Rozdział 28
Imitacja mężczyzny wiła się pode mną i wrzeszczała w niebogłosy, ale ja nie przestawałam i raz po raz dźgałam go w czułe miejsce. Byłam jak w amoku. Nie przestawałam, dopóki strażnicy nie złapali mnie za ramiona i nie odciągnęli. Sztylet wypadł mi z dłoni. Dyszałam ciężko, a jaszczur wył zwinięty w kłębek, trzymając się za zmasakrowane krocze.
Jeszcze chwilę temu w sali wrzało od krzyków i śmiechów. Teraz panowała gęsta i ciężka cisza, a ja czułam na sobie rzucane przez zebranych spojrzenia – pełne szoku i niedowierzania. Niektórzy patrzyli nawet z odrobiną strachu. Nie spodziewali się po mnie walki. Nie spodziewali się, że człowiek zdoła przelać krew reptilianina i go skrzywdzić.
Phyllon podniósł się i powoli zszedł z podwyższenia.
– Cóż to był za pokaz! – Zatrzymał się i stuknął berłem o posadzkę. – Kto by się spodziewał, że człowiek może przynieść tyle rozrywki?
Tłum nadal milczał, niepewny, czy się odezwać. Ich spojrzenia wędrowały co rusz z króla na mnie, jakby szukali wskazówki, co dalej. Phyllon ich wyręczył i ruszył do przodu. Minął mnie i stanął nad lamentującym Firnem. Zacmokał z dezaprobatą.
– Okazałeś się bardzo rozczarowujący.
– Wasza Wysokość – wykrztusił. Żyły na jego szyi napięły się, gdy walczył z wciąż trawiącym go bólem.
– Stwarzasz zbyt wiele zamieszania – oznajmił Phyllon z beznamiętnym wyrazem twarzy, po czym uniósł berło i błyskawicznym ruchem wbił jego końcówkę prosto w pierś reptilianina. Firn rozszerzył oczy, drgnął i znieruchomiał.
Król pokręcił głową i wyciągnął broń, po czym odwrócił się do kobiety. Panika chwyciła mnie lodowatą ręką za gardło i zaczęłam się szarpać. Wiedziałam, co zamierzał Phyllon.
– Nie! – Jeden ze strażników zakrył mi buzię dłonią, ale go ugryzłam i puścił. – Zostaw ją! Nie... – Nagle materiał zatkał mi usta. Wierzgnęłam, z wściekłością patrząc na strażnika, który uśmiechnął się krzywo, z zadowoleniem.
Phyllon pojawił się przede mną i pochylił się. Wcześniej, chyba przez adrenalinę, nie czułam jego zapachu, ale gdy się zbliżył, ledwo powstrzymałam odruch wymiotny. Przewróciło mi się w żołądku na myśl o tym, co oznaczał.
Król Wody musnął mój policzek gładkim diamentem.
– Jakaż waleczna – mruknął, a kąciki jego ust uniosły się w nikczemnym grymasie ukazującym pewność siebie zmieszaną z jawnym okrucieństwem.
Próbowałam uwolnić się z uścisku strażników i go dosięgnąć, ale nie miałam sił. Krzyknęłam, gdy zaczął odchodzić, lecz dźwięk zdusiła szmatka, przepuszczając jedynie stłumiony jęk.
Zerknęłam przez ramię na kobietę, która już na mnie patrzyła. Z jej oczu płynęły łzy, ale uśmiechała się, co wydało mi się okropnie smutne. Knebel rozerwał się i teraz miała wolne usta. Czułam, że serce pęka mi na pół, gdy jej wargi ułożyły się w jednym słowie skierowanym prosto do mnie.
Dziękuję.
Phyllon zamachnął się i sekundę później berło sterczało z jej piersi. Przebiło tunikę Bluebell, skórę i mięśnie, zatapiając się w jedynym narządzie, który utrzymywał jaszczury przy życiu. Przymknęłam powieki, moje ciało znieruchomiało pod ciężarem chwili. Nie znałam nawet jej imienia, a mimo to jej ból w jakimś stopniu stał się moim. Była kimś – osobą, która zasłużyła na więcej, niż zaoferowało jej życie. Zginęła niesprawiedliwą śmiercią po okrutnym upokorzeniu, a sprawiedliwość już nigdy jej nie dosięgnie. Czy Phyllon kiedykolwiek zapłaci za swoje czyny?
Miałam nadzieję, że tak, choć podejrzewałam, że nie będzie mi dane zobaczyć jego końca.
Uniosłam powieki i wzdrygnęłam się, gdy ujrzałam tuż przed sobą twarz Phyllona. Twarz, która znała ból, ale tylko ten zadawany innym. Bezwzględność i wściekłość wyzierająca z jego rysów nie wróżyły niczego dobrego. Musiałam go nieźle rozeźlić, burząc jego starannie utkaną iluzję, w której kreował mnie na słabą, bezużyteczną i przede wszystkim posłuszną. Atakując jaszczura, wprowadziłam chaos do jego idealnie przedstawionej fałszywej prawdy.
Przeczuwałam, że ten czyn pójdzie dalej i liczyłam, że dotrze do Amesa. Niech wie, że się nie poddaję. Niech wie, że walczę.
I niech coś wymyśli, by mnie stąd uwolnić, bo uniesiona ręka Phyllona zapowiadała niezbyt przyjemne konsekwencje. Już miałam zamknąć oczy, szykując się na cios, gdy moją uwagę przykuł ruch strażnika o płomiennych włosach. Zamachnął się i wbił sztylet w ścianę za tronami.
Głośny trzask wypełnił pomieszczenie. Linia pęknięcia w zastraszająco szybkim tempie sunęła po szklanej ścianie, za którą znajdowała się mroczna toń wypełniona obślizgłymi stworzeniami. Phyllon natychmiast się obrócił. Zebrani wydali zdziwione okrzyki i niektórzy w popłochu rzucili się do wyjścia.
Ja tylko rozszerzyłam oczy, wpatrując się w ogromne pęknięcie, a serce dudniło mi tak mocno, że je słyszałam. Nie mogłam nic zrobić, trzymana przez strażników, którzy nie ruszali się z miejsca, więc czekałam na nieuniknione. Nie miałam szans przetrwać w zderzeniu z potężną falą, która zaraz miała w nas uderzyć. Czułam niszczycielską siłę, która się zbliżała, zapach soli w nozdrzach i wzmożoną wilgoć w powietrzu. Sala zadrżała, kryształy na suficie obijały się o siebie, grając melodię podobną do małych dzwoneczków.
– OKNA! – huknął Phyllon.
Nie sprawdziłam jednak, co ma na myśli, ponieważ szkło właśnie wybuchło pod naporem wody. Odłamki wystrzeliły i zraniły mnie w kilku miejscach, ale nie przejęłam się tym. Olbrzymia fala nie do powstrzymania z rykiem ruszyła prosto na nas.
Moje serce zgubiło rytm, kolana zmiękły, a panika i strach ścisnęły pierś. Zobaczyłam zbliżające się węgorze i węże. Pierwsze krople musnęły mój nos, mimowolny krzyk wypełnił pierś. Zamknęłam oczy, gotowa na śmierć, która... nie nastąpiła.
Z wahaniem rozchyliłam lekko powieki. Fala stanęła w miejscu, jakby zatrzymana przez niewidzialną ścianę. Nie rozumiałam, co się stało, dopóki nie zauważyłam Phyllona. Trzymał ręce w górze i drżał, siłując się z żywiołem, który uginał do własnej woli.
Jeśli wcześniej sądziłam, że nie włada dużą mocą, właśnie zmieniłam zdanie.
Z okrzykiem przedzielił morze wypełnione morskimi stworami na pół, po czym woda znów nabrała prędkości. Tym razem jednak została skierowana w stronę witrażowych okien. Przebiła się przez nie bez żadnego wysiłku i wydostała na zewnątrz, pozostawiając salę praktycznie nienaruszoną.
I znajdujące się w niej osoby.
Moja pierś falowała z każdym szybkim oddechem wywołanym przez strach. Byłam przekonana, że zginę. Nogi miałam jak z waty i gdyby nie strażnicy, na pewno bym upadła. Dłuższy moment zajęło mi zrozumienie, że naprawdę to przeżyłam.
Nagle przede mną zjawił się strażnik z czarnymi oczami. Mężczyzna, który mi pomógł i dał sztylet do walki. Bez słowa wyjął materiał z moich ust, a ja od razu wyplułam mikroskopijny meszek, który przylepił mi się do języka. Pragnęłam się napić, ale wiedziałam, że nie mam na to, co liczyć. Poza tym, miałam dość jakiejkolwiek cieczy na jakiś czas, szczególnie, że na posadzce drgało kilka paskudnych ryb o ogromnych paszczach.
Kątem oka widziałam, że zebrani próbują wydostać się z sali, którą jeszcze chwilę temu miała wypełnić woda, ale powstrzymał ich donośny rozkaz:
– Stać! – Phyllon wyglądał na jeszcze bardziej wściekłego i wzburzonego. Czoło skroplił mu pot i kilka jak mgła kosmyków przylepiło mu się do skóry. – Jeszcze raz spróbujecie opuścić pomieszczenie przed królem, to każdy z was skończy bez serca.
Wszyscy równocześnie zamarli, a Phyllon skupił wzrok na mnie. Nie mogłam zapanować nad nerwowością i przełknęłam ślinę. Podszedł do mnie wolnym krokiem, po czym przeniósł spojrzenie na strażnika w czerwonym stroju. Ci, którzy mnie trzymali, byli ubrani w barwy Królestwa Wody. Musiało to coś oznaczać i w mojej głowie pojawił się jasny podział – czerwoni należeli do Casimira, niebiescy do Phyllona.
– Puśćcie ją – mruknął król. – On będzie ją prowadził.
Czerwony strażnik przejął mnie i złapał pod ramię, a dwójka niebieskich odsunęła się, po czym podążyła za Phyllonem, który ruszył wyprostowany przez środek sali. Strażnik zmusił mnie do pójścia za nim. Złote wrota otworzyły się przed królem i nawet się nie odwracając, oznajmił głośno:
– Jeśli popełnicie identyczny błąd jak uzdrowicielki, skończycie w ten sam sposób.
Na jego słowa przeszyła mnie czysta groza, ale nic nie mogło przygotować mnie na to, co zastałam. Gdy Phyllon wszedł do korytarza i przestał zasłaniać sobą i strażnikami widok, świat jakby zwolnił. Potknęłam się, serce stanęło mi w gardle. Moje nogi poddały się, lecz nie upadłam. Strażnik trzymał mnie i ciągnął, a ja bezwładnie szurałam butami po posadzce, bo nie byłam w stanie dalej poruszać kończynami przez szok, niedowierzanie i zaprzeczenie. Pragnęłam stanąć, zatrzymać siebie i czas, by nie mierzyć się z rzeczywistością. Chciałam uciec od tego, co czekało przede mną, zamrozić chwilę, odwrócić się i zapomnieć.
Dwanaście uzdrowicielek zostało przybitych do ścian jak groteskowe trofea.
Oddychanie sprawiało ból, gdy patrzyłam na ten makabryczny obraz śmierci. Z przesiąkniętych czerwienią tunik skapywała krew, a rozbijające się o posadzkę krople rozbrzmiewały w moich uszach niczym gong. Wyraz twarzy wykrzywionych w agonii, zastygłych w przerażeniu, wyrył się w mojej pamięci cierpieniem.
Rozpoznałam Fluvię i Cramellę. Martwe. Były martwe. Ich dłonie, z których niegdyś wypływała bursztynowa moc niosąca cud w postaci przyspieszonego leczenia, teraz zostały brutalnie unieruchomione przez złote kołki. Nie mogłam odwrócić wzroku i patrzyłam prosto w zgasłe oczy o złotych tęczówkach, a łzy lały mi się strumieniem po policzkach. Bezgłośnie zawodziłam nad losem, który je spotkał. Nad egzekucją, którą na nich wykonano.
Przybite ciała znajdowały się na całej długości korytarza, a na szklanej posadzce tworzyły się kałuże krwi. Nie znałam imion dziesięciu z nich, nigdy ich nie poznałam, ale ból po ich stracie trawił mnie niczym płomienie. Słyszałam kroki osobistości z sali, którzy podążali za nami w upiornej ciszy. Nikt nie śmiał się odezwać, a dźwięk rozchlapywanej posoki pod ich butami, wykręcał mi żołądek.
Wydawało mi się, że marsz przez korytarz trwa wieczność. Z powodu płytkich oddechów przed oczami pojawiły mi się czarne plamy, a ja stałam się jeszcze bardziej bezwładna w uścisku strażnika. Chyba mnie podniósł. Głowa opadła mi do przodu, jakakolwiek siła zniknęła z kończyn. Pragnęłam się skulić i zatopić w sobie, dotrzeć do ogniska męki, które paliło wnętrzności okrutną rozpaczą.
Wszystkie zginęły. Phyllon wydał rozkaz, by je zabić i podejrzewałam, dlaczego dopuścił się tak makabrycznego aktu. Fluvia i Cramella musiały wiedzieć, na co się piszą, dając mi tunikę Bluebell. Wiedziały, co je spotka, gdy spróbują ujawnić, co stało się z ich przyjaciółką, gdy wybiorą swoją stronę w konflikcie.
Ostatni wzrok, który posłała mi Fluvia. Słowa Cramelli, kiedy wychodziłam z łazienki. Teraz rozumiałam, co oznaczały. Nie ma od tego odwrotu. Podjęły decyzję. Skazały się na śmierć, a ja im w tym nieświadomie pomogłam. Chciałam krzyczeć, wyć, płakać...
Zimna woda chlusnęła mnie w twarz. Szok uderzył mnie w każdym nerwie, a lodowate krople spływały po skórze, wdzierając się do oczu i ust. Na moment straciłam dech, ale zaraz łapczywie wciągnęłam powietrze i otarłam dłońmi mokrą buzię.
Nie miałam pojęcia, co się stało, ale zadziałało. Zamglony rozpaczą umysł natychmiast się przejaśnił i zobaczyłam przed sobą zirytowanego Phyllona. Użył na mnie swojego żywiołu, a po jego minie widziałam, że chciałby to powtórzyć.
Odwrócił jednak głowę w stronę czerwonego strażnika, który mnie prowadził i spytał:
– Kazali ci dać jej sztylet?
Strażnik odsunął się nieznacznie ode mnie i zorientowałam się, że pewnie stoję na nogach. Woda zadziałała na mnie jak zastrzyk adrenaliny.
– Napawali się widowiskiem – odparł, wzruszając ramionami. – Przedłużyłem je.
Znajdowaliśmy się tylko w trójkę w bogatym, iście królewskim pomieszczeniu. Każdy skrawek wnętrza wręcz ociekał przepychem i w sekundę zrozumiałam, że zostałam zaprowadzona do komnaty Phyllona. Przeszło mnie drastycznie złe przeczucie.
Król Wody zaśmiał się szorstko.
– W takim razie mnie również należy się napawanie widowiskiem – oznajmił, nie kryjąc wściekłości i patrząc prosto na mnie.
Strach popłynął moimi żyłami. Nie chciałam się go bać, ale nie miałam wpływu na własne emocje, kiedy patrzył na mnie w sposób żądny zemsty. Obślizgłe spojrzenie i ohydnie słodki zapach, które mu towarzyszyły, przerażały mnie do głębi.
– Wiesz, Souline... – Ruszył powolnie w moją stronę, jakby delektował się każdym krokiem, który zmniejszał między nami odległość. – Nie toleruję nieposłuszeństwa. Uważam, że osobie, która nie słucha podstawowych rozkazów i nie podporządkowuje się im, należy się kara.
Cały czas się cofałam, aż w końcu napotkałam plecami na ścianę. Zbliżał się do mnie, a moje serce biło tak szybko, że bałam się, że wypadnie mi z piersi. Tak jasne, że prawie przejrzyste włosy spływały po bokach jego twarzy, ale nawet one nie potrafiły rozjaśnić otaczającej go aury gęstego mroku.
Zatrzymał się dwa metry przede mną, ale nie przyniosło mi to ulgi, ponieważ powiedział:
– Od dawna przygotowywałem się na moment, w którym zostaniemy sami. – Uniósł kąciki ust, ukazując zęby zbyt ostre, by przypominały ludzkie. – Nie masz pojęcia, kim jesteś i co dla ciebie zaplanowałem, a to napawa mnie jeszcze większą satysfakcją. Po tych wszystkich upokorzeniach, mogę w końcu się odpłacić i sprawić, że pożałujesz każdej sekundy, w której oddychasz.
Kropelki potu osiadły mi na karku, wywołując dreszcze, a ręce zaczęły mi niekontrolowanie drżeć. Jego słowa skrywały groźby, spojrzenie obiecywało ból.
– Zawieś ją – rozkazał strażnikowi, na co spięły mi się mięśnie.
Odruchowo rozejrzałam się po pomieszczeniu, szukając drogi ucieczki, a mój wzrok padł na strażnika, który trzymał w dłoniach gruby sznur. Nie mogłam uwierzyć we własną głupotę i naiwność. Dlaczego, do cholery, sądziłam, że momentami chciał mi pomóc? I tak zareagowałabym w sprawie kobiety poniżanej przez swojego partnera, ale zapewne poniosłabym inne konsekwencje niż po tym, jak użyłam sztyletu.
Teraz... teraz mogłam spodziewać się tylko najgorszego.
Poruszył się tak szybko, że zanim się zorientowałam, moje nadgarstki spętał sznur. Szarpnęłam się, próbując się uwolnić, ale nie miałam szans z nadludzką siłą. Napotkałam bezduszne spojrzenie czarnych oczu i ledwo powstrzymałam się przed napluciem strażnikowi w twarz.
– Nawet teraz próbujesz walczyć – zaśmiał się Phyllon. – Lepiej oszczędzaj siły, Souline. Przydadzą ci się.
Igiełki strachu skumulowały się w mojej piersi, ale wypełniała mnie też wściekłość. Nie zamierzałam pozwolić, by potwór, który zabił moich rodziców, myślał, że może na mnie wpłynąć.
– Jesteś żałosny – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Wiesz, że z silniejszymi nie wygrasz, więc znęcasz się nad słabszymi. Daje ci to satysfakcję czy próbujesz sobie tym podnieść samoocenę? A może to i to?
Ponownie się zaśmiał.
– No, dalej, Iljari – mruknął, niewyprowadzony z równowagi. – Zaczynam się nudzić.
Czyli tak miał na imię czerwony strażnik. Iljari pociągnął mnie i przez moment nie wiedziałam, co robi, sięgając ku górze. Podążyłam wzrokiem za ruchem i zobaczyłam wystający z sufitu złoty hak, na którym zaciągał sznur. Zaparłam się, lecz sekundę później moje ręce uniosły się, a stopy oderwały od podłogi.
Jęk próbował wyrwać mi się z gardła, gdy zawisłam w powietrzu. Sznur wbił mi się w skórę niczym ostrza, a nienaturalnie naciągnięte ramiona zdawały się rozrywać w stawach. Cały ciężar mojego ciała utrzymywały jedynie nadgarstki, przez co miałam wrażenie, że zaraz odetną się od dłoni.
Zacisnęłam mocno szczęki i skupiłam się na tym, by się nie ruszać. Ból z sekundy na sekundę się zwiększał i promieniował w każdej trzaskającej kości, utrudniając mi oddychanie. Czułam, że pozycja, w której się znalazłam, blokuje dopływ krwi do rąk, a rozciągnięte mięśnie i więzadła ledwo wytrzymują nacisk. Pot skroplił mi skronie i czoło.
Phyllon podszedł bliżej i z zadowoleniem obrzucił mnie wzrokiem. Nienawidziłam tego, że znalazłam się na jego łasce. Czułam się bezbronna i całkowicie zależna od parszywca odpowiedzialnego za śmierć mamy i taty.
Wiedziałam jednak, że za żadne skarby nie dam mu satysfakcji z gnębienia mnie.
– Chcesz już zacząć błagać? – zapytał, robiąc współczującą minę. – Jeśli ładnie poprosisz, może się nad tobą zlituję.
Gdyby nie okropny ból, zaśmiałabym mu się w twarz. Nie chciałam jednak ryzykować niepotrzebnego ruchu, więc oznajmiłam ze spokojem:
– Nigdy nie będę cię o nic błagać.
Znów się zaśmiał, a pragnienie, by kopnąć go w zęby, było prawie nie do powstrzymania.
– Na początku, czułem ogromną złość, że uciekłaś i mój pierwotny plan się nie powiódł. Z perspektywy czasu sądzę jednak, że wszechświat sprzyja mi w tej kwestii. Dużo bardziej się przydasz, będąc żywa. – Jego policzki napięły się, gdy uśmiechnął się szerzej. – Zrobienie z ciebie marionetki ma mnóstwo plusów. Dzięki tobie zdobędziemy przewagę, a Amias przestanie być tak wielkim zagrożeniem.
Może i Casimir nie obawiał się Amesa, ale Phyllon już tak. Jak bardzo różniły się ich wizje na przyszłość? Dlaczego współpracowali i czego tak naprawdę chcieli?
Zastanowił mnie też początek jego wypowiedzi. Wytężyłam umysł i wróciłam do rozmowy z Ignatią, w której wyznała, że myślała, iż Phyllon wykona brudną robotę za nią i mnie zabije. Dotyczyło to mojej pierwszej wizyty w Królestwie Wody po tym, jak dźgnęłam Amesa patykiem. Czy właśnie o tym planie wspomniał?
Najpierw chcieli mnie zabić, żeby przepowiednia się nie spełniła i żebym nie uwolniła kamienia. Teraz pragnęli utrzymać mnie przy życiu, by manipulować Amesa. Los wydawał mi się brutalnie śmieszny. Czy naprawdę na nic nie miałam wpływu? Każdy będzie mnie wykorzystywał, aż umrę?
Moje życie wymykało się spod kontroli.
Phyllon znalazł się tuż przede mną. Gdy wisiałam ponad trzydzieści centymetrów nad ziemią, nasze twarze znajdowały się na jednej wysokości. Złapał mnie dłonią za policzki i powiedział z uśmiechem:
– Ciekawe, co powiedzieliby twoi rodzice, widząc cię w takim stanie, kompletnie na mojej łasce.
Wściekłość zabuzowała we mnie niczym strugi ognia i patrząc mu prosto w oczy, warknęłam:
– Ciekawe, co powiedziałaby twoja matka, wiedząc, że zmarnowała łono na takiego gnoja jak ty.
Wybuchnął gwałtownym, histerycznym śmiechem. Ślina uderzyła mnie w twarz.
– Byli odważni – oznajmił. – Nie odeszli bez walki. Nie spodziewałem się, że zdo...
Nie mogłam znieść jego słów i zareagowałam pod wpływem chwili. Szarpnęłam się, furia zagłuszyła agonalną falę przepływającą od nadgarstków do klatki piersiowej, i uwolniłam twarz z uścisku. Złapałam między zęby część jego ręki i zagryzłam z całej siły. Phyllon wyrwał dłoń, rozszarpując przy tym skórę. Krew trysnęła mi w ustach, a na języku poczułam kawałek czegoś mięsistego.
Splunęłam przed siebie, pozbywając się metalicznego posmaku.
– Ugryzłaś mnie? – zaśmiał się z niedowierzaniem, wpatrując się w krwawiącą dłoń.
Nie zauważyłam momentu, w którym się poruszył. Głośny plask wdarł się do moich uszu, a policzek zapłonął. Świat stracił ostrość, gdy uderzenie mną zakołysało i nie odzyskał jej, dopóki się nie zatrzymałam. Miałam wrażenie, że moja górna część ciała zaraz się rozleci.
– Lagino! – huknął Phyllon. – Wejdź!
Próbowałam skupić się na rzeczywistości, ale ból skutecznie to utrudniał. Nie żałowałam jednak swojej decyzji. Odrobina bólu była warta wyrządzeniu Phyllonowi chwilowej krzywdy.
Chciał się zemścić za mój postępek z audiencji? Proszę bardzo, ale na pewno nie dam mu się złamać ani pozwolić, by próby poniżania jakkolwiek na mnie wpłynęły.
Przeszklone drzwi malowane odcieniami turkusu rozsunęły się bezgłośnie i ukazały delikatną kobiecą postać. Kompletnie zapomniałam o królowej Wody po ostatnich wydarzeniach. Wydawała się duchem, nie odzywając się i próbując stopić z otoczeniem. Trzymała się na dystans i byłam przekonana, że Phyllon każe jej się nie wychylać, by nie zwracała na siebie uwagi i przypadkiem go nie przyćmiła.
Byłam również przekonana, że traktuje ją jak służącą.
Przeszła przez wejście, jej bose stopy odbijały się miękko od gładkiej posadzki. Kiedy podeszła na tyle blisko, bym zobaczyła szczegóły, zauważyłam, że w dłoniach trzyma...
Przerażenie przeszyło mnie na wskroś, trzewia wykręciły się nienaturalnie. Nie potrafiłam objąć rozumem tego, co widzę.
– Wiesz, co to jest, Souline? – zapytał Phyllon, przejmując od Laginy przedmiot, który zagrzechotał przy ruchu.
Nakazałam płucom pracować, ale nie chciały przyjmować powietrza, gdy ze zgrozą patrzyłam na bicz zrobiony z... kości.
– Naprawdę nie mogłem doczekać się, aż w końcu go użyję – powiedział, przyglądając się z uczuciem narzędziu tortur. – Widzisz, Souline... – Uniósł na mnie wzrok. – Sam wymyśliłem tę broń. Kiedy zabijałem twoich rodziców, pomyślałem, że ich ciała nie mogą się tak zmarnować. Wyrwałem im kręgosłupy, połączyłem je i przymocowałem do trzonka.
Głucha cisza zapanowała w moim umyśle, który próbował się bronić i wypierał wszystko, co powiedział Phyllon, nie godząc się na taką rzeczywistość. Przestałam oddychać, moje ciało było sparaliżowane i tylko serce się ruszało, bijąc o żebra jak skrzydła kolibra.
Modliłam się, by to był tylko zły sen, z którego zaraz się wybudzę. Błagałam wszechświat, by okazał się łaskawszy i zmienił obraz kręgów powiązanych paskami skóry na zwykły rzemień nienaznaczony cierpieniem osób, z których został stworzony.
– Nie – wydusiłam płaczliwie, kręcąc głową. – Nie!
– Ależ tak! – Machnął biczem, a trzask kości przeszył powietrze jak grzmot. – Czas, byś zaczęła błagać.
Popatrzyłam w popłochu na Laginę, która wpatrywała się we mnie ze współczuciem. Łzy lały się po moich policzkach, szloch wyrwał się z gardła. Cały czas kręciłam głową, nie godząc się na ten los.
Phyllon coś mówił, ale nie docierał do mnie żaden dźwięk. Usłyszałam trzask i poczułam, że bluzka robi się luźniejsza. Chłodne powietrze musnęło moje nagie plecy.
Zabił moich rodziców i wyrwał im kręgosłupy.
Trzymał ich części ciała u siebie i teraz zamierzał mnie nimi chłostać.
Zaczęłam się szarpać i wierzgać, z paniką próbując się uwolnić. Czułam się jak dzikie zwierzę w pułapce. Krzyczałam i płakałam jednocześnie. Serce biło mi tak szybko, że mogło rozerwać klatkę piersiową. Wzrok zaszedł mi czerwienią, bólem i rozpaczą.
Nie wierzyłam w to. Nie mogłam.
– Jak myślisz, Lagino, ile uderzeń wytrzyma? – Głos Phyllona wdarł się niechciany do mojej głowy.
– Maksymalnie trzy – padła cicha odpowiedź.
– Tylko trzy? – Zaśmiał się głośno. – To za mało. Nie zdążę się nacieszyć jej krzykiem. Sprowadź uzdrowicielki. Będą ją naprawiać na kolejne ciosy.
Wpatrywałam się w bicz trzymany przez najgorszego potwora, którego dane mi było poznać. Strach objął mnie lodowatymi ramionami i nie puszczał. Drżałam, nie potrafiąc pojąć rozumem okrucieństwa Phyllona.
Moi rodzice.
W myślach widziałam ich roześmiane twarze, które zaraz zamieniały się w makabryczny obraz oderwanych głów pozostawionych na stole w kuchni. W domu, który kiedyś kojarzył się z ciepłem, miłością i wypiekami, a został przemieniony w miejsce koszmaru.
Zauważyłam, że do środka weszło kilka kobiet o złotych oczach. Inne uzdrowicielki. Czy wiedziały, co stało się z poprzednimi, które zajmowały ich miejsce? Czy wiedziały, jak zginęły?
Phyllon powoli do mnie podszedł, ciągnąc za sobą bicz. Kości sunęły po szklanej posadzce, grzechocząc złowrogo. Kolejne łzy wycisnęły mi się z oczu.
– Jesteś gotowa, Souline?
Pragnęłam wypowiedzieć wszystkie znane mi obelgi, ale gardło ścisnęło mi się tak mocno, że żaden dźwięk nie chciał wydostać się z moich ust. Patrzyłam z przerażeniem na pozostałości moich rodziców, a warga drżała mi niekontrolowanie.
Phyllon stanął za mną, a ja czekałam nieruchomo na nieuniknione. Łzy wciąż spływały po mojej twarzy, odzwierciedlając rozpacz, która krzyczała głęboko we mnie.
Huk rozniósł się echem po pomieszczeniu, gdy kości uderzyły w plecy z intensywnością niezgodną z prawami wszechświata. Ostre jak sztylety kręgi przecięły skórę, wbiły się w duszę i odebrały jej kawałek.
A ja krzyczałam.
I nie przestawałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro