Rozdział 4
Stał w znajomym pomieszczeniu, w którym odbył niezliczoną ilość narad, ale nigdy nie czuł tak wielkiej pustki jak w tym momencie. Brakowało mu jej. Brakowało mu jej obecności, która niczym słońce wypełniała każdą przestrzeń.
Ale słońce zostało zabrane, a przestrzeń wypełniły cienie.
Jej zniknięcie odczuwał zupełnie inaczej, niż kiedy zwrócił ją na Powierzchnię. Wtedy wróciła do rodziny i choć potwornie za nią tęsknił, a każda myśl o niej sprawiała ból, odbierał to z pewnego rodzaju ulgą, bo wiedział, że nie groziło jej niebezpieczeństwo związane z jego gatunkiem. Przynajmniej do czasu. Teraz przyjąłby na siebie cały ból świata, by znów była bezpieczna. Znał Sapphirę. Znał jej metody. Wiedział, że Souline jest silna, ale...
Odegnał złe myśli. Znajdzie ją. Znajdzie ją, zanim wydarzy się coś złego. Nie mógł jej znowu zawieść. Obiecał, ze będzie ją chronił. Obiecał, że nie pozwoli jej skrzywdzić.
I zamierzał tej obietnicy dotrzymać, choćby miał przy tym wywrócić świat do góry nogami.
Pstryknął palcami, zmieniając ubranie. Eleganckie koszula i spodnie przemieniły się w czarny strój do walki. Skórzany materiał z reptiliańskich łusek połączony ze złotem idealnie przylegał do muskularnego ciała i nadał Amesowi naprawdę przerażający wygląd. Zawsze uważano go potwora. Nadszedł czas pokazać, że naprawdę nim jest.
Geber wyszedł z portalu i wręczył królowi stworzone dla niego miecze. Broń idealną, śmiercionośną. Misternie rzeźbione rękojeści wpasowały się do jego dłoni, a złote ostrza błysnęły zabójczo, gdy magią przytroczył je do pleców.
– Zostały im dwie minuty, by się zjawić – stwierdził ze spokojem król.
– Przybędą – zapewnił Geber. – Zrozumieli twój przekaz, Wasza Wysokość.
Nagle do sali wpadła zdyszana Bahar. Spojrzała na Amesa z paniką w oczach.
– Nie chcą walczyć – wykrztusiła. – Nie chcą rozpoczynać wojny.
Obok niej pojawiło się przejście portalu, z którego wyłonił się Elias.
– Zajmę się tym – oznajmił, po czym spojrzał na Gebera, a następnie na Bahar. – Zostawcie nas samych.
Ames ledwo zachował spokój.
– Wiem, że chcesz się zemścić, ale naprawdę nie mam teraz czasu na twoje...
– Przepraszam.
Ames zesztywniał, a strażniczka i doradca, słysząc to jedno słowo, natychmiast wyszli z sali.
– Słucham?
– Byłeś moim przyjacielem – powiedział zamaskowany, podchodząc do króla. – Zrobiłeś dla mnie tak wiele, a ja w jednym momencie o wszystkim zapomniałem. Powinienem dociekać prawdy. Chyba byłem tak bardzo zraniony, że musiałem zwalić na kogoś winę, by przeżyć jej stratę. – Odetchnął drżąco. – Ostatnio zacząłem pojmować, w jakiej obłudzie żyłem. Daj mi spróbować to naprawić.
Ames nie spodziewał się usłyszeć takiej wypowiedzi z ust osoby, która przez tyle lat pragnęła jego cierpienia, ale co zaskoczyło go jeszcze bardziej, wyczuł w nim szczerość. Skinął więc głową, a gdy Elias zniknął, drzwi sali otworzyły się i weszli do niej Mistrzowie Mądrości.
***
Minevra wpatrywała się w dwóch nieprzytomnych mężczyzn, których nigdy nie powinna pokochać. Powinna skupić się na swoim zadaniu. Powinna leczyć i dowiedzieć się, dlaczego energia Bokhaida zmalała tak bardzo, że był bliski śmierci. Powinna zrobić wszystko, by pomóc znaleźć Souline.
A ona stała i patrzyła, gdy pozostali uzdrowiciele pochylali się nad bezwładnymi ciałami z jej rozkazu. Nie rozumiała swoich uczuć i odnosiła wrażenie, że jeśli skupi się na jednym z mężczyzn, będzie to równoznaczne z dokonaniem wyboru. Czy kochała któregoś z nich mocniej? Czy może kochała ich tak samo? Czy było to w ogóle możliwe?
– Minevro!
Celia, jej druga ręka, wrzasnęła na nią tak głośno, że uzdrowicielka się wzdrygnęła. Nie była jednak zdolna się poruszyć. Wyczuwała ból w obydwu ciałach. Słyszała słabe bicie serc – jedno naprawione jeszcze nie tak dawno temu przez Amesa, drugie próbujące przetrwać zmianę w nieśmiertelność.
Ames kazał jej się skupić na Bokhaidzie, ale energia strażnika powoli się zwiększała, zaś leżącego obok niego chłopaka o prawie identycznym kolorze włosów i oczu, coraz bardziej umykała. Domyślała się, że choć się przemienił, ludzkie ciało mogło odrzucić tak wiele zmian i widząc, jak z każdą sekundą jego obraz coraz bardziej zanika, zrozumiała, że to prawda.
Nagle energia strażnika drastycznie spadła.
– Tracimy go! – oświadczył Bento.
– Człowieka też – mruknęła zrezygnowana Celia. – Jego nowe serce się poddaje. Nie wytrzyma tego, mimo że dodaję mu energii. Przemiana to zbyt dużo dla tak słabej istoty.
Pierś Minevry ścisnęła się paniką i w końcu zrozumiała. Nienawidziła tego, że dopiero gdy oboje byli na skraju śmierci, uzmysłowiła sobie, że miłość, jaką ich darzyła, różniła się. Nienawidziła tego, że pojęła to tak późno.
Minevra zamknęła oczy i skupiła się na uzdrawiających drganiach w swoim wnętrzu. Sięgnęła do źródła, do samego środka, wydobywając każdy okruch mocy, którą władała. Wiedziała, co to oznaczało. Wiedziała, że to ostateczność, na którą prawie żaden uzdrowiciel się nie decydował. Finalne poświęcenie.
Zacisnęła zęby, z trudem utrzymując w sobie tak wiele leczniczego światła. Czekała, zbierając go więcej, aż nie pozostało nic do wykorzystania.
Kiedy poczuła, że już dłużej nie wytrzyma i moc rozerwie ją od środka, pozwoliła jej wypłynąć. Z cichym, bolesnym jękiem upadła na kolana, a złote światło wyrwało się do przodu i zatopiło w blasku nieprzytomnych mężczyzn.
Wysuszone ciało uzdrowicielki z głuchym, pustym dźwiękiem uderzyło w posadzkę.
***
Elias wiedział, dlaczego żołnierze nie chcieli walczyć. Sądzili, że Ames wywołując wojnę, sprowadzi na nich nieszczęście. Klęskę. Wojna jednak i tak miała wybuchnąć, a lepiej było zyskać przewagę już na samym początku, szczególnie, że stawka toczyła się nie tylko o wybrankę Amesa, ale także o przedmiot o mocy tak ogromnej, by zmienić Podziemie nieodwracalnie – na dobre, bądź na złe. A Elias zdecydowanie skłaniał się ku pierwszej opcji i w głębi serca czuł, że mieszkańcy Królestwa Ognia także.
To nie był pierwszy raz, kiedy stawał przed tłumem zbuntowanych bądź przerażonych wojowników. Był generałem i z wieloma z nich toczył bitwy ramię w ramię, które najczęściej wygrywali. Władał żołnierzami i odziedziczył po rodzicach pewną bardzo przydatną cechę, z której niezbyt lubił korzystać.
Przeszedł przez taras widokowy i stanął przy balustradzie, obrzucając wzrokiem tysiące żołnierzy zebranych tuż za zamkiem. Widział tysiące mężczyzn i kobiet w zbrojach, którzy dzierżyli moc i broń i wiedział, że musi ich do siebie przekonać.
Za zamaskowanym znajdowała się strażniczka z mocą powietrza, która miała dodać siły jego głosowi i sprawić, by usłyszał go każdy.
– Poznałem kiedyś pewną ludzką dziewczynę – powiedział głośno, a strażniczka uniosła ręce. Jego słowa poniósł wiatr, wirując między żołnierzami. – Była porywcza, narwana, wręcz szalona i w moim mniemaniu za bardzo kierowała się uczuciami. Ale była też szlachetna, empatyczna, miłosierna i zdeterminowana. Nigdy nie widziałem, żeby się poddała. Owszem, miała chwile słabości, ale kto z nas nie ma?
Tłum słuchał jak zahipnotyzowany. Elias pochwycił ich uwagę i przemawiał dalej:
– Znacie moją historię. Wiecie, że przez króla Amiasa zginęła moja wybranka. Wiecie, że przez to nienawidziłem go przez piętnaście lat. – Zrobił pauzę, po czym wziął głęboki oddech i przyznał się do haniebnego czynu. – Dlatego właśnie próbowałem zabić Souline, by się na nim zemścić. I zrobiłbym to, gdyby król nie przyszedł jej na ratunek, bo nie zamierzałem się zatrzymywać. A Souline doskonale zdawała sobie z tego sprawę. I wiecie, co zrobiła? – Strażnicy patrzyli na niego, w przejmującej ciszy czekając na kolejne słowa. – Wybaczyła mi. Mogła chcieć się zemścić, mogła chcieć mojej śmierci. A ona nie dość, że mi wybaczyła, to jeszcze nie wykorzystała szansy, by mnie zranić. Nie spojrzała na moją bliznę, gdy nie nosiłem maski, ponieważ poznała powód, dla którego ją ukrywam.
Przerwał, dając im czas na przyswojenie informacji. Wiedział, że zaczyna do nich docierać. Czuł, jak zmienia się ich energia i rozpoznał charakterystyczne mrowienie porozumienia, które pojawiało się w coraz większej ilości dusz.
– A to nie wszystko – odezwał się gromkim głosem. – Souline to dziewczyna, która nie zastanawiając się ani sekundy, rzuciła się do walki, by ochronić Cecylię przed znęcającym się nad nią byłym wybrankiem. Nie miała z nim żadnych szans jako człowiek, a walczyła, żeby obronić nieznaną jej osobę, gdy wy wszyscy uciekliście i schowaliście się jak tchórze! Próbowałaby ratować każdego, choć doskonale by wiedziała, że może poświęcić przy tym siebie. To dziewczyna, którą nie powinno obchodzić królestwo, w którym spotkało ją wiele złego, a jednak pomyślała o tym, żeby upiec dla was coś słodkiego po ataku Sapphiry i Phyllona, bo to był jedyny sposób, jaki znała, by podnieść was na duchu. Chciała, żebyście poczuli choć okruch wsparcia. Chciała, żebyście wiedzieli, że nie jesteście sami!
Między zebranymi przeszedł szmer.
– I to właśnie ta dziewczyna zakochała się w Amesie. Poznałem jej serce i wiem, że gdyby Amias był okrutny i zły, gdyby naprawdę, z własnej woli, spalił Królestwo Lodu, Souline nie pokochałaby go. Stąd wiem, że to nie była wina naszego władcy. Stąd wiem, że wydarzyło się coś okropnego i nasz król poświęcił się dla nas. Torturowano go przez pięć lat, a ja się temu przyglądałem i żałuję, że nigdy nie próbowałem dociekać prawdy.
Po tłumie przeszły kolejne szmery, tym razem głośniejsze.
– Zawiedliśmy go wtedy, ale teraz nie możemy. Nasz król potrzebuje swoich poddanych bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebuje, żebyśmy odnaleźli Souline, bo nie jest już ona zwykłym człowiekiem w Podziemiu. Souline to waleczna istota, która poświęciłaby siebie w imię dobra. Souline to wybranka Amesa. Souline to wasza królowa!
W armii wybuchła wrzawa. Elias wiedział, że muszą to zrozumieć. Muszą pojąć powagę sytuacji. Kiedy zobaczył, że się uspokoili, dokończył swoją przemowę:
– Nie przetrwam drugiej tak ogromnej straty, a to królestwo nie przetrwa straty tak wspaniałej królowej. Szukajcie jej. Szukajcie Souline. SZUKAJCIE WASZEJ KRÓLOWEJ! – ryknął, żywioł powietrza dodał mocy jego głosowi, a tłum zawtórował, wydając z siebie bojowy okrzyk. – I SPALCIE PRZY TYM KAŻDEGO, KTO STANIE WAM NA DRODZE!
Ich krzyk wstrząsnął Podziemiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro