Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5: Ulica Pokątna

Laura nie powiedziała rodzicom o nocnym wypadzie do rezydencji Clary, woląc uniknąć afery, jaka by z tego powstała. Przemilczała również fakt, że jest ona czarownicą, bo chciała zobaczyć ich miny, kiedy spotkają się na Pokątnej. Do domu zdążyła wrócić przed siódmą, a w swoim pokoju znalazła się w samą porę, bo tata akurat się obudził. Szczęśliwie nikt nic nie zauważył, więc Laura mogła się cieszyć.

Dzisiejszy poranek nie należał jednak do najprzyjemniejszych. Wraz z końcem wakacji, wielkimi krokami zbliżał się czas pójścia do Hogwartu. Laura już zdążyła przygotować się mentalnie na wszelkie ewentualności, a myśl o spędzeniu tego czasu razem z Clary, była z tego najlepsza. Niestety nie to było największym problemem Laury, tylko to, że musiała powoli się zacząć pakować. Kufer na szczęście już miała. A dziś ona i reszta rodziny mieli się udać na Ulicę Pokątną, aby zakupić wszystko co potrzebne. 

Laura była niezwykle tym podekscytowana! 

Tylko dwa razy w życiu odwiedziła Ulicę Pokątną, ale za każdym razem było tam tak samo ciekawie. Można tam było kupić niezliczoną ilość ciekawych rzeczy, których zastosowanie przy jej kawałach dawało znacznie lepszy efekt. I pomyśleć, że teraz będzie mogła używać ich w Hogwarcie. To będzie najlepsze siedem lat jej życia!

- Jesteście wszyscy przygotowani? - pytał tata, kiedy wspólnie jedli śniadanie. Było już dobrze po godzinie dziewiątej rano. Wszyscy członkowie rodziny byli już ubrani, odświeżeni i właśnie kończyli jeść śniadanie. Musieli zrobić to w miarę szybko, ponieważ czekały ich długie godziny robienia zakupów na Pokątnej. Zapowiadał się na prawdę udany dzień! Przynajmniej dla Laury. 

Kiedy wszyscy zgodnym churem mu odpowiedzieli, że tak, czas na jedzenie dobiegł końca i już po chwili wszyscy, oprócz mamy, ustawili się we wnętrzu kominka, gotowi by skorzystać z Sieci Fiuu, użytecznego środka transportu dla czarodziejów.

- Miłego dnia, kochani! - pomachała im jeszcze, zanim zniknęli w płomieniach, krzycząc uprzednio wyraźną nazwę miejsca, w którym chcieli się znaleźć. Pub "Dziurawy Kocioł", gdzie było ukryte tajemne przejście na Ulicę Pokątną.  

Laura wprost nie znosiła teleportacji z użyciem Fiuu, gdyż zawsze potem odczuwała silne bóle głowy, a co gorsza, dużo proszku dostawało jej się do włosów, brudząc je. I potem musiała spędzać całe wieczory na myciu ich. A zwykle szły na to dwie godziny, jeśli nie więcej. I tym razem nie było inaczej. Kiedy tylko Laura z rodzinką wyskoczyła z kominka, prosto na środek pubu, od razu wyczuła sadzę. Pocieszające było jedynie to, że Jasper i Luk wcale nie wyglądali lepiej, a towarzyszący im upadek był nawet zabawny.

Oczywiście tata, jak zwykle, wyszedł z tego bez szwanku.

- Jak ty to robisz, tato, że nigdy nie jesteś brudny? - spytała Laura, zakładając ręce na piersiach.

Mężczyzna uśmiechnął się, pomagając chłopakom wstać. 

- Nie biorę aż tyle proszku, co wy troje, Lauro - odparł śmiertelnie poważnym głosem. 

- Aha. Czyli bierzesz go prawie tyle co nic? - upewniła się dziewczynka, a odpowiedź mężczyzny ją zszokowała.

- Nie, po prostu nie nabieram całej garści. 

Laura kiwnęła głową, czemu towarzyszyło głośne stęknięcie, wskazując tył pubu, gdzie znajdowało się przejście do małego zaplecza, wejście na Pokątną. Oczywiście, kiedy tylko Luk skończył biadolić o tym, jak bardzo go boli pupa, a Jasper przestał kłapać dziobem o innych, mniej wartych uwagi sprawach, nareszcie się tam udali. Zaprowadził ich tam Tom, właściciel pubu, którego ich tata darzył przyjaźnią. Osobiście Laura nic do niego nie miała, ale zawsze uważała, że jest on co najmniej garbaty, żeby nie powiedzieć więcej. 

Dopiero kiedy znaleźli się już na tyłach pubu, tuż przed tajemnym przejściem, uśmiech ponownie zagościł na twarzy jedenastolatki. W końcu nadeszła wymarzona chwila. Dzisiaj, gdy stanie na Ulicy Pokątnej, nareszcie dostanie własną różdżkę. 

Z zafascynowaniem spoglądała na rozsuwające się cegły, by po chwili ujrzeć tłum ludzi przechadzających się Pokątną, bez konkretnego celu. Jako że okres rozdawania listów, właściwie już się skończył, nie wiele osób wizytowało tutaj z dziećmi. Szczerze powiedziawszy, na ogół nie było tu dzisiaj aż tak wielkich tłumów. Choć oczywiście było sporo czarodziejów. 

Podekscytowany Jasper pierwszy zadał pytanie.

- Najpierw do Banku Gringotta, czy...?

- Nie ma takiej potrzeby - zapewnił go ojciec. - Mam całe mnóstwo galeonów z ostatniej wizyty tutaj. Wiesz, nie zużywam ich często. Więc myślę, że starczy nam na wszystko i dla ciebie, synu, i dla Laury. Dla Luka też coś kupimy.

Jak na zawołanie teraz odezwał się Luk.

- Aaa... Ale żal! A tak chciałem się przejechać rollercoasterem! 

- Bank Gringotta to nie rollercoaster, matole! - odezwała się poirytowana Laura. - To wielkie i straszne tory, które tak jak w kopalni, prowadzą w podziemia, gdzie jest ciemno i nieprzyjemnie, przy czym wagoniki jeżdżą z ogromną prędkością! -warknęła, wciąż jeszcze pamiętając swoją pierwszą wizytę w banku. O mało nie porzygała się potem na przewodzącego im goblina. 

- No, czyli to jednak jest rollercoaster! - zawołał uradowany Luk, a Laura pacnęła się w czoło, z taką siłą, że został czerwony ślad. Jasper dostał nagłego napadu kaszlu, czym zarobił sobie na solidnego kuksańca w bok. 

Tymczasem ich tata ujrzał w tłumie znajomą twarz. 

- Arthurze! - zawołał.

Laura błyskawicznie zwróciła głowę w stronę idącego ku nim mężczyzny, którego ruda czupryna znacznie wyróżniała się w tłumie. 

- Witaj, Bertholdzie! - ucieszył się na jego widok pan Arthur. - Miło cię znów widzieć! Co cię tutaj sprowadza? 

Tata uśmiechnął się do niego znacząco, a Laura w mig zrozumiała, że stojący przed jej ojcem rudzielec, to nie kto inny jak stary dobry kolega rodziny, Arthur Weasley. Jeden z nielicznych, którzy nie odnosili się do jej ojca wrogo. Choć pewnie znaczący wpływ miał na to fakt, że jej tata wybrał życie mugola. 

Jednak jej ojciec zdawał się szczerze cieszyć widokiem starszego Weasley'a.

- Jestem na zakupach z dzieciakami. Ty pewnie też, co? 

Tamten uśmiechnął się.

- To już szóste dziecko, które pójdzie do Hogwartu! 

Szóste? Laura zastanawiała się czy ma się śmiać, czy współczuć gościowi. Sześć bachorów, zapewne chłopców. Nie próżnowali ci Weasley'e.  

Nagle doznała olśnienia.

Przecież George i Fred Weasley'owie, z całą pewnością dzieci tego Arthura, byli znani jako szkolne rozrabiaki. Lura uśmiechnęła się do siebie. Już niedługo napotkają na swej drodze godną siebie przeciwniczkę, a wtedy dopiero się zacznie! Dziewczyna nie mogła się doczekać, aż wytnie swój pierwszy numer. 

Z zamyślenia wyrwał ją dopiero Jasper:

- Lauro, idziemy - powiedział.

- Co? Co? - spytała zdezorientowana.

Chłopak rozłożył ręce i zrobił taką minę, jakby stał przed nim najgłupszy jełop na świecie.

- No... Ten tam, pan Weasley, już sobie poszedł. Tata powiedział, że idzie nam kupić książki do szkoły, a my mamy zaczekać na niego u Madame Malkin. 

Laura uśmiechnęła się szeroko.

- Madame Malkin? Tej od ciuszków, co? Super! Słyszałam, że kto jak kto, ale jej ubrania są po prostu boskie! - zadowolona ze swego spostrzeżenia klasnęła w dłonie, jak małe dziecko, czym rozbawiła przechodzącego obok jegomościa. - Czego rżysz! - warknęła na niego, a ten od razu odszedł spłoszony. Jasper załamał ręce.

Tymczasem Luk ciekawie rozglądał się dookoła, aż w końcu, kiedy Jasper już miał wygłosić Laurze kolejne kazanie na temat tego, jak się powinna zachować w stosunku do osób dorosłych, co jego siostra miała kompletnie gdzieś, odezwał się.

- Ta Pokątna jest jakaś taka pokątna - stwierdził.

Laura spojrzała na brata ciekawie, po czym ryknęła śmiechem. Kilku przechodzących obok czarodziejów zwróciło na nią uwagę, co niezbyt podobało się Jasperowni, nieznoszącemu być w centrum uwagi. Już i tak był, w Hogwarcie.

- Nie no, on jest niesamowity! - wołała Laura, dławiąc się łzami śmiechu. - "Ta Pokątna jest jakaś taka pokątna"! Lepiej bym tego nie wymyśliła! Ja nie mogę!

- Mam wrażenie, że ona się ze mnie nabija - powiedział odkrywczo Luk, a Jasper trzepnął go lekko w tył głowy, dając braciszkowi do zrozumienia, że w rzeczywistości, tak właśnie jest.  

Kiedy w końcu dziewczynce udało się uspokoić, co w sumie zajęło jej dłuższą chwilę, wszyscy troje udali się do sklepu z szatami Madame Malkin, w celu zakupienia nowych mundurków szkolnych. Laura miała nadzieję, że uda jej się zaciągnąć szwaczkę na pewne dodatki, ponieważ musiała zrobić furorę samym swoim wyglądem. Przecież pierwsze wrażenie zawsze ma duże znaczenie! Już to sobie wyobrażała. Na ceremonię założy normalny mundurek, taki jakie mają wszyscy inni, a następnego dnia już przyodzieje swój strój-niespodziankę. 

Z rozmarzoną miną wstąpiła do sklepu, gdzie usłyszała fragment czyjejś rozmowy.

- Ojciec kupuje mi książki w sąsiedniej księgarni, a matka szuka różdżki - oznajmił jakiś chłopiec, zapewne w wieku Laury. Miał nudny głos i pretensjonalnie przeciągał sylaby. - A potem namówię starych, żebyśmy odwiedzili sklep z miotłami wyścigowymi. Nie rozumiem, dlaczego na pierwszym roku nie można mieć własnych mioteł. Będę musiał naciągnąć ojca na któryś z najnowszych modeli, a potem jakoś ją przemycę do Hogwartu. 

Brwi Laury momentalnie powędrowały ku górze, a powieki rozszerzyły się tak szeroko, że oczy prawie jej wyszły z orbit. Bynajmniej nie z powodu gburowatego tonu tego chłopaka, ale dlatego, że jego zdaniem nie można mieć mioteł na pierwszym roku. Też coś! Już ona przemyci swoją Błyskawicę i wtedy wszystkim dla w pięty. 

Zaśmiała się i rozejrzała dookoła. Kiedy zrozumiała, że póki co Malkin zajęła się Jasperem, postanowiła zagadać do tamtych dwóch. 

- Siemka! - zawołała do nich, kiedy ujrzała ich obu w pełnej okazałości. Jeden z nich był wysoki, szczupły, miał bardzo jasne blond włosy, a twarzą przypominał jej szczura. Drugi z kolei był raczej niski, wątły i z całą pewnością nosił ubrania po jakimś pulpecie. Postanowiła jednak przymknąć na to oko i być miła. - Też do Hogwartu? 

Obaj zwrócili ku niej swój wzrok. Jako pierwszy odezwał się blondyn.

- Tak! - powiedział z wyraźną dumą. - I mam nadzieję, że trafię do Slytherinu. Od pokoleń byli tam wszyscy moi przodkowie. Rodzice i dziadkowie zresztą też. Nie wyobrażam sobie, bym trafił do innego domu, a jeśli trafiłby mi się taki Hufflepuff, to chyba rzucę budę! A ty? - spytał chłopaka.

Laura uważnie mu się przyjrzała. 

Miał dość jasną cerę, jakby jego skóra nigdy nie spotkała słońca, oraz lekko zadarty nosek. Włosy miał lekko przydługie, jak na chłopaka, będące w wielkim nieporządku. Jego oczy, o kształcie migdałowych płatków, połyskiwały zielenią. Nosił okulary, wyraźnie zniszczone, a o jego stroju, nie warto było wspominać. Jednak uwagę Lury przykuło coś zupełnie innego. Blizna o kształcie pioruna, na jego czole, lekko wystająca zza grzywki, opadającej mu na czoło. Widocznie chłopak o szczurzej mordzie jej nie zobaczył, skoro wciąż nie domyślił się, kim był czarnowłosy. A Laura nie miała zamiaru mu w tym pomagać. 

- Nie wiem - burknął tylko.

Laura zachichotała, a spojrzenia obu chłopaków znów zwróciły się w jej stronę.

- A ty? - spytał pewniaczek od mioteł. - Gdzie trafisz? 

- Do Slytherinu - odpowiedziała pewnie, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. - Mój ojciec tam był. Mój starszy brat, Jasper, tam jest. Moi dziadkowie tam byli. Na ogół każdy członek u mnie w rodzinie zawsze ląduje w Slytherinie. Nigdy jeszcze nie było wyjątku - przerwała. W oczach blondasa dostrzegła zadowolenie, jakby uważał, że ona chce tam trafić. Postanowiła wyprowadzić go z błędu, za nim pan Potter źle sobie o niej pomyśli. - Oczywiście nie licz na to, blondasku ty mój, że chcę tam wylądować. Moje miejsce jest w Gryffindorze, ale nazwisko jest... Cóż... Silniejsze ode mnie, że tak to ujmę. 

Chłopak przez chwilę dziwnie się na nią patrzył.

- A jakiej jesteś krwi? - spytał. Czarnowłosy dziwnie na niego patrzył, widocznie nie rozumiejąc pytania. 

- A co cię to? - odparła pytaniem na pytanie.

- Chcę wiedzieć, czy wyląduję w jednym domu z osobą w miarę... czystą - uwadze Laury nie uszło, że chłopak podkreślił ostatnie słowo swojej wypowiedzi, co ją zirytowało. Nawet bardzo. Już sobie wyobrażała widok jego miny, kiedy pozna jej prawdziwe nazwisko.

Założyła więc ręce na piersiach, spoglądając na niego z wyższością, choć stała o pół metra niżej od niego.

- Zakład, że zrzednie ci mina, gdy poznasz moje nazwisko? - spytała.

Tamten uśmiechnął się, całkowicie nieszczerze.

- Dobra. A co mi dasz, jeśli wygram? - zapytał.

- Nic, bo nie wygrasz, matole! - wyrwało się Laurze. - Ale jestem pewna, że na nazwisko tego tutaj - wskazała ręką na stojącego obok okularnika - zareagujesz mniej... ciekawie. Wierz mi, że tak będzie. 

Wymienili pomiędzy sobą uśmiechy, po czym blondyn zadał jej kolejne pytanie.

- Jak ci na imię? 

- Kleopatra, Królowa Egiptu - powiedziała Laura, siląc się na jeszcze jeden przyjazny uśmiech, pokierowany w stronę blondasa. Chłopak widocznie zamierzał coś jeszcze powiedzieć, jednak nagle podeszła do niego madame. 

- Pańska szata jest już gotowa, chłopcze - rzekła miękkim głosem.

Chłopak zwinnie zeskoczył ze spodka, po czym zwrócił się w stronę bliznowatego.   

- No to, na razie! Do zobaczenia w Hogwarcie! - powiedział, a wymijając dziewczynę uśmiechnął się do niej zalotnie. - Do szybkiego zobaczenia, piękna. 

Laura kiwnęła jedynie głową, a kiedy upewniła się, że szczurza morda naprawdę odeszła, ryknęła niepohamowanym śmiechem, upadając na podłogę. Czarnowłosy chłopak przez moment jej się przyglądał, z widocznym zażenowaniem, ale niezbyt wiedział co zrobić, dlatego nic nie mówił. 

Dziewczyna uspokoiła się dopiero po kilku minutach. Nabrała trzy głębokie wdechy i z szerokim uśmiechem podeszła do chłopaka. 

- Jestem Laura - powiedziała przyjaźnie, wyciągając do niego rękę. - Cieszę się, mogąc cię poznać, Harry.

Chłopak spojrzał na nią jak na wariatkę.

- Skąd ty...? 

- Blizna - odparła krótko. - Łatwo cię po niej rozpoznać. 

- Ale tamten chłopiec mnie nie rozpoznał - mówił dalej. - Ani razu nie zwrócił się do mnie po imieniu czy choćby nazwisku!

Laura westchnęła, po czym mocno klepnęła go w plecy. 

- Bo widzisz, mój drogi Harry-Barry-Darry-Larry, ja już mam oko do takich rzeczy. Poza tym, z jego perspektywy nie było widać tej blizny po Voldemorcie...

- Jakiego Voldemorta? - zdziwił się. - O kim ty mówisz?

Dziewczynka teatralnie wzruszyła ramionami.

- Pewnie niedługo sam się dowiesz - odparła, po czym zerknęła na zegarek, udając, że się śpieszy. - No cóż, miło mi było cię poznać, panie Potter, jednak na mnie już pora, bo brat się pogniewa, że chodzę z nieznajomymi. Do zobaczenia w Hogwarcie. Szkoda tylko, że szybko mnie znienawidzisz! - rzekła dziarsko, ruszając w kierunku brata. 

Madame Malkin akurat skończyła szyć jego mundurek. Teraz była jej kolej. Uśmiechnęła się sama do siebie, na myśl o najlepszym mundurku jaki widział Hogwart, a który będzie należał właśnie do niej.     


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro