodziej ze złodziejem. Morderca z mordercą. Nie mogłaś dopuścić się tego, co ja, podejrzewam, że porwali cię ze względu na króla Ognia, dlatego naprawdę nie wiem, dlaczego jesteśmy tu razem.
Ja również tego nie wiedziałam, więc skupiłam się na innej rzeczy:
– Za co cię zamknęli?
Bluebell przetarła twarz dłońmi. Wydawała się zrezygnowana, gdy oznajmiła:
– Uzdrowiłam dziecko szaraka i nie pobrałam opłaty.
Coś w tonie jej głosu i poprzednie wypowiedzi kazały mi spytać:
– Często to robiłaś?
– Tak – odpowiedziała natychmiast. – Tak często jak było to możliwe.
– Dlaczego?
– Bo kij Phyllonowi w dupę. Nienawidzę tego gościa, odkąd stałam się uzdrowicielką. Mam nadzieję, że niedługo zdechnie, a władzę przejmie jego syn bądź Lagina i zmienią ten chory nakaz pobierania opłaty za leczenie. Jak mogę odmówić komuś pomocy ze względu na brak pieniędzy? – prychnęła. – Przecież to okrutne.
Moja sympatia do Bluebell rosła z każdą sekundą i cholernie mnie to martwiło. Im dłużej z nią rozmawiałam, tym większe odnosiłam wrażenie, że z Minevrą stało się coś niedobrego. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale tak właśnie czułam.
Nagle Bluebell błyskawicznym ruchem wyciągnęła rękę w moją stronę. Wzdrygnęłam się i wcisnęłam plecy w ścianę. Uzdrowicielka zamarła, po czym opuściła rękę i położyła dłonie na kolanach.
– Wybacz – powiedziała. – To był automatyczny odruch. Wyczułam, że za jakieś dziesięć minut dostaniesz okres i chciałam się upewnić.
Mina mi zrzedła.
– Co?
– Boli cię brzuch, prawda?
Popatrzyłam na nią w szoku. Myślałam, że kłucie w podbrzuszu było reakcją na stres, ale Bluebell miała rację. Zwykły ból brzucha różnił się od okresowego, który właśnie odczuwałam.
– Mogę go zatrzymać, jeśli chcesz – zaproponowała i zaraz dodała: – Oczywiście, jeśli się mnie nie boisz.
– Zatrzymać? – Uniosłam brew.
– Tak. – Skinęła głową. – Nie jest to zdrowe i nie powinno się zbyt często ingerować w naturę, ale jestem kobietą i nie chciałabym krwawić w lochu bez żadnych dostępnych środków menstruacyjnych. Po prostu przesunę cykl, nic strasznego.
Zastanowiłam się, czy nie padam ofiarą podstępu, ale wizja okresu w celi jedynie z wiadrem na nieczystości naprawdę do mnie nie przemawiała. Kamień trzymałam schowany pod tuniką, a dzięki niemu Bluebell nie mogła wyrządzić mi krzywdy.
Mogłam też przy okazji sprawdzić swoją teorię o mocy działania magicznego przedmiotu.
– Okej – powiedziałam w końcu.
Bluebell powoli zbliżyła się, a ja odrzuciłam wszelkie uczucia względem niej i udawałam, że wcale nie było miło z jej strony, że nie chciała mnie przestraszyć. Kiedy znalazła się naprzeciwko, zmieniłam pozycję i usiadłam z nogami skrzyżowanymi w kostkach. Zaczęłam się stresować, moje serce zabiło szaleńczo w piersi.
Uzdrowicielka spojrzała na mnie z niepewnym uśmiechem i wskazała na mój brzuch.
– Mogę?
Chwila prawdy, pomyślałam i przytaknęłam, a ona bez żadnego problemu przyłożyła delikatne dłonie do bolącej części ciała. Kamień pozwolił jej mnie dotknąć.
– Poczujesz lekkie ukłucie i to tyle – oznajmiła, zamykając oczy.
– Nie boję się.
– Świetnie – szepnęła, a na jej twarz wypłynęło skupienie.
Przez moment nic się nie działo i spięłam się, sądząc, że popełniłam błąd i to był jednak podstęp, gdy mrok lochu rozświetliła znikoma, złota poświata mocy uzdrowicielki. Odniosłam wrażenie, jakby ktoś wbił mi stos szpilek w podbrzusze, ale uczucie minęło w ciągu sekundy i ból całkowicie zniknął.
Bluebell na powrót uniosła powieki, zdejmując ręce z mojego ciała.
– Dzię... – zaczęłam, lecz nie dane mi było dokończyć, ponieważ palce uzdrowicielki niespodziewanie znalazły się w moich ustach.
Wyrwałam się do tyłu, uderzając głową w ścianę. Popatrzyłam na Bluebell szeroko otwartymi oczami.
– Co to, do cholery, było?!
– Nie masz zęba?!
Zamrugałam, czując wypływający na policzki rumieniec i mruknęłam:
– Ukruszył mi się.
– Pokaż.
– To nic takiego...
– Naprawię ci go – wtrąciła się. – Skoro już i tak siedzimy bezużytecznie w lochu, to przynajmniej się na coś przydam. No, dalej.
Bluebell wpatrywała się we mnie z oczekiwaniem. Podejrzewałam, że nie odpuści, a ja chciałam, żeby moje uzębienie wróciło do normalności, więc otworzyłam usta i pozwoliłam uzdrowicielce działać.
W tej samej chwili, w której ujrzałam blask leczniczej mocy, przypomniałam sobie słowa Sapphiry z tunelu. Myśli. Bluebell nie chciała mnie skrzywdzić, jedynie pomóc z zębem, dlatego mogła mnie tak... inwazyjnie dotknąć. Kamień musiał wyczuwać intencje danej osoby.
Czyli tak Sapphira obeszła moc kamienia. Myślami.
– No. – Bluebell otrzepała ręce i uśmiechnęła się. – Jak nowy.
Rzeczywiście, kiedy dotknęłam językiem miejsca, w którym brakowało części zęba, odnalazłam cały.
– Dziękuję.
– Nie ma sprawy. – Machnęła dłonią. – Wiesz, to...
Przestałam jej słuchać, zbyt zajęta tornadem myśli w mojej głowie. Skoro Sapphira mogła z łatwością mnie dotknąć, to dlaczego nie przejęła jeszcze kamienia? Co ją powstrzymało przed zerwaniem naszyjnika?
Mój wzrok padł na uzdrowicielkę i szybko stwierdziłam, że powinnam zaryzykować. Musiałam poznać działanie kamienia. Musiałam wiedzieć, na czym stoję, bo niewiedza była tylko kolejnym minusem w moim położeniu.
– Bluebell? – odezwałam się, przerywając jej potok słów.
Zamilkła i brzmiała na szczerze zaniepokojoną, gdy zapytała:
– Coś nie tak?
– Mam dziwaczną prośbę.
Zmarszczyła brwi.
– Jaką?
Podwinęłam rękaw tuniki i pokazałam owinięty wokół nadgarstka naszyjnik.
– Zabierz mi tę zawieszkę.
Jej ręka wystrzeliła tak szybko, że moje serce stanęło. Już miałam przekląć się w myślach i zacząć walczyć przekonana, że Bluebell została wysłana, by ukraść kamień i właśnie podałam go jej jak na tacy, ale uzdrowicielka nawet nie zbliżyła się do dotknięcia go. Złote światło odrzuciło ją na przeciwległą ścianę, a zawieszka mrugnęła słabym blaskiem.
Kobieta podniosła się z widocznym trudem.
– Co... co to było? – wychrypiała.
Czyżby kamień wyczuł ten ruch jako atak? Czy może Bluebell miała złe myśli? Chciałam dać sobie spokój, ale czyste niedowierzanie widoczne na twarzy uzdrowicielki sprawiło, że powiedziałam:
– Spróbuj inaczej. Wyobraź sobie, że po prostu chcesz musnąć szmaragdy i zobaczyć, czy są tak gładkie, na jakie wyglądają.
Bluebell uniosła brew zupełnie nieprzekonana moim pomysłem.
– Nie chcesz mnie zabić, co?
– Nie, to nie zrobi ci krzywdy. – Chyba, dodałam w myślach.
Bluebell wolnym krokiem podeszła do mnie i usiadła po turecku na ziemi. Przyjrzała się zawieszce, po czym przeniosła wzrok na mnie.
– Co to jest?
– Po prostu spróbuj dotknąć szmaragdów – powiedziałam, ignorując pytanie. – Proszę.
W jej oczach pojawiła się nuta niepewności, ale westchnęła i uniosła dłoń do złota uformowanego na kształt puzzla. Z boleśnie obijającym się o żebra sercem obserwowałam, jak smukłe palce zbliżają się do zawieszki. Strużka potu spłynęła mi po plecach, gdy został milimetr przestrzeni. Pragnęłam zacisnąć powieki, nie chcąc być świadkiem przejęcia kamienia, kiedy dłoń Bluebell się zatrzymała, a szmaragdy błysnęły.
– Nie mogę dotknąć – stwierdziła.
– Spróbuj jeszcze raz – szepnęłam natychmiast, nie mogąc uwierzyć, że dzieje się to naprawdę.
Bluebell posłała mi sceptyczne spojrzenie, ale spróbowała ponownie. I tak jak za pierwszym razem nie była w stanie nawet musnąć zawieszki. Jej palce zatrzymywały się tuż przed.
– Naprawdę nie mogę – oznajmiła po trzecim razie. – Blokuje mnie jakaś niewidzialna granica.
Patrzyłam na nią, a najróżniejsze emocje przepływały moimi żyłami. Nie mogła. Bluebell nie mogła odebrać mi kamienia.
Na moją twarz powoli wypłynął szeroki uśmiech, napinając mi policzki do granic możliwości.
Nikt nie mógł zabrać mi kamienia. Dopóki dobrowolnie go nie oddam, nikt nie mógł mi go odebrać.
Ja i kamień byliśmy nietykalni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro