Rozdział 17
Nadal krzyczałam, gdy pył ze Złotki wirował w powietrzu. Nogi ugięły się pode mną i uderzyłam ciężko o ziemię. Nie miałam siły wstać, więc zaczęłam się czołgać, próbując dotrzeć do pozostałości niedźwiedzicy. Chciałam je zebrać i jakoś złożyć w całość. Przywrócić ją do życia. To było niesprawiedliwe. Tak bardzo niesprawiedliwe.
Niespodziewanie pył raptownie zawirował, a świecące drobinki zaczęły się wzajemnie przyciągać, tańcząc ze sobą w powietrzu. Zamarłam, wpatrując się w ten niesamowity widok. Ostry rozbłysk światła prawie mnie oślepił, lecz nie zamknęłam oczu. Pył złączył się w całość i stworzył przedmiot, który odbił się o ziemię z tępym dźwiękiem. Zmrużyłam powieki i ujrzałam...
Złotą figurkę w kształcie niedźwiedzia.
Ktoś do mnie podszedł, ale nie zwracałam na to uwagi. Wlepiałam wzrok w kawałek rzeźbionego złota. Ames wspominał, że Złotka została stworzona ze złota i jego mocy. Czy to możliwe, że...?
Kończyny odmawiały mi posłuszeństwa, ale musiałam ją zgarnąć, zanim zrobi to Sapphira. Nie mogłam pozwolić, żeby zniszczyła jedyną pozostałość po Złotce.
Nagle drogę zagrodziły mi złote szpilki z piekielnie ostrymi stalowymi czubkami. Popatrzyłam w górę, na potwora w ludzkiej skórze.
– Wstawaj, Souline, albo zniszczę też tę figurkę.
Szok powoli mijał i zaczynałam odzyskiwać nad sobą kontrolę. Walcząc z telepaniem ciała, powoli się podniosłam, a łzy wściekłości ściekały po moich policzkach, wyżynając w skórze bruzdy cierpienia.
– Zapłacisz za to – wysyczałam, patrząc prosto w jej szafirowe oczy.
Zaśmiała się, a do jej boku dołączył strażnik, którego nie zdołałam zabić. Jego też nienawidziłam.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu broni i kątem oka zobaczyłam, że reptilianin przykłada dłonie do ziemistej ściany. Korytarz zadrżał, przez co się zachwiałam, a z podłogi wyskoczyły dwie ściany – jedna za mną, druga przede mną.
Cofnęłam się, choć dobrze wiedziałam, że nie istniała stąd żadna droga ucieczki. Utknęłam z nimi w tym kwadratowym pomieszczeniu.
– Panikujesz, Souline? – spytała Sapphira, przekrzywiając głowę.
Odrobinę, ale nie zamierzałam się do tego przyznawać. Musiałam się jakoś wydostać. Jeśli znalazła mnie Złotka, Ames bądź ktoś inny musiał być blisko. Musiałam zawalczyć.
Zrobiłam krok w przód w tym samym momencie, w którym Sapphira powiedziała:
– Teraz.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć. Ziemia usunęła mi się spod stóp i runęłam w ciemność. Krzyk utknął mi w płucach, a żołądek podjechał do gardła. Próbowałam się czegoś złapać, ale wszystko zniknęło i leciałam.
W dół.
Z zawrotną prędkością.
Wiatr smagnął mnie boleśnie w twarz, łzy wycisnęły się z oczu. Wokół panował tak gęsty mrok, że nic nie widziałam. Spadałam w przerażającą ciemność, a w uszach odbijał mi się huk furkotania włosów i rękawów tuniki. Nie miałam pojęcia, co się dzieje, oprócz tego, że zaraz zwymiotuję. Miałam wrażenie, że moje ciało nie wytrzyma tego niekończącego się upadku i zaraz rozerwie się na części.
Nagle w okolicach mojego nadgarstka rozbłysło ostre, kłujące w oczy światło. Rozbiegło się na boki i otoczyło mnie złotą poświatą, zamykając w ochronnej kuli. Kamień zadziałał i zamiast przywalić w ziemię ciężko jak głaz, opadłam na nią dłońmi i kolanami lekko niczym suchy liść.
Odetchnęłam drżąco, czując pod sobą stabilne podłoże. Przerażenie wypełniało każdą komórkę mojego ciała, sprawiając, że trzęsłam się jak osika. Nie mogłam nad sobą zapanować. Gdyby nie kamień, właśnie bym umarła. Musiałam zlecieć przynajmniej sto metrów, bo trwało to zbyt długo na zwykły upadek niezagrażający życiu.
– Jak podobał ci się lot w dół, Souline?
Zamknęłam powieki, słysząc ten znienawidzony głos. Nie ruszaj się. Nie odzywaj. Nie daj się sprowokować.
Miej nadzieję. Tylko to ci zostało.
Sapphira jednak nie odpuściła i kontynuowała:
– Chciałam się z tobą jeszcze trochę zabawić i zobaczyć, ile ofiar jesteś w stanie poświęcić, by zachować przy sobie kamień, ale naprawdę mnie wkurzyłaś. Zabiłaś jednego z moich najlepszych żołnierzy i w dodatku przez ciebie Bibiana uciekła i gdzieś się ukryła. Nie mam pojęcia, co jej powiedziałaś, ale twoim knuciem wprowadziłaś zbyt dużo chaosu – syknęła. – Popsułaś mi plany.
Moje kości zesztywniały. Możliwe, że ucieszyłabym się z faktu, że ona i Bibiana już nie współpracują, ale strasznie nie spodobał mi się ton głosu Sapphiry. Był wściekły.
Szaleńczo wściekły.
To był ten typ wściekłości, który sprawiał, że chce się doszczętnie zniszczyć osobę lub rzecz, która spowodowała to uczucie. Sapphira pragnęła się na mnie wyładować, a skoro nie mogła fizycznie mnie skrzywdzić, spróbuje to zrobić poprzez psychikę.
Choć najbardziej chciałam skulić się na ziemi i udawać, że nie istnieję, zebrałam w sobie odwagę i podjęłam próbę zmierzenia się z rzeczywistością. Musiałam chociaż zorientować się, gdzie mnie przeniesiono.
Otworzyłam oczy i usiadłam, po czym szybko obrzuciłam wzrokiem miejsce, w którym się znalazłam. Przebywałam w lochu, tym razem jednak w środku i na korytarzu widniały pochodnie. Światło oświetlało jedną stronę twarzy Sapphiry, która wyglądała jak rozjuszone zwierzę.
– Znudziło mnie przedłużanie w czasie nieuniknionego. – Jej czarne usta rozciągnęły się w paskudnym grymasie. – Rozpocznijmy więc zabawę.
Sapphira klasnęła dwa razy w dłonie i w lochu naprzeciwko pojawił się ogień. Zajął pochodnie, rozpierzchając cienie w pomieszczeniu, a ja wciągnęłam z sykiem powietrze. I wcale nie była to wina widoku znienawidzonej przeze mnie Sidry, która jeszcze niedawno torturowała Bluebell z zadowolonym wyrazem twarzy.
Jakieś dziesięć metrów ode mnie, na krześle, nieprzytomny i zakneblowany, siedział mój brat.
Dash.
Moje oczy zaszkliły się, po ciele przebiegły ciarki. Nie. Nie zgadzałam się na to. To się nie działo. Nie wierzyłam w to. Dasha tu nie było, to tylko wymysł mojej wyobraźni.
Sapphira nie mogła pojmać mojego brata i pozwolić go torturować.
Przecież to by mnie zabiło.
Zanim się zorientowałam, dopadłam do krat i przycisnęłam do nich twarz. Miał spuszczoną głowę. Na ciemnych ubraniach zauważyłam przetarcia i brud. Panika zacisnęła mi gardło, nie pozwalając oddychać.
Musiałam się mylić. Ames chronił mojego brata i nie pozwoliłby, żeby go porwano. Sapphira zapewne chciała jeszcze mocniej zagrać na moich uczuciach i znalazła kogoś bardzo podobnego do Dasha. Tak, to musiało być to. Nawet dobrze nie widziałam twarzy więźnia, po prostu przez skrajne emocje założyłam, że to Dashiell.
Powoli napełniłam płuca powietrzem, usiłując przekonać się, że to wcale nie mój brat znajdował się naprzeciwko mnie, odgrodzony jedynie kratami i pustym korytarzem.
Królowa weszła do lochu chłopaka i machnęła ręką. Szafirowy podmuch zatańczył wokół niego, a on jęknął i przebudził się. Uniósł głowę, a ja...
Ja po prostu zesztywniałam. Miałam wrażenie, że to nie ja patrzę na tak dobrze mi znane rysy, tylko jakiś obcy byt wrzeszczący w moim wnętrzu. Rzeczywistość docierała do mnie z opóźnieniem.
Jeden z moich najgorszych koszmarów właśnie się ziścił.
– Soul – wychrypiał przez knebel, szarpiąc się. – Souline!
Nawet zniekształcony przez materiał, ten głos rozpoznałabym wszędzie. To był głos mojego brata. Głos, który pocieszał mnie, gdy spadłam z roweru i rozbiłam kolano, kiedy byłam dzieckiem i dopiero uczyłam się jeździć. Głos, który dźwięczał mi w uszach po każdej idiotycznej kłótni o błahostki. Głos, który zawsze doceniał moje wypieki. Głos, który potrafił wspierać, ale też dokuczać.
Chciałam coś powiedzieć, krzyczeć, ale żaden dźwięk nie opuścił moich zastygłych z przerażenia ust.
– Spokojnie, tylko spokojnie – mruknęła Sapphira, gdy Dash zaczął się krztusić. – Nie chcemy, żebyś odszedł stąd zbyt szybko. – Wyciągnęła szmatę z jego ust i opuściła na szyję.
Patrzyłam na Sapphirę szeroko otwartymi oczami, a napór niedowierzania zgniatał mi wnętrzności. Serce biło mi tak szybko, jakbym miała zawał.
– Souline! Soul!
Słysząc swoje imię, natychmiast przekierowałam uwagę na Dasha.
– Dlaczego... – zaczęłam, ale zwiększająca się gula w gardle nie pozwoliła mi dokończyć.
– P-przepraszam – zająknął się. Z każdą upływającą sekundą, miał coraz bledszą skórę. – Chciałem cię uratować. Jestem teraz inny, silniejszy. Sądziłem, że...
Przerwał mu głośny śmiech.
– Och, jakież to urocze. – Sapphira zwróciła się do mnie. – Tak się o ciebie martwił, że próbował znaleźć cię na własną rękę.
Pokręciłam głową. Ruszałam nią na prawo i lewo, nie mogąc przestać.
– Strasznie, ale to strasznie mnie zirytowałaś – oznajmiła królowa. – Powinnaś ponieść karę, ale przez to, że nie mogę cię tknąć, ktoś inny zapłaci za twoje czyny.
– Nie – wydusiłam, zaciskając dłonie na kratach. – Nie, nie...
– Twój brat zyskał nowe ciało, dużo bardziej odporne na tortury. Jak dobrze, że nie jest już człowiekiem. Musiałabym być o wiele ostrożniejsza, a tak to... – Wzruszyła ramionami. – Mogę robić, co chcę.
Wpatrywałam się w Dasha i choć nie byłam w stanie dostrzec, czy jego źrenica zmieniła się z ludzkiej na pionową, czułam to. Moje podejrzenia okazały się prawdą.
Mój brat stał się reptilianinem.
Sapphira poruszyła się tak szybko, że zobaczyłam rękojeść sztyletu w udzie Dasha dopiero po kilku sekundach. Mój brat stęknął cicho i spojrzał na mnie z popłochem. Bał się. Bał się, a ja nie mogłam nic zrobić, zamknięta w więzieniu.
Nie mogłam go ochronić.
– A wiesz, co oznacza szybsze leczenie ciała torturowanej osoby, Souline? – Sapphira wyszarpnęła ostrze, przez co Dash ponownie stęknął. Krew z rozciętej tętnicy trysnęła jej na twarz. Wytarła ją chusteczką, którą podała jej Sidra i rzekła: – Dłuższą zabawę.
Wyciek krwi powoli malał, jak przystało na samoleczenie jaszczura. Dash miał zamknięte oczy, szczęki napięte. Co robić? Co mogłam zrobić, by wyciągnąć go z tej sytuacji?
Sapphira uniosła dłoń, gotowa zadać kolejny cios, a ja zareagowałam automatycznie:
– Poczekaj!
Zamarła z uniesioną nad głową ręką.
– Negocjujmy – powiedziałam, kierowana desperacją. Głos mi się trząsł, ale nic nie mogłam na to poradzić. – Ja... Ja znam kilka sekretów Amesa. Na pewno przydadzą ci się informacje.
Sapphira opuściła rękę i spojrzała na mnie, zaintrygowana.
– Informacje? Jakie informacje możesz mieć o królu Ognia, Souline?
Od razu do głowy przyszła mi ukryta na Powierzchni wioska. Ten sekret kosztował dużo, doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Ale czy wystarczyłby, by uwolnić Dasha? Czy byłam w stanie poświęcić niewinnych mieszkańców Sivacaelum, którzy odnaleźli tam lepsze życie? Czy różniłoby się to od oddania kamienia Sapphirze i skazania tym samym mieszkańców Podziemia na zagładę?
Nie mogłam też tak po prostu zaufać Sapphirze. To byłoby zbyt ryzykowne. Mogłam przez głupotę pogrzebać wszystkich, na których mi zależało.
– Wiem mnóstwo rzeczy – odpowiedziałam. – Jestem jego wybranką. Ufał mi.
– Niezwykle mnie zaciekawiłaś, jednak sekret w zamian za brata to zbyt mało, stokrotko.
– Kto powiedział, że stawką jest Dash?
Brew Sapphiry podjechała nieznacznie do góry.
– Czego w takim razie chcesz?
Czego chciałam? Uwolnienia brata, to oczywiste, ale w życiu by to nie przeszło. Potrzebowałam czegoś, na co na pewno się zgodzi i będzie działało na korzyść Dasha.
Myśl, Souline, myśl!
Mój wzrok padł na stół, przy którym nieruchomo stała Sidra i rzuciłam pierwsze, co przyszło mi do głowy:
– Powiem ci jego sekret, jeśli obiecasz, że nie użyjesz na moim bracie żadnego narzędzia do tortur ani jaszczurzych zdolności.
Sapphira uniosła brew jeszcze wyżej.
– Jakiego rodzaju jest to sekret?
– Ames posiada coś, czego ty na pewno nie masz.
Przekrzywiła głowę, przyglądając mi się uważnie. Wiedziałam, że intensywnie myśli nad moją propozycją.
– Dobrze – stwierdziła w końcu. – Zgadzam się na twoje warunki. Obiecuję, że nie użyję narzędzi ani jaszczurzych zdolności, jeśli powiesz mi sekret o Amiasie.
Miałam wrażenie, że popełniam ogromny błąd, ale nie potrafiłam myśleć jasno, gdy widziałam Dasha skrępowanego na krześle i zupełnie bezbronnego z Sapphirą w lochu.
Pamiętałam traumę ukrytą w oczach Amesa, gdy wspominał o Sapphirze i chciałam oszczędzić jej bratu. Już i tak zbyt wiele przeze mnie wycierpiał.
– Ames – zaczęłam, czując na sobie jej świdrujący wzrok – ma na lewym pośladku małego pieprzyka w kształcie serca.
Sapphira zamrugała.
Raz.
Drugi.
A potem wybuchła śmiechem, który skończył się, zanim dobrze wybrzmiał.
– To jest ten sekret?
– Nie wiedziałaś o tym, co?
Nie potrafiłam nic wyczytać z jej twarzy. Zmartwiło mnie to.
– Sidro – powiedziała beznamiętnie. – Zabierz narzędzia i odejdź. Nie będziesz potrzebna.
– Oczywiście, Wasza Wysokość. – Ukłoniła się, po czym zgarnęła ostrza i niepokojąco wyglądające przedmioty do wielkiej chusty i wyszła, ciągnąc ją za sobą.
Dopiero, gdy wokół zamilkł odgłos uderzających o siebie ostrzy, Sapphira się poruszyła.
– To byłoby całkiem niezłe posunięcie, jeśli nie zapomniałabyś o jednym, Souline. – Spojrzała na mnie i uniosła rękę. Jej włosy zafalowały na nieistniejącym wietrze. – Nie potrzebuję żadnych narzędzi, by kogoś torturować. Posiadam moc i pazury. To mi w zupełności wystarczy.
Powietrze utknęło mi w gardle.
– Nie – wydusiłam. – Umawiałyśmy się, że nie użyjesz na nim jaszczurzych zdolności!
– Pazury są cechą, nie zdolnością. – Uśmiechnęła się chytrze. – A moc jest zdolnością magiczną, nie jaszczurzą.
Patrzyłam na nią w otępieniu. Mój błąd zakuł mnie prosto w sercu. Jak mogłam sądzić, że zdołam oszukać nieśmiertelną istotę?
Sapphira skierowała rękę w stronę Dasha. Szarpnął się, ale nie mógł się ruszyć. Królowa zacisnęła dłoń w pięść, a mój brat rozszerzył oczy. Przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje, lecz zaraz rozpoznałam sposób w jaki otwierał i zamykał usta. Znałam go zbyt dobrze. Też tak walczyłam o kolejny oddech.
Sapphira dusiła mojego brata.
– Nie oddam ci kamienia. – Uderzyłam ręką w kraty. – Nigdy ci go nie oddam!
– Nie wierzę ci – odparła niewzruszona, skupiając całą uwagę na swojej ofierze.
Nie miałam pojęcia, co robić. Z paniką patrzyłam, jak Dash nie może zaczerpnąć powietrza.
– Przepraszam! – powiedziałam, z trudem powstrzymując łzy. – Dash, tak bardzo cię przepraszam! – Robił się coraz bardziej czerwony na twarzy, żyły napięły się na jego szyi. Odwróciłam się do Sapphiry. – Przestań! Przestań, zabijesz go!
Ona jednak nie przestawała. Wydawało mi się, że czas zwolnił. Szarpałam za kraty i wrzeszczałam, ale nic to nie dało. Dash w końcu przestał walczyć. Widziałam, jak życie gaśnie w jego oczach, a ciało robi się bezwładne i ciężkie.
Świat zamarł w kilku upiornie długich sekundach.
Właśnie stałam się świadkiem śmierci mojego brata.
Nogi ugięły się pode mną i upadłam. Zakryłam uszy dłońmi, by nie słyszeć obrzydliwego rechotu Sapphiry i zaczęłam się kołysać, wpatrując się w Dasha, szukając oznak życia. Był reptilianinem. Brak powietrza go nie zabije. Wróci. Jeszcze moment i wróci.
Musiał wrócić.
Minęło czterdzieści siedem sekund, gdy jego klatka piersiowa gwałtownie się uniosła. Szloch sam wyrwał mi się z gardła.
– Dash! – krzyknęłam przez łzy, znów łapiąc za kraty. Pragnęłam je poruszyć, zniszczyć, cokolwiek, ale byłam bezsilna. – Dash!
Odnalazł mnie wzrokiem. W jego oczach szalał popłoch.
– Soul? – wychrypiał. Warga mu się trzęsła. Był zdezorientowany i przestraszony. – Co się stało? Co się właśnie sta...
Urwał, znowu się dusząc. Moje przerażenie przeszło we wściekłość.
– Przestań mu to robić!
Sapphira spojrzała na mnie.
– Oddaj mi kamień, a oddam ci brata.
– Nie zabijesz go tym.
Uśmiechnęła się, zaciskając mocniej pięść.
– Zobaczymy, ile w takim razie wytrzyma.
***
Trzynaście.
Udusiła go już trzynaście razy.
Liczyłam.
Liczyłam również, ile Dashowi zajmował powrót do życia. Za każdym razem trwało to dłużej. Teraz minęło dokładnie dwieście dziewięćdziesiąt trzy sekundy, odkąd ostatni raz stracił przytomność i ponownie wciągnął powietrze w płuca.
Nienawiść do Sapphiry przesiąkała każdym porem mojej skóry. Zaciskałam zęby tak mocno, że bolała mnie szczęka, lecz nie potrafiłam jej rozluźnić. Nie wiedziałam, jak przetrwać to, co robiła Dashowi i nie oszaleć.
Cały czas myślałam, co zrobić, ale nie miałam pojęcia, jak uratować Dasha. Wiedziałam, że teraz tylko się bawiła. W końcu się znudzi i zagrozi mu naprawdę. Odrzucałam tą myśl, lecz zbliżało się nieuniknione.
Sapphira będzie chciała zabić Dasha, a to...
To zabije również mnie.
– Soul... – wychrypiał z trudem.
Sapphira zacisnęła dłonie. Dash napiął ciało i po raz czternasty stracił dostęp do powietrza. Zamknęłam oczy, nie mogąc znieść tego widoku, a łzy potoczyły się po moich policzkach. Bolało. To tak bardzo bolało. Siedziałam praktycznie tuż przed nim, a nie mogłam mu pomóc. Byłam bezsilna. Bezużyteczna.
Kiedy dźwięk duszenia ustał, pozwoliłam sobie unieść powieki. Otarłam łzy wierzchem dłoni. Nie obchodziło mnie, co sądzi Sapphira. Liczyłam na to, że jeśli zobaczy jak wiele cierpienia mi sprawia, przedłuży tortury, a ja w końcu wymyślę, jak uwolnić od niej brata.
– Prawie cię znaleźli, wiesz? – odezwała się. – Amias wysłał po ciebie część wojska z Eliasem na czele. Najzdolniejsi wojownicy, szpiedzy i generał.
Odetchnęłam głęboko, nie reagując na jej zaczepkę.
– Niestety, muszę zgasić twoją nadzieję – kontynuowała. – Wycofali się z tuneli. Sądzą, że cię tu nie ma, a Ames musi się pozbierać po stracie swojej niedźwiedzicy. To musiał być dla niego koszmarny cios. Był z nią związany ponad trzysta lat.
– Żryj piach i się nim udław – warknęłam.
Zaśmiała się, ale nie przestała mówić.
– Ames niedawno odwiedził Phyllona.
Zesztywniałam.
– Zastanawiam się, co tak naprawdę was łączy. Phyllon twierdzi, że Amias nie darzy cię miłością. Wyczuł prawdę, gdy ognisty król powiedział, że cię nie kocha. – Przyjrzała mi się badawczo. – Z drugiej strony jednak cię szuka lub jak przekazał Phyllonowi, szuka kamienia. Nie wierzę w to. Nie bez powodu połączyliście się węzłem krwi. W jakiś sposób zwróciłaś mu też uczucia. Dlaczego więc Amias cię nie kocha?
Milczałam.
– Wpadłam na odpowiedź – oznajmiła. – Uważam, że Amias jest niezdolny do miłości, dlatego Phyllon odczuwa jego słowa jako prawdę. On cię nie kocha. Chce cię tylko posiadać, a ty jesteś głupim człowiekiem, który uwierzył, że potwór może mieć ludzkie uczucia. Tak to widzę.
– Ames wspominał, że lubisz mówić. Masz jakąś dziwną obsesję na punkcie własnego głosu?
Ponownie się zaśmiała.
– Nie rozpracowałam cię jeszcze, Souline. Masz w sobie coś, czego nie potrafię określić, ale gdy to zrobię, złamię cię. Nie podniesiesz się po moim ciosie.
Popatrzyłam jej prosto w oczy i syknęłam:
– Spłoniesz. Spłoniesz, a ja zatańczę na twoich popiołach.
Sapphira wpatrywała się we mnie z zamyśleniem, ja jednak przeniosłam już wzrok na Dasha, który jęknął, przebudzając się ze śmierci.
– Dash...
Nie spojrzał na mnie. Zamknął oczy, przygotowując się na znajomą torturę. Moje serce się złamało.
– Zrobiło się jakoś nudno, nie uważacie? – spytała Sapphira, okrążając Dasha niczym drapieżnik ofiarę. Stanęła za nim, położyła ręce na jego ramionach i nachylając się do jego ucha, szepnęła złowrogo: – Trzeba się rozkręcić.
Krew odpłynęła mi z twarzy, gdy jej dłoni wystrzeliły pazury. Zadane nimi rany goiły się wolniej. Panika ścisnęła mi pierś.
– Nie! – Rzucił się na krześle.
Odnalazłam się z nim spojrzeniem, a łzy same wydostały się z moich oczu, mimo że próbowałam je powstrzymać. Nie zasługiwał na to. Nie zasługiwał na tę krzywdę.
Nie było żadnych słów, które mogłabym powiedzieć. Nie istniały żadne słowa, które mógłby polepszyć sytuację. Patrzyłam więc szeroko otwartymi oczami, jak Sapphira porusza nadludzko szybko prawą ręką i rozpruwa mojemu bratu gardło.
Charakterystyczny dźwięk bulgotu i widok tryskającej krwi z tętnicy szyjnej pozostaną ze mną do końca życia. Nie krzyczałam tylko dlatego, że straciłam oddech i nie potrafiłam go na powrót znaleźć.
Dash szybko stracił przytomność. Szkarłat zalał jego koszulkę i spływał po skórze, oznaczając ją śladami cierpienia.
Cierpienia, które ja wywołałam.
Było mi niedobrze. Nie wiem, w którym momencie rozplątałam złoty sznurek, którym obwiązałam wcześniej nadgarstek, ale ściskałam w dłoni zawieszkę w kształcie puzzla. Odnosiłam wrażenie, jakby ukryty w niej kamień napuchł i chciał przedrzeć się przez ścianki. Powinnam go oddać.
Jeśli go nie oddam, Sapphira w końcu zabije mojego brata. Skończy się tak samo jak z Bluebell.
Ale obiecałam, że jej nie zawiodę. Obiecałam, że nie zawiodę mieszkańców Podziemia.
Zawieszka wbiła mi się w dłoń tak mocno, że rozcięła skórę. Ból był dobry. To ja powinnam go czuć, a nie Dash. Świat był zamazany przez łzy znaczące moje oczy. Świat był okrutny.
Miałam ochotę wykrzyczeć duszę. Wyrwać ją siebie i zdeptać. Na nic innego nie zasługiwałam.
Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło, zanim Dash się ocknął. Na jego szyi widniały szerokie, bladoróżowe ślady. Sapphira przechadzała się po lochu i coś mówiła, ale nie słyszałam jej, ogłuszona przez potok własnych myśli.
Dash wyglądał tragicznie. Wyglądał, jakby chciał się odezwać, ale nie mógł. Nie uleczył się jeszcze do końca. Co ja najlepszego narobiłam? Jak mogłam krzywdzić tak moją jedyną rodzinę?
– Znam inny sekret – wypaliłam.
Sapphira zatrzymała się i obróciła w moją stronę. Nie schowała pazurów naznaczonych krwią mojego brata. Dręczyła mnie ich widokiem.
– Chcesz znowu podzielić się czymś żałosnym?
– To... – Odetchnęłam głęboko. Poczucie winy paliło mnie w piersi. – To jest prawdziwy sekret. Nie wie o tym nikt oprócz mnie i Amesa.
Królowa zbliżyła się do mojej celi. Wstałam, gotowa się z nią zmierzyć. Niech zajmie się mną, a nie Dashem. Niech skupi się wyłącznie na mnie.
– Sekret warty więcej niż nędzne życie twojego brata?
Sekret warty żyć tysięcy.
Przestąpiłam z nogi na nogę. Zerknęłam na Dasha, który otwierał usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie wydobywał się z niego głos. Ścisnęłam zawieszkę z kamieniem jeszcze mocniej.
Wioska powinna być bezpieczna. Ames mógł ją ochronić. Z jego mocą mógł nawet sprowadzić mieszkańców Sivacaelum z powrotem do Podziemia i ochraniać ich w królestwie. Sapphira nie powinna nawet zdołać tam dotrzeć. Ames zamknął przecież Podziemie. Nikt nie mógł przedostać się na Powierzchnię.
– Sssouline...
Syk Sapphiry wyrwał mnie z zamyślenia. Musiałam coś zrobić. Musiałam pomóc Dashowi. Moje usta jednak nie chciały się otworzyć. Gardło zacisnęło się, nie pozwalając podzielić się sekretem.
– Skoro nie chcesz powiedzieć, wrócę do pracy.
Odwróciła się i zaczęła iść w stronę Dasha.
– Souline! – Zaczął panicznie się szarpać. – Souline!
Sapphira jednym ruchem rozorała mu pierś. Krzyknął. Wzdrygnęłam się.
Kolejny cios nadszedł błyskawicznie i ręka Dasha upadła na ziemię. Krzyk przepełniony cierpieniem wypełnił przestrzeń. Zakryłam dłonią usta, tłumiąc w sobie szloch. Sekundę później o ziemię odbiła się jego druga kończyna.
– To twoja wina! – wykrzyczał chrapliwie.
– Wiem – wyszlochałam. – Wiem. Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam.
Sapphira wbiła szpony w jego brzuch. Kolejny przeraźliwy wrzask odbił mi się w uszach. Spuściłam wzrok, niezdolna patrzeć na cierpienie brata. Byłam porażką.
– Nienawidzę cię! – wypluł Dash. – To wszystko dzieje się przez ciebie! Spójrz na mnie, Souline! Zamienili mnie w potwora! Przez ciebie!
Zmusiłam się, by na niego spojrzeć. Sapphira wyciągnęła rękę, wyrywając coś z jego brzucha. Nie mogłam...
Nie mogłam tego znieść.
Odezwij się. Powiedz jej o wiosce. Uratuj brata.
Zamiast tego powtarzałam tylko w kółko:
– Przepraszam, przepraszam, przepraszam...
– Zabiłaś mnie!
Cofnęłam się, warga mi zadrżała.
– Dash...
– Zabiłaś mnie, Souline. Nie jestem już człowiekiem. Nigdy nie będę! Zabiłaś mnie! Jestem teraz potworem! Odrażającą kreaturą!
Jego słowa zrobiły z moich wnętrzności miazgę. Nie czułam się już człowiekiem. To ja byłam potworem, nie Dash. To ja przyglądałam się cierpieniu, zamiast po prostu oddać ten głupi kamień.
– Jestem potworem!
– Dash, proszę... – Dłoń, w której trzymałam zawieszkę sama się otworzyła.
– Przez ciebie stałem się potworem!
– Nie, nie jesteś... – Zahaczyłam paznokieć o otwarcie.
– To przez ciebie! To ty mnie zabiłaś!
– Przepraszam – wyszlochałam, krztusząc się łzami. – Dash, tak bardzo mi przykro...
– Przestałem cię obchodzić – wychrypiał. – Odkąd zaczęłaś się z nimi zadawać, wyrzekłaś się mnie. A ja jak głupi próbowałem cię uratować. Jak możesz wybrać kamień a nie mnie? Twoją jedyną rodzinę? Własnego brata!
Otworzyłam zapięcie puzzla.
Sapphira rozorała jego udo. Dłonie mi się trzęsły, nie mogłam unieść wieczka.
– Oddaj jej kamień! – wrzasnął Dash. – Oddaj jej ten cholerny kamień, Souline!
Spojrzałam w dół, na wypełnioną szmaragdami zawieszkę, w której skrywał się kamień. Prawie ją otworzyłam, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili.
Moment.
Moment, moment, moment.
– Proszę! Nie zniosę już tego dłużej, Souline! – rzucił się na krześle.
Zmroziło mnie.
To nie był mój brat.
To. Nie. Był. Mój. Brat.
Dashiell by nie prosił. Był zawzięty, ambitny i przede wszystkim wytrwały. Nie poddałby się tak szybko torturom, nawet gdyby były tak okropnie bolesne, że nie mógłby ich znieść.
Zamknęłam dłoń, chowając w niej z powrotem zawieszkę z kamieniem. Uniosłam podbródek i powiedziałam:
– Nie.
Sapphira obróciła się.
– Nie oddasz kamienia, nawet gdy błaga cię o to brat?
To nie był mój brat.
To nie mógł być Dashiell.
– Powiedziałam ci już, Sapphiro, że nigdy go nie oddam. – Spojrzałam prosto w szafirowe tęczówki. – Nigdy.
– Nawet jeśli życie twojego brata będzie wisiało na włosku?
– Nawet wtedy – oznajmiłam pewnie.
W ułamku sekundy Sapphira wbiła rękę w pierś siedzącej na krześle osoby.
– Zabiję go – warknęła. – Nie wystawiaj mnie na próbę, Souline. Naprawdę go zabiję.
Uśmiechnęłam się.
– Śmiało.
W oczach Sapphiry błyskały gromy. Zawahała się, a Dash zesztywniał z szoku.
– Na co czekasz? – Rozłożyłam ręce. – Zabij go!
– W co pogrywasz, głupi człowieku? – syknęła.
Dash zaczął krzyczeć.
– Souline! Souline! Nie pozwól mnie zabić! Souline!
Puściłam jego krzyki mimo uszu.
– Myślisz, że obchodzi mnie na tyle, bym oddała kamień? – Uniosłam naszyjnik i pomachałam nim jej przed nosem. – Dash nie okazał mi wsparcia, gdy go potrzebowałam. Przestał być moim bratem w momencie, w którym trafiliśmy do Podziemia. Byłam głupia, chcąc go uratować. Dwa razy nie popełnię tego samego błędu. – Zapięłam wisiorek na szyi, prezentując go jej. Chciałam, by jego widok kuł ją w oczy
Sapphira wyszarpnęła rękę z piersi Dasha. Bez serca.
Popatrzyła na mnie, na Dasha i znowu na mnie, po czym wybuchła histerycznym śmiechem.
Osoba podająca się za mojego brata odetchnęła przez zęby, wpatrując się we mnie ze wściekłością. Skóra zafalowała, rysy twarzy złagodniały i chwilę później na krześle nie siedział już Dash a Bibiana.
Sapphira skupiła moc między dłońmi, po czym gwałtowny podmuch uderzył w tył lochu. Więzy krępujące Bibianę opadły na ziemię, a królowa położyła rękę na jej ramieniu i ścisnęła.
– Nie spodziewałam się, że nas przejrzysz, Souline – oznajmiła ze spokojem. – Plan był wręcz idealny, okoliczności również. Bibiana musiała ponieść karę za to, że prawie cię zabiła, a ty byłaś w rozsypce po śmierci Złotki. Dostarczyłyście mi niesamowitej rozrywki. – Westchnęła i zrobiła rozmarzony wyraz twarzy. – Byłaś nawet tak blisko oddania kamienia...
Zacisnęłam dłonie w pięści, próbując zapanować nad telepiącą mną złością.
Sapphira nie powiedziała już nic więcej, tylko skierowała się ku wyjściu. Stukot obcasów towarzyszył każdemu jej krokowi, ale ja już nie zwracałam uwagi na królową Powietrza.
– Spłoniesz, Bibiano. Ogień spali nie tylko twoje ciało, ale również duszę. – Wwierciłam się spojrzeniem w jej zdradzieckie oczy. – Przestaniesz istnieć. To przysięga.
Bibiana nie odezwała się. Poszła w ślady Sapphiry i szybko zniknęła. Nie wiem, ile czasu stałam nieruchomo w miejscu, zaciskając pięści tak mocno, że paznokciami przecięłam skórę, lecz gdy wokół w końcu zapanowała ogłuszająca cisza, wszystkie emocje zeszły ze mnie gwałtowną falą.
Upadłam, żołądek skręcił mi się i zwróciłam jego niewielką zawartość na ziemię. Zwinęłam się w kłębek, trzęsąc się przeraźliwie na całym ciele, ale nie pozwoliłam sobie uronić już ani jednej łzy.
Przetrwałam.
Przejrzałam podstęp Sapphiry i Bibiany.
Nie dałam się podejść i nie oddałam kamienia.
Wygrałam tę bitwę.
I zamierzałam wygrać każdą kolejną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro